0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Jack GUEZ / AFPJack GUEZ / AFP

Debatę o stosunku Polek i Polaków, a także polskich Żydów i Żydówek do wojny rozpoczętej atakiem Hamasu na Izrael 7 października 2023 roku i izraelskiej inwazji na strefę Gazy, która po nim nastąpiła, rozpoczął wywiad Hanki Grupińskiej z prof. Jackiem Leociakiem:

Przeczytaj także:

Dr Jan Olaszek tłumaczy w poniższej analizie, dlaczego debata na ten temat w Polsce jest niesymetryczna:

A prof. Stanisław Obirek w poniższym tekście broni racji Izraela:

Nie jestem Izraelczykiem, ale zajmuję się naukowo Żydami, judaizmem i Izraelem od wielu lat. To zajmowanie się po 7 października 2023 roku ma szczególny charakter. Napisałem obszerny artykuł na temat społeczeństwa izraelskiego, do którego odsyłam zainteresowanych, bo w tym tekście z konieczności muszę pisać w sposób skrótowy.

Nie mogę wyjść ze zdumienia, jak to się stało, że brutalnie zaatakowane państwo, które odpowiedziało na terrorystyczny atak, zostało oskarżone o ludobójstwo tylko dlatego, że zareagowało na masakrę swoich obywateli. W tych oskarżeniach zabrakło wyraźnego zaznaczenia, że chodzi o nieproporcjonalne działania militarne armii izraelskiej i deklaracje obecnie rządzącej koalicji, przeciwko której protestuje większość izraelskiego społeczeństwa.

Moje zastrzeżenia kieruję przede wszystkim do światowych mediów i mediów społecznościowych, w których brak tego podstawowego rozróżnienia, natomiast w pełni podzielam zarzuty, jakie pod adresem izraelskich polityków kierują takie organizacje jak MTK, Lekarze bez granic Amnesty i HRW i inne NGO-sy.

Niestety trzeba przyznać, że reakcja, która przerodziła się w systematyczne niszczenie Gazy, nie jest do obrony. Właśnie dlatego premier tego państwa wraz z ministrem obrony, jako ci którzy wydawali rozkazy, są podejrzewani przez Międzynarodowy Trybunał Karny o zbrodnie wojenne. Uważam, że jest to podejrzenie uzasadnione. Uważnie obserwuję to, co się dzieje w Gazie, budzi to mój sprzeciw i moje przerażenie.

Jednak w społecznym odbiorze to „Żydzi i Izrael”, a nie Binjamin Netanjahu i Joaw Gallant są winni śmierci dzieci i kobiet w Gazie.

Nie jestem w stanie pojąć, dlaczego nie konkretni politycy, którzy wydają rozkazy, są obwiniani za popełniane zbrodnie, ale całe społeczeństwo, które 7 października 2023 stało się celem zbrodniczego ataku. W chwili, gdy piszę ten tekst, minęło 461 dni od dnia porwania zakładników, z których 100 do tej pory nie wróciło do domu, a jeśli wrócili – to martwi.

Świat opuścił Izraelczyków

W społeczeństwie izraelskim narasta przekonanie, że zostało oszukane przez własnych polityków, jak i niesłusznie napiętnowane przez opinię światową, dla której jedyną ofiarą są Palestyńczycy. Masowo protestujący przeciwko rządom Netanjahu Izraelczycy, w przeważającej większości o lewicowych i liberalnych poglądach, głęboko przeżywają osamotnienie, na jakie zostali skazani przez światową i liberalną elitę, która podobnie jak media w czambuł potępia cały Izrael.

Sam tego doświadczyłem, gdy w czerwcu 2024 roku próbowałem rozmawiać z blokującymi wejście na kampus UW studentami i zwracałem uwagę na protestujących przeciwko tej wojnie Izraelczyków. Studenci nie tylko nie chcieli ze mną rozmawiać, ale na uwagę innego mężczyzny w moim wieku, który przedstawił się jak mieszkający w Polsce Palestyńczyk, że ich protest szkodzi palestyńskiej sprawie, nie raczyli nawet zareagować.

Podobny wydźwięk, wskazujący na niechęć do włączania Izraelczyków w protesty, ma dla mnie opublikowany w OKO.press wywiad z palestyńską aktywistką Amirą Mohammed, która mówi: „Jedyną rzeczą, na którą zwróciłabym uwagę protestującym, jest bycie prawdziwie inkluzywnym i faktyczne włączenie do swojego ruchu Żydów i Żydówki, jak i Izraelczyków i Izraelki. Współpracujcie z innymi grupami, róbcie tyle wspólnych działań, ile tylko się da, bo wspierając walkę innych, wspieracie walkę o Palestynę”.

No bo przecież dyktatura Hamasu w żaden sposób nie gwarantuje respektowania praw człowieka, wręcz przeciwnie, jest ich totalnym zaprzeczeniem.

