0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Jakub Porzycki / Agencja GazetaJakub Porzycki / Age...

Epidemia koronowirusa nie powstrzymała demontażu liberalnej demokracji w Polsce rozpoczętego w roku 2015. Prawo i Sprawiedliwość nie zamierza porzucić ani swego celu, ani strategii jego realizacji. Dopuszczalne są w niej pewne pauzy i chwilowe wyhamowania – bez zmiany zasadniczego kursu.

Prof. Jan Skórzyński jest historykiem i politologiem, profesorem Collegium Civitas. Ostatnio wydał Polska PiS. Kronika lat 2015-2019.

Podstawą tej książki stała się cotygodniowa Kronika Skórzyńskiego publikowana w OKO.press w każdą sobotę. Prof. Skórzyński dokumentował wydarzenia i wypowiedzi rządzących od objęcia wygranych przez PiS wyborów parlamentanych w październiku 2015 do wyborów parlamentarnych jesienią 2019. Powstał zapis kronikarski, jedyny w swoim rodzaju.

Prof. Skórzyński podsumował swoją wieloletnią pracę kronikarza w tekście w OKO.press

Przeczytaj także:

Publikujemy tekst profesora, w którym porównuje on metodę demontażu demokracji przez Jarosława Kaczyńskiego i związanych z nim działaczy partyjnych z taktyką stosowaną przez komunistów po II wojnie światowej.

Przekształcenie instytucjonalnego pluralizmu, który miał chronić państwo przed dominacją jednego ośrodka politycznego, w system monocentryczny dokonuje się na raty. Może dlatego przemiana ojczyzny Solidarności i lidera walki z komunizmem w kraj, w którym partia rządząca buduje (znowu) trwałą hegemonię w państwie, nie wzbudza masowych protestów jego obywateli.

Właśnie przystąpiono do finalnej rozbiórki gmachu demokratycznej Rzeczpospolitej – manipulacji prawem wyborczym, tak by zapewnić zwycięstwo kandydatowi obozu rządzącego.

Taktyka salami

Stosowany przez PiS modus operandi przypomina taktykę salami, z pomocą której komuniści podporządkowali sobie w latach 1944-1948 całą wschodnią część Europy. Czynnikiem decydującym była, rzecz jasna, potęga Armii Radzieckiej i terror bezpieki, ale instalację nowego porządku ułatwiła zręczna polityka.

Nazwana przez węgierskiego „małego Stalina” Matyasa Rakosi’ego taktyką salami linia ta polegała na dokonywaniu zmian stopniowych i eliminowaniu politycznych przeciwników po kolei, z pomocą tymczasowych sojuszników, którzy byli następni w kolejce.

Poparcie społeczne dla rządów skrajnej lewicy miała zapewnić radykalna reforma rolna, która oznaczała uwłaszczenie masy bezrolnych i małorolnych chłopów oraz wyzucie z własności „obszarników”. W interesie „społecznym” dokonywała się także totalna nacjonalizacja – konfiskata prywatnych przedsiębiorstw przez państwo.

Socjalne hasła komunistów cieszyły się uznaniem wielu spośród tych, którzy odrzucali ich gwałtowne metody. Ważną rolę w batalii o pełnię władzy odgrywała propaganda atakująca elity społeczne, posługująca się ultrademokratyczną retoryką, skrywającą totalitarny projekt.

Stopniowo przejmowane przez komunistów instytucje państwa stawały po ich stronie w godzinie próby – podczas wyborów lub przesilenia rządowego.

W Polsce na drodze komunistów do monopartyjnej dyktatury PPR stały tradycyjne, zakorzenione w społeczeństwie ugrupowania polityczne. Najpierw z gry zostały wyeliminowane partie, które w imię legalizmu i suwerenności odrzuciły postanowienia konferencji w Jałcie – obóz narodowy i Polska Partia Socjalistyczna na emigracji.

Część sił demokratycznych – Polskie Stronnictwo Ludowe Stanisława Mikołajczyka i krajowa PPS – zaaprobowała ustalenia jałtańskie i zdecydowała się szukać kompromisu z komunistami, wchodząc do Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej kierowanego przez PPR.

