Strategia PSL-u jest jasna. Szukają punktów, które mogą odróżnić ich od KO i Lewicy, marzą o przyciągnięciu do siebie elektoratu prawicowego. Ale czy wyborca Konfederacji lub PiS-u zapała miłością do kogoś, kto jest w rządzie z Donaldem Tuskiem?
Odżył spór wokół ustawy o związkach partnerskich. Tym razem politycy PSL mówią, że nowa instytucja zaproponowana w rządowej ustawie przygotowanej przez ministrę do spraw równości Katarzynę Kotulę to para-małżeństwo. Że powinno się je zawierać u notariusza, a nie w okienku USC, że należy wykreślić zapisy o tzw. małej pieczy zastępczej. Ludowcy zapowiadają przygotowanie własnej ustawy, która zgłoszona będzie w trybie poselskim. Odpowiada za nią Urszula Pasławska, czyli posłanka będąca bardziej liberalną twarzą partii i polityczka, która deklaruje, że ona osobiście za ustawą Katarzyny Kotuli by zagłosowała.
Politycy PSL powtarzają jak mantrę, że w partii nie obowiązuje dyscyplina w sprawach, które określają „światopoglądowymi”, czyli tych dotyczących praw i wolności obywatelskich. PSL rzeczywiście nie miało w programie obietnicy wprowadzenia związków partnerskich.
Nie miało jednak także w programie obietnicy zatrzymania wprowadzenia związków partnerskich.
Ta subtelna różnica zdaje się w debacie uciekać.
„Widzę to tak” to cykl, w którym od czasu do czasu pozwalamy sobie i autorom zewnętrznym na bardziej publicystyczne podejście do opisu rzeczywistości. Zachęcamy do polemik.
Obserwujący tę przepychankę komentatorzy i media przypominają, że komitet wyborczy Trzeciej Drogi, a więc i Polski 2050 i PSL-u wysyłał przed wyborami różne sygnały. „Na jednakowo brzmiące dla wszystkich startujących ugrupowań pytanie sztab odpowiedział: Tak. Należy wprowadzić związki partnerskie, także dla osób tej samej płci” – czytamy na stronie TVN24. Liczne deklaracje Władysława Kosiniaka-Kamysza na temat sprzeciwu wobec małżeństw jednopłciowych kończyły się stwierdzeniami o tym, że nie widzi przeszkód w prawnym uregulowaniu statusu związków jednopłciowych.
„Jeśli na moje biurko trafi ustawa o związkach partnerskich, regulująca kwestie statusu osoby najbliższej, dziedziczenia, prawa do informacji medycznej, to – w tym ostatnim wypadku także jako lekarz – nie odmówię przecież tych praw osobom żyjącym ze sobą od 20 lat. Z pewnością jednak nie podpiszę ustawy o małżeństwach homoseksualnych i nie zgodzę się na adopcję przez nie dzieci” – mówił Władysław Kosiniak-Kamysz w czasie kampanii wyborczej w 2020 roku.
W identyczny sposób na pytanie o związki partnerskie od lat odpowiada Andrzej Duda. „Wszystko zależy od tego, jakie rozwiązania zawierałaby taka ustawa. Gdyby chodziło o status osoby najbliższej, ułatwiający takie sprawy, jak wzajemne wspieranie się, troskę, dowiadywanie się o stan zdrowia, to jako prezydent podpisanie takiej ustawy poważnie bym rozważył” – mówił w kampanii w 2020 roku. Identyczną deklarację składał w 2015 roku w publikacji, której Rzeczpospolita dała nagłówek: „Duda: Siądę z gejami przy jednym stole”.
Politycy PSL-u swego czasu głośno mówili o tym, że ich celem jest budowane nowoczesnego konserwatyzmu. Daje zatem do myślenia, że w ich pojmowaniu znajduje się on mniej więcej tam, gdzie PiS był już w 2015 roku.
