0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Wyborcza.plFot. Sławomir Kamińs...

Po pierwszych przymiarkach do składu nowego rządu pisaliśmy alarmistycznie, że kobiet w gabinecie Donalda Tuska będzie tylko 20 proc. (cztery pewne wtedy nazwiska na 20 osobowy rząd), co dawało niewiele lepszy odsetek niż, w rządzie Morawieckiego, w którym na 28 osób kobiet było pięć (18 proc.). Groziło nam siódme od końca miejsce w genderowym rankingu rządów państw UE.

Przeczytaj także:

Od tamtej pory nastąpiły jednak duże zmiany. Ostatecznie ministr jest dziewięć (w tym trzy bez teki), a ministrów 17 (w tym trzech bez teki). Daje to 34,6 proc. udziału kobiet i umieszcza Polskę już w drugiej (choć niepierwszej) genderowej lidze na 12. miejscu w UE (razem z Francją i Luksemburgiem), powyżej unijnej średniej równej 31 proc.

Aby poprawić równowagę płci, Donald Tusk zwiększył liczbę stanowisk ministerialnych dorzucając aż sześcioro ministrów bez teki. Przy okazji udało się lepiej zaspokoić aspiracje partii koalicyjnych. Jak policzyliśmy,

podział partyjny rządu oddaje z aptekarską dokładnością udział trzech ugrupowań w sukcesie wyborczym (o czym dalej).

W efekcie jednak rząd się rozrósł i choć nie osiągnął rozmiarów gabinetu Morawieckiego (28 ministrów), to i tak będzie największy w UE. O jednego ministra wyprzedzamy Włochy, o dwóch Danię i Szwecję. Niemal dwukrotnie mniejsze są rządy Litwy, Łotwy, Estonii, Węgier i Belgii, a gabinet Cypru liczy tylko 12 osób (dane z maja 2023, za Konkret24).

Genderowa korekta. Dużo lepiej!

Genderowa korekta w składzie rządu była zapewne wynikiem własnej refleksji polityków i polityczek KO, Lewicy czy Polski 2050, ale także presji środowisk kobiecych i mediów (w tym być może naszych artykułów m.in. o „Polkach wystawionych do wiatru przemian”). Podobnie było notabene w przypadku kandydatki na stanowisko Rzeczniczki Praw Dziecka, która w ostatniej chwili zastąpiła faworyzowanego konkurenta.

Donald Tusk i cała koalicja z pewnością zdawała sobie sprawę, że zaciągnęła dług wobec kobiecego elektoratu i postarała się go spłacić, przy okazji pokazując, że nowa władza będzie przestrzegać europejskich standardów.

Bunt kobiet w obronie swej godności i praw po haniebnej decyzji tzw. TK de facto całkowicie zakazującej aborcji, doprowadził do załamania notowań PiS o dobre 10 pkt proc., z czego partia Kaczyńskiego nie odzyskała prawie nic. Był to punkt zwrotny polskiej polityki. Frekwencja wyborcza wśród Polek była 15 października o prawie 2 pkt proc. wyższa niż wśród Polaków, co zapewniło zwycięstwo demokratom. Gdyby głosowali tylko Polacy, w Sejmie rządziłby PiS z Konfederacją z bezpieczną większością 240 mandatów. Gdyby głosowały same Polki, opozycja prodemokratyczna miałaby większość aż 260 mandatów.

Interesujące w jaki sposób Tusk uzyskał zwiększenie liczby kobiet w rządzie, który ostatecznie liczy 26 osób, w tym premier, 19 ministr i ministrów oraz sześcioro bez teki.

Z Koalicji Obywatelskiej (14 osób, w tym 3 kobiety)

z PSL – 4 osoby (zero kobiet)

z Polski 2050 – 3 osoby (zero mężczyzn)

Z Nowej Lewicy – 4 osoby (2 + 2)

  • Wicepremier, minister cyfryzacji Krzysztof Gawkowski
  • Rodzina i Polityka Społeczna Agnieszka Dziemianowicz-Bąk
  • Nauka i Szkolnictwo Wyższe Dariusz Wieczorek
  • ds. równości Katarzyna Kotula

Bezpartyjna – 1 kobieta

  • Przemysł Marzena Czarnecka

*Adam Bodnar jest postacią poza (a może nawet ponad) polityką partyjną, ale startował z list KO do Senatu.

Do myślenia daje poniższy wykres ukazujący genderowe proporcje w częściach rządu podzielonych wg partyjnych kryteriów.

