0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Zdjęcie: Daniel MIHAILESCU / AFPZdjęcie: Daniel MIHA...

Pięć miesięcy po unieważnionych ze względu na poważne nieprawidłowości w kampanii wyborach prezydenckich z listopada 2024 i 35 lat po pierwszych, demokratycznych wyborach, które odbyły się w maju 1990 roku, Rumuni głosują w wyborach prezydenckich ponownie, z jeszcze większą determinacją.

„Chcemy zmian” – słyszymy od wielu wyborców w Bukareszcie na kilka dni przed wyborami.

Ale wizje tego, jak ta zmiana miałaby wyglądać, są bardzo rozbieżne.

Patriota-nacjonalista, działacz antykorupcyjny lub status quo

Część Rumunii marzy o prezydenturze patrioty-nacjonalisty Georga Simiona, lidera nacjonalistycznej partii Sojusz na rzecz Zjednoczenia Rumunów (AUR), która od 2020 roku rozpycha się na rumuńskiej scenie politycznej, obecnie w parlamencie ma 63 z 330 posłów (powyżej na zdjęciu po prawej, obok Călina Georgescu, zwycięzcy unieważnionych wyborów z listopada 2024).

Simion obiecuje wyciągnąć na pierwszy plan ortodoksyjną religijność, „przywrócić porządek konstytucyjny”, uniezależnić kraj od „wpływu globalistycznych elit” i zagwarantować mu „prawdziwą suwerenność”. Zgodnie z ideą, że Rumuni nie chcą być „obywatelami drugiej kategorii w nowej Unii Sowieckiej”, jak mówi o UE.

Część wolałaby przywództwo sympatycznego matematyka, od pięciu lat burmistrza Bukaresztu, Nicușora Dana, założyciela i byłego członka centroprawicowej, liberalnej partii Związek Ocalenia Rumunii (USR), z którą Dan nie jest już związany. Były działacz społeczny ma uratować kraj od korupcji i zagwarantować Rumunii dobrą współpracę na forum UE, wzmocnienie praworządności oraz utrzymanie euroatlantyckiej orientacji kraju.

Spora jest też grupa wyborców, którzy chcą utrzymania status quo.

To w przypadku Rumunii oznacza zachowanie prezydentury w rękach najstarszych i jednych z najbardziej skompromitowanych aferami korupcyjnymi partii na rumuńskiej scenie politycznej – centroprawicowej Partii Narodowo-Liberalnej (PNL, grupa Europejskiej Partii Ludowej) oraz pozującej na nowoczesną socjaldemokrację postkomunistycznej Partii Socjaldemokratycznej (PSD, grupa Socjaliści i Demokraci), które obecnie w rządzie wspiera partia mniejszości węgierskiej UDMR.

Ich kandydatem jest Crin Antonescu, były lider PNL, krótko w 2012 roku pełniący funkcję tymczasowego prezydenta, który wraca do polityki po 10 latach przerwy. Ta przerwa w karierze politycznej ma go dystansować od licznych afer z udziałem polityków obu partii z ostatnich lat.

W niepewnych i trudnych czasach establishment przekonuje obietnicą stabilności oraz utrzymaniem proeuropejskiej i transatlantyckiej orientacji w kraju. Ale – jak twierdzą ci, którzy domagają się zmiany, w istocie nie chce dopuścić do władzy antykorupcyjnych reformistów i dlatego tak bardzo straszy ryzykiem przejęcia władzy przez skrajną prawicę.

Trzy pule wyborców

Poza tym w rumuńskich wyborach prezydenckich startuje jeszcze ośmiu innych kandydatów, w tym:

  • liderka wyścigu z listopada, przewodnicząca Związku Ocalenia Rumunii (USR) Elena Lasconi, która w anulowanych wyborach listopadowych zdobyła drugą lokatę i dostała się do drugiej tury, ale jej poparcie bardzo załamało się w ostatnich miesiącach,
  • bardzo znany na rumuńskiej scenie politycznej, ale dość skompromitowany częstymi zmianami narracji były premier z ramienia PSD Victor Ponta (dziś, podobnie jak Simion, ale dużo mniej skutecznie, pozujący na spadkobiercę po Georgescu),
  • czy takie postaci jak postulujący „broń w każdym domu” John-Ion Banu-Muscel, rumuński przedsiębiorca, który od lat mieszka w USA, a obserwowanie z bliska amerykańskiej polityki ma go predestynować do objęcia władzy w Rumunii, albo kojarzony z rumuńską służbą bezpieczeństwa, były szef służby wywiadu zagranicznego Silviu Predoiu.

Jeśli któryś z nich nie zaskoczy tak, jak w listopadowych wyborach zaskoczył Georgescu, który z kilkuprocentowym poparciem w sondażach wygrał wybory zdobywając 22,94 proc. głosów, największe szanse przejścia do drugiej tury, mają: George Simion, Nicușor Dan i Crin Antonescu. Jak wynika z uważanych za najrzetelniejsze sondaży zamawianych przez portal HotNews.ro, w drugiej turze sytuacja zależy od tego, kto zetrze się z kim.

