Min. Maląg ogłasza sukces polityki demograficznej PiS, która jest spektakularną i niezwykle kosztowną porażką. Zapowiada bardziej nowoczesne podejście, ale nad decyzjami Polek o macierzyństwie wisi strach po wyroku TK Julii Przyłębskiej - 51 proc. z nich uważa, że zajście w ciążę to zbyt duże ryzyko
Ministra rodziny, pracy i polityki społecznej Marlena Maląg zaprezentowała w Programie I PR urzędowy optymizm w ocenie siedmiu lat polityki rodzinnej i demograficznej PiS. Wychwalała program 500 plus, wymyślony przez Jarosława Kaczyńskiego - jak sam się często chwali - "podczas pewnej kolacji w Krakowie", a winę za trudności zrzucała na rządy PO-PSL (2007-2015). Występ Maląg może się skojarzyć z sypaniem ryżu czy kwiatków na kondukt pogrzebowy.
"W 2022 roku ludność Polski zmniejszy się znów o 80 tys. osób, do 37,5 mln. Co rząd na to?" - zapytała Jedynka.
Maląg odpowiedziała z niezmąconym spokojem:
Przede wszystkim prowadzimy od początku rządów PiS politykę rodzinną, taką skuteczną politykę rodzinną, która z jednej strony ma zmienić sytuację finansową rodzin, ale także, przede wszystkim spowodować, że wyjedziemy z pułapki niskiej dzietności
Dodała, że "to jest proces, długofalowy, tego w jedną kadencję nie osiągniemy" zapominając chyba, że kończy się druga kadencja.
"W przestrzeni medialnej pojawiają się opinie, że 500 plus nie zadziałało. Tutaj ciekawe są analizy prof. Paradysza, który pokazuje w jakiej sytuacji bylibyśmy gdyby tego świadczenia nie było" - mówiła.
(Prof. Jan Paradysz jest demografem o wyrazistym profilu politycznym. Należy do zarządu Akademickiego Klubu Obywatelskiego im. prezydenta Kaczyńskiego w Poznaniu, który popierał Jarosława Kaczyńskiego w wyborach prezydenckich 2010 roku. 23 lipca 2022 przedstawiciele AKO wręczyli prezesowi PiS statuetkę przedstawiającą zmarłego prezydenta wyrażając entuzjastyczne poparcie).
Maląg wyjaśniła, że jeśli nie wszystko się udaje, to "przede wszystkim przez zaniedbania w polityce rodzinnej, kiedy rządziła Platforma Obywatelska, kiedy nie prowadzono polityki demograficznej, prorodzinnej".
Jednym słowem:
Wykres liczby urodzeń i zgonów nie potwierdza optymistycznej oceny ministry. Liczba urodzeń w 2021 roku spadła na poziom 355 tys., najniższy od II wojny światowej. Rekordowy, ale w drugą stronę, jest też poziom zgonów - 521 tys., co jest bezpośrednim lub pośrednim skutkiem epidemii (o tym, że razem z Bułgarią jesteśmy w UE w czołówce nadmiarowych zgonów pisaliśmy m.in. tutaj).
To może w 2022 roku demografia się poprawia? Wręcz przeciwnie, notujemy kolejne spadki. W czerwcu urodziło się 27,6 tys. dzieci, rok temu 28,5 tys. Podsumowanie urodzeń w I kwartale w latach 2014-2022 roku wygląda niewesoło:
Także porównanie pierwszych półroczy w ostatnich trzech latach pokazuje fatalny trend:
Najbardziej czułym demograficznym pomiarem jest tzw. krzywa krocząca, czyli aktualizowana co miesiąc suma urodzeń i zgonów ostatnich 12 miesięcy. Analityk Rafał Mudry opublikował na twitterze wykres od września 2002 do maja 2022:
Jak widać, tragiczne żniwo epidemii zmniejsza się, ale spadkowy trend urodzeń jest nieubłagany. Ich liczba spadła do poziomu 320 tys., ponad 100 tys. mniej niż w połowie 2009 roku. Trudno to uznać za "skuteczną politykę".
Polityka demograficzna to nie jest prosta rzecz. Na liczbę urodzeń wpływają wieloletnie trendy, kluczową rolę odgrywa wielkość kohort kobiet w wieku rozrodczym. W Polsce, jak mówiła OKO.press prof. Irena Kotowską z Instytutu Statystyki i Demografii SGH, honorowa przewodnicząca Komitetu Nauk Demograficznych PAN, szybko maleje liczba kobiet w grupach najwyższej płodności: 25-29 i 30-34 lata. W stosunku do 2015 roku spadek liczebności tych grup wynosi odpowiednio:
Tylko niezwykle skuteczna i intensywna polityka prodemograficzna mogłaby kompensować tak duży ubytek potencjalnych matek.
