0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Adrianna Bochenek / Agencja GazetaAdrianna Bochenek / ...

Tekst publikujemy w naszym cyklu „Widzę to tak” – od czasu do czasu pozwalamy sobie i autorom zewnętrznym na bardziej publicystyczne podejście do opisu rzeczywistości. Zachęcamy do polemik

Niedługo po wyborach prezydenckich, które doprowadziły sytuację osób queerowych w Polsce do najgorszego poziomu w ostatnim ćwierćwieczu, brałam udział w projekcie aktywistycznym. Na jednym z pierwszych spotkań padła propozycja współpracy z lokalnymi hierarchami kościoła.

Kiedy osoby nieheteronormatywne zaprotestowały, wskazując na swoje wykluczenie przez tę instytucję, wierzący uczestnicy zareagowali silnym wzburzeniem. Ich emocje momentalnie przykryły doświadczenia dyskryminacji osób LGBT+. Spróbowałam mediować sytuację w rozmowie z osobą kierującą projektem.

“Powinnaś wykazać się większym zrozumieniem” – usłyszałam w odpowiedzi na moją ocenę, że poświęcenie całej uwagi emocjom wierzących wydawało mi się nieuczciwe. “To nie jest łatwy czas dla katolików”.

W dalszej rozmowie zostałam pouczona, że nie powinnam przypisywać wierzącym odpowiedzialności za działania kościelnej hierarchii. “Uczucia religijne to szczególna sprawa” – zakończył opiekun powtarzanym w Polsce przekonaniem.

Przywołuję tę sytuację, nie dlatego, że jest ona wyjątkowa. Wręcz przeciwnie, często w rozmowach z osobami o poglądach centrowych czuję się jak dziecko otrzymujące reprymendę za konflikt z młodszym rodzeństwem. Słyszę, “tak, miałaś rację, to ciebie zepchnięto z murku i masz rękę w gipsie, ale on nie umie tego zrozumieć, nie umie sobie poradzić emocjonalnie, więc musisz być wyrozumiała”.

Symetryści zabierają głos

W sierpniu zeszłego roku naczytaliśmy się podobnych apeli od czołowych symetrystów tego kraju.

“Czy to się organizatorom happeningu i tym, którzy ich wspierają, podoba, czy nie, tęczowa flaga na pomniku Chrystusa jest czymś, co wielu katolików w Polsce obraża” – ocenił Tomasz Lis, by zaraz w kolejnym zdaniu określić próby obrony tej formy protestu “festiwalem szyderstw ze zranionego”.

Jego wypowiedź poparł prezydent Poznania Jacek Jaśkowiak. Wprawdzie nagonka na środowiska LGBT+ jest haniebna, napisał na Facebooku, jednak on osobiście poleca wstrzemięźliwość w ocenach i słuchanie Boba Dylana.

Problem jednak w tym, że nie jesteśmy dziećmi, a panowie centryści nie są naszymi rodzicami. Jesteśmy dorośli i bierzemy odpowiedzialność za to z jakimi grupami czujemy się związani. Jeśli należysz do organizacji, która krzywdzi grupy dyskryminowane, sam musisz sobie radzić z emocjami, które wywołuje w tobie ich gniew.

Przeczytaj także:

To nie jest łatwy czas dla katolików

W jednym jednak opiekunowi naszego projektu muszę przyznać rację: to nie jest łatwy czas dla katolików. Ci, słuchający wojennych odezw hierarchów Kościoła i mediów rządowych, są skołowani i przestraszeni widząc gniewne tłumy maszerujące ulicami miast.

Naprawdę wierzą, że idziemy po ich rodziny, zagrażamy świętościom i porządkowi społecznemu, który wydaje im się słuszny i konieczny. Ten strach ostatnich obrońców oblężonej twierdzy, który koniunkturalnie dyktują im hierarchowie, jest prawdziwy.

Lewy margines Kościoła czuje się natomiast zraniony i oszukany. Okazało się, że wspólnota, której zawierzył swoją ścieżkę duchową, ukrywa zbrodnie i przedkłada władzę nad deklarowaną wrażliwość społeczną.