  • George Simion wygrywa, tylko jeśli zetrze się z Victorem Pontą.
  • Crin Antonescu ma wyraźną przewagę, jeśli zetrze się z Simionem.
  • Najbardziej wyrównana może być ewentualna walka Nicușora Dana z Crinem Antonescu, i to na korzyść tego drugiego.

„W powtórce rumuńskich wyborów prezydenckich znowu ścierają się kandydaci, którzy reprezentują trzy główne pule wyborców w rumuńskim społeczeństwie: wyborców partii establishmentowych, często ludzi biznesu, czy pracujących w sektorze publicznym, którzy jakoś czerpią z utrzymania status quo; wyborców proeuropejskich, zorientowanych na reformy, którzy nie boją się zmian, a głębsze zakorzenienie Rumunii w UE uważają za gwarancję wzmacniania praworządności; wyborców konserwatywnych, podzielających antyzachodnie sentymenty, często z małych miasteczek i wsi, rolników, ludzi o niższym wykształceniu, którzy chcą zodsunięcia od władzy skorumpowanych elit, ale chcą też utrzymania tradycyjnego charakteru społeczeństwa.

W tych wyborach starcie toczy się więc na dwóch poziomach: czy wygra chęć utrzymania status quo, czy uda się przeforsować zmiany. Jeśli wygrają zmiany, to w jakim kierunku: propraworządnościowym i antykorupcyjnym, czy izolacjonistycznym, antyzachodnim i antyeuropejskim. To te tendencje wyznaczają dziś główne płaszczyzny politycznego starcia” – mówi OKO.press prof. Bogdan Murgescu, prorektor Uniwersytetu w Bukareszcie.

Bardzo ważne będą głosy zza granicy, bo rumuńska diaspora liczy aż około milion wyborców – wynika z najnowszych danych rumuńskiej Stałej Komisji Wyborczej, przytaczanych przez portal Romania Insider. Jak wynika z ostatniego przed wyborami sondażu wyborczego AtlasIntel dla HotNews.ro, najlepszy wynik wśród diaspory może zrobić George Simion.

Przeczytaj także:

Kampania w telefonach

Pomimo że wybory są ważne i towarzyszy im ogromne zainteresowanie – także międzynarodowych mediów – pod koniec kwietnia na ulicach Bukaresztu trudno odnieść wrażenie, że odbędą się za kilka dni (relację zaczynam pisać już w połowie tygodnia – red.). Nie ma billboardów wyborczych, reklam na przystankach, a po ulicach nie jeżdżą samochody oblepione zdjęciami kandydatów i nadające z głośników ich hasła.

Próżno szukać też informacji o dużych wiecach. Żaden z jedenastu kandydatów startujących w wyborach nie decyduje się na taki kłopot jak organizacja wiecu, który wymaga sprzętu, ochrony i obstawy medycznej.

W różnych punktach miasta na niedużych niebieskich tablicach ogłoszeniowych wiszą tylko dość małe plakaty wyborcze z portretami kandydatów. Mają ten sam rozmiar i format: twarz osoby kandydującej, jego/jej imię i nazwisko i hasło wyborcze.

„Po co jeździć od miasta do miasta, czy po wioskach, kiedy możesz być w telefonie każdego wyborcy od rana do nocy?” – mówi prof. Raluca Radu, badaczka mediów z Uniwersytetu w Bukareszcie.

Rumuński kodeks wyborczy nie pozwala na wielkoformatową reklamę kandydatów politycznych. Dopuszczalne jest tylko rozwieszanie prostych, informacyjnych plakatów wyborczych z portretem osoby kandydującej, jego/jej imieniem i nazwiskiem oraz hasłem wyborczym. Tu taki plakat widoczny przy placu Zwycięstwa w Bukareszcie, 2 maj 2025.
Rumuński kodeks wyborczy nie pozwala na wielkoformatową reklamę kandydatów politycznych. Dopuszczalne jest tylko rozwieszanie prostych, informacyjnych plakatów wyborczych z portretem osoby kandydującej, jego/jej imieniem i nazwiskiem oraz hasłem wyborczym. Tu taki plakat widoczny przy placu Zwycięstwa w Bukareszcie, 2 maj 2025.

Z prof. Radu spotykamy się w kawiarni niedaleko Placu Uniwersyteckiego. To na tym placu wiosną 1990 roku rumuńscy studenci demonstrują przeciwko pozostawaniu przy władzy komunistów z otoczenia Nicolae Ceaușescu, komunistycznego dyktatora, którego obalili w grudniu 1989 roku.

Domagają się wykluczenia ich udziału z nadchodzących pierwszych wolnych wyborów, które mają się odbyć w maju 1990. Chcą pełnej, demokratycznej rewolucji i transformacji. A ta ich zdaniem wymaga całkowitego odsunięcia komunistów od władzy.

