“Rozmowy z rodzicami dzieci z niepełnosprawnością czasem są trudne. Ale nie można się obrażać, tak jak serialowa pani Ania, która w pewnym momencie mówi: “Albo Hela, albo ja””- o serialu “Matki Pingwinów” i edukacji specjalnej rozmawiamy z pedagożką z 33-letnim stażem.
To ostatnia rozmowa z cyklu wokół „Matek Pingwinów”. Aby dowiedzieć się, czym prawdziwe życie różni się od serialu Netflixa, rozmawialiśmy z matkami dzieci z niepełnosprawnością, siostrą dorosłej OzN oraz Wojtkiem Sawickim, chorującym na dystrofię mięśniową aktywistą i influencerem znanym z projektu Life on Wheelz.
Na koniec pytamy pedagożkę specjalną z 33-letnim stażem o to, co sądzi o szkole pokazanej w serialu „Matki Pingwinów”.
Uwaga, spoilery! W rozmowie zdradzamy fabułę serialu.
Leonard Osiadło, OKO.press: Odnalazła pani siebie w serialowej pani Ani?
Ewa Woźniczka, pedagożka specjalna: Nie, w żadnym wypadku. Wręcz jestem trochę zaniepokojona takim pokazaniem pracy pedagoga specjalnego w serialu.
O, to zaskakująca odpowiedź. Do tej pory wszyscy moi rozmówcy mówili, że czuli się, jakby na ekranie oglądali sceny ze swojego życia. Czyli przy postaci pani Ani, serialowej pedagożki w szkole integracyjnej, już wiarygodności twórcom zabrakło?
Trudno mi aż tak wyrokować, ale ja się w tej postaci nie odnalazłam. Panią Anię pokazano jako osobę nieporadną, zależną od dyrektora i rodziców, nie pokazano jej pedagogicznych kompetencji. W serialu zabrakło mi również pokazania terapeutycznego dialogu, który jest bardzo ważny w kształceniu osób ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi. Ale być może nie było na to miejsca w takim serialu jak „Matki Pingwinów”.
Czym jest dialog terapeutyczny?
Chodzi o indywidualizację relacji z dzieckiem i jego rodzicem. Pokazanie, dlaczego się podejmuje różne działania i czemu one mają służyć. W szkole specjalnej, czy integracyjnej, nie chodzi tylko o suchy przekaz wiedzy. Serialowa pani Ania podczas nauczania zdalnego demonstruje dzieciom słówka z angielskiego, a taka forma nauki nie była dostosowana do możliwości wszystkich uczniów.
W szkole specjalnej nie uczy się języków?
Program zawsze dostosowuje się do potrzeb i możliwości dzieci. Przy uczniach ze znaczną niepełnosprawnością intelektualną, nauka może odbywać się tylko w zindywidualizowanej formule.
Trochę w taki sposób, w jaki uczyliśmy się w klasach 1-3, tylko z mniejszą ilością czytania i pisania.
Nie możemy polegać na tych standardowych technikach szkolnych, bo część uczniów nie posługuje się nawet mową werbalną. Niektórzy komunikują się tylko przez podanie przedmiotu lub wokalizację.
Dlatego używamy różnych form alternatywnej komunikacji takich jak czarno-białe piktogramy, kolorowe obrazki PCS albo system komunikacji Makaton, gdzie wykorzystuje się zarówno symbole graficzne, jak i gesty.
Jak wygląda zatem nauka w prawdziwej szkole specjalnej w klasach 1-3, bo takie dzieci zobaczyliśmy w serialu?
W szkole specjalnej dla osób z głębszą niepełnosprawnością intelektualną w klasach 1-3 w ogóle nie uczymy przedmiotowo, tylko stawiamy na naukę praktycznych umiejętności związanych z codziennym funkcjonowaniem. Chodzi o umiejętności ubierania się, wiązania butów czy wykonywania różnych czynności domowych.