Głośny sprzeciw wobec związków partnerskich to element strategii, która ma tej partii pozwolić przetrwać wspólne rządy z Donaldem Tuskiem bez zostania wchłoniętym przez KO.
Ale czy ma ona sens w tej formie?
Związki partnerskie nie są oczywiście jedynym elementem strategii PSL-u na odróżnienie się od pozostałych składowych koalicji, czyli KO, Lewicy i Polski 2050. Podobną strategię ludowcy stosują w sprawie liberalizacji prawa do aborcji, skutecznie blokując projekty KO i Lewicy, które czekają w specjalnej komisji.
Nieobce są PSL-owi także wycieczki na pola zarezerwowane przez Konfederację. Władysław Kosiniak-Kamysz kilkukrotnie w ostatnich miesiącach zdążył powiedzieć, że Ukraina nie zostanie przyjęta do Unii Europejskiej, jeśli nie rozwiąże kwestii Wołynia (tj. nie zgodzi się na ekshumacje).
W sierpniu 2024 lider PSL przedstawił projekt ustawy o wychowaniu patriotycznym. Partia zapowiadała na stronie, że projekt zakłada kompleksowy plan dla młodego pokolenia, które „narażone jest na wpływy globalizacji, dezinformacji i erozji tradycyjnych wartości narodowych”. Podstawowym narzędziem krzewienia postaw patriotycznych mają być wycieczki do miejsc historycznych. W ten sam sposób umacniać tożsamość narodową chciał były minister edukacji Przemysław Czarnek.
Takie symboliczne kroki ku jawnie antyliberalnym wartościom PSL podejmował także jeszcze w Sejmie IX kadencji.
W marcu 2023 roku Prawo i Sprawiedliwość rozpoczęło kampanię „obrony” Jana Pawła II w związku z publikacją wyników dziennikarskich śledztw. TVN wyemitował dokument „Franciszkańska 3” (z serii „Bielmo”) Marcina Gutowskiego, a Wydawnictwo Agora opublikowało książkę „Maxima culpa. Jan Paweł II wiedział” Ekke Overbeeka. Autorzy, sięgając do archiwów i rozmawiając ze świadkami, pokazali, jak Karol Wojtyła, zanim został papieżem, pomagał księżom-sprawcom molestowania seksualnego, tuszował ich przestępstwa, przenosił w inne miejsca.
PiS i PSL przygotowali i przegłosowali wspólną uchwałę, która nie tyle była oddaniem hołdu papieżowi, ile stanowiła atak na media. W dokumencie mowa jest o „haniebnej nagonce”, „odbieraniu [Polakom] godności”, „próbie skompromitowania Jana Pawła II materiałami, których nie odważyli się wykorzystać nawet komuniści”.
Konserwatywna kotwica jest zarzucana także personalnie.
W 2019 roku PSL wszedł do Sejmu z działaczami Kukiz'15 jako Koalicja Polska. W trakcie kadencji został z kukizowców oskrobany. Na ich miejsce przyszli byli działacze Porozumienia Jarosława Gowina, którzy jakiś czas później okazali się żabą, którą musiała przełknąć Polska 2050, by doprowadzić do powstania projektu Trzecia Droga. Ale PSL łowi wszędzie. W jego szeregach i na listach wyborczych znajduje się niemało konserwatywnych polityków, którzy wyszli, bądź też zostali wyrzuceni z Platformy Obywatelskiej. Zaliczają się do nich takie postaci jak Ireneusz Raś, Jacek Tomczak, Marek Biernacki, czy Joanna Fabisiak.
Chętnie sięgają także po Konfederatów. Najsłynniejszym nabytkiem ludowców jest Artur Dziambor, były poseł Konfederacji w Sejmie IX kadencji. Po tym, jak został wykluczony z partii i nie udało mu się rozkręcić projektu Wolnościowcy, odnalazł się na gdyńskiej liście Trzeciej Drogi do Sejmu. Nie zdobył mandatu, ale po wyborach przystąpił do partii i objął na kilka miesięcy stanowisko dyrektora marketingu w Porcie Gdańsk.