Jak widać, Donald Tusk wbrew prowadzonej we własnej partii polityce prorównościowej (na listach PO/KO od wielu wyborów obowiązują reguły zbliżone do zasady tzw. suwaka) w rządzie sięgnął po sprawdzonych w bojach kolegów partyjnych, licząc zapewne, że skutecznie poradzą sobie ze sprzątaniem po PiS. W niektórych przypadkach dało to jednak nominacje polityków „zmęczonych”, a skojarzenie ze „starą Platformą” nie będzie poprawiało ocen rządu i samego premiera, bo zmniejsza efekt świeżości.

W efekcie wśród 14-tki z KO w rządzie są tylko trzy kobiety, co stanowi ledwie 21 proc.

Barbara Nowacka stanie przed wyzwaniem szybkiego skierowania edukacji na nowe tory (ale bez rewolucji), Izabela Leszczyna wzięła zdrowie, które słusznie lub nie ma opinię „beznadziejnego” resortu, a Marzena Okła-Drewnowicz ma przekonywać do nowego rządu seniorów i seniorek, którzy do tej pory głosowali głównie na PiS.

Powyższy wykres potwierdza, jak patriarchalną formacją jest PSL.

Do rządu weszło trzech liderów partii oraz niejako z automatu ludowiec – minister rolnictwa.

Na drugim biegunie jest Polska 2050, która ma trzy ministry i zero ministrów. O feministycznym nurcie Polski 2050 w opozycji do konserwatywnego PSL opowiadała OKO.press kandydująca (bez powodzenia) do Sejmu Marta Cienkowska.

Można sobie wyobrazić, jak wyglądały rozmowy z Michałem Kobosko, którego na „stanowisku” kandydata na ministra funduszy i polityki regionalnej zastąpiła Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz, osoba z dużym autorytetem, o której mówiło się wcześniej jako ministrze spraw zagranicznych, a w pewnym momencie także edukacji. Paulina Hennig-Kloska ocalała po wpadce z „wrzutką wiatrkową” i pokieruje resortem klimatu i środowiska. Pełnomocniczką ds. społeczeństwa obywatelskiego została Agnieszka Buczyńska, która do polityki weszła przez organizacje społeczne (wolontaryjne), współtworząc fenomen obywatelskiego Gdańska Pawła Adamowicza i Aleksandry Dulkiewicz.

Kobiety Lewicy to Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, polityczka o dużym temperamencie i mocnych poglądach z trudną rolą ministry rodziny i polityki społecznej, oraz pełnomocniczka ds. równego traktowania Katarzyna Kotula, która zabiegała o to, by w nazwie jej funkcji pojawiły się „prawa kobiet”.

Polska w genderowej II lidze

W pierwszej wersji rząd Tuska był pod względem równości na 21 miejscu na 27 krajów, za nami były tylko Rumunia, Bułgaria, Grecja i Malta, a także rząd Victora Orbána i czeskiego premiera Petra Fiali, o którym pisaliśmy w OKO.press, że jest politycznym uczniem Orbána i Kaczyńskiego.

Po korekcie awansowaliśmy o dziewięć miejsc. Rząd z 8 kobietami zrównał się z Francją i Luksemburgiem (po 35 proc. kobiet) i umieścił na 12. miejscu, nieco powyżej średniej UE (31 proc.)

Odsetek ministr w rządach UE waha się od 58 proc. w Finlandii do 9 proc. w Rumunii. Dla większej czytelności podzielimy europejskie rządy na trzy genderowe ligi: pierwszą z udziałem minimum 40 proc. kobiet, drugą, gdzie jest ich 30-39 proc. i trzecią, gdzie odsetek był niższy niż 25 proc.

Jak widać, Polsce daleko jeszcze do pierwszej ligi dziewięciu rządów (na wykresie jest także Komisja Europejska), a zwłaszcza liderek Finlandii (58 proc. kobiet w rządzie), Belgii (53 proc.) i Hiszpanii (52 proc.).

W I lidze znalazły się kraje Europy Północnej, w tym postkomunistyczne Litwa i Łotwa, a blisko była też Estonia (38 proc.) – dawne pribałtyki pod wieloma względami upodobniają się do państw skandynawskich. Zaskakująco mocne są też Hiszpania i Portugalia, czyli państwa niekoniecznie super równościowe w kwestiach społecznych (np. genderowego podziału obowiązków rodzinnych i domowych).

Polska znalazła się w „przyzwoitym towarzystwie” państw zachodnich, daleko uciekając innym niż bałtyckie krajom postkomunistycznym.