Rozwijamy umiejętności komunikowania się, funkcjonowania w grupie, w dostępnym zakresie techniki szkolne – czytanie, pisanie, liczenie. Każde dziecko ma w tym zakresie inne możliwości. Z jednym uczniem w jakiejś dziedzinie osiągamy progres, ale w innej nam nie idzie, stoimy w miejscu. Dlatego tak ważne jest to indywidualne podejście.
Stanie przed klasą i mechaniczne powtarzanie słówek z angielskiego w ogóle nie odzwierciedla tego, co ja robię jako pedagog specjalny.
I w ogóle cała serialowa szkoła nie przypomina tego, co ja znam ze swojej pracy.
Mnie się wydawało, że Cudowna Przystań to po prostu prowadzona przez fundację szkoła integracyjna?
Ja się w swoim ponad 30-letnim doświadczeniu nie spotkałam z takim miejscem jak szkoła pokazana w serialu. A pracowałam we wszystkich typach placówek, gdzie kształciły się osoby ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi: w szkole specjalnej, w klasach integracyjnych w szkołach ogólnodostępnych, a także w ramach edukacji włączającej w szkole ogólnodostępnej. Cudowna Przystań nie odzwierciedla żadnej z tych form, właściwie jest ich hybrydą.
Dlaczego?
Serialowa szkoła wydaje się miejscem edukacji dla zróżnicowanej grupy uczniów, bo widzimy dzieci z różnymi niepełnosprawnościami — zarówno ruchowymi, jak i intelektualnymi.
Mamy więc Michała z niepełnosprawnością ruchową, który jednak jak najbardziej mieści się w tzw. normie intelektualnej. Ale do tej samej klasy chodzi też Hela, która najprawdopodobniej była dzieckiem z głębszą niepełnosprawnością intelektualną.
Jaś był dzieckiem w spektrum autyzmu, ale możemy domniemywać, że podobnie jak Michał miał duże możliwości intelektualne. Ale była też Tola, dziewczynka z zespołem Downa, która też miała pewne ograniczenia w zakresie funkcjonowania intelektualnego.
W tak zróżnicowanej grupie pod kątem możliwości intelektualnych byłoby bardzo trudno zorganizować efektywną naukę.
Chodzi o to, że z Hela potrzebowałaby bardziej treningu umiejętności komunikacyjnych, a Michał mógłbym spokojnie przyswajać wiedzę z książek?
Dokładnie tak. Kiedy uczyłam w szkole specjalnej, pracowałam z dziećmi z umiarkowaną i znaczną niepełnosprawnością intelektualną nad praktycznymi umiejętnościami życia codziennego. W takiej szkole odnalazłyby się serialowa Helenka i Tola. Ale już nie Michał.
Jego miejsce byłoby w oddziale integracyjnym, czyli w klasie, w zwykłej szkole, w której uczy się kilkoro dzieci z niepełnosprawnością.
W klasie integracyjnej realizowana jest normalna podstawowa programowa, dostosowana do indywidualnych możliwości uczniów ze specjalnymi potrzebami.
Hela i Tola w takim miejscu mogłyby nie sprostać wymaganiom, a co ważniejsze nie rozwijałyby się na miarę swoich możliwości.
Z kolei Jaś być może odnalazłby się w zwykłej, ogólnodostępnej szkole, w ramach inkluzji.
A czym różni się klasa integracyjna od inkluzywnego podejścia szkoły?
Inkluzja, nauczanie włączające, polega na tym, że są uczniowie, którzy mają orzeczenie o potrzebie kształcenia specjalnego, ale uczą się na takich samych warunkach jak uczniowie pełnosprawni. Są to głównie osoby w spektrum autyzmu, z zespołem Aspergera, które uczą się w szkołach ogólnodostępnych.