Władysław Gomułka i inni przywódcy obozu moskiewskiego nie zamierzali jednak oddać ani dzielić się raz zdobytą władzą. W kolejnej politycznej roszadzie socjalistów użyli przeciwko ludowcom.

Partia Mikołajczyka została wyeliminowana za pomocą sfałszowanych wyborów do Sejmu w 1947 roku, za zgodą PPS. Ci z socjalistów, którzy nie chcieli działać ręka w rękę z komunistami, skończyli w więzieniu lub na emigracji. Jednak nawet ugodowi socjaliści nie mogli istnieć w „demokracji ludowej” jako samodzielny byt politycznym. W rok później PPR wchłonęła ich tworząc PZPR.

Zdobywszy monopol partia rządząca podporządkowała sobie administrację, gospodarkę, sądownictwo, media, związki zawodowe, szkoły i uniwersytety. Zmierzający do dyktatury komuniści oskarżali swoich demokratycznych przeciwników o to, że liczą na wsparcie „zagranicy” – Londynu i Waszyngtonu.

Konsekwentnie zrywali nici łączące Polskę z Zachodem, m.in. odrzucając plan Marshalla jako zagrażający suwerenności. Jednocześnie ugrupowanie sterowane z Moskwy prezentowało siebie jako jedyną siłę prawdziwie patriotyczną, gwarantującą przynależność poniemieckich ziem zachodnich i północnych do Polski.

Po pierwsze, instytucje

Rządzący od pięciu lat PiS podporządkowuje sobie krok za krokiem instytucje III Rzeczpospolitej, niwecząc jej demokratyczno-liberalne fundamenty.

Istotą tego przedsięwzięcia jest przekreślenie zasady wzajemnej niezależności i równowagi władzy wykonawczej, ustawodawczej i sądowniczej.

Dzieje się to w akompaniamencie demokratycznej retoryki, w której ostatecznym argumentem za przejmowaniem kolejnych segmentów państwa jest zwycięstwo wyborcze, mające większą moc niż litera i duch Konstytucji.

Najlepiej to wyraził fellow traveller „dobrej zmiany” Kornel Morawiecki, który w 2015 roku przekonywał, że prawo nie jest świętością. „Nad prawem jest dobro narodu. Jeżeli prawo to dobro zaburza, to nie wolno nam uważać tego za coś, czego nie możemy naruszyć. (...) Prawo, które nie służy narodowi, to jest bezprawie” – oznajmił w Sejmie na samym początku nowej kadencji.

Nie musiał dodawać, że definiowanie czym jest „dobro narodu” należy do prerogatyw parlamentarnej większości.

Rozbiórkę budowanego w Polsce od upadku komunizmu ładu ustrojowego, w którym niezależne od rządu instytucje kontrolują jego poczynania i chronią obywateli przed nadużyciami władzy, rozpoczęto od samej góry.

Już trzy tygodnie po wyborach parlamentarnych, w listopadzie 2015 roku, zwycięska większość sejmowa uchwaliła nową ustawę o Trybunale Konstytucyjnym. Miesiąc później zmieniono ją ponownie. A później jeszcze kilka razy.

To w trakcie procedowania kolejnych ustaw o TK Prawo i Sprawiedliwość pokazało co oznacza „dobra zmiana” w legislacji – błyskawiczne tempo uchwalania nowego prawa, drwiny z regulaminu Sejmu, ograniczenie do minimum głosu opozycji, odrzucenie opinii ekspertów, rezygnacja z jakichkolwiek konsultacji.

Efektem zakończonego dopiero w grudniu 2016 roku procesu podporządkowywania TK władzy wykonawczej było obsadzenie Trybunału przez ludzi lojalnych wobec partii rządzącej. Doskonałą personifikacją tej zmiany jest ulokowana na stanowisku prezesa TK Julia Przyłębska, która podejmuje prezesa PiS kolacjami w swoim służbowym apartamencie.

Symbolicznym zwieńczeniem zmian w Trybunale stało się, po ponownym zwycięstwie wyborczym w 2019 roku, ulokowanie w nim dwojga polityków PiS, którzy w poprzedniej kadencji sterowali w Sejmie procesem podboju całego wymiaru sprawiedliwości.