A wiele osób plasuje się prawdopodobnie gdzieś pomiędzy. Nie zaprzeczają ujawnionym przypadkom pedofilii, ale uznają to za problem obecny w każdej grupie zawodowej, rozdmuchany przez przeciwników Kościoła.

Mają znajomego geja, który w sumie jest w porządku, bo nie oczekuje, że ktoś mu przyzna prawa przynależne “prawdziwym” małżeństwom.

Uważają, że Kościół przesadził zmuszając kobiety do “heroizmu”. Ale mogłyby one o tym spokojnie porozmawiać zamiast profanować kościoły.

Te wszystkie emocje, choć w różnym stopniu adekwatne do rzeczywistości, są prawdziwe.

To nie jest łatwy czas dla katolików i potrafię to zrozumieć. Jeszcze pamiętam jak trudna była dla mnie ścieżka zmiany światopoglądowej, kiedy wszystko, w czym pokładałam swoje poczucie bezpieczeństwa i sensu, waliło się na moich oczach.

A przecież waliło się wtedy tylko metaforycznie, w mojej głowie, bez tłumów skandujących winy Kościoła na ulicach. I nawet bez nich był to proces trudny i bolesny, a weryfikacja wpojonych mi wartości, sprawdzenie, co w mojej głowie jest własne, a co obce i wyrządzające szkodę, trwała kolejnych kilkanaście lat.

Nie zazdroszczę tym, którzy to zwątpienie we własne fundamenty przeżywają w chwili, kiedy ofiary Kościoła odnajdują swój głos i wreszcie krzyczą do wierzących “dlaczego odwracacie oczy?”.

To nie jest łatwy czas dla katolików, ale to nie moja odpowiedzialność.

Czego nie doświadczają katolicy

Bo jest też szereg rzeczy, które dziś wiernych Kościoła nie spotykają.

Nikt nie pisze im pod oknami “śmierć katolikom”. Nikt nie wysyła na nich faszystowskich bojówek, nie fantazjuje o otwieraniu dla nich obozów zagłady, nie wysyła im gróźb śmierci w wiadomościach prywatnych.

Nikt nie odmawia im człowieczeństwa, nie ogłasza stref wolnych od katolicyzmu. Nie dostają na mieście wpierdolu ani za medalik, ani za to, że wyglądają jakoś katolsko, choć nawet katolikiem nie są. Nikt dotąd nie próbował wnieść ładunków wybuchowych na procesję Bożego Ciała.

I kiedy ich Kościół organizuje to wszystko na moim podwórku, to już nie mam przestrzeni, żeby stawiać ich emocje ponad własną krzywdą.

I dlatego, choć wiem, że to nie jest łatwy czas dla katolików, mam ochotę krzyczeć na tych wszystkich uprzejmych panów w średnim wieku wzywających mnie do większej empatii. Nie dziwię się, że kiedy to nie jest twoje podwórko, kiedy o tych groźbach śmierci słyszysz tylko z drugiej ręki, to kusi, by mówić, że “ta sytuacja rani wszystkich po trochę”.

Podchodzenie do każdego z równą empatią wydaje się postawą szlachetną, pozwala przyjąć pozycję zdroworozsądkowego arbitra. To ceniony w Polsce wizerunek, szanowany dużo bardziej niż jasne opowiadanie się po stronie ofiar.

Ofiary bowiem czasem krzyczą, a w ostatnich miesiącach nawet używają słów niecenzuralnych i ogólnie podejmują działania, które, w przeciwieństwie do eleganckiego centryzmu mają szansę naruszyć przemocowe status quo.

Jest różnica między skaleczonym palcem a urwaną nogą

Mówienie “każdy w tej sytuacji jest zraniony” sugeruje, że każdemu należy się też równa uwaga i wsparcie. Ale jeśli równo rozdzielimy wsparcie między tych ze skaleczonym palcem i tych z urwaną nogą, to istnieje spore ryzyko, że ci drudzy się wykrwawią. I bardzo bym chciała, żeby to porównanie było mniej dosłowne.