Na mocy orzeczenia o potrzebie kształcenia specjalnego przysługują im specjalistyczne zajęcia. Pracują w oparciu o indywidualny program edukacyjno-terapeutyczny, czyli IPET, ale na co dzień zazwyczaj nie potrzebują pomocy nauczyciela.
Jego wsparcie jest jednak niezbędne w klasie o charakterze integracyjnym, w której wśród uczniów pełnosprawnych, uczy się także kilkoro dzieci ze specjalnymi potrzebami. Główny nauczyciel prowadzi zajęcia, a nauczyciel współorganizujący kształcenie, pomaga uczniom z orzeczeniami.
Kiedyś mówiło się o takich pedagogach „nauczyciel wspomagający”?
Tak, teraz mówi się już raczej o nauczycielu współorganizującym kształcenie specjalne. Inna nazwa, ale funkcja taka sama.
Nie przepadam także za określeniem szkoła “specjalna”, bo ono jest stygmatyzujące.
To są tak naprawdę szkoły specjalistyczne, bo wymagają od nauczycieli dodatkowych kwalifikacji.
Żeby móc prowadzić określoną gamę zajęć, trzeba nie tylko być pedagogiem specjalnym, ale mieć także dodatkowe uprawnienia.
Jeżeli chcę prowadzić zajęcia na przykład z logopedii czy usprawnienia ruchowego, to muszę skończyć dodatkowe studia podyplomowe.
W serialu „Matki Pingwinów” pojawia się także pojęcie IPET-u.
W pewnym momencie dyrektor tłumaczy serialowej Kamie, że „my tu pracujemy w oparciu o IPET, czyli indywidualny program edukacyjno-terapeutyczny”. Ale gdyby szkoła została przedstawiona realistycznie, to zobaczylibyśmy w tym momencie grupę specjalistów, którzy pracują z danym dzieckiem na przykład podczas zajęć rewalidacyjnych.
W serialu zostało to tylko zdawkowo wspomniane. A w prawdziwej szkole to jest najważniejsze, żeby uczeń i jego indywidualne potrzeby były w centrum.
A czym są zajęcia rewalidacyjne?
To zajęcia usprawniające różne funkcje zmysłów czy orientacji przestrzennej. To może być więc integracja sensoryczna, ale i terapia ręki, muzykoterapia czy elementy metody Montessori.
Chodzi na przykład o ćwiczenie zawiązywania butów na takich specjalnych przyrządach?
Tak, dokładnie, z użyciem specjalnych pomocy dydaktycznych. Ale tych metod pracy jest bardzo dużo. Dobiera się je w oparciu o diagnozę z poradni psychologiczno-pedagogicznej, a także na podstawie wielospecjalistycznej oceny poziomu funkcjonowania ucznia przeprowadzonej już przez nauczycieli na terenie placówki. Ten etap też został pokazany w serialu, ale też trochę po macoszemu.
Czego zabrakło?
Choćby małej zajawki badania psychologiczno-pedagogicznego. Żeby pokazać, że ta diagnoza nie jest robiona na oko, ale wynika ze zbadania dziecka, wywiadu z rodzicem.
I szkoda, że tego nie zobaczyliśmy, bo myślę, że taki przekaz jest ludziom bardzo potrzebny. Żeby komuś podpowiedzieć, jak to wygląda, żeby nie bał się tej poradni tak jak serialowa Kama.
Kama nawet jak już znała diagnozę Jasia, to ją ukrywała.
I tak się dzieje także w rzeczywistości. Godzenie się z niepełnosprawnością to jest proces, w trakcie którego przechodzi się przez różne fazy. Niektórzy na początku ukrywają, że mają dziecko z niepełnosprawnością, bo to jest dla nich niewyobrażalny ból.