Moim zdaniem to przekonanie Izraelczyków, że świat ich opuścił, jest zasadne. Jednak fakt, że tylko nieliczni solidaryzują się ze społeczeństwem Izraela, jest w dużym stopniu wynikiem tego, że nie ma wglądu w jego realne problemy, a patrzy się na państwo Izrael przez pryzmat jednostronnych doniesień medialnych, które słuszniej należałoby nazwać propagandą Putina i narracją Hamasu.

Pozostaje dla mnie zagadką, dlaczego nikt nie kwestionuje racji bytu Rosji Putina mimo dokonywanych przez nią udokumentowanych zbrodni, jak też nikt nie wyraża publicznie oburzenia z powodu zbrodniczych działań Hamasu, natomiast zarówno Putin, jak i Hamas są przedmiotem podziwu wielu ludzi na całym świecie.

Warto też przypomnieć, że hitlerowskim Niemcom mimo rozpętania straszliwej II wojny światowej i dokonania zbrodni Holokaustu nikt nie odmawiał racji do istnienia, a ograniczono się tylko do symbolicznego ukarania niektórych zbrodniarzy.

Natomiast w przypadku Izraela ciągle pojawiają się głosy, że to państwo powinno przestać istnieć!

Można się oczywiście spierać, w jakim stopniu to radykalne stanowisko jest obecne w mainstreamie, ale przecież wzrost antysemityzmu na świecie jest faktem.

Coraz więcej ludzi, również w Polsce czuje potrzebę, by na temat Izraela się wypowiadać, mnożą się petycje potępiające i głosy wzywające do przerwania wojny. Tylko nieliczni zadają sobie trud zapoznania się z rzeczywistym i nader złożonym obrazem trwającego już ponad sto lat konfliktu żydowsko-palestyńskiego.

Z wieloma z tych wypowiedzi się zgadzam, jednak większość z nich (również niektóre z tych, które pojawiły się w OKO.press) budzą mój głęboki sprzeciw. Znajduję bowiem w nich szereg uproszczeń, a nawet echa uprzedzeń, których żywot jest wyjątkowo trwały i uparty.

Najbardziej uderzyło mnie w rozmowie Hanki Grupińskiej z Jackiem Leociakiem właśnie całkowite milczenie na temat sytuacji społeczeństwa izraelskiego i wypowiadanie się z pozycji osób lepiej poinformowanych na temat tego, co jest dobre, a co złe dla tego państwa.

Jestem głęboko przekonany, że niezależnie od polityki, konkretnych rządów tego państwa, coraz większa liczba komentatorów, również w Polsce, stawia w stan oskarżenia i moralnego osądu nie tyle izraelskich polityków czy izraelskie wojsko, ile całe społeczeństwo.

Tymczasem Izrael jest państwem nie tylko mocno zróżnicowanym, ale i głęboko podzielonym. A poza tym, chyba nigdzie indziej na świecie nie skierowano pod adresem rządzącej obecnie koalicji, kierowanej przez premiera Binjamina Netanjahu, równie krytycznych, a nawet bezlitosnych uwag zarówno ze strony liberalnych mediów, jak i szarych obywateli przerażonych bezwzględnością politycznych decyzji lekceważących głos społeczeństwa.

Oczywiście nie brak też zwolenników tej bezwzględnej polityki. Tzw. bibiści, którzy są bardzo widoczni w przestrzeni publicznej, krytykują, nie stroniąc od przemocy, krytyków reżimu Netanjahu, którym odmawiają tytułu prawdziwych patriotów, a los zakładników jest im zupełnie obojętny, choćby dlatego, że traktują ich jako godnych pogardy „smolanim” czyli lewaków.

Co więcej, społeczeństwo obywatelskie od grudnia 2022 roku, a więc od chwili objęcia rządów przez obecną skrajnie prawicową koalicję, systematycznie wyraża swój sprzeciw wobec postępującej fundamentalizacji kraju zarówno w sensie politycznym, jak i religijnym. Miałem okazję brać udział w tych protestach trzykrotnie: w czerwcu 2023 roku, w lutym roku 2024 i przed kilku tygodniami w ostatnią sobotę grudnia 2024 roku (protesty zawsze odbywają się po zakończeniu szabatu).

W tym czasie rozmawiałem z wieloma uczestnikami tych protestów, zrobiłem z niektórymi wywiady. Wsłuchiwałem się w odczucia zwykłych ludzi głęboko naznaczonych traumą 7 października, która nie bez racji uważana jest za największą po tragedii Holokaustu. Można się oczywiście zastanawiać, czy nie ma w porównaniu z Holokaustem przesady. Jednak broniłbym tego porównania choćby dlatego, że jednym z mitów założycielskich Izraela było przekonanie, że to państwo żydowskie zapewni wreszcie Żydom bezpieczne schronienie. Ten mit 7 października został unicestwiony.

