Witaj w dziale depeszowym OKO.press. W krótkiej formie przeczytasz tutaj o najnowszych i najważniejszych informacjach z Polski i ze świata, wybranych i opisanych przez zespół redakcyjny
Przewodniczący CDU Friedrich Merz w drugim głosowaniu we wtorek 6 maja został wybrany kanclerzem Niemiec. Jego kandydaturę poparło 325 członków niższej izby niemieckiego parlamentu
Przewodniczący centroprawicowej Unii Chrześcijańskich Demokratów (CDU), Friedrich Merz, został wybrany X. kanclerzem Niemiec. Kandydaturę Merza poparło 325 członków i członkiń Bundestagu — o dziewięć więcej niż wymagana większość. Przeciwko było 289 osób. Głosowanie było tajne.
Nie obeszło się jednak bez perturbacji. Merz, jako pierwszy kanclerz Republiki Federalnej Niemiec od 1949 roku, nie został wybrany w pierwszym głosowaniu. Potrzebna była zmiana porządku obrad i dodatkowa elekcja.
Pierwsze głosowanie, które odbyło się w Bundestagu przed południem, zakończyło się niepowodzeniem. Za Merzem opowiedziało się jedynie 310 posłów z 630 posłów zgromadzenia. 307 było przeciw.
Jak informuje portal Deutsche Welle, decyzja o drugim głosowaniu jeszcze tego samego dnia zapadła podczas rozmów koalicyjnych frakcji chadeckiej CDU/CSU i socjaldemokratycznej SPD. Niezbędna była też konsultacja z opozycyjnymi klubami Zielonych i Lewicy. Do zmiany porządku obrad potrzeba było bowiem większości dwóch trzecich w Bundestagu, co wymagało poparcia części opozycji.
Lewica i Zieloni zgodzili się poprzeć wniosek o przeprowadzenie ponownego głosowania. Ale ugrupowania te podkreśliły, że to nie jest wyraz poparcia dla samego Merza i jego polityki, lecz wyraz ich odpowiedzialności za kraj, któremu nie służy długie pozostawanie bez działającego rządu.
Nie wiadomo, czyje głosy Merz ostatecznie zmobilizował, by jednak uzyskać nominację — te rozmowy odbywały się za zamkniętymi drzwiami. Wiadomo jednak, że posłowie niechętni kanclerzowi znajdują się zarówno w jego własnej partii CDU i siostrzanej CSU, jak i w SPD.
Friedrich Merz był kandydatem na kanclerza partii CDU w wyborach federalnych, które odbyły się 23 lutego. CDU/CSU zdobyła wówczas 28,6 proc., a więc do sformowania rządu niezbędne było utworzenie koalicji.
Do urn poszło aż 82,5 proc. uprawnionych do głosowania. To była rekordowa frekwencja od 1990 roku. Wyborców szczególnie zmotywowało ryzyko dojścia do władzy skrajnej prawicy.
Już w wieczór wyborczy Merz ogłosił, że będzie chciał sformować koalicję z socjaldemokratami z SPD, partii, która dopiero co przegrała wybory. SPD, które do wyborów poprowadził były kanclerz Olaf Scholz pomimo niskich notowań, zdobyła tylko 16 proc. głosów, niemal 10 pkt proc. mniej niż przed czteroma laty.
CDU jeszcze w trakcie kampanii wykluczyła tworzenie jakiejkolwiek koalicji ze skrajnie prawicową Alternatywą dla Niemiec (AfD), nawet jeśli partia ta zdobyłaby drugą lokatę, do czego ostatecznie doszło.
Tradycją niemieckiej polityki przez lata było, że koalicje rządzące, tzw. wielką koalicję, tworzą zwycięzca wyborów z partią, która zdobyła drugą lokatę. Nigdy jednak nie doszło jednak do tego, by drugi wynik w wyborach zdobyła partia antydemokratyczna i podejrzewana o finansowanie z Rosji.
SPD zgodziła się wejść w koalicję z CDU/CSU, ale niemal 2,5 miesiąca trwało dogadanie szczegółów. Umowa koalicyjna została przedstawiona już 9 kwietnia, ale długo zajmowało dogadywanie podziału stanowisk i innych szczegółów.
Jak na łamach OKO.press pisał Jakub Szymczak, nowy rząd stoi przed trudnym zadaniem — od 2019 niemiecka gospodarka praktycznie stoi w miejscu. Bardzo ważny dla niej sektor motoryzacyjny nie radzi sobie z konkurencją z Chin.
Pewną nadzieję daje jednak podejście przyszłego kanclerza Merza do hamującego rozwój hamulca długu, który Niemcy wpisali do konstytucji w 2009 roku. Rozwiązanie to uniemożliwiało szersze inwestycje w infrastrukturę.