Chwaląc politykę PiS Maląg odwołała się jednak do "wychodzenia z pułapki niskiej dzietności", a współczynnik dzietności nie jest zależny od opisanych wyżej trendów, bo według definicji GUS oznacza on „liczbę dzieci, które urodziłaby przeciętnie kobieta w ciągu całego okresu rozrodczego (15-49 lat) przy założeniu, że w poszczególnych fazach tego okresu rodziłaby z intensywnością obserwowaną w badanym roku”.
Ile by tych kobiet w wieku rozrodczym nie było, dzietność oznacza liczbę dzieci, które by urodziły.
O prostej zastępowalności pokoleń – gdy urodzeń i zgonów jest tyle samo, a liczba ludności się nie zmienia – możemy mówić, gdy współczynnik dzietności wynosi minimum 2,1 (więcej niż 2 ze względu na przedwczesne zgony dzieci). To oznacza, że 1000 kobiet w wieku rozrodczym powinno urodzić minimum 2100 dzieci.
Tymczasem według danych GUS współczynnik dzietności w 2021 roku spadł z poziomu 1,38 w 2020 roku do ledwie 1,32 w 2021 roku, co oznacza to, że tysiąc statystycznych kobiet w wieku rozrodczym urodzi 1320 dzieci. O 700 za mało!
Maląg ma trochę racji, bo jak widać na wykresie poniżej, w latach 2016-2018 udało się uzyskać niewielki wzrost z 1,29 do 1,44, ale nie oznaczało to wyjścia z pułapki niskiej dzietności.
Trudno też bronić tezy, że wzrost w 2016 to „efekt polityki PiS”. „500 plus” odpalono dopiero w kwietniu 2016 roku, a gdy w lipcu premier Szydło twierdziła, że wzrost urodzin w pierwszym półroczu to zasługa programu, nabijało się z niej pół Polski (OKO.press pisało, że kobiety pomyliły się pani premier z jeżycami, których ciąża trwa 40 dni).
Od 2018 roku dzietność znowu spada, w dodatku coraz szybciej. Najwyraźniej w 2021 roku, co oznacza, że mniej kobiet zaszło w ciążę w 2020 roku.
Niska dzietność jest problemem całego rozwiniętego świata. Polska symbolicznie dołączyła do niego w 1989 roku, gdy po raz pierwszy od II wojny współczynnik dzietności spadł poniżej 2,1 (wyniósł 2.06). Jak podaje Eurostat, w 2020 roku żaden z krajów UE nie osiąga nawet poziomu 2,0, najbliższa tego jest Francja (1.83), Rumunia (1.8) i Czechy (1.71), a najgorzej jest na południu (Włochy - 1.24, Hiszpania - 1,19, Malta 1,13).
Średnia w UE wynosi 1,5, dla Polski w XXI wieku poziom nieosiągalny.
Kiedy w 2017 r. udało się przekroczyć 400 tys. urodzeń, premier Morawiecki piał, że "nie da się przecenić sukcesów PiS w walce z pułapką demograficzną", a wiceminister rodziny, pracy i polityki społecznej Bartosz Marczuk triumfował na twitterze: "Do 500+ nikt już nawet nie marzył o przekroczeniu tej bariery. Teraz trzeba walczyć o więcej".
Taki był nastrój w całym obozie władzy. Dziś nie ma już Marczuka w ministerstwie i nie ma takich marzeń.
Niewielki wzrost wskaźników w latach 2017-2018 roku był efektem zwiększenia liczby dzieci drugich i trzecich, a liczba pierwszych urodzeń nadal spadała. Rósł też odsetek kobiet bezdzietnych. Pokazywaliśmy to na wykresie:
Według raportu prof. Kotowskiej dla Fundacji Batorego, wzrost odroczonych decyzji o drugim dziecku załamał się w 2019, a o trzecim w 2020 r. Liczba pierwszych urodzeń spada cały czas i jest już najmniejsza w XXI wieku.
Z roku na rok opóźnia się też wiek, w którym kobiety decydują się na macierzyństwo. Wg Eurostatu (dane z 2019) średni wiek w UE to 29,4 lata, w Polsce 27,6.
Na Dzień Matki 2022 GUS opublikował dane o tzw. wieku środkowym (medialnym), czyli takim, że połowa matek jest starsza, a połowa młodsza. Wiek środkowy jest wyższy niż średni, bo starsze kobiety rodzą mniej dzieci niż młodsze i wynosi w 2021 roku już 30,5 roku (w mieście 30,9 na wsi 29,8).