Ówczesny tymczasowy prezydent Ion Iliescu wysyła na studentów górników i wojsko. Ginie około stu osób, a niemal tysiąc zostaje rannych. Dziś o tych wydarzeniach przypominają kamienne krzyże stojące na niedużym skwerze między dwiema ogromnymi arteriami ulic przecinającymi plac, oraz czerwony słupek „Kilometr zero” z napisem: „Rumunia, 0 km, Bukareszt, plac Uniwersytecki, Wolność, Demokracja, strefa wolna od (neo)komunizmu”.

Słupek stoi na tle masywnego, betonowego molochu, który został wybudowany przez pogrążonych w gigantomanii komunistów jako siedziba Teatru Narodowego.

Skradziona rewolucja?

Wybory majowe w 1990 do parlamentu z ponad 60 procentami głosów wygrywają komuniści, a na czele kraju staje lider wewnętrznej opozycji wobec obalonego Ceaușescu, wywodzący się wprost z komunistycznego obozu Ion Iliescu. Iliescu jest wówczas liderem Frontu Ocalenia Narodowego, organizacji, która uformowała się podczas wydarzeń rewolucji grudniowej i przejęła władzę. Iliescu będzie później przez lata przewodniczącym honorowym kilkukrotnie zmieniającej nazwę, dziś wciąż obecnej na rumuńskiej scenie politycznej Partii Socjaldemokratycznej PSD.

Lustracji nie uda się przeprowadzić, wielu zbrodni do dziś rozliczyć, a wielu działaczy komunistycznych przeniknie do systemu politycznego i utrzyma sieci swoich wpływów, w tym w do dziś pozbawionych realnej, cywilnej kontroli służbach specjalnych.

W części społeczeństwa ugruntuje się wizja „skradzionej rewolucji”, co zdaniem wielu historyków jest niesprawiedliwą i niezgodną z faktami wizją rumuńskich przemian ustrojowych, bo postkomuniści doszli do władzy zgodnie z wolą wyborców, a rewolucja miała charakter demokratyczny.

Pamięć o tej rewolucji do dziś dzieli społeczeństwo i stanowi jedną z linii polaryzacyjnych podziałów tożsamościowych w kraju, które wpływają na preferencje polityczne. Ale spory historyczne pozostają w tle toczącej się kampanii, choć nie są pozbawione znaczenia.

Przed wyborami na pierwszym planie są: drożyzna, niebezpiecznie wysoki deficyt budżetowy związany z rządowym rozdawnictwem przed wyborami parlamentarnymi i prezydenckimi w 2024 roku i zmęczenie korupcją. Pojawiają się też postulaty reformy spółek państwowych, które pełnią centralną rolę w systemie zawłaszczania zasobów państwa.

Kandydaci skrajnie prawicowi wnoszą też wątki związane z prawami kobiet, w tym prawem do aborcji, oraz w typowo homofobiczny sposób straszą „lobby LGBT+”. Na pierwszy plan wysuwa się także życie rodzinne kandydatów – w konserwatywnym kraju, jakim jest Rumunia, większość kandydatów chwali się życiem rodzinnym.

Wojna w Ukrainie schodzi na dalszy plan, choć kandydat skrajnej prawicy, George Simion, obiecuje „trzymanie Rumuni z dala od wojny”, co stawia pod znakiem zapytania ewentualne poparcie dla pomocy Ukrainie na forum europejskim, jeśli Simion zostanie prezydentem.

TikTok wciąż najważniejszy

Raluca Radu ma rację. Kampania wyborcza niemal w pełni toczy się w internecie. Jednym z powodów jest restrykcyjne prawo wyborcze, które ogranicza możliwość działania w fizycznej przestrzeni – to, że na ulicach Bukaresztu widać tylko te małe, zunifikowane formatowo plakaty wyborcze, to efekt tych regulacji.

Ale o zaangażowaniu kandydatów w internecie przesądza też ogromna łatwość prowadzenia działań w sieci i fakt, że działania te wciąż pozostają bez wyraźnej kontroli.

Pomimo wprowadzenia nadzwyczajnych rozporządzeń, po skandalu z nieprawidłowościami kampanii Georgescu w 2024 roku, nakładających na wszystkich kandydatów politycznych, wyborców i „liderów opinii” obowiązek oznaczania materiałów wyborczych specjalnymi identyfikatorami, a na platformy cyfrowe obowiązek usuwania nieoznaczonych treści w ciągu 5 godzin pod groźbą kar, w sieci wciąż widać „nieautentyczne zachowania”, które specjaliści od badania mediów społecznościowych diagnozują jako zautomatyzowane np. przy użyciu botów.

Jak wynika z raportu Expert Forum, konta najważniejszych kandydatów w majowych wyborach prezydenckich wykazywały nieautentyczną aktywność w miesiącach poprzedzających kampanię.

Najintensywniej promowanymi osobami był wspólny kandydat PNL, PSD i UDMR Crin Antonescu oraz kandydat skrajnej prawicy George Simion. Ogromne liczby wyświetleń wideo, nienaturalnie wysokie w stosunku do liczby opublikowanych materiałów, zaobserwowano też na koncie Victora Ponty, bardzo znanego polityka w Rumunii, byłego lidera PSD i premiera z ramienia tej partii, któremu jednak dziś sondaże dają tylko około 10 proc. poparcia.

