0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Agnieszka JędrzejczykFot. Agnieszka Jędrz...

Dziś – 15 listopada 2024 roku – kończą się konsultacje rządowego projektu ustawy o związkach partnerskich przygotowanego przez ministrę Katarzynę Kotulę.

Projekt jest znacząco okrojony, żeby była dla niego większość w konserwatywnym Sejmie. Nadal stawia mu opór koalicyjny PSL – w czwartek 14 listopada wicepremier Kosiniak-Kamysz przekonywał w „Kropce nad i” w TVN 24 Monikę Olejnik, że projekt ministry Kotuli jest zbyt radykalny. PSL przedstawi więc swój własny, bardziej strawny dla „większości”. Kiedy? Nie wiadomo. Wedle zapowiedzi PSL miał on być gotowy już na początku listopada, ale do tej pory nikt go nie widział

Projekt ministry Kotuli wprowadza po prostu pojęcie związków partnerskich do polskiego prawa. Nie rozwiązuje problemu dzieci w tęczowych rodzinach – nie chroni ich przed tym, że w przypadku śmierci biologicznego rodzica trafią do obcych ludzi. Kotula uznała, że na razie tego się nie przeskoczy.

Przeczytaj także:

Czy konsultacje mogą coś zmienić?

Wicepremier Kosiniak-Kamysz, opowiadając o projekcie, zwraca uwagę na znaczenie parlamentarnej gry i politycznych układów, które mogą ustawę zabić w parlamencie. Konsultacje publiczne – pierwsze konsultacje projektu o takim społecznym znaczeniu – pozwalają jedna zobaczyć też, że projekt dotyczy zwykłych ludzi, a nie politycznych interesów.

Staramy się to pokazywać w OKO.press, publikując kolejne głosy przedstawione w konsultacjach.

Koalicja 15 października w końcu poprawiła proces legislacyjny tak, że tych konsultacji w zasadzie nie można już ominąć. Musi je przejść praktycznie każdy projekt rządowy – przed przyjęciem przez Radę Ministrów – i, od niedawna, każdy poselski projekt w Sejmie.

(Projekty poselskie w czasach PiS były sposobem na omijanie nawet tak elementarnych procedur, jak uzgodnienia międzyresortowe – pomysł władzy od razu trafiał pod głosowanie w Sejmie i w parę godzin władza miała swoje prawo).

Konsultacje oznaczają nie tylko obowiązek przyjęcia głosów obywateli, organizacji i instytucji, ale i rozliczenie się z tych głosów. Nie znaczy to, że organizator konsultacji ma obowiązek zgodzić się z każdą uwagą. Musi jednak uzasadnić swe ostateczne decyzje. Istotą konsultacji jest to, że przystępując do nich wszyscy – więc także władza – godzą się z tym, że mogą zmienić zdanie.

Ludzie to rozumieją. Więc w toku konsultacji publicznych projektu o związkach partnerskich spływa mnóstwo głosów. 14 listopada stowarzyszenia Miłość nie Wyklucza i Kampania przeciw Homofobii zaniosły do Kancelarii Premiera papierowe kopie ponad 5 tys. głosów, które przekazali cyfrowo w toku konsultacji (na zdjęciu u góry). Te głosy to nie tylko opinie o projekcie, ale właśnie historie.

Opinia Kazimierza Strzelca z woj. lubelskiego

– Pana głos też tam był? – pytamy Kazimierza Strzelca, aktywistę z woj. lubelskiego

Kazimierz Strzelec: Tak. Złożyłem swoją opinię przez aplikację, jaką zrobiło Stowarzyszenie Miłość Nie Wyklucza, i na wszelki wypadek wysłałem kopię do Rządowego Centrum Legislacji.

Bo to rzeczywiście jest ciekawe, jak administracja poradzi sobie z taką liczbą głosów. A co Pan napisał?

Nie jestem prawnikiem. A projekt to 300 stron dostosowywania przepisów do tego, by możliwe były związki partnerskie. W mojej opinii napisałem jednak co i dlaczego jest tu dla mnie ważne.

Mam już 64 lata, życia zostało mi tyle, ile mi zostało. Ale chciałby je przeżyć w kraju, w którym jest po prostu normalnie. Walczę o to od lat, ale konsultacje są właśnie tym momentem, kiedy można coś realnie zrobić.