To nie znaczy, że katolikom niepodzielającym przemocowej narracji Kościoła nie należy okazywać wsparcia. Prawie każdy w tym kraju ma wśród bliskich wierzącą osobę, której emocje związane z obecną sytuacją dotykają ją osobiście. Ale jeśli chce się wyrazić empatię w sposób niedyskredytujący doświadczenia ofiar, warto przemyśleć najpierw kilka kwestii.

Rada 1. Zapytaj najpierw ofiary

Sytuacje, w które się angażujemy, dobrze pokazują, czyje doświadczenia wywołują w nas silniejsze oburzenie i większą empatię.

Czy jest to systemowa przemoc dotykająca osoby z grup dyskryminowanych czy przykrość związana z ich aktami oporu? I nie, nie wystarczy pretekstowe rozpoczęcie posta o “wandalizmie” w kościołach albo flagach na pomnikach od “popieram prawa tej grupy, ale...”.

Czy zanim wezwałaś do wykazania się większą empatią wobec katolików, zapytałaś najpierw ofiary, jakiego potrzebują wsparcia? Jak bardzo jesteś zaangażowany w codzienną walkę o równouprawnienie?

W kraju, gdzie wciąż można trafić do więzienia za tak zwaną “obrazę uczuć religijnych”, podczas gdy mowa nienawiści zagrażająca życiu i zdrowiu osób nieheteronormatywnych jest legalna i powszechnie stosowana, porządek prawny kształtuje świadomość.

Zinternalizowaliśmy przekonanie, jakoby te “uczucia religijne” były zupełnie wyjątkowe i wiązały się ze szczególnym zranieniem. Ale to nie jest prawda.

Z perspektywy kilkunastu lat głębokiej religijności mogę śmiało powiedzieć, że ból związany z negowaniem własnej tożsamości, nieustającymi aktami nienawiści i poczuciem zagrożenia we własnym kraju, jest większy. I wiąże się też z większą potrzebą solidarności.

Rada 2. Wymaganie empatii od osób doświadczających przemocy jest nieuczciwe

Tak, katolicy potrzebują wsparcia w przeżywaniu rozgrywających się zmian społecznych. Ale to wsparcie powinno przyjść ze strony osób niedotkniętych przemocą Kościoła.

Osoby z grup dyskryminowanych całe życie uczono przedkładania emocji wierzących nad własną krzywdę. “Nie mów, że jesteś lesbijką, bo babci będzie przykro”, “tylko nie zaczynaj nic o kościele przy moich znajomych” - każdy z nas przeszedł etap cenzurowania swojej tożsamości i swojego zranienia ze względu na bliskie osoby.

Przyznanie sobie prawa do wypowiedzenia tego gniewu wymaga często ogromnej pracy nad przełamaniem wewnętrznego tabu.

Ja potrzebowałam kilkunastu lat, zanim zdołałam publicznie powiedzieć o swojej krzywdzie i wciąż robię to jedynie na forum internetu. Chociaż już wiem, że mam prawo czuć zranienie, nie udało mi się jeszcze porozmawiać o nim z własną religijną rodziną. I moje doświadczenie nie jest jednostkowe.

Dlatego jeśli chcesz udzielać wsparcia katolikom dotkniętym aktami oporu osób doświadczających przemocy, rób to sam. Nie pisz apelu do ofiar o bardziej umiarkowane działania, bo nie masz prawa cenzurować ich gniewu.

Rada 3. Targowanie się cudzymi prawami jest przemocą

W imię “kompromisu” z Kościołem katolickim grupy dyskryminowane pozbawione były części praw przez ostatnie ćwierć wieku. I wielu liberałów kusi odzyskanie spokoju na ulicach przez podobne negocjacje.

My jednak mamy już dość. Nie rzucaliśmy brukiem, bo wierzyliśmy w obietnice, że to stan tymczasowy. Teraz wiemy, że oddanie części praw prowadzi do sytuacji, kiedy można nas odrzeć ze wszystkich.