Konta niektórych polityków charakteryzowały się też bardzo dynamicznym przyrostem liczby użytkowników.

To zjawisko dotyczyło przede wszystkim konta Georga Simiona (wzrost z 700 tysięcy obserwujących na TikToku w listopadzie do 1,3 miliona obserwujących w kwietniu), a w ostatnich dwóch tygodniach kampanii, jak wynika z danych zebranych przez prof. Radu, także kont Nicușora Dana, burmistrza Bukaresztu, oraz Victora Ponty.

Jak wynika z danych prof. Raluci Radu, 15 kwietnia 2025 konto Dana miało 86,9 tysięcy obserwujących, a 3 maja już ponad 230 tysięcy. Konto na TikToku Ponty urosło z 89 tys. obserwujących do ponad 240 tysięcy zaledwie w 2 tygodnie.

Raport Expert Forum wskazuje na nieautentyczny ruch na tych kontach. Burmistrz Bukaresztu zgłosił przypadki podejrzanej aktywności do czuwającego nad prawidłowym przebiegiem wyborów biura wyborczego. Nicușor Dan wskazał, że obserwuje wielką popularność swojej kandydatury wśród wyborców o azjatyckich nazwiskach. Uznał to za możliwy sabotaż jego kampanii.

Wygląda na to, że skandal z nieprawidłowościami w kampanii online Călina Georgescu, nie wpłynął jakoś szczególnie na odwrót od TikToka i mediów społecznościowych jako głównych narzędzi komunikacji politycznej. Nic dziwnego. TikTok tu w Rumunii jedno z najważniejszych źródeł informacji. Z ok. 19 milionów obywateli, około 9 milionów ma konta na TikToku – najwięcej w UE, wynika z danych Digital News Report. Pisał o tym m.in. Reuters.

Historia jak z filmu

Jak widać kandydatów nie zrażają ogromne problemy, do których doprowadziło niemal całkowite przeniesienie kampanii do sieci w listopadzie 2024. Z unieważnieniem wyborów włącznie.

To wówczas odbyła się planowo pierwsza tura wyborów prezydenckich, którą zupełnie niespodziewanie wygrał mało znany, skrajnie prawicowy kandydat o antyeuropejskich i prorosyjskich poglądach Călin Georgescu.

Georgescu nie wziął udziału w ani jednej debacie, a w rumuńskich mediach ciężko było znaleźć informacje o tym, kim jest. Kandydatem mało kto się interesował, bo sondaże dawały mu zaledwie kilka procent poparcia.

Ale dwa tygodnie przed wyborami ruszyła lawina, głównie na TikToku.

Do głosowania na Georgescu namawiały głównie boty oraz opłaceni influencerzy. Kampania była prowadzona tak, by nie sprawiać wrażenia zorganizowanej. W sieci pojawiały się filmiki mówiące np. o tym, jakie cechy powinien mieć dobry polityk, a w komentarzach udające wyborców boty sugerowały, że „właśnie dlatego zagłosują na Georgescu”.

„Georgescu prezentował się jako kandydat „spoza systemu”, a do tego jako osoba bardzo religijna i o konserwatywnych poglądach. Wysoki, wysportowany, nienagannie ubrany, mówił wprost, bez politycznej poprawności, bo nie jest politykiem – oczarował wielu. To właśnie ten system oddolnych poleceń przesądził o tym, że jego kandydaturą zainteresowało się tyle osób dotąd nieinteresujących się polityką” – mówi OKO.press Raluca Radu.

Kampania była tak skuteczna, że Georgescu wygrał wybory nie deklarując ani jednego leja na kampanię. Ze względu na nieprawidłowości w jego kampanii, w tym dowody możliwej rosyjskiej ingerencji (jeden z nich znalazła dziennikarka OKO.press, Anna Mierzyńska) w grudniu Sąd Konstytucyjny zdecydował o anulowaniu wyborów.

„Sytuacja była poważna, państwo musiało zadziałać. Tak jak rekomendowała Komisja Wenecka – jeśli istnieją podejrzenia poważnych nieprawidłowości, które stawiają pod znakiem zapytania wolność i równość wyborów, organy państwa muszą zareagować” – mówi Radu.

Zarzuty wobec Georgescu

Dziś Călin Gerogescu ma postawionych sześć zarzutów, m.in. o podżeganie do działań przeciwko porządkowi konstytucyjnemu, rozpowszechnianie fałszywych informacji, fałszywe oświadczenia dotyczące finansowania jego kampanii wyborczej, udział w organizacji o charakterze faszystowskim, rasistowskim lub homofobicznym oraz publiczne promowanie kultu osób skazanych za ludobójstwo i zbrodnie wojenne.

Ten ostatni zarzut dotyczy gloryfikowania postaci faszystowskiego przywódcy z Rumunii z okresu II wojny światowej, generała Iona Antonescu, który odpowiada m.in. alians Rumunii z Hitlerem oraz rumuński Holokaust, w tym Romów, oraz skrajnie nacjonalistycznego, antysemickiego, mistyczno-religijnego ruchu legionistów, czyli Żelaznej Gwardii.