Jeszcze w poprzednim składzie Bundestagu a po wyborach Merzowi udało się doprowadzić do praktycznego rozmontowania mechanizmu i zagwarantowania ogromnego pakietu inwestycyjnego.
Według koalicjantów priorytetami na kolejne cztery lata będą bezpieczeństwo, korzystne dla Europy rozwiązanie wojny w Ukrainie i przełamanie stagnacji gospodarczej, w jakiej są Niemcy. Odbierając nominację z rąk prezydenta Franka-Waltera Steinmeiera w Pałacu Prezydenckim Bellevue w Berlinie 6 maja Merz powtórzył to, co mówił już po wyborach: Niemcy wróciły.
Friedrich Merz obiecuje większą stabilność Berlina (w tym rządzącej koalicji) i mocne przywództwo w sprawach europejskich.
Przeczytaj także:
„Ta ustawa budzi bardzo poważne wątpliwości w zakresie sprawiedliwości społecznej, jest wprost z zasadami konstytucyjnymi sprzeczna” – przekazała szefowa Kancelarii Prezydenta.
Andrzej Duda zdecydował się zawetować rządowy projekt ustawy wprowadzający obniżkę składki zdrowotnej dla osób samozatrudnionych. Nowe przepisy w kwietniu uchwalił Sejm dzięki głosom Koalicji Obywatelskiej, PSL-u i Polski 2050. Klub Lewicy, koło Razem oraz zdecydowana większość klubu PiS była przeciwna tej obniżce. Konfederacja wstrzymała się od głosu, co pozwoliło ustawie przejść.
Małgorzata Paprocka, szefowa Kancelarii Prezydenta wymieniła powody, dla których Andrzej Duda nie zdecydował się na podpis:
„Wielomiliardowy deficyt, niezatwierdzony plan finansowy NFZ–u na bieżący rok, niezapłacone nadwykonania za ostatni kwartał ubiegłego roku, eksperci wskazujący na potencjalny brak płynności w drugim półroczu bieżącego roku – brak możliwości finansowania na bieżąco świadczeń opieki zdrowotnej” – przekazała urzędniczka.
„Ta ustawa budzi bardzo poważne wątpliwości w zakresie sprawiedliwości społecznej, jest wprost z zasadami konstytucyjnymi sprzeczna” – dodała.
W ostatnich tygodniach do zawetowania projektu ustawy nakłaniały prezydenta różne środowiska lekarskie, a także politycy związani z lewicą. Ze specjalną wizytą w sprawie składki zdrowotnej w Pałacu Prezydenckim pojawił się Adrian Zandberg, kandydat partii Razem na prezydenta, a kilka dni później także Magdalena Biejat, kandydatka Nowej Lewicy.
„PiS podwyższył składkę zdrowotną dla przedsiębiorców. Zaproponowałem jej obniżenie. Prezydent Duda obniżenie zawetował. Szkodzą, bo wciąż mogą. Zostało 91 dni, 9 godzin i 2 minuty” – tak decyzję Andrzeja Dudy skomentował na Twitterze (X) premier Donald Tusk.
Według nowelizacji, której nie podpisał Andrzej Duda, samozatrudnieni, bez względu na formę opodatkowania, mieli płacić istotnie niższą składkę zdrowotną niż dziś. Reforma obejmowała ok. 2,6 mln przedsiębiorców, z czego zyskiwało ok. 2,45 mln.
Wyjątkiem były osoby korzystające z ryczałtu od przychodów ewidencjonowanych z bardzo wysokimi przychodami – zapłaciliby więcej niż teraz (chodzi w praktyce o ryczałtowców z ponad 56 tys. przychodu miesięcznie).
Przedsiębiorcy mieli płacić znacząco niższą składkę niż pracownicy o tych samych dochodach. Np. przedsiębiorca z dochodem odpowiadającym przeciętnemu wynagrodzeniu (dziś ok. 8,5 tys. zł brutto) zapłaciłby dwa razy niższą składkę niż pracownik z taką pensją. Jak wskazuje w podsumowaniu zmian organizacja audytorsko-doradcza Grant Thornton, pracownik na minimalnym wynagrodzeniu zapłaciłby wyższą składkę niż przedsiębiorcy z dochodem na poziomie 10 tys. zł, albo ryczałtowcy z 25 tys. zł przychodu.