Oto państwo, które miało zapewnić bezpieczeństwo ocalonym z hekatomby II wojny światowej, okazało się bezradne wobec grup bezwzględnych i brutalnych terrorystów, którzy w ciągu kilkunastu godzin zamordowało 1200 obywateli Izraela (i nie tylko) i porwało dalszych 251 ofiar.

To był szok, z którego Izraelczycy do dzisiaj się nie otrząsnęli.

Spędziłem też wiele godzin, rozmawiając z intelektualistami i wykładowcami izraelskich uniwersytetów, którzy z coraz większym niepokojem obserwują dokonujące się na ich oczach społeczne zmiany. Widziałem ich rosnąca rozpacz, ale też determinację i głębokie przekonanie, że obecna sytuacja musi ulec zmianie, jeśli Izrael w ogóle ma przetrwać.

By to się stało, potrzebują jednak również wsparcia światowej opinii publicznej, w tym również Polaków.

Ślepi na izraelską krzywdę

W poniższych refleksjach chciałbym pokazać, że sprowadzanie tego kraju do konfliktu politycznego jest nową odsłoną wielowiekowego antysemityzmu jako dziedzictwa chrześcijańskiej Europy, która się z tym ponurym dziedzictwem nigdy tak naprawdę nie zmierzyła i nie uporała. Warto przypomnieć, że właśnie Watykan aż do 1993 roku czekał na nawiązanie oficjalnych stosunków z Izraelem, więc uznanie jego istnienia dla wielu Europejczyków do dzisiaj nie jest czymś oczywistym, a obecne sympatie po stronie palestyńskiej są czymś zupełnie naturalnym.

Wyrazy solidarności z Izraelczykami zmagającymi się z kolejną odsłoną konfliktu izraelsko-palestyńskiego należą do rzadkości.

Stąd „naturalność” ataków na żydowskie miejsca kultu, nieporównywalna z wrogością wobec innych grup etnicznych. Lista krajów, w których to się dzieje, jest długa, a należy do niej również Polska (antysemickie napisy na synagodze Nożyków w Warszawie czy napisy „Żydzi do gazu” na budynku UJ).

Co więcej, mam wrażenie, że w minionym roku antysemityzm wybuchł ze zwielokrotnioną siłą i to nie tylko w Europie, ale również w USA. Bo przecież żaden inny konflikt na świecie nie prowokuje takiej nienawiści do jednej ze stron konfliktu i w żadnym ze znanych mi przypadków krzywdy doznane przez jedną ze stron nie są tak konsekwentnie przemilczane. Może jestem mało uważnym czytelnikiem światowych mediów, ale nie spotkałem się z wyrazami współczucia dla bestialsko zamordowanych Izraelczyków i do dzisiaj przetrzymywanych zakładników, w tym dzieci i kobiet (choć zdarzają się wyjątki). Wiadomo przecież, że kobiety są nie tylko przetrzymywane w nieludzkich warunkach, ale też systematycznie gwałcone.

Powtórzmy jeszcze raz. Żadnemu z istniejących państw, mimo ogromu popełnionych przez nie zbrodni nie odmawia się prawa do istnienia, a lista tych państw i tych zbrodni jest długa i przerażająca. Ograniczmy się tylko do tych nadal popełniających zbrodnie jak do niedawna zbrodniczy reżim Baszszara Al-Asada w Syrii, którego rozmiary dopiero po upadku wychodzą na jaw, czy równie zbrodniczy imperializm Władimira Putina, który od początku inwazji na Ukrainę 24 lutego 2022 roku przyniósł w sumie blisko milion ofiar po obu stronach konfliktu, (choć przede wszystkim żołnierzy, zaś cywilów jest „tylko” 12 tys.)

Te zbrodnie nie przyciągają jednak takiej uwagi jak ofiary działań odwetowych Izraela w Gazie. Przesadzam, a może tylko wyrażam powszechną opinię Izraelczyków, którzy nie są w stanie zrozumieć, dlaczego cierpienia ich dzieci i ich kobiet nie są zauważane przez opinię publiczną świata?

Podobnie nie przyciągają uwagi inne punkty zapalne w wielu innych miejscach na świecie naznaczonych praktykami ludobójczymi. Nie dyskutuje się o nich taką pasją w mediach społecznościowych i nie wychodzi się na ulice w proteście przeciwko zbrodniom.

Niemal każda publiczna dyskusja, w której wcale nie muszą być poruszane tematy związane z historią Izraela, kończy się pytaniem o liczbę zabitych w Gazie Palestyńczyków, zwłaszcza kobiet i dzieci. Światowe media niemal każdego dnia karmią nas tymi poruszającymi i wyciskającymi łzy obrazami. Zgoda, to jedna z najkrwawszych odsłon dotychczasowego konfliktu izraelsko-palestyńskiego i nikt o zdrowych zmysłach nie będzie go usprawiedliwiał. Jednak warto pamiętać, że gdyby nie przewaga technologiczna Izraela to deszcz rakiet, jakie od lat kierowane są na ten kraj, już dawno obróciłby go w jedno wielkie rumowisko. Tej perspektywy w światowych doniesieniach brak.