W rezultacie Trybunał Konstytucyjny uległ jako instytucja merytorycznemu wypatroszeniu. Pozostała po nim jedynie skorupa, całkowicie pozbawiona treści, a więc zdolności do wykonywania zadań, do jakich zgodnie z Konstytucją został powołany.

Rozpisana na wiele miesięcy rozprawa z Trybunałem stała się matką wszystkich instytucjonalnych przekształceń wprowadzanych w państwie przez obóz Jarosława Kaczyńskiego. Na tę matrycę „dobrej zmiany” składają się:

  • kaskada projektów ustawowych, uchwalanych przez partię rządzącą z pogwałceniem regulaminu i dobrych praktyk parlamentarnych,
  • obstrukcja prezydenta, który nie przyjął przysięgi od legalnie wybranych sędziów TK, ale przyjął ją od osób wybranych przez większość sejmową na miejsca zajęte (tzw. sędziów-dublerów),
  • nie publikowanie i nie wykonywanie wyroków TK przez rząd,
  • łamanie Konstytucji i innych przepisów prawa przez najwyższych urzędników państwa we wszystkich tych sprawach,
  • demonstracyjne lekceważenie zastrzeżeń instytucji Unii Europejskiej,
  • wreszcie nagonka mediów obozu władzy na krytycznych wobec tych działań sędziów TK.

Bitwa o sądy

Najbardziej zaciętą batalię PiS stoczył (i wciąż toczy) o panowanie władzy wykonawczej nad wymiarem sprawiedliwości. Zmiany na tym polu rozpoczęły się od połączenie funkcji ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego oraz powołania Prokuratury Krajowej, czego dokonano w styczniu 2016.

Oznaczało to kres niezależności prokuratury i podporządkowanie jej rządowi. Do czego to prowadzi mogliśmy się niedawno przekonać po raz kolejny, gdy śledztwo wszczęte przez prokurator Ewę Wrzosek w sprawie organizacji wyborów prezydenckich w czasie pandemii zostało natychmiast umorzone, a wobec niej samej zapowiedziano kary dyscyplinarne.

Ustawa o ustroju sądów powszechnych przegłosowana w lipcu 2017 dała z kolei ministrowi sprawiedliwości prawo do odwołania prezesów i wiceprezesów wszystkich sądów w Polsce oraz mianowania nowych bez zasięgania opinii Krajowej Rady Sądownictwa.

Przeprowadzoną jednocześnie radykalną zmianę przepisów o Krajowej Radzie Sądownictwa, która oznaczała m.in. przerwanie przed terminem jej kadencji i wybór jej członków nie jak dotychczas przez sędziów, ale przez polityków, zawetował prezydent.

Andrzej Duda zgłosił także weto wobec ustawy o Sądzie Najwyższym, która podporządkowywała SN ministrowi sprawiedliwości. Jednak przedstawione po kilku miesiącach propozycje ustawowe prezydenta szły w tym samym kierunku uzależnienia sędziów od władzy wykonawczej.

Zostały one uchwalone w grudniu 2017, co zaowocowało wyborem zupełnie nowej KRS, przeprowadzonym pod kontrolą obozu rządzącego. Tym samym instytucja mająca stać na straży sędziowskiej niezawisłości stała się instrumentem, dzięki któremu władze mogą kształtować nowy korpus sędziów.

Sąd Najwyższy obronił się z pomocą Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej przed odwołaniem swej I Prezes i wyrzuceniem większości sędziów na wcześniejszą emeryturę, ale powołano w nim dwie nowe izby obsadzone przez prezydenta i ministra sprawiedliwości. Jedna z nich będzie orzekać o prawidłowości wyborów prezydenckich.

Toczący się już od pięciu lat proces wprowadzania politycznej kontroli nad sądami wciąż nie jest zakończony dzięki obywatelskiemu oporowi, jaki stawiają mu sędziowie i całe środowisko prawnicze. Kolejnym posunięciem rządu w tej batalii była ustawa ze stycznia 2020, zwana „kagańcową”, która ma zamknąć usta sędziom broniącym swojej niezawisłości.