KO zmierza w tę stronę, która pamiętamy z 2015 roku. Jest już pycha, buta, pogarda dla zwykłych ludzi. Jeśli nie zabierzemy głosu, może być tylko gorzej. A jeśli uda nam się pokazać, jak ważna jest ta ustawa, doprowadzić do tego, że ona będzie... Chodzi o to, żeby takie prawo było. Potem będzie można je poprawiać.

Teraz ustawie sprzeciwia się PSL. Nie z powodu „wartości”, ale z powodu swoich maleńkich politycznych interesów. To jest objaw tej pogardy, z jaką politycy traktują ludzi. PSL ma kilka procent poparcia, razem z Polską 2050 nie będzie w stanie uzbierać na tyle głosów, by przekroczyć próg wyborczy.

Grają naszym losem i życiem, bo wydaje im się, że w ten sposób uda im się przeciągnąć do siebie jakichś dotychczasowych zwolenników PiS. To oczywiście bzdura – ale my płacimy za te bzdurne wyobrażenia.

W swojej opinii zwróciłem uwagę na trzy rzeczy:

  • Na prawa tęczowych rodzin. To niesamowite, jak PSL nie chce tego zrozumieć, że dzieci trzeba chronić. Znam z sąsiedztwa historię pokazującą ten problem. I nie dotyczy ona rodziny tęczowej. Dziadkowie zajmowali się wnuczką ze względu na chorobę córki. Jej małżeństwo się rozpadło. Córka jednak zmarła i wnuczka trafiła do ojca, z którym do tej pory nie miała nic wspólnego. To jest dla nich wszystkich: dla dziadków i dziecka, tragedia. W rodzinach hetero zdarza się w wyniku nieszczęśliwego zbiegu okoliczności. Nad rodzinami tęczowymi wisi jako zagrożenie każdego dnia. Śmierć biologicznego rodzica w tęczowej rodzinie oznacza pozbawienie dzieci obojga kochających opiekunów. Bo drugi rodzic nie ma już żadnych praw – projekt min. Kotuli tego nie rozwiązuje, a to, że PSL nadal uważa, że jest to projekt zbyt radykalny. To jest nie do pojęcia.
  • Druga sprawa dotyczy nazwisk. Każdy w Polsce może zmienić nazwisko. Ale nie można przyjąć nazwiska swojego partnera. Powodem ma być sprzeciw wojska, czyli Kosiniaka-Kamysza. Niech mi ktoś wyjaśni, jakie dobro, jaka wartość — poza interesem politycznym wicepremiera za tym stoi?
  • I trzecia sprawa – to spor o to, czy związek partnerski może być zawarty w urzędzie stanu cywilnego. PSL się to nie podoba, wysyła ludzi do notariusza. Problemem ma być to, że ludzie będą sobie w tym urzędzie celebrować radość i szczęście. Tylko co państwo ma do tego? Co mam do tego PSL, jak ludzie świętują? Nie mieści mi się w głowie, że ktoś może mieć z tym problem. Więc to napisałem.

Mieszkam w małej miejscowości pod Lublinem. Do aktywności publicznej włączyłem się w 2018 roku, w czasie sporu o Marsz Równości w Lublinie.

Prezydent Żuk z KO zakazał go w obawie, że prawicowi bojówkarze napadną na ludzi i zniszczą miasto. Sąd nakaz uchylił, przyjmując argument Rzecznika Praw Obywatelskich, że obowiązkiem władzy publicznej jest zapewnić obywatelom wolność zgromadzeń. RPO Adam Bodnar pojechał wtedy do tego sądu, stanął obok aktywistów. Ja też tam wtedy byłam – jako urzędniczka Biura RPO. I pamiętam, jak piorunujące wrażenie to na mnie zrobiło.