Pamiętam, jak zostałam wychowawcą jednej z klas w szkole specjalnej, gdzie pracowaliśmy z dziećmi z umiarkowaną i głęboką niepełnosprawnością intelektualną. Było rozpoczęcie roku, na nim uczniowie, rodzice. I pod koniec podchodzi do mnie jeden z ojców i mówi:
“Pani Ewo, ja nigdy nie widziałem tyle nieszczęścia naraz”.
I jemu nie chodziło o to, że sam jest ojcem dziecka z niepełnosprawnością. Tylko nigdy nie widział tak dużej grupy dzieci na wózkach, z różnymi deficytami. To nie jest łatwa rzeczywistość.
W serialu przez ten proces przechodzi nie tylko Kama. Kiedy Jerzy, szukając nowej szkoły dla Helenki, widzi plan wypełniony zajęciami terapeutycznymi, jest rozczarowany. W domu mówi matce, że nie pośle Heli do tej szkoły, bo zamiast się uczyć, będzie cały czas zjeżdżać na zjeżdżalni.
Takie spojrzenie na szkolnictwa specjalne, ograniczenie aktywności w niej podejmowanych do wspomnianej zjeżdżalni jest bardzo krzywdzące. Wiele w procesie terapeutycznym dzieje się właśnie przez ruch, przez zabawę. Bo to jest formuła dostępna dla każdego dziecka.
Zresztą z dzieckiem zdrowym pracujemy tak samo. Tylko szybciej wchodzimy w ten etap, gdzie można już usiąść w ławce, wziąć długopis i pisać. A dla niektórych dzieci z niepełnosprawnościami ten kolejny etap po prostu nigdy nie będzie osiągalny.
W serialu nawet zorganizowano protest w obronie Heli. Rodzice walczyli, żeby żadne dziecko nie było wykluczane, bo „moje może być następne”.
Ale jest też postać mamy Andrzejka, która nie chce brać udziału w tym proteście.
W prawdziwym życiu zdarza się, że to rodzice pełnosprawnych dzieci oburzają się z powodu niewłaściwych zachowań jakiegoś ucznia w klasie, bo “ich dziecko traci”.
Sama pracowałam w oddziale integracyjnym i tak między nami mówiąc, widziałam momenty, kiedy klasa z jakiegoś powodu miała przestój. Jeden uczeń nie potrafił się dostosować, zaburzył w pewnym stopniu przebieg lekcji i klasa traciła 15-20 minut. Ale był z tego inny zysk — społeczny.
Serialowe „Matki Pingwinów” cały czas szarpią się ze szkołą, dyrektorem czy panią Anią. Czy pani zna z doświadczenia to nieustanne przeciąganie liny z rodzicami?
Wszystko zależy od poziomu wiedzy rodziców. Czy oni mają świadomość, czego mogą i powinni wymagać w sytuacji, w jakiej znalazło się ich dziecko. Czasem ta waleczność rodziców wynika po prostu ze zmęczenia, frustracji.
W serialu zobaczyliśmy zmęczenie i samotność mamy Michała. To są obrazy, które doskonale znam. Kilka ładnych lat pracowałam też w nauczaniu indywidualnym, jeździłam na nauczanie do domów dzieci z głęboką niepełnosprawnością.
I widziałam tych wymęczonych, osamotnionych rodziców. Oni robią wszystko, żeby dziecko mogło chodzić do placówki, choćby na parę godzin.
Choć przyznam, że pokazanie w serialu matki, która cały dzień siedzi w samochodzie pod szkołą, na wypadek, gdyby dziecko chciało skorzystać z toalety, jest dla mnie obrazem, z którym nigdy nie spotkałam się w realnej rzeczywistości.
Nie zdarzył się pani taki uczeń jak serialowy Michał, czyli chłopiec chorujący na dystrofię mięśniową?
Zdarzył się, oczywiście, ale czynności pielęgnacyjne zawsze były wpisane w moje działania. W szkole specjalnej jest zarówno nauczyciel, jak i pomoc wychowawcza, która wspiera nauczyciela także przy czynnościach pielęgnacyjnych. Pomoc w skorzystaniu z toalety czy zmienianie pieluch to nic nadzwyczajnego w pracy pedagoga specjalnego.