Nieustannie mnie dziwi, jak wielu liderów opozycji twierdzi, że jest za równością, proponując mniejszą dyskryminację jako pożądany kompromis. Ale “kompromis” między równością a dyskryminacją to wciąż przemoc.

  • Jeżeli mówisz “jestem za związkami partnerskimi, ale nie za równością małżeńską”, to nie uważasz mnie za równego sobie człowieka, którego uczucia i życie powinny podlegać takiej samej ochronie.
  • Jeżeli mówisz “jestem za równością małżeńską, ale Polacy nie są na to gotowi”, to znaczy, że moje prawa mogą zależeć od czyichś nastrojów.

Przygnębiające targowisko z prawami człowieka oglądaliśmy w zeszłorocznej kampanii prezydenckiej. “Uważam, że w Polsce nie ma narodowej zgody” – zasłaniał się Szymon Hołownia, a jego aktywna medialnie żona tłumaczyła: “nie znam osób tej samej płci, które planowałyby małżeństwo”. Wiadomo, własnym znajomym to jednak niezręcznie mówić, że uważamy ich relacje za gorsze.

Ale te wypowiedzi nie plasowały ich daleko od idącego pod tęczowym sztandarem Rafała Trzaskowskiego. “Rozmawiajmy o tym, co jest w tej chwili prawdziwym przedmiotem debaty w Polsce” - wymigiwał się kandydat opozycji przed złożeniem jasnej deklaracji o równości małżeńskiej.

Dzisiaj podobne targi widzimy nad tak zwanym “kompromisem” aborcyjnym. A nie jest on przecież niczym innym niż odebraniem autonomii własnego ciała, którą w każdym innym przypadku uznajemy za nienaruszalną.

Jeśli uważasz prawa niektórych osób za negocjowalne, nie wierzysz, że są równymi tobie ludźmi.

Liberałowie lubią wzruszać się obrazkami ze ślubów osiemdziesięcioletnich par jednopłciowych po wprowadzeniu równości małżeńskiej w tym czy innym kraju. Ja mam ochotę raczej płakać. Bo na tych zdjęciach nie ma par, które ich nie doczekały, nie widać trudu życia latami jako formalnie obce osoby. A ja nie chcę być wzruszającą staruszką za pół wieku.

Moje życie jest teraz. I nie daję wam prawa targować się nim dla uspokojenia katolickich niepokojów.

Ale jeszcze bardziej nie macie prawa targować się życiem tych osób, które w przeciwieństwie do mnie nie mieszkają w dużym mieście w otoczeniu rozumiejących i wspierających przyjaciół. Tych osób, które nie mają ani środków finansowych ani znajomości języków, żeby w akcie desperacji pojechać po godność i podstawowe prawa do innego kraju.

Rada 4. Jeśli wiesz, jak należy skutecznie protestować, zrób to sam

Za każdym razem, gdy protest jakiejś grupy dyskryminowanej na chwilę stanie się sprawą medialną, pojawia się mnóstwo specjalistów od uprzejmego dochodzenia praw. Nagle okazuje się, że liczni komentatorzy, którzy przez lata ignorowali systemową dyskryminację dotykającą część naszego społeczeństwa, doskonale wiedzą jak tę sytuację zmienić. I zawsze chętnie i bez zaproszenia udzielają rad osobom walczącym całe swoje życie.

Dlatego przed napisaniem posta karcącego metody protestujących, warto się zastanowić, czy naprawdę jest możliwe, że nikt wcześniej nie zaproponował innego podejścia. Czy zanim pomalowano mury kościołów nikt nie organizował kampanii medialnych i projektów edukacyjnych?

Zepsuję niespodziankę i zdradzę od razu - próbowaliśmy.

Przez lata organizacje queerowe i feministyczne podejmowały różnorodne działania, żeby krok po kroku zmieniać świadomość społeczną. Nauczyliśmy się tyle: protest, który nikomu nie przeszkadza, można łatwo zignorować.