NFZ straciłby na reformie 5,854 mld zł, ale przez niektóre przepisy ustawy (wycofanie możliwości odliczenia składek zdrowotnych od podstawy dla podatku liniowego oraz częściowo od podatku dla ryczałtu od przychodów ewidencjonowanych i karty podatkowej) budżet państwa miał zyskać 1,223 mld zł. Łączna strata dla sektora finansów publicznych była więc szacowana na 4,626 mld zł w 2026 roku.
Minister finansów zapewniał, że prawie 6-miliardowa dziura w budżecie NFZ, która byłaby skutkiem ustawy, miała zostać zasypana ze środków budżetu państwa.
Przeczytaj także:
Friedrich Merz, kandydat na kanclerza, nie zdobył wymaganej liczby głosów. To pierwszy taki przypadek w powojennej historii Niemiec.
Friedrich Merz, 69-letni lider CDU/CSU przegrał we wtorek pierwszą turę głosowania, które miało zagwarantować mu objęcie stanowiska kanclerza. W poniedziałek chadecy podpisali umowę koalicyjną z centrolewicową SPD. Merz potrzebował w Bundestagu 316 głosów i według niemieckiej prasy dzisiejsze głosowania miały być jedynie formalnością. Okazało się jednak, że zagłosowało na niego tylko 310 parlamentarzystów. To precedens w powojennej historii Niemiec. Posiedzenia zostało przerwane, a grupy parlamentarne udały się na konsultacje. Jak podaje Reuters, izba niższa ma teraz 14 dni na wybranie Merza lub innego kandydata na kanclerza bezwzględną większością głosów. Najbliższe głosowanie może odbyć się we wtorek.
W lutym 2025 roku odbyły się przyspieszone wybory po rozpadzie koalicji SPD z Zielonymi i liberałami. Pierwsze miejsce z wynikiem 28,5 proc. zajęło CDU/CSU. Za nią uplasowała się skrajnie prawicowa AfD, którą poparło 20,8 proc. wyborców. Na trzecie miejsce spadła rządząca do tej pory SPD (16,4 proc.). Dalej są Zieloni (11,6) i Die Linke (8,8 proc.).rozkład mandatów daje chadekom i socjaldemokratom większość.
CDU/CSU i SPD razem mają 328 deputowanych. To tylko 12 głosów ponad większość, ale i szansa na w miarę stabilne rządy bez konieczności szukania trzeciego koalicjanta.
Przeczytaj także:
Premier Rumunii Marcel Ciolacu ogłosił, że podaje się do dymisji. To reakcja na wynik pierwszej tury wyborów prezydenckich
Marcel Ciolacu poinformował, że rezygnuje ze stanowiska premiera Rumunii, a jego centrolewicowa partia PSD opuszcza rządzącą koalicję.
Decyzja zapadła wkrótce po ogłoszeniu wyników pierwszej tury wyborów prezydenckich w Rumunii. Kandydat popierany przez rząd, Crin Antonescu, zajął trzecie miejsce. Nie powalczy zatem o fotel prezydenta w drugiej turze, która odbędzie się 18 maja 2025.
“W grudniu utworzono koalicję rządzącą z dwoma celami: zapewnieniem stabilnego rządu i wybraniem kandydata, który wygra wybory prezydenckie w Rumunii. Nie udało nam się osiągnąć jednego z tych dwóch celów” – powiedział dziś Marcel Ciolacu, cytowany przez portal telewizji Digi24.
“Wczoraj widzieliśmy głosy Rumunów, co oznacza, że koalicja rządząca nie ma legitymacji. Zaproponowałem moim kolegom opuszczenie koalicji rządzącej, co wprost prowadzi do mojej rezygnacji ze stanowiska premiera” – mówił.
“Zamiast pozwolić, aby przyszły prezydent zastąpił mnie (kim innym), postanowiłem sam zrezygnować” – powiedział Ciolacu po spotkaniu partii PSD. Jak ustaliła agencja Reuters, ministrowie PSD mają pozostać w rządzie do czasu wyniku drugiej tury wyborów i sformowania się nowej parlamentarnej większości.
W drugiej turze prezydenckiego wyścigu w Rumunii powalczą skrajnie prawicowy George Simion z partii AUR oraz startujący jako niezależny kandydat burmistrz Bukaresztu Nicușor Dan. Rumunki i Rumuni 18 maja wybierać będą – w telegraficznym skrócie – między opcją prorosyjską a proeuropejską. W rumuńskim systemie politycznym prezydent ma większą władzę niż np. w Polsce. To on desygnuje premiera, może też odrzucić jego kandydatów na ministrów.
George Simion, który w pierwszej turze uzyskał bardzo wysoki wynik (41 proc. głosów), 4 maja mówił o zwycięstwie „rumuńskiej godności”. Jak relacjonowała w OKO.press Paulina Pacuła, podkreślił, że „pozostaje dłużnikiem człowieka, który powinien słusznie zajmować urząd prezydenta”.
