0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Krzysztof Zatycki / Agencja Wyborcza.plFot. Krzysztof Zatyc...

Rozmowa z prof. Moniką Sus, politolożką z Instytutu Studiów Politycznych PAN i Centrum Studiów Stosowanych im. Roberta Schumanna w Europejskim Instytucie Uniwersyteckim we Florencji, ekspertką Team Europe Direct Poland.

Prof. Monika Sus

Nie chodzi o strach, chodzi o świadomość

Szymon Opryszek, OKO.press: Ostrzegałaś mnie przed rozmową, że wielokrotnie padnie fraza: „Wojna już jest”.

Prof. Monika Sus, politolożka z Instytutu Studiów Politycznych PAN: Wielu moich znajomych myśli, że przesadzam. Polska, jak cała Unia Europejska, przywykła do życia w pokoju i dobrobycie. Mamy pełne sklepy i nie widzimy zagrożenia ze strony Rosji. Gdy spojrzysz za okno lub idziesz na jarmark świąteczny, to wydaje się, że jesteśmy bezpieczni.

I oczywiście, że nie chodzi o to, by w ludziach wzbudzać strach, że za chwilę na tym jarmarku będą żołnierze. Próbuję jedynie przekazać, że pojęcie wojny się zmieniło. I że musimy zacząć rozumieć ją zupełnie inaczej.

Jesteśmy na to przygotowani?

Pod kątem militarnym Polska jest częścią sojuszy i w przypadku konfliktu zbrojnego z Rosją poradzilibyśmy sobie. Równocześnie jednak jesteśmy znacznie słabiej przygotowani w dwóch powiązanych ze sobą obszarach: mentalnym i społecznym — czyli odporności psychicznej społeczeństwa oraz zdolności do samoorganizacji i działania w warunkach kryzysu.

Zacznijmy od przygotowania mentalnego: to jest gotowość uznania, że Polska jest w stanie konfliktu, jeśli ktoś woli używać tego określanie zamiast „wojna”. W weekend miałam dużą imprezę w gronie przyjaciół. Ktoś zasugerował, że Polacy myślą, że jeżeli wojna wybuchnie, to będzie to wyglądało jak Prowokacja Gliwicka z 1939 roku.

To naturalne, że z pojęciem wojny łączymy obrazy, które pamiętamy z historii, głównie z okresu II wojny światowej. Tyle że w dzisiejszych realiach to błędne myślenie. Rosyjskie czołgi raczej nie wjadą na przykład na Górny Śląsk. Ale, co będzie, gdy drony zaatakują elektrownię w Płocku i część Polski będzie bez prądu?

Jak poradzilibyśmy sobie z blackoutem, takim jak miał miejsce w Hiszpanii, gdy wielu moich znajomych musiało iść dziesięć kilometrów piechotą, by odebrać dzieci ze szkoły, bo komunikacja miejsca nie działała? Nikt nie każe nam iść do wojska, ale byłoby warto, by społeczeństwo miało świadomość tych różnych wymiarów wojny. Bo to, co nam pomoże w sytuacji kryzysowej, to wiedza o tym np. jak przetrwać w swoim domu 72 godziny bez prądu i możliwości kupienia sobie wody czy jedzenia. I jak zachować przy tym spokój.

Wojna hybrydowa? A co to?

Wydaje mi się, że przeciętny Polak wie, że mamy wojnę hybrydową. Ale chyba nie do końca rozumie, co to znaczy.

Spójrzmy na sytuację z dronami. Połowa Polski zdawała się wierzyć, że to ukraińskie drony przyleciały z Ukrainy. Fakt, że za ostatnią dywersją na torach pod Garwolinem stali obywatele Ukrainy zwerbowani przez służby rosyjskie, powodował, że część opinii publicznej obarczała winą za ten akt dywersji Ukrainę. Tymczasem, jest to wręcz klasyczne działanie z „playbooku” Federacji Rosyjskiej, a tak naprawdę jeszcze Związku Radzieckiego.

Od dawna obywatele innych krajów byli wykorzystywani do aktów dywersji, po to, by ukrywać odpowiedzialność Rosjan. Nie powinno nas to dziwić. A mimo to jako społeczeństwo jesteśmy podatni na tego typu wiadomości, nie zdając sobie z tego sprawy, że tak działa rosyjska dezinformacja i sabotaż.