Kadry decydują o wszystkim

Równolegle z przejmowaniem przez PiS instytucji nastąpiła fala zmian kadrowych, których zasięg i skala nie miały precedensu w III RP. Objęły one administrację państwową, media publiczne, wojsko, służby specjalne, instytucje kultury i spółki skarbu państwa.

Natychmiast po wyborach odwołano wszystkich 16 wojewodów. Także w listopadzie, w ciągu jednej nocy, zdymisjonowano szefów wszystkich czterech służb specjalnych – Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Agencji Wywiadu, Służby Wywiadu Wojskowego i Służby Kontrwywiadu Wojskowego. Szybko wymieniono również Komendanta Głównego Policji.

Nową jakością była faktyczna likwidacja Służby Cywilnej jako neutralnego politycznie korpusu kompetentnych urzędników, służących państwu niezależnie od zmieniających się ekip rządzących.

Pierwsza zmiana ustawowa w tej mierze, uchwalona w grudniu 2015, zniosła konkursy na stanowiska kierownicze w Służbie Cywilnej na rzecz nominacji rządowych. Kandydatów zwolniono też z szeregu wymogów profesjonalnych, które ustąpiły miejsca kryteriom politycznym.

Tak samo zmieniono kryteria naboru na stanowiska w spółkach skarbu państwa, co w połączeniu z podjętą renacjonalizacją otworzyło obozowi władzy drogę do przejęcia kontroli nad znaczną częścią gospodarki i jej zasobów, a jej działaczom możliwość objęcia lukratywnych posad, niezależnie od poziomu kompetencji.

Zdziesiątkowane zostały kadry dyplomacji suwerennej Rzeczpospolitej, budowanej przez kolejne ekipy rządzące od 1989 roku. W ciągu czterech lat administrujący MSZ z ramienia PiS szefowie resortu wymienili 88 ze 100 ambasadorów, 34 z 38 konsulów generalnych oraz 21 z 24 dyrektorów Instytutów Polskich.

Bardzo wielu ukształtowanych w III RP profesjonalnych dyplomatów zostało wypchniętych z MSZ. Ich miejsce zajęli pozbawieni doświadczenia w służbie zagranicznej polityczni nominaci partii rządzącej.

Szeroko zakrojona czystka w Wojsku Polskim dotknęła wielu najbardziej doświadczonych i wyszkolonych na zachodnich uczelniach oficerów, w tym blisko 40 generałów. Wymienione zostało całe dowództwo sił zbrojnych: szef Sztabu Generalnego, dowódca generalnego Rodzajów Sił zbrojnych, dowódca operacyjnego Rodzajów Sił Zbrojnych i szef Wojsk Specjalnych.

Telewizja i władza

Niezwykle ważną rolę w procesie podboju państwa przez PiS odgrywa propaganda, realizowana z pomocą przejętych instytucji państwowych. Wspiera ona bezkrytycznie politykę władz i stara się pozbawić wiarygodności przekaz opozycji.

Już w kilka tygodni po zwycięskich wyborach partia rozpoczęła przebudowę publicznego radia i telewizji w narzędzie swojej narracji politycznej. Odejść musiało wielu dziennikarzy, których obóz rządzący oskarżył o stronniczość i sprzyjanie swoim poprzednikom. Na ich miejsce anteny TVP i PR zapełniły się pracownikami związanych z PiS niszowych telewizji i gazet, którzy przemienili państwowe media w tubę rządu i bicz na opozycję.

Jak wyznała rzeczniczka partii Beata Mazurek, chodziło oto, by „ta narracja medialna, z którą się nie zgadzamy” przestała istnieć. „Jeśli media wyobrażają sobie, że będą zajmować Polaków krytyką naszych zmian, to trzeba to przerwać” – dodawał szef Klubu Parlamentarnego PiS Ryszard Terlecki.

W grudniu 2015 przegłosowano ustawę przekazującą kontrolę nad TVP i PR w ręce ministra skarbu, co natychmiast zaowocowało powołaniem polityka obozu rządzącego Jacka Kurskiego na stanowisko prezesa TVP. W kolejnym kroku większość sejmowa przegłosowała w czerwcu 2016 r. utworzenie Rady Mediów Narodowych, którą obsadzono w większości politykami PiS.