Z tego, co wiem, wątek matki spędzającej dzień w samochodzie pod szkołą, został zaczerpnięty z życia. Tatiana mówi też w pewnym momencie takie zdanie, że Michał chodzi do Cudownej Przystani, bo żadna inna szkoła w Polsce nie chciała go przyjąć.
Być może są miejsca w Polsce, gdzie trudno znaleźć właściwą szkołę dla dziecka ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi. W szkole, w której pracowałam, w mieście wojewódzkim, byli uczniowie z głęboką niepełnosprawnością intelektualną, którzy często nie umieli nawet przewrócić się na drugi bok, a co dopiero załatwić swoje potrzeby fizjologiczne.
Szkoła specjalna nie powinna jednak przyjąć Michała, ale z innego powodu.
Jakiego?
Takie dziecko jak Michał nie powinno być w szkole specjalnej, w której uczą się dzieci z niepełnosprawnością intelektualną, bo on ma inne możliwości poznawcze.
Mógłby trafić do klasy integracyjnej w zwykłej szkole, ale wymagałoby to właściwej organizacji pracy.
Jemu potrzebny byłby po prostu asystent osobisty. W serialu taką funkcję pełni Tatiana, bo rodziny nie stać na wynajęcie kogoś innego.
Wróćmy do pani Ani. Pani jej współczuła, że musi się tak ciągle szarpać z rodzicami? Czy raczej czuła pani złość, że tak została pokazana postać nauczyciela?
Pani Ania była bardzo młodym nauczycielem. I miałam takie poczucie, że nikt jej nie wprowadził w charakter tej pracy. Nikt jej dobrze nie przygotował. Nie widziałam u niej tego warsztatu pracy, nastawienia na relacje z uczniami i rodzicami.
To są często bardzo trudne rozmowy. Ale nie można się obrażać.
A serialowa nauczycielka w pewnym momencie mówi: „Albo Hela, albo ja”.
To ja stanę trochę w obronie pani Ani. Ja wręcz się dziwiłem, skąd ona ma tyle łagodności do dzieci i cierpliwości do tych ciągle czepiających się rodziców. Mnie na jej miejscu już dawno trafiłby szlag.
A ja ją odebrałam jednak jako osobę mało kompetentną. Jakby nie do końca wiedziała, co powinna robić. Ona oczywiście była miła, ciepła i to też ważne w pracy z dziećmi. Ale nie umiała wyznaczyć granic.
Kiedy młody nauczyciel trafia w takie miejsce, gdzie nie ma swojego mentora, nie ma kogoś, kto w jakiś sposób go wspiera, to studia na pewno nie dadzą mu takich kompetencji, które pozwolą mu zyskać poczucie własnej wartości, zdobyć przekonanie, że idzie się w dobrym kierunku.
Ale w konflikcie z Helą, dyrektor stanął jednak po stronie pani Ani. Wsparł nauczycielkę.
Gdyby ta szkoła była dobrze zarządzana, to dyrektor sam zaobserwowałby, że Hela nie nawiązała dobrej relacji z panią Anią. Relacja jest niezbędna, żeby praca szła do przodu.
To z ust dyrektora powinno paść stwierdzenie: “Wiesz co? Myślę, że Hela powinna trafić do innej klasy”.
Albo w jakiś inny sposób dyrektor powinien zorganizować, żeby Hela miała mniej zajęć z tym nauczycielem, z którym współpraca nie ułożyła się dobrze.
W relacji terapeutycznej nie każdy jest dla każdego. Ale to też nie znaczy, że jeżeli między danym uczniem a nauczycielem nie zaiskrzyło, to że ten nauczyciel jest zły albo że to dziecko nie nadaje się do edukacji szkolnej.