Dlaczego oko kamery i aparatu fotograficznego jest skierowane tylko na krzywdę Palestyńczyków, a nie pozostawia przestrzeni na pytania o źródła tego konfliktu?

Dlaczego właśnie wojna w Gazie budzi takie emocje, a nie zbrodnie w Syrii, Ukrainie i w wielu krajach Afryki? Trudno znaleźć inne wyjaśnienie niż tylko to głęboko zakorzenione uprzedzenie wobec Żydów.

Obecna wojna Izraela z Hamasem ma swoją długą prehistorię, której pomijanie sprawia, że jest ona postrzegana przede wszystkim jako nieproporcjonalna i absurdalna wręcz zemsta wojsk izraelskich na bezbronnych cywilach, w tym przede wszystkim na dzieciach i kobietach. Brak w tych doniesieniach informacji o terrorystycznych działaniach Hamasu przechwytującego i kontrolującego pomoc humanitarną dla ludności cywilnej Gazy. Oczywiście to nie zmienia mojej oceny działań Izraela, ale tłumaczy, dlaczego terrorystyczny reżim Hamasu również nie zasługuje na zaufanie, o czym jeszcze będę pisał.

Chcę jasno powiedzieć, blisko 50 tysięcy ofiar działań wojennych w Gazie to dramat, jak też dramatem są nieludzkie warunki, w jakich żyją tam Palestyńczycy. Nie sposób jednak pomijać faktu, że broń, jakiej używa Hamas, jest równie, a może jeszcze bardziej bezwzględna, o czym przypominają dostępne materiały filmowe nagrane przez samych morderców i porywaczy Hamasu z 7 października 2023 roku.

Faktem jest jednak, że obie strony są odpowiedzialne zarówno za eskalację obecnej wojny, jak i za niechęć do jej zakończenia.

O motywach premiera Netanjahu napisano już wiele: prowadząc od wielu miesięcy wojnę tak naprawdę broni własnej pozycji politycznej. Mniej pisze się o tym, że również przywódcy Hamasu nie chcą zakończyć konfliktu, który w dużym stopniu uzasadnia ich terrorystyczne działania. Dopiero zdecydowana postawa administracji USA, zarówno ustępującego prezydenta Bidena, jak i nowowybranego Trumpa, sprawiła, że rozejm został podpisany. Czy wejdzie w życie – zobaczymy.

Znane z rekonstrukcji historyków konflikty z czasów wojny domowej w Hiszpanii w latach 1936-1939, która pochłonęła blisko 500 tysięcy ofiar, czy bratobójcze walki polsko-ukraińskie na Wołyniu w latach 1943-1945, które przyniosły 100 tysięcy ofiar Polaków i tysięcy Ukraińców były równie przerażające. Jednak nikomu nie przychodzi do głowy, by z powodu tych straszliwych zbrodni dokonanych przez konkretnych ludzi obwiniać całe społeczeństwa o imperialne i kolonialne ambicje. (Co oczywiście nie oznacza, że dla wielu polityków właśnie tego rodzaju rekonstrukcje stanowią istotne polityczne paliwo wykorzystywane również w bieżącej polityce, czego przykładem jest chociażby kandydat PiS na urząd prezydenta Karol Nawrocki). A tym bardziej odmawiać im prawa do istnienia. W przypadku Izraela ma to jednak miejsce i na to nie powinno być zgody.

Czy takie postawienie sprawy oznacza, że nie dostrzegam zasadności argumentów Omera Bartowa, który w rocznicę ataku terrorystycznego Hamasu mówił dziennikarzowi OKO.press, że wygląda na to, że w Gazie doszło do ludobójstwa?

Oczywiście, że nie. Również mam przed oczyma straszliwy obraz zniszczeń i szacunki zabitych (46 tysięcy) i rannych, pozbawionych dachu nad głową i mierzących się z prawdziwą katastrofą humanitarną. Ale wsłuchuję się też w racje głównego mózgu terrorystycznego ataku nazwanego „Burzą Al-Aksa” Jahji Sinwara, który kierował Hamasem od sierpnia 2024 roku i został zabity w październiku tego samego roku.

Sinwar chciał, by polała się krew, jak najwięcej krwi, również palestyńskiej. Jego następcy myślą podobnie. Nie widział możliwości negocjacji z Izraelem, jego celem było zniszczenie Izraela – zgodnie z założycielską Kartą Hamasu z 1988 roku, która mówi, że państwo Izrael musi być zlikwidowane.