Jak widać, dopłaty do dzieci (na czele z 500 plus) nie tylko nie zwiększyły liczby kobiet, które decydują się na pierwsze dziecko, ale także nie przyspieszyły tej decyzji.
Problem w tym, że o decyzjach prokreacyjnych rządzący konserwatyści myślą w prymitywny sposób: wystarczy wspomóc rodziny i "płacić" kobietom za rodzenie kolejnych dzieci. Marzena Maląg podtrzymuje takie podejście, gdy krytykuje "zaniedbania w polityce rodzinne PO". Przeciwstawia mu "politykę demograficzną, prorodzinną, którą dzisiaj kierujemy do rodziny. Rodzic, który ma dziecko od urodzenia do 18. roku życia, można przeliczyć, że przez 18 lat dostaje 120 tys. zł".
Okazuje się, że nawet tak duże dopłaty do dzieci nie są skuteczną zachętą. A jest to niezwykle kosztowna polityka prorodzinna.
Program 500 plus miał, według deklaracji rządu, dwa cele.
1. Wspierać rodziny, zwłaszcza uboższe, w wychowywaniu dzieci, tak, by – zgodnie z tezą premier Szydło z exposé – “jak największa liczba Polaków mogła korzystać z owoców rozwoju”.
2. Jednocześnie – jak to ujął rzecznik rządu – 500 plus jest “największym programem prodemograficznym w ostatnim 25-leciu, a nawet w całej historii Polski”.
Jaki miał być koszt wzrostu urodzeń w wyniku 500 plus? W 2016 roku wyliczyliśmy, ile budżet "płaci" za jedno dodatkowe dziecko korzystając z tzw. oceny skutków regulacji ustawy przygotowanej przez Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej: w dekadzie 2017-2026 dzięki programowi miało się urodzić o 288 992 dzieci więcej, a program miał kosztować 242 mld 568 mln zł (24,3 mld rocznie).
Wystarczyło podzielić:
jedno dodatkowe dziecko miało kosztować budżet - wg planów rządu - 839 tys. zł. Te plany okazały się szybko nieaktualne.
W realiach 2017 roku wzrost liczby urodzeń wyniósł maksymalnie 20 tysięcy, a koszt programu przekroczył 22 mld - jedno "dziecko ekstra" kosztowało już ponad milion złotych. Ten "jednostkowy koszt" urósł w następnych latach kilkakrotnie, bo dodatkowych urodzeń było coraz mniej, a koszty programu wzrosły do ponad 40 mld rocznie, po rozszerzeniu go na wszystkie dzieci.
Oczywiście, kluczowy dla 500 plus był cel nr 1 i tu program, zwłaszcza w pierwszych latach się powiódł: ograniczył sferę ubóstwa, wyrównał szanse, był sygnałem dla uboższych grup, że państwo o nie dba itd. Jako projekt demograficzny był jednak monstrualnie kosztowną porażką.
„Polski rząd stawia na podobną jak Orbán agresywnie pronatalistyczną politykę i kładzie nacisk raczej na świadczenia pieniężne niż usługi opiekuńcze” – mówiła OKO.press dr Dorota Szelewa, wykładowczyni na University College Dublin, redaktorka naczelna prestiżowego Journal of Family Studies. Dr Szelewa pomagała nam zanalizować filar „Rodzina i dom w centrum życia” w projekcie Polskiego Ładu.
„Młodszą siostrą programu 500 plus jest świadczenie dla rodziców dzieci do lat trzech nazwane Kapitałem Opiekuńczym. Stoi za nim ta sama wiara, że to właśnie pieniądze będą impulsem, żeby rodzić dzieci. 500 plus zadziałało na moment, ale już nie działa, więc trzeba dołożyć kolejne instrumenty o tej samej logice. I nawet tej samej wysokości, bo 12 tys. na drugie i kolejne dziecko na dwa lata, to 500 zł miesięcznie” – mówiła Szelewa.
OKO.press opracowało model objaśniający decyzje prokreacyjne, w którym wsparcie finansowe ze strony państwa (500 plus, Kapitał Opiekuńczy itd.) to tylko jeden z czynników.
Decyzja o posiadaniu dziecka jest wynikiem mniej lub bardziej świadomego szacowania zysków i strat, jakich oczekuje kobieta – sama lub wspólnie z partnerem (mężem) czy szerszą rodziną.