Artur Dziambor był postrzegany jako bardziej umiarkowany Konfederata. Ale PSL nie bał się współpracować z działaczami prezentującymi tę drugą, braunowską twarz partii. Tak było z Małgorzatą Zych, która straciła rekomendację PSL do paktu senackiego przez to, że nie potrafiła publicznie wyrzec się sympatii wobec Władimira Putina.
PSL jest w polskiej polityce tym, czym chciałaby być również Konfederacja. Języczkiem u wagi, bez którego nie da się zbudować rządu.
Prawo i Sprawiedliwość przekonało się o tym boleśnie w 2023 roku, gdy okazało się, że w październikowych wyborach ówczesny obóz władzy nie uzyskał samodzielnej większości. Mateusz Morawiecki, zapraszając w listopadzie 2023 „wszystkich posłów” do budowy Koalicji Polskich Spraw, zaprezentował program, który był w gruncie rzeczy wariacją na temat obietnic wyborczych PSL. Znalazły się tam wakacje ZUS-owskie, płatność VAT po opłaceniu faktury, obietnica stabilnych zmian w podatkach, dotacje na otwieranie działalności gospodarczej i inwestycje w energetykę.
PSL z tej oferty nie skorzystało. Ale co będzie za trzy lata?
Pytanie będzie jeszcze bardziej zasadne, gdyby PiS miał się rozpaść, co partii wieszczy wielu komentatorów z doradcą prezydenta Dudy Marcinem Mastalerkiem na czele. PSL w takim wypadku pozostawia sobie otwartych wiele furtek. W wariancie minimum powiększenie się o jakąś frakcję Zjednoczonej Prawicy, tak jak miało to miejsce w przypadku Porozumienia.
Perspektywa wieloletnia to oczywiście jedno. W grze z pewnością jest także chęć przejmowania elektoratu Prawa i Sprawiedliwości oraz elektoratu Konfederacji tu i teraz. Jak ta strategia działa, widać w sondażach – Konfederacja umacnia się jako trzecia siła, w średniej sondażowej minęła się z Trzecią Drogą w maju-czerwcu 2024 i obecnie ma ok. 11-12 proc. poparcia w badaniach. PiS również utrzymuje się na stabilnej pozycji z poparciem powyżej 30 proc., a w ostatnich sondażach znów wygrywa z KO.
Na początku tego roku wyniki Trzeciej Drogi zaczęły spadać. Obecnie utrzymują się na poziomie ok. 9 proc. i poparcie to wydaje się stabilne. Ale nie rośnie.
Nie rośnie pomimo tego, że PSL skutecznie wstrzymuje liberalizację prawa aborcyjnego, pomimo tego, że blokuje, a co najmniej opóźnia wprowadzenie związków partnerskich. Pozostaje sobie zadać pytanie, czy to rzeczywiście są rzeczy, za które polityków może cenić wyborca prawicowy? I dlaczego wyborca PiS-u i Konfederacji miałby nagle zacząć głosować za kimś, kto jest w koalicji z Donaldem Tuskiem, którego albo nienawidzą, albo mu nie ufają.
PSL nie tylko się nie buduje ani nie uwiarygadnia, ale najprawdopodobniej przyczynia się do demobilizacji wyborców i wyborczyń Koalicji 15 października.
Ostatnie badania wskazują, że wybory wygrałaby koalicji PiS-u i Konfederacji. Jak wskazują w analizach Przemysław Sadura i Sławomir Sierakowski, powodem tego jego demobilizacja w tych grupach ludzi, którzy przesądzili o wygranie demokratów w 2023 roku. „A więc: młodzi, kobiety młode i w średnim wieku, mieszkańcy i w szczególności mieszkanki wielkich miast, zwolennicy i zwolenniczki partii demokratycznych, liczący na spełnienie wyborczych obietnic, m.in. w zakresie praw kobiet” – piszą w raporcie „Ukryty kryzys władzy”.