Jak ustaliły służby wywiadu i prokuratura na jego kampanię w mediach społecznościowych wydano co najmniej 1 milion euro, a sam Georgescu i jego współpracownicy mieli mieć kontakty z rosyjskimi służbami. Współpracownikiem Georgescu okazał się m.in. Horațiu Potra, który ma bezpośrednie powiązania z rosyjskimi kręgami wpływu i organizacją paramilitarną Wagner. Potra miał zostać zatrzymany, ale zbiegł do Dubaju. Podczas przeszukań używanych przez niego nieruchomości znaleziono broń oraz znaczne sumy pieniędzy. Jest poszukiwany listem gończym.

Georgescu jest objęty nadzorem sądowym, z zakazem opuszczania kraju, występowania w mediach oraz korzystania z mediów społecznościowych przez 60 dni.

„To jest historia jak z filmu sensacyjnego. Organy śledcze starają się dokładnie komunikować swoje działania, by tłumaczyć opinii publicznej, że istnieją bardzo poważne przesłanki wskazujące na to, że mieliśmy do czynienia z naprawdę poważnymi nieprawidłowości. Mimo to wielu wyborców nieufnych wobec państwa uważa, że unieważnienie wyborów było manipulacją” – tłumaczy Radu.

Boże, dopomóż Rumunii

W tej atmosferze w niedzielę, 4 maja, 35 lat po pierwszych demokratycznych wyborach, Rumunii po raz kolejny idą do urn. Atmosfera jest dość napięta. Na część wyborców unieważnienie wyborów wpłynęło mobilizująco, a na część wręcz przeciwnie.

„Głosowałem na Georgescu, ale anulowali wybory, bo nie wygrał właściwy kandydat. O Georgescu mówili, że wyprowadzi Rumunię z UE i z NATO, ale to była nieprawda” – mówi OKO.press Liviu Popovici, młody informatyk z Bukaresztu. Po raz kolejny do wyborów nie pójdzie, bo jak twierdzi – po co.

Ale duża część wyborców Georgescu dała się przekonać Georgowi Simionowi, liderowi skrajnie prawicowej partii Sojusz na rzecz Zjednoczenia Rumunów (AUR). To Simion od grudnia krzyczał o „skradzionych wyborach” i organizował wiece poparcia dla Georgescu, dzięki czemu stał się największym politycznym beneficjentem tego kryzysu demokracji.

Jeszcze w listopadzie 2024 zagłosowało na niego tylko 13,86 proc. wyborców, co dało mu dopiero czwartą lokatę. Dziś jest liderem sondaży i przy poparciu na poziomie 30 proc. prawdopodobnie wejdzie do drugiej tury.

Eurosceptyk-suwerenista z frakcji Europejskich Konserwatystów i Reformatorów, rodziny politycznej PiS-u i partii Trumpa, prezentuje się jako człowiek religijny i pokorny. Obiecuje po wyborach w jakiejś formie podzielić się władzą z Georgescu, aby zadość stało się „woli ludu”.

Fotografuje się na mszach, w towarzystwie prawosławnych księży oraz wśród ludzi – pracowników fabryk, rolników, sprzedawców.

Ostatniego dnia kampanii niespodziewanie pojawia się na placu targowym w centrum Bukaresztu. Do mediów trafia poruszające zdjęcie, które ekipia Simiona publikuje w jego mediach społecznościowych: schylony Simion daje się przytulić starszej kobiecie. Podpis głosi: „uścisk ludu”.

View post on Twitter

Wyborczynie na specjalnie im dedykowanej grupie na komunikatorze Whatsapp, promowanej przez Simiona, piszą:

„George Simion to najbardziej waleczny i prawdziwy patriota, który zasługuje na pełen szacunek Rumunów! Boże, pomóż Rumunii!”. „Mamy wielkie zaufanie do George'a Simiona. Boże, dopomóż”. „Będziemy głosować, ponieważ chcemy odzyskać nasz kraj i uczynić Georgescu przywódcą... Boże, dopomóż Rumunii!” – piszą.

Do wszystkich tych wypowiedzi dodana jest fraza „Chrystus zmartwychwstał”.

Trochę ojciec, trochę syn

Simion bardzo umiejętnie buduje wizerunek trochę ojca, a trochę syna narodu. Tym samym wpisuje się we wciąż żywą w niektórych częściach rumuńskiego społeczeństwa nostalgię za komunizmem. Ale lider AUR bardzo ostrożnie podchodzi do tej kwestii. Próżno szukać u niego pochwal minionego systemu. Zwłaszcza, że jego krytyka Unii Europejskiej, zgodnie z praktyką europejskiej skrajnej prawicy i narodowych konserwatystów, to krytyka organizacji na wskroś „neokomunistycznej”.

Ale Simion wplata w swoją kampanię niuanse, które rezonują z tymi, dla których koniec komunizmu oznaczał załamanie podstaw bytowych i utratę pozycji społecznej. Np. jego postulaty gospodarcze, takie jak propozycja nacjonalizacji części zagranicznych firm w celu „odzyskania suwerenności gospodarczej Rumunii”, o których mówił w kampanii przed wyborami listopadowymi, to propozycja nawiązująca do polityki gospodarczej Ceaușescu.