Nawiązał tym samym do Călina Georgescu, skrajnie prawicowego kandydata, który dzięki zmanipulowanej kampanii w mediach społecznościowych, niespodziewanie wygrał wybory w listopadzie 2024 roku. Władze rumuńskie dopatrzyły się szeregu nieprawidłowości i unieważniły wybory. Na Georgescu ciąży obecnie sześć zarzutów. Wśród wielu Rumunów ma on obecnie status prześladowanego guru.
Simion w kampanii prezydenckiej zapewniał, że w jakiejś formie będzie chciał „oddać władzę” Georgescu. Powtórzył tę obietnicę w niedzielę wieczorem 4 maja w orędziu do swoich zwolenników:
„Mówię tutaj przed narodem rumuńskim, że dotrzymam słowa. Rumunia potrzebuje jego [Georgescu — red.] mądrości i wizji. I dlatego nie widzę władzy dla siebie. Jestem tu, aby przywrócić porządek konstytucyjny. Chcę demokracji, chcę normalności i mam tylko jeden cel. Zwrócić narodowi rumuńskiemu to, co zostało mu odebrane. Umieścić prosty, czysty lud z powrotem w centrum procesu decyzyjnego” — powiedział.
Przeczytaj także:
Członkowie Państwowej Komisji Wyborczej postanowili, że Prawo i Sprawiedliwość będzie w kolejnych latach otrzymywać subwencję pomniejszoną o niemal 11 mln zł – ustaliło RMF FM
RMF FM donosi o wynikach dzisiejszego posiedzenia Państwowej Komisji Wyborczej, na którym głosowano w sprawie subwencji dla Prawa i Sprawiedliwości. Na podstawie wyników wyborów z 2023 roku subwencja powinna wynosić 25,9 mln zł rocznie. Ale już w ubiegłym roku – po odrzuceniu przez PKW sprawozdania PiS za wybory – została pomniejszona o 10,8 mln złotych.
Jak podało RMF FM, członkowie PKW obradowali dziś nad dwoma wersjami informacji dla ministra finansów, na podstawie której ma on wypłacać subwencję w kolejnych trzech latach. Minister Andrzej Domański od stycznia 2025 roku czeka na ostateczną wykładnię PKW w tej sprawie.
PKW początkowo głosowała dziś nad przywróceniem pierwotnej wysokości subwencji (do poziomu 25,9 mln zł). Cztery osoby były za, cztery przeciw. Większość (4:3) uzyskała za to propozycja utrzymania kwoty subwencji zmniejszonej o 11 mln zł rocznie – ze względu na wykorzystanie przez PiS niedozwolonych środków w kampanii wyborczej w 2023 roku. Pismo z taką informacją ma jeszcze dziś otrzymać Andrzej Domański.
Decyzja PKW oznacza, że PiS będzie w kolejnych trzech latach otrzymywać rocznie ok. 15 mln zł. Przelewy na konto partii przekazywane są co miesiąc, w równych ratach.
Państwowa Komisja Wyborcza w sierpniu 2024 roku zakwestionowała sprawozdanie komitetu wyborczego PiS za kampanię z 2023 roku. Doszukała się nieuprawnionych wydatków o wartości 3,6 mln złotych. To koszty kampanii, które PiS miał ponosić z wykorzystaniem środków spoza funduszu wyborczego – np. organizacja wydarzeń o charakterze wyborczym za pieniądze państwowe.
Sierpniowa uchwała PKW zobowiązywała PiS do oddania trzykrotności zakwestionowanej kwoty (10,8 mln zł) do budżetu państwa z wyborczej dotacji. O taką samą kwotę zmniejszona miała zostać także subwencja, którą partia otrzymuje co roku. Działając na podstawie tej uchwały, Minister Finansów zaczął wypłacać PiS odpowiednio mniejsze raty subwencji.
Tymczasem PiS zakwestionowało sierpniową uchwałę PKW. Skargę złożyło do obsadzonej nielegalnymi neosędziami Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego. A ta 11 grudnia 2024 uznała skargę za zasadną, zmuszając PKW do zmiany decyzji. Na przełomie roku Komisja wydała kolejną, niejednoznaczną uchwałę: z jednej strony przyjęła decyzję IKNiSP, a z drugiej przypomniała, że w świetle europejskiego prawa ta Izba SN nie jest sądem.
W styczniu o ostateczną interpretację tej uchwały poprosił PKW Andrzej Domański. Komisja, targana wewnętrznym sporem o charakterze politycznym, do dziś zwlekała z ostateczną odpowiedzią.
Przeczytaj także: