Prawo aborcyjne w Polsce już jest nieludzkie, a prawdopodobnie stanie się jeszcze gorsze. 22 października Trybunał Konstytucyjny zrobi to, czego chce partia rządząca. A czego chce PiS? Mamy sporo wskazówek, żeby się domyślać. Wyjaśniamy krok po kroku
Już 22 października Trybunał Konstytucyjny ma wydać wyrok w sprawie dopuszczalności przerwania ciąży ze względów embriopatologicznych. O rozstrzygnięcie zawnioskowała jesienią 2019 grupa posłów Prawa i Sprawiedliwości.
Przyjęcie wniosku przez TK sprawi, że aborcja będzie legalna tylko w przypadkach, gdy zagrożone jest życie czy zdrowie kobiety oraz w przypadku gwałtu. W 2019 roku spośród 1100 legalnych aborcji aż 1074 to aborcje z powodu wad płodu (prawie 98 proc. wszystkich zabiegów). 33 zabiegi były spowodowane zagrożeniem życia kobiety, a ledwie trzy – czynem zabronionym.
Przyjęcie tego wniosku oznacza zatem w praktyce koniec legalnej aborcji w Polsce.
Jak do tego doszło? Czy Polki rzeczywiście popierają zakaz? Dlaczego sprawa trafiła do TK? I jak Trybunał może orzec? OKO.press wyjaśnia krok po kroku.
W 2016, gdy w Sejmie procedowano projekt fundamentalistycznie katolickiej organizacji Ordo Iuris, który zakładał całkowity zakaz aborcji. Zarówno z przyczyn embriopatologicznych, jak i w wyniku gwałtu. Projekt wzbudził ogromny sprzeciw, a Czarnemu Protestowi, Ogólnopolskiemu Strajkowi Kobiet i innym pokrewnym inicjatywom, udało się wyprowadzić setki tysięcy kobiet na ulice miast. Pod wpływem tej presji sejmowa większość zdecydowała o porzuceniu prac nad projektem.
Ale temat całkowitego zakazu aborcji wciąż wracał:
Czołowi politycy Prawa i Sprawiedliwości wielokrotnie powtarzali, że sprawa jest dla nich ważna. Jeszcze w 2016 roku po Czarnym Proteście Jarosław Kaczyński obiecywał, że problem zostanie rozwiązany i że „aborcja eugeniczna” będzie zakazana. Powtórzył to w 2020 roku. w 2018 roku prezydent Andrzej Duda kilkakrotnie obiecywał, że gdyby ustawa „Zatrzymaj aborcję” trafiła na jego biurko, podpisałby ją.
Wszystkie te ruchy były jednak pozorowane, a sprawę aborcji, pomimo nacisków różnych grup wpływu, rządząca koalicji efektywnie zamroziła na kilka lat. Co było krokiem racjonalnym - w Polsce nie ma szerszego społecznego przyzwolenia dla zaostrzenia prawa aborcyjnego.
Przeciwnie. Poparcie dla aborcji na żądanie do 12 tygodnia ciąży sięga w badaniach (np. Ipsos dla OKO.press z lutego 2019, Kantar dla Gazety Wyborczej z listopada 2019) nawet 53-58 proc.
Przeciwne są właściwie tylko elektoraty PiS oraz skrajnej prawicy spod szyldu Konfederacji.
Pamiętajmy, że mówimy cały czas o poparciu dla aborcji na żądanie, która w tej chwili jest nielegalna.
Poparcie dla aborcji w przypadku ciężkiego i nieodwracalnego uszkodzenia płodu, lub jego nieuleczalnej choroby w sondażu Ipsosa dla OKO.press z grudnia 2018 sięgało aż 78 proc.
Wyborcy PiS, choć zdecydowanie bardziej konserwatywni, niż wyborcy innych ugrupowań, aż w 58 proc. popierają aborcje ze względu na przesłankę embriopatologiczną (demagogicznie i fałszywie nazywaną "aborcją eugeniczną").