Domknięciem kontroli partii rządzącej nad państwowym radiem i telewizją były zmiany w KRRiT. W lipcu 2016 powołano nową Krajową Radę Radiofonii i Telewizji, złożoną w całości z osób nominowanych przez PiS.

Przez następne cztery lata nie padło z jej strony ani jedno słowo krytyki pod adresem TVP, próbowała natomiast karać prywatne stacje telewizyjne za polityczne zaangażowanie przeciw rządowi.

Kolejny konstytucyjny organ, którego zadaniem miało być stanie na straży wolności słowa, prawa do informacji oraz interesu publicznego w mediach państwowych, stał się wydmuszką. Tak jak same media publiczne, wyprane ze swego podstawowego sensu, jakim jest rzetelna informacja i analiza wydarzeń w kraju i na świecie.

Z instytucji mającej pełnić ważne funkcje społeczne, m.in. patrzeć na ręce władzy, Telewizja Polska przeistoczyła się w organ partii rządzącej.

Kto ma telewizję, ten ma władzę – twierdził w 1981 roku wicepremier rządu komunistycznego Mieczysław F. Rakowski. Jeśli rząd nie ma telewizji, to nie ma szans – oceniał w 2001 roku Jarosław Kaczyński.

W maju 2016 prezes PiS obszernie wyłożył swój pogląd na rolę mediów publicznych, a zwłaszcza telewizji. Według szefa obozu rządzącego „przeciętny Polak ocenia sytuację nie na podstawie tego, co jest, tylko na podstawie tego, co widzi w telewizji. (…) W Polsce za pomocą telewizji można wykreować obraz, jaki się chce, bo społeczeństwo nie analizuje tego, co tam widzi, tylko przyjmuje jako prawdziwe”.

Toteż rządy PiS nie szczędzą pieniędzy z budżetu dla TVP (w najbliższych czterech latach ma to być 10 miliardów złotych), która z podobnym entuzjazmem jak telewizja w PRL wychwala osiągnięcia władz i krytykuje opozycję.

Opozycja, a zwłaszcza jej główna siła Platforma Obywatelska, oskarżana jest o niezliczone grzechy z przeszłości i postawę antypaństwową, w tym o próbę obalenia rządu PiS na drodze „puczu” w grudniu 2016.

Ton tej kampanii nadał 13 grudnia 2015 roku sam prezes Kaczyński, piętnując (z pomocą Joachima Brudzińskiego) swoich politycznych przeciwników jako: „komunistów i złodziei”. Repertuar epitetów, jakimi TVP obdarza opozycję jest znacznie bogatszy.

Jednym z częstszych określeń jest „targowica”, pozycjonująca krytyków rządu PiS w obozie narodowej zdrady. Jako siłę antypolską ma ich definiować strategia działania za pomocą „ulicy i zagranicy”. Odwoływanie się do reguł i wartości Unii Europejskiej przez parlamentarną opozycję porównywane jest z szukaniem wsparcia zaborczych dworów przez stronnictwo zachowawcze w I Rzeczpospolitej w XVIII wieku.

Aby ludzie żyli dostatniej

Propagandziści „dobrej zmiany” chętnie odwołują się do kryteriów klasowych, prezentując obóz rządzący jako obrońcę prostego człowieka, zepchniętego na margines przez III RP.

W tej narracji „naród”, złożony w przeważającej większości ze zwolenników PiS, przeciwstawiony jest wyobcowanym i broniącym swoich przywilejów („dostępu do koryta”) „elitom”. Zgromadzony majątek, wykształcenie i kompetencje zawodowe, znajomość Europy i języków obcych, talenty artystyczne – wszystkie te cechy stają się podejrzane, zdradzają predyspozycje do przeciwstawiania się „reformom, na które czekają Polacy”.

Wysiłki propagandowe dałyby jednak niewiele, gdyby nie towarzyszyła im nadzwyczaj hojna polityka społeczna. Polityka rozdawnictwa może zaowocować poważnymi problemami w systemie emerytalnym i w gospodarce, ale na razie dała partii rządzącej drugą kadencję i żelazne poparcie dużej grupy wyborców.