Mężczyzna stoi otoczony przez dziennikarzy, za nim drugi mężczyzna
Sąd Apelacyjny w Lublinie 12 października 2018 roku. Dziennikarze pytają o komentarz uczestników postępowania, którzy właśnie usłyszeli od sądu, że mają prawo do wolności zgromadzeń i władza ma obowiązek im to prawo zapewnić. W środku stoi Bart Staszewski. Organizatorzy Marszu powierzyli załatwienie formalności przed marszem, co miało być proste. Tak znalazł się w oku prawnego i medialnego cyklonu. Sprawa tego Marszu nie tylko dla niego było momentem ważnym w aktywności obywatelskiej. Pokazała siłę prawnych procedur. Obok Staszewskiego stoi ówczesny RPO Adam Bodnar. Fot. Agnieszka Jędrzejczyk/Biuro RPO; Biuletyn Informacji Publicznej RPO

A ja wtedy zacząłem działać. Potem była fala „stref wolnych od LGBT”. Uchwaliła ją też moja gmina Niedrzwica Duża 31 grudnia 2019. Wtedy napisałem do RPO i do Komisji Europejskiej. To było dużo przed tym, kiedy Bart Staszewski zaczął swoją akcję ze „strefami”. Zobaczyłem, że to skuteczne: do wójta przyszło pismo z Generalnej Dyrekcji ds. Polityki Regionalnej i Miejskiej, gmina uchyliła uchwałę. Zobaczyli, że chodzi o coś więcej niż o sprzeciw jednego starego geja.

Doprowadziliśmy do uchylenia wszystkich dziewięciu uchwał o „strefach” w województwie. Do Akcji Barta Staszewskiego, który robił fotografie przy nazwach miejscowości, ze znakiem „Strefa wolna”, też się włączyłem. Sfotografowałem się przy znaku mojej miejscowości.

Bart Staszewski, dziś słynny aktywista, ale wtedy nie, opowiadał mi o tym w 2020 roku (to był wywiad do książki podsumowującej kadencję RPO Bodnara). Planował początkowo projekt artystyczny. Dopiero w jego trakcie zrozumiał, jaka siła obywatelska w tym się czai. Pan był jedną z osób, które mu to uświadomiły – a czasy były paskudne. Właśnie wtedy ówczesny wojewoda lubelski Przemysław Czarnek i ubiegający się o reelekcję prezydent Duda zaczęli homofobiczną kampanię (”to nie ludzie, to ideologia”).

Staszewski mówił w 2020 roku, jak m.in. Pana przykład go zmienił:

”Myślałem, że to będzie po prostu taki projekt artystyczny. Ale jak wrzuciłem go na Facebooka, to wywołał ogromną debatę. Zgłaszali się do mnie ludzie, żeby wyrazić poparcie, zagraniczni politycy pytali, o co chodzi z tymi strefami. Jeżdżę do miejscowości – zapraszam osoby LGBT, żeby stanęły przy znaku. Wcześniej uświadamiam ryzyko. Wiele osób rezygnuje. Nic dziwnego – im mniejsza miejscowość, tym mniejsza anonimowość i… większy hejt. Ale za każdym takim zdjęciem są ludzie. Historie tych, którzy zgodzili się wystąpić, zacząłem spisywać, bo to jest niesłychane. (...)

Dzięki marszowi i akcji z tablicami spotkałem Kazimierza, 58-letniego geja z małej miejscowości, który całe życie się ukrywał, ale od niedawna zaczął żyć otwarcie i teraz nawet pisze protesty do gminy. I 18-letniego chłopaka, który od razu powiedział, że nie będzie się ukrywał. I dziewczynę, która – kiedy jej miasto zrobiło się „strefą” – zaczęła organizować spotkania dla innych osób LGBT, żeby nie czuli się sami. To oni robią pracę u podstaw. Dodają innym odwagi i chcą robić więcej – budzi się w nich aktywizm. (...) Tak się tworzy społeczeństwo obywatelskie. Oczywiście to nie jest takie proste: szczucie i efekt mrożący jest bardzo odczuwalny”.

No widzi pani.

A teraz jestem członkiem Komitetu Monitorującego Fundusze Unijne na lata 2021-2027 dla województwa lubelskiego. Pilnujemy, żeby unijne projekty wykluczały wszelką dyskryminację.

A konsultacje są dla wszystkich. I trzeba korzystać z szansy, bo może coś da.

;
Na zdjęciu Agnieszka Jędrzejczyk
Agnieszka Jędrzejczyk

Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022, nagrody Amnesty International, i Lodołamacza 2024 (za teksty o prawach osób z niepełnosprawnościami)

Komentarze