Często wyciąganym argumentem jest fakt, że w badaniach duża część wyborców Trzeciej Drogi (nawet 60-70 proc.) popiera wprowadzenie związków partnerskich. Oznacza to, że aktywne blokowanie go może wzbudzać przynajmniej w części tych wyborców rozczarowanie.
Ale to nie jedyne zagrożenie. PSL lubi podkreślać swój dystans wobec „spraw światopoglądowych”. Ludowcy kreują się na formację, której główne osie zainteresowania i działania to bezpieczeństwo i kwestie gospodarcze. Tymczasem przez ostatni rok jej posłowie i posłanki w każdej rozmowie politycznej pytani są o aborcję i związki partnerskie, na co często publicznie narzekają.
Mając na stole zagłosowanie zgodnie z mainstreamem koalicji i wycofanie się z dyskusji na te tematy, dobrowolnie się w niej zagrzebują. A nawet więcej. W sprawie związków partnerskich planują zgłosić własny projekt, co tylko dodatkowo sklei formację z tematem, od którego teoretycznie chce się odciąć.
Próbując wyróżnić się w koalicji właśnie związkami partnerskimi, PSL obstawia złego konia. Wiele badań wskazuje, że związki nie stanowią dużej kontrowersji nawet dla wyborców PiS, w niektórych widać wręcz, że elektorat Konfederacji popiera takie rozwiązania w ponad 50 proc. Na Polsce ciąży obowiązek zalegalizowania związków – jeśli tego nie zrobimy, rząd będzie przegrywał kolejne sprawy przed ETPCz. A wynika to między innymi z faktu, że legalizacja związków jest już uznana za standard nie tylko w UE, ale i szerzej w Europie.
Co więcej, zalegalizowanie związków osób tej samej płci nie sprawia, że „wahadełko się odbija” i postawy społeczeństwa ulegają antyliberalnej radykalizacji. Doświadczenia innych krajów pokazują, że jest dokładnie odwrotnie.
Według badań YouGov jeszcze w 2011 roku mniej niż połowa Brytyjczyków popierała małżeństwa osób tej samej płci. Od 2013 roku, gdy Izba Gmin przegłosowała ustawę legalizującą takie związki, odsetek osób popierających stabilnie rośnie. W badaniach z połowy 2023 osiągnął rekordowe 78 proc.
Podobne zjawisko można zaobserwować w Stanach Zjednoczonych, gdzie jeszcze w 2010 roku ponad połowa badanych uważała, że takie związku są niedopuszczalne. W 2015 roku Sąd Najwyższy nałożył na stany obowiązek uznawania małżeństw osób tej samej płci w całym kraju.
Już dwa lata później Pew Research Center odnotowało, że po raz pierwszy w historii tyle samo Republikanów opowiada się za małżeństwami jednopłciowymi, co przeciw. To samo wydarzyło się wśród pokolenia baby boomers. W ogóle społeczeństwa odsetek poparcia sięgnął 62 proc. Według badań Gallupa w 2023 roku było to już 71 proc.
Z perspektywy PSL-u nie ma zatem rozsądniejszej decyzji niż rozłożenie w partii głosów tak, by ustawa o związkach przeszła i to jak najszybciej. Nowe prawo zyskuje czas na „odleżenie się” społeczne, co oznacza minimalizowanie ewentualnych strat w konserwatywnym elektoracie. A partia może ogłosić swoją neutralność światopoglądową – w końcu w klubie nie było dyscypliny partyjnej i projekt nie był ich autorstwa.
LGBT+
Opozycja
Władza
Andrzej Duda
Władysław Kosiniak - Kamysz
Konfederacja
Prawo i Sprawiedliwość
PSL
związki partnerskie
Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.
Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.
Komentarze