Liczba ofiar poniesionych przez własny naród nie miała dla niego znaczenia. W czerwcu 2024 roku The Wall Street Journal cytował Sinwara, który tak napisał do jednego z przywódców Hamasu Ismaila Haniji, po tym, jak trójka jego dzieci zginęła w wyniku ataku wojsk izraelskich: „Śmierć twoich dzieci i reszty Palestyńczyków jest siłą napędową narodu”. Sinwar dodawał, że śmierć dzieci Haniji, jak i wszystkich innych Palestyńczyków, „wstrzyknie życie w żyły narodu i sprawi, że odzyska on swoją chwałę i honor”

Należy też wspomnieć o mesjańskich rojeniach osadników w rodzaju Becalela Smotricza i Itamara Ben Gvira, który chcą w Gazie i w Zachodnim Brzegu stworzyć wielki Izrael. Tacy ludzie nie gwarantują ani zakończenia wojny, ani pokojowego rozwiązania konfliktu palestyńsko-izraelskiego. Muszą odejść, podobnie jak i Netanjahu.

Prawo Izraela do istnienia

Jednym z powodów, dla którego państwo Izrael powstało na mocy międzynarodowego porozumienia w 1947 roku, był dramat Holokaustu, z 6 milionami ofiar europejskich Żydów, z czego blisko jedną trzecią stanowiły dzieci.

Wyznaczone przez ONZ granice państwa Izrael nie zostały uznane ani przez samych Palestyńczyków, ani przez inne państwa arabskie. Stąd pierwsza z całej serii wojen, jakie do dzisiaj wstrząsają tym skrawkiem Bliskiego Wschodu, wybuchła zaraz po deklaracji powstania państwa Izrael 14 maja 1948 roku i nie bez racji jest nazywana wojną o niepodległość.

Obecna eskalacja konfliktu w Gazie i na terenach okupowanych jest tylko kolejną odsłoną tej fundamentalnej niezgody na istnienie państwa Izrael.

Co więcej, od początku jego istnienia towarzyszy mu złowroga mantra, dziś bezmyślnie powtarzana w czasie ulicznych protestów w Europie i w USA, a przede wszystkim na kampusach uniwersyteckich, że „od rzeki do morza Palestyna musi być wolna”. W praktyce oznacza to domaganie się likwidacji Izraela, co jak wspomniałem wyżej, nie spotkało najbardziej zbrodniczych reżimów.

Jednak to nie wojny, jakie od 1948 roku toczy państwo Izrael, stanowią o wyjątkowości tego kraju, choć wielu żydowskich nacjonalistów i religijnych grup mesjańskich (żydowskich i chrześcijańskich), powołujących się na tekst Biblii, każe nam w to wierzyć. Jest nią natomiast jedyny w swoim rodzaju tygiel kulturowy, w wyniku którego powstała nowa, niezwykle oryginalna kultura.

Jest ona tworzona przeważnie w zmartwychwstałym w XX wieku języku hebrajskim i w przekładach promieniuje na cały świat, również na Europę, a przede wszystkim na USA. Dotyczy to nie tylko zresztą tekstów literackich, ale również opracowań naukowych całego dziedzictwa światowego, które jest na nowo interpretowane z uwzględnieniem perspektywy żydowskiej.

Dopiero aktywne włączenie się intelektualistów izraelskich do debat naukowych dotyczących źródeł naszej kultury uświadomiło nam, jak bardzo byłyby one zubożone, gdyby ta istotna gałąź światowego dziedzictwa była nieobecna. Dotyczy to zresztą, co zakrawa na swoisty paradoks, również dziedzictwa arabskiego, które jest w izraelskich ośrodkach akademickich z równą pieczołowitością pielęgnowane, jak i dziedzictwo żydowskie.

Staje się to mniej zaskakujące, gdy sobie uzmysłowimy, że 20 procent społeczeństwa Izraela to Arabowie (nie chodzi przy tym o Palestyńczyków zamieszkujących tereny Zachodniego Brzegu i Gazy), którzy stanowią jego integralną część łącznie z partiami politycznymi i aktywnym uczestnictwem w życiu lokalnych społeczności. Do tego dochodzi 130 tysięcy Druzów zamieszkujących głównie tereny Galilei i ponad 170 tysięcy chrześcijan różnych wyznań. Dla turysty czy pielgrzyma odwiedzającego miejsca święte naznaczone życiem i śmiercią Jezusa z Nazaretu jest często zaskakujące, że na każdym kroku spotykają w Izraelu napisy w trzech językach, hebrajskim, arabskim i angielskim. Jest to po prostu zewnętrzny znak wielokulturowości, wieloetniczności i wieloreligijności tego kraju.