W swojej frustracji pani Ania wyrzuca dyrektorowi, że „za takie psie pieniądze nikt nie będzie chciał tu pracować”. I odniosłem wrażenie, że kiedy pani Ania postawiła ultimatum „albo Hela, albo ja”, to dyrektor stanął po stronie nauczycielki, bo wiedział, że będzie miał problem ze znalezieniem kogoś na jej miejsce.
W szkołach publicznych jest siatka płac, która przewiduje określone stawki związane z awansem zawodowym i stażem pracy. Są także dodatki uznaniowe, które przydziela dyrektor. Ale nauczyciel w szkole publicznej wie, że będzie pracował tyle a tyle godzin i jaka będzie jego pensja podstawowa.
Serialowa Cudowna Przystań to szkoła niepubliczna, prowadzona przez fundację. Tam stawki i zasady wynagradzania mogą się różnić.
W placówkach niepublicznych zarabia się trochę więcej, ale nie pracuje się 18 czy 22 godziny bezpośrednio z uczniem tylko na przykład 35 godzin tygodniowo.
Więc w przeliczeniu na stawkę za godzinę, ta trochę wyższa pensja już nie wypada tak korzystnie.
Ale na ogół pedagodzy specjalni są wynagradzani równie kiepsko, jak zwykli nauczyciele?
Pedagog specjalny, jeśli pracuje w szkole specjalnej, ma dodatek za trudne warunki pracy i w tym sensie zarabia więcej niż zwykły nauczyciel.
Ale przez to jest też większym kosztem dla szkoły. Oczywiście na każdego ucznia z orzeczeniem jest przyznana większa subwencja oświatowa. Ale to nie jest tak, że na kształceniu specjalnym się zarabia.
Mój wieloletni dyrektor często słyszał w Wydziale Oświaty: „Pan jest moim najdroższym dyrektorem”. Pamiętajmy, że w takiej szkole klasy są kilkuosobowe.
Czyli trzeba mieć jednego pedagoga na pięciu, a nie 25 uczniów. To kosztuje.
Kierując szkołą specjalną, trzeba być bardzo sprawnym managerem, zdobywać dodatkowe środki na funkcjonowanie szkoły.
To tak na koniec zapytam o to, o co pytałem wszystkich moich rozmówców w tym cyklu – czy to dobrze, że taki serial jak „Matki Pingwinów” powstał?
Tak, bo pokazał szerszej społeczności, że są osoby, których świat wygląda całkiem inaczej. I że to tak łatwo jest podsumować: „Nie wychowała tego dziecka”, bo krzyczy w sklepie albo zrzuciło coś z półki.
I jak bardzo by się przydało to wsparcie na początku, kiedy zdajemy sobie sprawę, że nasze dziecko będzie borykać się z niepełnosprawnością.
A to nie zawsze dzieje się w momencie urodzenia, jak w przypadku serialowej Toli czy Michała. To może być początek szkoły jak w przypadku Jasia. Albo w ogóle później w wyniku wypadku czy jakiegoś innego zdarzenia.
Bo niepełnosprawność może przydarzyć się każdemu z nas, na każdym etapie życia. Serial „Matki Pingwinów” trochę ją oswaja.
Edukacja
Kultura
Niepełnosprawność
dzieci z niepełnosprawnościami
Matki PIngwinów
niepełnosprawność
szkoła specjalna
ustawa o asystencji
Dziennikarz OKO.press. Absolwent politologii na UAM oraz prawa i dziennikarstwa na Uniwersytecie Warszawskim. Studiował także na National Taipei University na Tajwanie. Publikował m.in. w “Gazecie Wyborczej”.
Dziennikarz OKO.press. Absolwent politologii na UAM oraz prawa i dziennikarstwa na Uniwersytecie Warszawskim. Studiował także na National Taipei University na Tajwanie. Publikował m.in. w “Gazecie Wyborczej”.
Komentarze