Otwarcie tak kontrowersyjnego frontu nie opłacało się PiS z powodów politycznych. Przez ostatnie dwa lata w Polsce trwała nieustająca kampania wyborcza. W październiku 2018 roku odbywały się wybory samorządowe, w maju 2019 wybory do Parlamentu Europejskiego, w październiku 2019 wybory parlamentarne, a w lipcu 2020 (pierwotnie zakładane na maj) wybory prezydenckie. Wrzucanie na wokandę aborcji wiązałoby się z ogromnymi protestami.
Teraz Polskę czeka chwila stabilizacji. Kolejne wybory dopiero jesienią 2023 roku. Nadarza się niepowtarzalna okazja, żeby spłacić dług wdzięczności wobec Kościoła katolickiego, który jawnie popiera Prawo i Sprawiedliwość, ale w równie jawny sposób naciska na wprowadzenie całkowitego zakazu aborcji.
Coraz silniejsze są w Polsce też organizacje fundamentalistycznie katolickie, takie jak własnie Ordo Iuris, które stało za projektem z 2016 roku. OI to autorzy Samorządowych Kart Rodzin, dokumentów pokrewnych uchwałom o "strefach wolnych od ideologii LGBT", a także autorzy samozwańczej Konwencji o Prawach Rodziny, która miałaby wejść w miejsce Konwencji antyprzemocowej.
Wreszcie, zakaz sprawi, że ugrupowania skrajnej prawicy, takie jak Konfederacja, która ściga się z PiS-em o laur najbardziej konserwatywnego i chrześcijańskiego ugrupowania, stracą ważny argument w debacie.
Prawo i Sprawiedliwość nie zdecydowało się przygotować własnej ustawy, ani odmrozić obywatelskiego projektu, który utknął w sejmowej komisji. Debata parlamentarna i cały proces legislacyjny rozciągnąłby się na tygodnie, a może nawet miesiące, dając okazję do samoorganizacji społecznej, a może nawet nacisków zagranicznej opinii publicznej. Zamiast więc ryzykować niepokoje społeczne, protesty i ewentualną porażkę w głosowaniu, Prawo i Sprawiedliwość postanowiło rozwiązać sprawę rękami posłusznego mu Trybunału Konstytucyjnego.
Do Trybunału skierowano wniosek, w którym domagają się zbadania, czy przesłanka embriopatologiczna nie “legalizuje praktyk eugenicznych w stosunku do dziecka jeszcze nieurodzonego, odmawiając mu tym samym poszanowania ochrony godności człowieka”. W razie nieuwzględnienia tego zarzutu, TK ma zbadać, czy przesłanka embriopatologiczna nie prowadzi do niekonstytucyjnej dyskryminacji "dzieci nieurodzonych" obarczonych nieuleczalnymi chorobami.
To nie pierwszy tego typu wniosek, który się tam znalazł. Ale TK, który pod rządami nominatów PiS w elastyczny sposób podchodzi do sądowej wokandy, po raz pierwszy wyznaczył datę rozprawy. Już po wyborach prezydenckich ogłoszono, że posiedzenie odbędzie się 22 października 2020. Do ogłoszenia wyroku dojdzie tego samego dnia.
Jeśli TK ogłosi, że przesłanka embriopatologiczna jest niezgodną z konstytucją, PiS wykona wyrok i wykreśli ją z ustawy. Ten prosty wybieg ściągnie jednak z rządzącej koalicji odpowiedzialność polityczną za całą sprawę.
Nie ma też żadnych wątpliwości co do tego, czy TK będzie orzekać zgodnie z interesem partii rządzącej. Trybunał był pierwszą instytucją, którą PiS przejął na drodze do całkowitego podporządkowania sobie sądownictwa w Polsce.