Wyraźnie flirtuje też z tradycją rumuńskiego międzywojennego nacjonalizmu oraz epoką „Wielkiej Rumunii”, okresu między I a II wojną światową, kiedy to Rumunia była znacznie większa niż teraz i posiadała w swoich granicach część południowej Ukrainy, Mołdawię i część Węgier. Tak samo robił Georgescu. Te „błędne wizje przeszłości” trafiają na podatny grunt w państwie, do którego obywatele mają małe zaufanie, a które to państwo zakazuje promocji tych postaci jako promowanie kultu osób skazanych za ludobójstwo i zbrodnie wojenne.

“Zarówno Simion, jak i Georgescu, mniej lub bardziej wprost odwołują się do tradycji międzywojennego rumuńskiego nacjonalizmu, sięgając po wątki ksenofobiczne, antyzachodnie, izolacjonistyczne i gloryfikując najbardziej skompromitowane postaci z rumuńskiej historii, jakimi są liderzy organizacji faszystowskich i sojusznicy Hitlera. Budują swoje poparcie, prezentując te błędne wizje przeszłości” – mówi OKO.press prof. Bogdan Murgescu.

Profesor Murgescu przyznaje też, że choć George Simion po wyborach europejskich z 2024 roku, nieco złagodził swoje nacjonalistyczne i antyeuropejskie narracje, by móc dołączyć do grupy EKR, bo „był zbyt ekstremalny nawet dla narodowych konserwatystów”, to wśród jego postulatów politycznych wciąż obecny postulat „zjednoczenia z Mołdawią”, co jest wyrazem jego agresywnego rewizjonizmu oraz prorosyjskości.

„Istnieją dowody na powiązania Georga Simiona z rosyjskim wywiadem oraz na to, że promowany przez niego postulat zjednoczenia Rumunii z Mołdawią ma na celu polaryzowanie opinii publicznej w Mołdawii i budzenie tam antyrumuńskich sentymentów, co ma sprzyjać interesom Rosji” – mówi profesor Murgescu, przywołując ustalenia portalu śledczego Spotmedia z kwietnia 2025 i przegranego przez Simiona procesu, który wytoczyła mu Mołdawia.

George Simion nie bez powodu ma zakaz wjazdu do tego kraju.

Dowodów na jego powiazania z Rosją jest więcej, większość pochodzi od mołdawskich i ukraińskich służb, bo rumuńskie służby nie przeprowadziły jeszcze śledztwa w tej sprawie. Podobnie dużo jest dowodów na rosyjskie powiązania jego politycznego przyjaciela Călina Georgescu, czy równie rozpoznawalnej prorosyjskiej rumuńskiej polityczki Diana Iovanovici-Șoșoaci, która jest obecnie europosłanką.

Dlatego istotnym pytanie jest, jakie miejsce na forum europejskim będzie zajmować Rumunia, jeśli na jej czele stanie Simion.

Kumpel Trumpa

Dziś Simion pozuje na wielkiego sojusznika administracji prezydenta Donalda Trumpa oraz podkreśla swoje rzekomo bliskie relacje z jego otoczeniem. Na sztandarach niesie hasło MEGA – „Make Europe Great Again”, oraz „Respect”, z ang. szacunek, co jest hasłem mocno zakorzenionym w kulturze hip-hopu i często kojarzonym z amerykańskimi raperami.

Simion obiecuje Rumunom specjalne stosunki z USA i zniesienie wiz do USA, bo, jak w piątek 2 maja informował Onet, amerykański Departament Bezpieczeństwa Krajowego ogłosił, że wycofał Rumunię z programu ruchu bezwizowego, do którego kraj został przyjęty decyzją administracji prezydenta Joe Bidena. Decyzja ma na celu „zapewnienie bezpieczeństwa granic i imigracji”.

Simion obiecuje, że jest jedynym kandydatem, który może to odwrócić. Ale jednocześnie przyznaje, że był w tej sprawie w Stanach Zjednoczonych dwa tygodnie temu i – jak się okazuje – nie zdołał nic wskórać.

Faktem jest też, że w ostatnich tygodniach Simion nie dostał żadnego wyraźnego wsparcia ze strony ekipy Trumpa.

Choć członkowie amerykańskiej administracji przez chwilę zaangażowali się w krytykę „skradzionych wyborów” i rzekomo antydemokratycznych działań Unii Europejskiej w Rumunii, to pomimo że, jak ujawniły rumuńskie media, Simion wydał 1,5 miliona dolarów na wsparcie amerykańskiej firmy PR-owej należącej do byłego stratega Trumpa Steve’a Banona, tuż przed wyborami konta amerykańskich polityków w mediach społecznościowych milczą na temat ewentualnego wsparcia dla Simiona.

Firma Banona miała pomóc Simionowi zyskać kontakty w nowej amerykańskiej administracji i zwiększyć jego rozpoznawalność w USA. W lutym 2025 próbował zaprosić do Rumunii na debatę o demokracji Elona Muska. Bezskutecznie.