Życie w Izraelu uświadamia, że nie ma przesady w twierdzeniu, że była to (niestety obecnie należy użyć czasu przeszłego, gdyż obecna koalicja rządząca gwałci podstawowe prawa obywatelskie i niszczy autonomię sądownictwa, jak PiS w Polsce) jedyna liberalna demokracja na Bliskim Wschodzie. Owszem, jest ona śmiertelnie zagrożona. Ale podobnie zagrożone są o wiele starsze demokracje w Europie, a nawet pod znakiem zapytania staje demokratyczny charakter USA pod rządami prezydenta Donalda Trumpa, który wcale nie ukrywa swoich autorytarnych zapędów.

Powtarzam, utożsamienie Izraela z obecną koalicją rządową skupiającą skrajną prawicę z Binjaminem Netanjahu na czele jest poważnym nadużyciem.

Co więcej, to właśnie politycy wraz ze wspierającą ten rząd skrajną prawicą religijną stanowią największe zagrożenia dla istnienia państwa i dla trwania jego kultury.

Byłoby to tak, jakbyśmy całkowicie utożsamili PRL z Polską, a pominęli zupełnie dorobek licznych centrów kultury polonijnej na całym świecie z ośrodkiem Kultury paryskiej skupiającego najwybitniejsze umysły polskich intelektualistów, na czele z Jerzym Giedroyciem.

Albo gdybyśmy traktowali czasy rządów zjednoczonej prawicy w latach 2015-2023 jako tożsame z istotą polskości. Nawet jeśli Netanjahu myślałby o sobie jako o najbardziej autentycznym wyrazie izraelskości, a Trump uważałby siebie za ucieleśnienie amerykańskości, to nikomu nie przyszłoby do głowy, by ich twierdzenia traktować z powagą.

Poza tym werdykt historii, jestem o tym głęboko przekonany, okaże się zupełnie inny niż wyobrażenia narcystycznych polityków. Proponuję więc małe ćwiczenie z wyobraźni kulturowej i postawienie kilku pytań na temat istoty tożsamości kulturowej Izraela.

Przede wszystkim kultura

Nie będę się rozpisywał na temat wyjątkowości literatury izraelskiej tworzonej po 1948 roku. Faktem jest, że trudno spotkać inny kraj, którego twórcy byliby tak mocno rozpoznawalni na całym świecie, a wielu z nich stało się wręcz bohaterami wyobraźni masowej dzięki tłumaczeniom, masowym nakładom i ekranizacji ich powieści.

Ich listę otwiera laureat literackiej nagrody Nobla z 1966 roku Szmuel Josef Agnon, urodzony w Galicji w Buczaczu w 1888 roku. Wyemigrował do Palestyny na początku XX wieku i niestrudzenie odtwarzał zapamiętane obrazy zaginionej Atlantydy świata żydowskiego końca XIX i początku XX wieku.

Urodzona w 1911 w Królewcu, ale wychowana w Kownie Lea Goldberg od 1935 roku stworzyła na Uniwersytecie Hebrajskim katedrę literatury porównawczej, jednak jej najbardziej rozpoznawalny głos to poezja.

Nazwisko urodzonego w 1943 roku w Tel Awiwie w rodzinie emigrantów z Łodzi Hanocha Levina już na zawsze będzie się kojarzył z gorzkim i niezwykle błyskotliwym humorem dramatu, które genialnie spolszczył Michał Sobelman. Nie sposób pominąć Amosa Oza, Awrahama B. Jehoszuę, Zeruję Szalew, Dawida Grossmana czy najmłodszego z nich Edgara Kereta, który nawet doczekał się najmniejszego mieszkania w Warszawie.

Niemal wszyscy byli, a niektórzy z nich nadal są, nie tylko wybitnymi twórcami, ale również bezlitosnymi krytykami nadużyć polityków wobec mniejszości etnicznych. W ostatnich latach ten sprzeciw przybrał charakter otwartego konfliktu i radykalnej niezgody na fundamentalizację państwa.

To samo dotyczy osób, z którymi miałem okazję rozmawiać. Jak Noa Sadka, artystka od lat zajmująca się fotografią, od 22 lat wykładającą w Akademii Sztuk Pięknych Bezalel w Jerozolimie. Dla Noa najtrudniejsza jest nawigacja między własną wrażliwością i możliwością przekazania jej studentom, z których część jest Arabami.

Albo Szmuel Feiner, emerytowany wykładowca historii w Uniwersytecie Bar-Ilan, który będąc osobą religijną, nie znajduje wspólnego języka z dominującym w Izraelu judaizmem ultraortodoksyjnym, a polityków uważa za awanturników.

Listę mógłbym ciągnąć długo. Podobnie jak i listę lektur, która potwierdza rosnący rozziew między polityką, oficjalnym stanowiskiem rabinów i powszechnym odczuciem elit intelektualnych.

Szczególne wrażenie wywarła na mnie wystawa kilkunastu obrazów urodzonej w 1961 roku malarki Tal Mazli’ah zatytułowanej „Dekoracje wojny” w Muzeum Sztuki w Tel Awiwie. Są one zapisem koszmaru ponad 20 godzin zmagania się z naporem terrorystów w jej rodzinnym kibucu Kfar Aza.