Za dzieckiem przemawiają potrzeby, pragnienia i wartości. Jednak wbrew prawicowym mitom wartość posiadania dzieci, i tym samym presja społeczna, aby mieć ich dużo, są w Polsce słabsze niż w takich kulturach jak amerykańska czy izraelska, nie mówiąc o tradycyjnych społecznościach zdominowanych przez rodzinne normy religijne.
Największą przeszkodą w rodzeniu dzieci jest w Polsce… urodzenie dziecka; drugie rodzi już tylko 42 proc., a trzecie 13 proc. kobiet.
Jak wynika z wielu analiz i badań, na decyzję, czy mieć dziecko – poza wartościami i pragnieniami – wpływ mają cztery czynniki, które pozwalają kobiecie (rodzinie) szacować, na ile łatwe/trudne będzie macierzyństwo, jakiego będzie wymagało wysiłku i czy kobietę (rodzinę) stać na taki wysiłek zarówno w sensie finansowym, jak psychicznym.
Wsparcie państwa (np. 500 plus) zmniejsza stres związany z wydatkami na dziecko i poprawia przewidywaną sytuację materialną rodziny, ale jest tylko jednym z czynników, który wpływa na finanse rodziny.
Kobieta patrzy dziś na ciążę i macierzyństwo z perspektywy pracy, którą wykonuje lub chciałaby wykonywać, i chodzi tu zarówno o przychody, których strata oznaczałaby pauperyzację rodziny, jak i o satysfakcję z pracy oraz aspiracje zawodowe, dla których dziecko może być zagrożeniem.
W nowoczesnej polityce społecznej duży nacisk kładzie się właśnie na ułatwienie kobiecie godzenia ról matki i pracowniczki, np. poprzez elastyczne formy zatrudnienia.
Jak pisaliśmy w OKO.press, analizując rządowe uzasadnienia programu 500 plus, dzieci rodzą się z pracy.
Model kobiety pracującej ma dziś większą siłę prokreacyjną niż mrzonki o strażniczce domowego ogniska.
Znaczenie ma ocena sytuacji mieszkaniowej, co w kraju, w którym – wg danych Eurostatu za 2020 rok – 45,1 proc. osób w wieku 25-34 lata mieszka z rodzicami, jest szczególnie istotną kwestią. Polityka mieszkaniowa państwa, która stwarzałaby realne szanse na uzyskanie mieszkania w młodym wieku, mogłaby zwiększyć dzietność.
Dziecko oznacza ogromny wysiłek opiekuńczy. Kobieta ocenia, czy stać ją na taki wysiłek, czy jest gotowa się go podjąć. Liczy się pomoc instytucjonalna (żłobki, przedszkola, ale też opieka zdrowotna), a także zaangażowanie męża/partnera (w przypadku rodzin tęczowych – partnerki), a także matki, siostry, rzadziej – ojca.
Wielka szkoda, że poświęcając tyle uwagi i publicznych pieniędzy na politykę prorodzinną rząd nie zamawia badań postaw wobec prokreacji.
W poprzedniej epoce politycznej analizowano powody niskiej już wtedy dzietności, osoby badane wskazywały najczęściej na: trudne warunki materialne, brak pracy i niepewność zatrudnienia oraz złe warunki mieszkaniowe.
Trzeba przyznać, że PiS w pewnym stopniu zmienił narrację prodemograficzną i zaczyna uwzględniać fakt, że kobiety pracują zawodowo.
"Na ukończeniu są prace nad strategią demograficzną, jesienią mam nadzieję zostanie przyjęta przez rząd - zapowiada Maląg - Ale wiele już zrobione, a więc program Rodzina 500 plus, skąd ponad 200 mld zł trafiło do polskich rodzin, Dobry start, świadczenia matczyne i rozwój Maluch plus. W tym roku [2022 - red.] nowe świadczenia, czyli Rodzinny Kapitał Opiekuńczy, ponad 500 tys. osób już z tego korzysta, który daje możliwość łączenia pracy zawodowej z życiem rodzinnym i dofinansowanie opieki żłobkowej".
Maląg zapowiada "nie tylko wsparcie finansowe, ale też politykę na rynku pracy. Projekty łączące pracę z życiem rodzinnym, m.in aktywizowanie kobiet, które wracają po urlopie macierzyńskim do pracy czy projekt ułatwiający pracę zdalną, wniosek będą mogli składać rodzice, którzy wychowują dzieci do 4. roku życia. Wiele rodziców chce pracować zdalnie opiekując się dziećmi". Maląg nie wspomina, że zatrzymanie środków z KPO utrudnia plany rozwoju opieki nad dziećmi, przede wszystkim w wieku przedszkolnym.