Europejska skrajna i narodowo-konserwatywna prawica robi z przypadku rumuńskich wyborów jeden z kilku przykładów rzekomo nieuczciwej politycznej gry, po którą sięgać mają elity lewicowo-liberalne, by powstrzymać skrajną prawicę przed dojściem do władzy.

Takim przykładem w ich narracji jest też nałożenie na główną polityczkę francuskiego Zjednoczenia Narodowego Marine Le Pen przez sąd zakazu pełnienia funkcji publicznych, co najprawdopodobniej uniemożliwi jej start w wyborach prezydenckich we Francji w 2027 roku, oraz uznanie przez niemiecki kontrywywiad partii AfD za ugrupowanie ektremistyczne.

George Simion bardzo głośno mówi o uciemiężonej prawicy i odrodzeniu konserwatyzmu.

Dan zamiast Lasconi

Po drugiej stronie barykady, wśród wyborców domagających się zmiany, faworytem wyborów jest Nicușor Dan, od pięciu lat burmistrz Bukaresztu, wybrany w 2024 roku na to stanowisko ponownie. Nicușor Dan to faworyt wyborców proeuropejskich, oczekujących antykorupcyjnych reform i walki z rumuńskim klientelizmem.

Dan jest z matematykiem i działaczem społecznym. Kojarzony jest z liberalną, centroprawicową partią USR, której jest założycielem, a z której odszedł w 2017 roku ze względu na rozbieżności światopoglądowe.

W swojej kampanii apeluje głównie do ludzi pracujących, przedsiębiorców oraz młodych, przeciwstawiając ich beneficjentom nepotycznego i skorumpowanego systemu kolesiowskiego, który wykształcił się w Rumunii po przemianach 1989 roku – pod władzą PSD i PNL. Obiecuje m.in. reformy antykorupcyjne, wzmocnienie praworządności, poprawę wydajności państwa i niezależności mediów.

Hasłem jego kampanii jest „Uczciwa Rumunia”.

Sondaże pokazują, że Nicușor Dan może liczyć na ponad 20 procent poparcia, co może dawać mu szansę na miejsce w drugiej turze, ale o drugą lokatę ściera się z kandydatem koalicji PNL-PSD-UDMR.

W powtórzonych wyborach Nicușor Dan przejął dużą część poparcia Eleny Lasconi, obecnej przewodniczącej Związku Ocalenia Rumunii (USR), byłej dziennikarki telewizyjnej, burmistrz miasta Câmpulung, która reprezentowała partię w wyborach w listopadzie 2024 roku i z wynikiem 19,17 proc. głosów dostała się do drugiej tury.

W wyborach listopadowych to Lasconi zgromadziła głosy proeuropejskich przeciwników establishmentu spod znaku PNL-PSD. Zarówno teraz, jak i jesienią 2024, kampanię budowała na postulatach antykorupcyjnych oraz promowania przejrzystości w polityce.

Ale w ostatnich miesiącach poparcie dla Lasconi załamało się – dziś sięga zaledwie kilku procent.

„Lasconi dokonała złego wyboru politycznego i po unieważnieniu wyborów przez Sąd Konstytucyjny sięgnęła po argumenty skrajnej prawicy, że »wybory zostały skradzione«. Twierdziła, że decyzja o ich unieważnieniu była działaniem partii politycznego establishmentu, celem powstrzymania jej zwycięstwa w drugiej turze. Lasconi wciąż sugeruje, że establishment boi się jej ze względu na niechęć do rozliczania korupcji. To odrzuciło od niej wielu wyborców, którzy zgodzili się z decyzją Sądu Konstytucyjnego o unieważnieniu wyborów. Lasconi zachowała się tak, jakby w całej sprawie anulowania wyborów chodziło o nią, a tak nie było” – mówi OKO.press prof. Raluca Radu.

Dziś wielu wyborców, którzy głosowali na Lasconi w listopadzie, mówi, że głosowali na nią, bo nie było alternatywy.

„Lasconi była mniejszym złem, a nie kandydatką pierwszego wyboru. Dużo lepszym kandydatem w tej chwili jest Nicușor Dan, który, nieuwikłany w politykę krajową, zdaje się być dużo bardziej niezależny” – mówią OKO.press Raluca i Paulo, małżeństwo, które spotykam w parku Karola I na organizowanym tam co weekend targu staroci.

Elena Lasconi prawdopodobnie też straci stanowisko szefowej partii. Jeszcze przed pierwszą turą powtórzonych wyborów w maju partia wycofała dla niej poparcie.

Pozostać na ścieżce demokracji

W niedzielnym wyborach prezydenckich w Rumunii najważniejsze pytanie jest więc takie: kto przejdzie do drugiej tury i jakie wizje Rumunii ostatecznie zetrą się w finale wyborów. Czy wygra Rumunia proeuropejska, domagającą się wzmocnienia praworządności i walki z korupcją, Rumunia ortodoksyjna, antyzachodnia, na czele z politykiem, co którego istnieją poważne podejrzenia o sprzyjanie Rosji, czy znowu wygrają partie politycznego establishmentu, które pomimo trzymania Rumunii mocno w europejskim mainstreamie, uniemożliwiają przeprowadzenie reform antykorupcyjnych, zwiększenie niezależności państwowych instytucji i wzmocnienie demokratycznych mechanizmów kontroli i równowagi.