Ukrywając się w schronie, słyszała wszystko, co się wokół działo. Zaraz po uwolnieniu przystąpiła to artystycznego zapisu traumatycznego doświadczenia. A więc sztuka nawet w takich okolicznościach ostatecznie zwyciężyła.

Ambiwalentny charakter religii

Pisze celowo religii, a nie judaizmu. Chodzi mi bowiem o judaizm upolityczniony, a szczególnie o jego instytucjonalnych przywódców, których zakładnikiem stało się państwo Izrael. Jak wiadomo, Teodor Herzl w opublikowanym w 1896 roku „Państwie żydowskim” wyznaczył religii skromne miejsce łącznika tradycji.

Pierwszy premier państwa Izrael, Ben Gurion, uznał, że życie prywatne Izraelczyków (m.in. śluby, pogrzeby) powinno być regulowane tylko przez rytuały religijne, a dla osób niereligijnych nie ma po prostu alternatywy. Dziś większość Izraelczyków (poza samymi rabinami, którzy obsługują ślepo im podporządkowane wspólnoty ultraortodoksyjne, zależne od rabinów również w sensie finansowym) uważa, że to był błąd i odczuwa tę zależność od rabinatu jako uciążliwa.

Ale nie tylko z tego względu. Najszybciej rosnąca grupa haredim, jak nazywani są ultraortodoksyjni Żydzi, jest nie tylko poważnym obciążeniem budżetu państwa, do którego prawie nic nie wnoszą, ale tak naprawdę, poprzez wpływ na politykę małych partii religijnych, umożliwiły dojście do władzy populistycznym nacjonalistom, którzy są głównym źródłem konfliktu z Palestyńczykami.

To również z tych środowisk wywodzą się dwaj terroryści, którzy naznaczyli życie Izraela aktami przemocy w latach 90. Chodzi o Barucha Goldsteina, który w 1994 roku dokonał w Hebronie masakry, zabijając 29 modlących się muzułmanów i ranił 120 i o Igala Amira, który w 1995 roku zamordował Icchaka Rabina, powołując się na religijne prawo din rodef, nakazujące zabić każdego, kto może się okazać przyczyną śmierci dla Żydów.

W obu przypadkach chodziło nie tyle o prawo żydowskie ile jego karykaturę, a nawet perwersję. To oczywiście dwa skrajne przypadki, jednak w świetle wydarzeń w Gazie i na Zachodnim Brzegu, okazuje się, że osobliwie pojmowany judaizm staje się źródłem inspiracji i uzasadnieniem przemocy stosowanej wobec Palestyńczyków. Być może należałoby powiedzieć, jak sugeruje wybitny izraelski filozof Asa Kasher, nie tyle judaizm ile raczej jego mutacja.

Kruchość demokracji, bezradność intelektualistów i triumf populizmu

Napisałem, że państwo Izrael jest jedyną liberalną demokracją na Bliskim Wschodzie. Każdy, kto regularnie bywa w tym kraju, przyzna mi racje, choć nie ulega wątpliwości, że jest to demokracja krucha i od początku swego zaistnienia w 1948 roku zagrożona w swoim istnieniu, o czym tez wspomniałem.

Moim przewodnikiem i mentorem w rozumieniu jej meandrów był zmarły 30 listopada 2023 roku Szlomo Awineri. Szlomo urodził się w 1933 roku w Polsce w Bielsku-Białej jako Jerzy Wiener i w 1939 roku wraz z rodzicami wyemigrował do Palestyny. Od 1964 roku wykładał na Uniwersytecie Hebrajskim politologię, łącząc pracę naukową z działalnością polityczną.

Przekonywał mnie, nawet po objęciu władzy przez obecną koalicję w grudniu 2022 roku, że Netanjahu jest politykiem racjonalnym i nie dopuści do zdominowania polityki przez radykalne ugrupowania Ben Gwira i Smotricza. Boleśnie się mylił, to właśnie ci politycy o faszyzujących poglądach są twarzą nie tylko rządu, ale i Izraela.

Co gorsza, to właśnie te populistyczne rządy zyskują rosnącą popularność mimo systematycznych protestów.

Jak się przekonałem, te protesty są coraz słabsze, a protestującym zaczyna brakować wiary w ich sensowność. Co więcej, całe społeczeństwo zaczyna ogarniać rosnąca apatia i brak wiary w sprawczość własnych protestów.

Wspomnę jeszcze o rozmowie w lutym 2024 roku z historyczką Judith Kalik i jej mężem Aleksandrem Uczitielem, małżeństwem mieszkającym w Jerozolimie, posiadającym pięcioro dzieci i troje wnuków. Gdy padło pytanie o przyszłość Izraela, Aleksander mówi zdecydowanie: „Osobiście opowiadam się za rozwiązaniem polegającym na stworzeniu jednego państwa z dwoma narodami”.