I tak się właśnie stało, liberałowie nie wprowadzili nawet związków partnerskich, nie mówiąc o prawdziwej równości, nie złagodzili prawa aborcyjnego, nie wpisali mowy nienawiści wobec osób nieheteronormatywnych do kodeksu karnego.

Bo wygodny status quo jest dla nich ważniejszy niż czyjeś życie. Jeśli naprawdę wpadłeś na uprzejmy i umiarkowany sposób, żeby skutecznie zakończyć dyskryminację, to fantastycznie. Ale wciąż, nie pouczaj osób walczących od kilkunastu czy kilkudziesięciu lat. Po prostu zrób swoje.

Rada 5. Nie utwierdzaj emocji wynikających z fałszywych przesłanek

Tak, wielu katolików czuje się skrzywdzonych w ostatnich miesiącach. Ale to zranienie wynika z fałszywej narracji cynicznie wykorzystanej do walki ideologicznej. Wmówiono im, że istnieje ideologia gender zagrażająca ich rodzinom. Wmówiono im, że działania, którymi ofiary wyrażają swój opór, stanowią akty dyskryminacji.

Wielu z nich nie rozumie doświadczeń grup mniejszościowych i widzą wyrażany gniew jako wojnę ideologiczną, skierowaną przeciwko ich osobistej wierze, a nie instytucji politycznej Kościoła katolickiego. Kiedy słucha się żalu wyrażającego prawdziwe emocje łatwo odnieść wrażenie, że stojące za nim przesłanki też muszą być w jakimś stopniu prawdziwe.

“Prawda zawsze leży pośrodku” - to chyba najczęściej bezrefleksyjnie powtarzane powiedzenie. Ale tak nie jest, prawda (i słuszność) leży tam, gdzie jest faktycznie, choćby to był margines spektrum opinii.

A emocje i ogląd sytuacji to dwie różne rzeczy. Można wysłuchać czyichś emocji i udzielić wsparcia, nie potwierdzając równocześnie idących za nimi fałszywych przesłanek. A nawet warto, bo choć prawdziwe powody obecnego buntu przeciwko instytucji Kościoła katolickiego też mogą być trudne emocjonalnie dla osób wierzących, dobrze aby wiedzieli, że jest to w gruncie rzeczy spór polityczny. A świeckość w życiu publicznym nie będzie zagrażać ich osobistej wierze, a tym bardziej ich rodzinom.

Rada 6. Wspieraj lokalnie, rozmawiaj

To chyba najlepsze rozwiązanie, jakie potrafię zaproponować. Po stronie grup dyskryminowanych warto stawać głośno, ponieważ równość powinna być powszechną i oczywistą zasadą naszego porządku społecznego.

Natomiast na emocje innych osób związane z dziejącą się zmianą kulturową odpowiadaj indywidualnie.

Zamiast pouczać ofiary dyskryminacji, jak powinny protestować, o które prawa wolno im walczyć i czyje emocje powinny stawiać przed swoim zranieniem, idź pogadać ze znajomym katolikiem. Powiedz mu osobiście, że widzisz jego emocje. Zapytaj, czy potrzebuje porozmawiać, weź na siebie tłumaczenie sytuacji.

To dla odmiany będzie działanie, z którego mogą skorzystać obie strony, zarówno osoby wierzące, jak i grupy doświadczające systemowej dyskryminacji. A w szerszym rozrachunku, takie budowanie porozumienia może faktycznie przyczynić się do odzyskania stabilności społecznej bardziej niż powrót do przemocowego status quo.

Halszka Bezkurkow - aktywistka, pisze o Kościele i doświadczeniach osób queerowych. W OKO.press publikowaliśmy jej szeroko komentowany tekst 7 toksycznych treści wychowania katolickiego. Nazwisko zmienione na prośbę autorki.

Udostępnij:

Halszka Bezkurkow

Aktywistka, pisze o Kościele i doświadczeniach osób queerowych. Nazwisko zmienione na prośbę autorki.

Komentarze