Maląg nie wspomina też o aktywizacji ojców w wychowaniu. Tymczasem Polskę obowiązuje przyjęta w 2019 roku dyrektywa Parlamentu Europejskiego i Rady UE w sprawie równowagi między życiem zawodowym a prywatnym rodziców i opiekunów. Art. 5 nakazuje państwom członkowskim przyznanie
dwóch miesięcy urlopu rodzicielskiego każdemu z rodziców, które nie podlegają przeniesieniu.
Art. 8 stanowi, że ten urlop musi być płatny. Innymi słowy, ojciec ma takie prawo na zasadzie bierzesz albo tracisz, czyli jak nie weźmie, to urlop przepada.
Ostatecznie ustalono, że od sierpnia 2022 ma obowiązywać po półtora miesiąca na rodzica, a dwa miesiące dopiero od sierpnia 2024.
Polska była początkowo przeciwna dyrektywie, ale została ona przyjęta przez Parlament Europejski a potem przez przez Radę UE i po prostu obowiązuje. Dlaczego PiS nie wpisuje jej do programu polityki rodzinnej?
Decyzja o ciąży i urodzeniu dziecka należy do delikatnej, osobistej sfery życia. Bilans "zysków" i "strat" może być łatwo naruszony przez negatywne emocje, niepewność czy lęk, w tym obawa przed ciążą, macierzyństwem i porodem.
Wpływ mogą mieć zewnętrzne zagrożenia jak pandemia, czy wojna w Ukrainie. Politycy PiS zrobili jednak absurdalny wysiłek, by... zwiększyć lęk przed doświadczeniem ciąży i porodu.
22 października 2020 roku tzw. Trybunał Konstytucyjny Julii Przyłębskiej zrealizował polityczną decyzję, by - zgodnie z życzeniem Watykanu - wprowadzić w Polsce praktyczny zakaz legalnej aborcji. Oficjalnie kobieta nie może przerwać ciąży, nawet gdy wiadomo, że płód jest ciężko uszkodzony czy śmiertelnie chory.
Najgorsze obawy potwierdził przypadek Izabeli z Pszczyny, która zmarła w wyniku sepsy. Ciężarna kobieta zgłosiła się do szpitala z powodu odpłynięcia płynu owodniowego. Przy przyjęciu stwierdzono bezwodzie i potwierdzono zdiagnozowane wcześniej wady wrodzone płodu. Lekarze czekali z interwencją aż płód obumrze.
W grudniu 2021 zapytaliśmy w sondażu Ipsos, dlaczego Polki nie chcą mieć dzieci. Odpowiedzi potwierdzają przedstawiony wyżej model decyzji prokreacyjnych. Na trzecim miejscu pojawił się nowy czynnik - strachu przed porodem, szpitalem, reakcją personelu.
Jeszcze bardziej wyraziste są odpowiedzi grupy, której to pytanie dotyczy w największym stopniu, czyli kobiet w wieku 18-39 lat. Wszystkie wskazania są wyższe z wyjątkiem feminizmu, tę konserwatywną kliszę deklaruje tylko 9 proc. młodych kobiet. Aż połowa wskazała na lęk przed porodem, na równi z obawą, że nie będzie ich stać na dziecko. Taki jest wkład PiS w decyzje prokreacyjne Polek, o którym Maląg nie mówi.
... zaniedbania w polityce rodzinnej, kiedy rządziła m.in. Platforma Obywatelska, kiedy nie prowadzono polityki demograficznej, prorodzinnej.
Rząd PO-PSL nie prowadził zbyt ambitnej czy rozbudowanej polityki prorodzinnej, ale – szczególnie pod koniec drugiej kadencji – wprowadził wiele zmian, które miały zachęcać do rodzenia dzieci:
Wielkim sukcesem - także w wymiarze demograficznym - był finansowany z budżetu państwa trzyletni program in vitro od lipca 2013 do czerwca 2016. Z danych udostępnionych przez Ministerstwo Zdrowia wynika, że do 31 grudnia 2019 dzięki programowi urodziło się 22 188 dzieci, w tym blisko 10 tys. z zamrożonych zarodków. Bez in vitro nie byłoby ich na świecie, a pragnienie ich rodziców pozostałoby niespełnione.
Cały program in vitro kosztował budżet państwa nieco ponad 244 mln zł. Jedno dziecko oznaczało zatem wydatek rzędu 11 tys. zł. Na tle kosztów programów demograficznych, które wychwala min. Maląg były to działania niezwykle tanie.
Polityka społeczna
Marlena Maląg
Mateusz Morawiecki
Beata Szydło
Ministerstwo Rodziny i Polityki Społecznej
Rząd Mateusza Morawieckiego
500+
demografia
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Komentarze