Gdy dopytuję, czy po 7 października to jest realistyczne rozwiązanie, odpowiada: „Dla Hamasu to nie jest możliwe, bo ich zdaniem muzułmanie nie mogą żyć między Żydami i chrześcijanami. Z kolei dla wielu Żydów po tej masakrze to też jest trudne. Oczywiście nie można usprawiedliwiać masakry. Musimy jednak pamiętać, że konflikt ten trwa od 100 lat. Jest też rzeczą oczywistą, że nie można wyrzucić z tego kraju jednego narodu. Do jakiegoś pojednania musi dojść. Ekstremiści po obu stronach chcą wyrzucić ten drugi naród. Ale to nie jest żadne rozwiązanie”.

A więc pozostaje się żmudne wypracowywanie trudnego, ale koniecznego modus vivendi dwóch straumatyzowanych wspólnot Arabów i Żydów. Znany historyk literatury, który po 1968 roku wyemigrował do Izraela, a potem do USA, Samuel Sandler, z którym miałem szczęście się przyjaźnić, często w naszych rozmowach na temat Izraela powtarzał, że ten skrawek ziemi na Bliskim Wschodzie został przyobiecany przez Boga zbyt wielu narodom, stąd jego sceptycyzm czy boskie obietnice należy brać serio.

Życie w pobliżu schronu

Wobec powracających obrazów zniszczeń w Gazie może się wydawać, że wspominanie o regularnych ucieczkach do schronu w różnych porach dnia i nocy mieszkańców Izraela wydaje się czymś niestosownym. W ciągu ostatniego pobytu na przełomie 2024/2025 roku trzy razy lądowaliśmy w schronie. Każdorazowo było to około godziny trzeciej nad ranem.

Od naszych znajomych mieszkających na stałe w Izraelu wiemy, że to jest stały element ich życia. Warto jednak pamiętać, że to tylko dzięki prawdziwemu cudowi technologii wojskowej, jaką jest żelazna kopuła, Izrael nie został obrócony w podobnie księżycowy krajobraz. Poza tym żelazna kopuła została wymyślona dlatego, że to właśnie państwo Izrael jest od chwili swego powstania w 1948 roku obiektem nieustannych wysiłków całkowitej anihilacji.

Znajomość podręczników historii, z jakich uczą się dzieci palestyńskie i w wielu krajach islamskich nie pozwalają zapomnieć, że zniszczenie państwa żydowskiego jest prawdziwym celem. A do tego cały cywilizowany świat nie może dopuścić.

Być może o wiele bardziej niż podpisywania kolejnych petycji czy domagania się bojkotu wszelkich instytucji Izraela, w tym wyższych uczelni, należałoby podjąć rzetelny rachunek sumienia nad naszym własnym wkładem w obecny dramat rozgrywający się na Bliskim Wschodzie, zwłaszcza w Gazie.

Warto zadać sobie pytanie, czy my Europejczycy, którzy przez stulecia odmawialiśmy Żydom prawa do życia wśród nas chrześcijan, w naszych chrześcijańskich krajach, a teraz wielu z nas odmawia Izraelowi prawa do istnienia, nie robimy tego, świadomie czy nie, w reakcji obronnej na obciążającą sumienie zbrodnię Holokaustu, który wydarzył się w sercu chrześcijańskiej Europy.

A być może liberalni Amerykanie nigdy nie przepracowali swojej historii anihilacji rdzennych mieszkańców trwającego wieki niewolnictwa czarnych i wielu innych krzywd, jakich w ich imieniu dokonało ich państwo i dlatego z poczuciem wyższości moralnej wyrokują, czy Izrael ma prawo do istnienia, czy też nie. Te pytania powinniśmy w sobie nosić, nim zaczniemy dyktować Izraelczykom, co powinni zrobić.

Na zdjęciu: Demonstracja na rzecz uwolnienia zakładników i rozejmu w Gazie przed izraelskim ministerstwem obrony, Tel Awiw, 16 stycznia 2025. Fot. AFP

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY„ to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie.

;
Na zdjęciu Stanisław Obirek
Stanisław Obirek

Teolog, historyk, antropolog kultury, profesor nauk humanistycznych, profesor zwyczajny Uniwersytetu Warszawskiego, były jezuita, wyświęcony w 1983 roku. Opuścił stan duchowny w 2005 roku, wcześniej wielokrotnie dyscyplinowany i uciszany za krytyczne wypowiedzi o Kościele, Watykanie. Interesuje się miejscem religii we współczesnej kulturze, dialogiem międzyreligijnym, konsekwencjami Holocaustu i możliwościami przezwyciężenia konfliktów religijnych, cywilizacyjnych i kulturowych.

Komentarze