Poczucie materialnej poprawy, a także, co równie ważne, awansu w hierarchii prestiżu i uznania, przeważa w ocenie rządów PiS przez znaczną część społeczeństwa nad deficytami w sferze praworządności. W tej perspektywie podbój państwa uznawany jest, jak się wydaje, za mniejsze zło, z górą wynagradzane przez finansowe transfery.

Warto przypomnieć, ze świadomością wszystkich ograniczeń tego porównania, że polityka Edwarda Gierka, który postawił na wzrost konsumpcji i podwyżki płac cieszyła się uznaniem społecznym aż do drugiej połowy lat siedemdziesiątych.

Hasło „aby Polska rosła w siłę a ludzie żyli dostatniej” równie dobrze brzmiałoby dzisiaj. Obietnica budowy „drugiej Polski” i konsumpcja na kredyt zakończyły się katastrofą gospodarczą i rewolucją Solidarności. Ale mit o złotych czasach Gierka pokutuje do dziś. Czy równie długa będzie legenda o epoce Kaczyńskiego i programie 500+?

Autokracja, czyli władza bez kontroli

Przeciwnicy rządów PiS przestrzegają przed nadchodzącą dyktaturą. Sposób sprawowania władzy przez Jarosława Kaczyńskiego i jego partię lepiej chyba określa termin: autokracja.

Według Encyklopedii PWN autokracja to rządy jednostki (lub partii – dodajmy) skupiającej w swoich rękach pełnię władzy wykonywanej bez kontroli i ograniczeń ze strony innych organów państwowych i społecznych.

Nic lepiej nie ilustruje tej postawy jak kwestia wyborów prezydenckich, które według szefa PiS należy przeprowadzić w terminie – mimo śmiertelnej pandemii, braku kampanii wyborczej, oczywistej nierówności szans kandydatów, negatywnego nastawienia opinii publicznej i przestróg lekarzy.

Zmiany w kodeksie wyborczym wprowadzone w tym celu przez większość sejmową łamią wszystkie reguły demokratycznego państwa prawnego, jakim wciąż według konstytucji jest III RP. Powszechne głosowanie korespondencyjne, organizowane przez jednego z wicepremierów i Pocztę Polską kierowaną przez polityka PiS, nie spełnia żadnego kryterium wolnych wyborów – równości, powszechności, tajności i bezpośredniości.

Próba przeforsowania wyborów w takich warunkach jak obecne zostałaby przed rokiem 2015 udaremniona przez instytucje kontrolne: Sąd Najwyższy i Trybunał Konstytucyjny. Od czterech lat obóz Kaczyńskiego buduje jednak konsekwentnie system, w którym w państwie nie będzie już niezależnych od rządu instytucji, które mogłyby przeciwstawić się „centralnemu ośrodkowi dyspozycji politycznej”.

Zaplanowane głosowanie będzie testem jego skuteczności.

;
Na zdjęciu Jan Skórzyński
Jan Skórzyński

Historyk i politolog, wykładowca Collegium Civitas. W PRL uczestnik ruchu opozycyjnego, jeden z założycieli Samorządu Studentów Uniwersytetu Warszawskiego. Członek Klubu Inteligencji Katolickiej w Warszawie. Pracował w redakcjach „Przeglądu Katolickiego”, „Tygodnika Solidarność”, „Spotkań”, był zastępcą redaktora naczelnego „Rzeczpospolitej” i szefem dodatku „Plus-Minus” (2000-2006). Jest redaktorem naczelnym pisma naukowego „Wolność i Solidarność”. Napisał m.in. „Rewolucję Okrągłego Stołu”, biografię Lecha Wałęsy, historię Komitetu Obrony Robotników, „Krótką historię Solidarności 1980-1989”. Ostatnio wydał „Nie ma chleba bez wolności. Polski sprzeciw wobec komunizmu 1956-1980”. Jego książki były trzykrotnie nominowane do Nagrody Historycznej im. Kazimierza Moczarskiego.

Komentarze