Resorty troski dla pań, władzy i pieniędzy dla panów

Podział stanowisk rządowych zachował jednak z jednym wyjątkiem tę specyfikę, że kobiety szefują „ministerstwom troski”, a mężczyźni „resortom kontroli i pieniędzy”.

Edukacja dla Nowackiej, zdrowie dla Leszczyny, klimat dla Hennig-Kloski i polityka rodzinna i społeczna dla Dziemianowicz-Bąk – takie decyzje wpisują się w tendencje globalne, podobnie – troska o równość i prawa kobiet dla Kotuli. Kontakty z organizacjami społecznymi, w których aktywistki przeważają nad aktywistami, dla Buczyńskiej to także trend światowy.

Przełamaniem genderowej reguły jest ministerstwo funduszy i polityki regionalnej dla Pełczyńskiej-Nałęcz.

Polityka jest w Polsce wciąż nadmiernie zdominowana przez mężczyzn, ale zwycięstwo wyborcze sił demokratycznych otworzyło drogę do większej równości. Wysokie stanowiska dla kobiet są nie tylko wyrazem docenienia kwalifikacji konkretnych kandydatek, ale pełnią też rolę edukacyjną, rozbudzają aspiracje kobiet we wszystkich dziedzinach, przełamują fałszywe stereotypy.

Jak wynika z danych ONZ ze 190 krajów, reguła, że kobiety obejmują częściej „resorty troski”, a rzadziej „kontroli i pieniędzy”, jest uniwersalna i tylko najbardziej progresywne kraje ją przełamują.

W styczniu 2023 kobiety na świecie kierowały aż:

  • 84 proc. ministerstw ds. kobiet i równości płci;
  • 68 proc. ds. rodzin i dzieci;
  • 49 proc. ds. wyrównywania szans, inkluzywności i rozwoju;
  • 45 proc. ds. opieki i bezpieczeństwa społecznego.

Względnie „kobieca” była też kultura (38 proc. ministr), środowisko (32 proc.), edukacja (30 proc.) i praca (29 proc.).

Najrzadziej kobiety kierowały resortami:

  • ds. religii – 7 proc. (ale było ich wśród 190 krajów tylko 42);
  • transportu – 8 proc.;
  • energii i górnictwa – 11 proc.;
  • obrony narodowej – 12 proc.;
  • rolnictwa – 13 proc.;
  • spraw wewnętrznych (MSW) – 14 proc.;
  • finansów – 17 proc.;
  • sprawiedliwości – 20 proc.

Skład rządu idealnie sprawiedliwy partyjnie

Poniższy wykres pokazuje za to, jak wiernie partyjny podział rządu odzwierciedla wyborcze zasługi trzech ugrupowań/list. Przypomina zadanie typu wytęż wzrok i wskaż (dwie) różnice.

Partyjny podział rządu przełożyliśmy na odsetki liczone wśród 25 osób w rządzie (bez pozapartyjnej ministry przemysłu):

  • KO ma 14 stanowisk z 25 = 56 proc.
  • TD ma 7 stanowisk z 25 = 28 proc.
  • NL ma 4 stanowiska z 25 = 16 proc.

Jak ten podział ma się do wyborczych zasług trzech ugrupowań (TD musimy liczyć razem, bo głosowano na wspólną listę PSL i Polski 2050)?

Aby to ocenić policzyliśmy udział KO, TD i NL w uzbieraniu w wyborach 15 października 2023 łącznie 53,71 proc. ważnych głosów. Okazało się, że:

  • KO zdobyła 57 proc. wszystkich głosów całej koalicji,
  • TD – 27 proc.
  • NL – 16 proc.

KO poparło w październikowych wyborach 30,7 proc. wszystkich wyborców, TD – 14,4 proc., NL – 8,61 proc.

Razem trzy listy zebrały 53,71 proc. wyborców.

Liczymy teraz udział wśród nich wyborców KO – musimy podzielić wynik KO (30,7 proc.) przez łączne poparcie demokratów (53,71 proc.): 30,7/53,71 = 0,57. Wyborcy KO stanowili 57 proc. wszystkich wyborców koalicji.

Analogicznie liczymy odsetki wyborców

  • TD: 14,4/53,71 = 0,27 (27 proc.)
  • NL: 8,81/53,71 = 0,16 (16 proc.)
;

Udostępnij:

Piotr Pacewicz

Naczelny OKO.press. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".

Komentarze