Spośród 12 osób zasiadających obecnie w TK tylko jedna (!) nie została wybrana przez Prawo i Sprawiedliwość. Nielegalnie obsadzona na stanowisku prezes Trybunału, która ma być zresztą sprawozdawcą, jest przyjaciółką prezesa PiS, a od niedawna także wicepremiera w rządzie Mateusza Morawieckiego, Jarosława Kaczyńskiego. Dwoje zaprzysiężonych jesienią 2019 nowych sędziów TK, Krystyna Pawłowicz oraz Stanisław Piotrowicz, to wieloletni posłowie Prawa i Sprawiedliwości, właściwie ikony tej partii. Mandat poselski sprawowali aż do października 2019. Piotrowicz nawet starał się go odnowić, choć bez powodzenia.
Od całkowitego przejęcia w 2016 roku Trybunał nie działa w sposób transparentny. Nowa prezes w sposób całkowicie arbitralny kieruje sprawy na wokandę, manipulowała składami orzekającymi, gdy jeszcze było jej to potrzebne. Zrujnowana wiarygodność Trybunału sprawia, że trafia do niego mniej spraw, a co za tym idzie wydawanych jest mniej orzeczeń.
Prawo i Sprawiedliwość posługuje się Trybunałem w celach propagandowych. Kieruje się tam sprawy drażliwe politycznie, czeka na wyrok idący po linii rządowej i wykorzystuje go jako argument w sporze. Kilka miesięcy temu TK orzekał na przykład, że polskie sądy nie mają prawa powoływać się na wyrok Trybunału Sprawiedliwości UE z 19 listopada 2019, bo ten jest zdaniem TK... nielegalny.
Wreszcie okoliczności, w jakich TK postanowił odmrozić kwestię aborcji, z którą zwlekano od ponad dwóch lat, nie budzą żadnych wątpliwości co do intencji. Informację o posiedzeniu podano już po wyborach prezydenckich. Do kolejnych wyborów zostały trzy lata. Dla PiS-u to idealny moment, żeby wywiązać się ze swoich kontrowersyjnych obietnic.
Dodatkowym ułatwieniem dla rządu jest również fakt, że ze względu na sytuację epidemiczną masowe uliczne protesty po prostu nie będą możliwe.
Nie będzie to zresztą pierwszy raz, gdy to Trybunał Konstytucyjny okazał się wielkim hamulcowym w kwestii praw reprodukcyjnych kobiet. W 1996 prawo antyaborcyjne zostało nieco zliberalizowane. Sejm, w którym większość miała koalicja SLD-PSL, uchwalił, że legalnej aborcji może dokonać także "kobieta ciężarna, [która] znajduje się w ciężkich warunkach życiowych lub trudnej sytuacji osobistej".
Sprawa trafiła do TK na wniosek grupy senatorów, a Trybunał w 1997 orzekł o niekonstytucyjności tego rozwiązania. Przewodniczącym składu i sprawozdawcą był prof. Andrzej Zoll. TK uznał wtedy, że życie ludzkie, w tym w fazie prenatalnej, stanowi fundamentalne dobro człowieka, a jego ochrona jest wartością konstytucyjną. Ochrona ta jednak jest stopniowalną i jej zakres może być mniejszy, gdy dochodzi do kolizji z jakimiś innymi wartościami konstytucyjnymi.
TK rozważał, jakie prawa i wolności mogą stać za tym przepisem. Wyliczył m.in.:
i stwierdził, że nie są i nie mogą być ważniejsze niż ochrona życia ludzkiego. TK odrzucił możliwość przerywania ciąży z powodu trudnej sytuacji osobistej, ponieważ... "wystąpienie trudnej sytuacji osobistej, wynikającej między innymi z konieczności opieki nad dziećmi, może zdarzyć się także w okresie po urodzeniu dziecka". W wyroku używano zresztą nagminnie określenia dzieci nienarodzone.
I orzekł, że nowa przesłanka "legalizuje przerwanie ciąży bez dostatecznego usprawiedliwienia koniecznością ochrony innej wartości, prawa lub wolności konstytucyjnej oraz posługuje się nieokreślonymi kryteriami tej legalizacji, naruszając w ten sposób gwarancje konstytucyjne dla życia ludzkiego".
Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.
Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.
Komentarze