Obawa o zmianę orientacji Rumunii na europejskiej scenie politycznej pchnęła Uniwersytet w Bukareszcie do wystosowania apelu do wszystkich kandydatów o utrzymanie proeuropejskiej i transatlantyckiej orientacji kraju oraz dążenie do wzmocnienie praworządności.

„Uniwersytet nie może angażować się politycznie, ale chcieliśmy opowiedzieć się po stronie wartości, które naszym zdaniem, są kluczowe dla tożsamości kraju. Udało się nam pozyskać zobowiązanie niemal wszystkich kandydatów – w tym od Georga Simiona – w sprawie zagwarantowania, że Rumunia pozostanie na ścieżce demokracji oraz będzie się trzymać swoich najważniejszych sojuszy” – tłumaczy OKO.press prof. Bogdan Murgescu.

W deklaracji czytamy:

„W burzliwych czasach, w których żyjemy dzisiaj, 35 lat po rewolucji, po raz kolejny widzimy, jak nasza wolność, zdobyta krwią w latach 1989 i 1990, jest zagrożona przez siły antydemokratyczne oraz autorytarne i dyktatorskie reżimy ufundowane na populizmie, manipulacji i wojnie hybrydowej. Ta wojna toczy się na gruzach dawnych reżimów komunistycznych, na podatnym gruncie nieefektywnego i niekompetentnego rumuńskiego systemu politycznego oraz ignorancji i niezadowoleniu niektórych grup społecznych.

W ciągu ostatnich 35 lat społeczeństwo rumuńskie wysłało jasny sygnał przeciwko takiemu sposobowi sprawowania rządów i praktykom politycznym, które uniemożliwiały autentyczne reformy i pełną modernizację Rumunii (…).

Z tych powodów zwracamy się do wszystkich kandydatów na najwyższy urząd w państwie (…) o podpisanie deklaracji, w której zobowiązują się, że:

  • Będą przyczyniać się do zachowania w pamięci zbiorowej ducha rewolucji z 1989 r. i z Placu Uniwersyteckiego jako fundamentalnego moralnego i politycznego punktu odniesienia dla rumuńskiej demokracji.
  • Zapewnią przestrzeganie zasad praworządności oraz zgodność z literą i duchem rumuńskiej konstytucji.
  • Zapewnią sprawiedliwe i szybkie rozstrzygnięcie, zgodnie z orzeczeniami Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, spraw dotyczących naszej najnowszej historii od 1945 do 1990 roku, zbrodni komunizmu, grudnia 1989 roku oraz 13-15 czerwca 1990 roku.
  • Będą jednoznacznie potwierdzać swoje zaangażowanie na rzecz członkostwa Rumunii w Unii Europejskiej i NATO, a także strategicznego partnerstwa ze Stanami Zjednoczonymi.
  • Będą niezachwianie wspierać rzeczywistą autonomię uniwersytetów w zakresie wolności akademickiej, ale także odpowiedniego finansowania, wzmacniając ich strategiczną rolę w rozwoju rumuńskiego społeczeństwa.
  • Zagwarantują wolność wypowiedzi obywateli, organizacji pozarządowych i ogółu społeczeństwa obywatelskiego, uznając ich zasadniczy wkład w budowę demokratycznej przestrzeni publicznej.
  • Będą nieustannie działać na rzecz zmniejszenia podziałów w rumuńskim społeczeństwie, przejrzystości instytucjonalnej i stałego dialogu między instytucjami państwowymi a społeczeństwem.

Deklarację podpisało aż dziewięciu kandydatów. Wszyscy poza dwoma osobami, które w sondażach wypadają bardzo słabo. Deklaracji nie podpisał John-Ion Banu Muscel, który postuluje powszechne posiadanie broni w Rumunii, oraz Silviu Predoiu, były dyrektor jednego z wydziałów rumuńskich służb specjalnych.

„Oczywiśnie pytaniem pozostaje, czy naprawdę zamierzają się jej trzymać” – powątpiewa sam prof. Murgescu.

;
Na zdjęciu Paulina Pacuła
Paulina Pacuła

Dziennikarka działu politycznego OKO.press. Absolwentka studiów podyplomowych z zakresu nauk o polityce Instytutu Studiów Politycznych PAN i Collegium Civitas, oraz dziennikarstwa na Uniwersytecie Wrocławskim. Stypendystka amerykańskiego programu dla dziennikarzy Central Eastern Journalism Fellowship Program oraz laureatka nagrody im. Leopolda Ungera. Pisze o demokracji, sprawach międzynarodowych i Unii Europejskiej. Publikowała m.in. w Tygodniku Powszechnym, portalu EUobserver, Business Insiderze i Gazecie Wyborczej.

Komentarze