Wojna, która już trwa, ma właśnie takie wielowymiarowe oblicza: propagandy, prowokacji, botów w internecie, kreowania nastrojów antyeuropejskich czy wspierania skrajnej prawicy nie tylko w Polsce, ale i w całej Europie. Jako społeczeństwo musimy wypracować mechanizmy, by się przed tym bronić.

Powtórzę za Markiem Świerczyńskim z Polityki Insight, że pojęcie wojny hybrydowej to jest pojęcie, które stosujemy my — Europejczycy i szeroko rozumiany świat Zachodu. W ten sposób sobie tłumaczymy, że przecież nie jest tak źle, że nie ma wojny w rozumieniu konfliktu zbrojnego, bo nie widać przecież wojska na ulicach. Tylko że to jest niebezpieczne usypianie czujności. A z perspektywy Rosji, wszystkie te działania dezinformacyjne i sabotażowe są instrumentami wojennymi, skierowanymi na osłabienie przeciwnika – czyli nas.

Odporność jako kontrakt społeczny

Na przykład Finlandia w swoim unikalnym modelu obrony kompleksowej skupia się nie tylko na militarnym, ale i społecznym aspekcie bezpieczeństwa. Odporność społeczna rozumiana jest jako rodzaj kontraktu społecznego. A my?

Sześćdziesiąt lat komunizmu spowodowało, że Polacy kojarzą myślenie o bezpieczeństwie jedynie z aparatem państwowym, który większości obywateli źle się kojarzył. To się powoli zmienia, bo wśród Polaków rośnie zaufanie do armii.

Trendy w innych krajach europejskich pokazują, że może być nawet większe do armii niż do rządu. Problem w tym, że wielu Polaków wciąż myśli, że jeżeli będzie wojna, to armia nas obroni. Brak świadomości, że do obrony państwa nie wystarczy wojsko, zwłaszcza że współczesne wojny są inne, niż je pamiętamy z podręczników do historii.

Czyli jakie?

To nie muszą być rosyjskie wojska, które najadą na Pałac Prezydencki, ale choćby zmasowany atak na infrastrukturę krytyczną, jak elektrownie, wodociągi, rafinerie, systemy telekomunikacyjne czy właśnie kolej. I warto sobie uświadomić, że w 2025 roku polskie służby odnotowywały od 20 do 50 prób takich ataków dziennie, w większości udaremnionych. To pokazuje skalę.

Jednocześnie widać, że jest szereg rzeczy do naprawiania. Jedną z nich jest choćby fragmentaryzacja służb, co ujawniła sytuacja kryzysowa po powodzi na Dolnym Śląsku. Był problem z koordynacją i komunikacją między policją a strażą pożarną i innymi służbami, bo systemy łączności były niekompatybilne. Teraz wyobraźmy sobie, że faktycznie w części Polski nagle wysiada prąd. Czy moglibyśmy liczyć na szybkie i skoordynowane działania władz?

Przeczytaj także:

I tu wracamy do odporności społecznej. Ten przysłowiowy plecak ewakuacyjny warto mieć właśnie po to, żeby ze spokojem móc przetrwać parę dni, zanim służby państwowe opanują kryzys. I dlatego warto mieć świadomość tego, że wojna jest wielowymiarowa.

Finowie uznali, że bezpieczeństwo zaczyna się od słów. Słownik „kompleksowego bezpieczeństwa” jest prosty i stanowi podstawę modelu bezpieczeństwa.

Taki słownik byłby bardzo potrzebny, tylko znowu pytanie, jak to zrobić, żeby on skutecznie dotarł do społeczeństwa? Przygotowując się do naszej rozmowy, weszłam na stronę miasta Wrocław. Znalazłam zakładkę „Bezpieczny Wrocław”.

Jako wrocławianka i ekspertka od bezpieczeństwa nie miałam pojęcia o jej istnieniu. Okazało się, że jest tam np.: dwanaście praktycznych lekcji, które opisują krok po kroku, dlaczego warto mieć spakowaną apteczkę, jak przetrwać w domu 72 godziny, choćby w przypadku awarii w elektrowni albo ataku na wodociągi. Bardzo pomocne.

Ale dlaczego wrocławianie o nie wiedzą o tej akcji? Z samego rana poprosiłam znajomych, by w prezencie świątecznym dla mnie przejrzeli tę stronę. Na tym też polega budowanie obywatelskości. Każdy z nas rzeczywiście mógłby przygotować dom, spakować liofilizaty czy konserwy, zapas wody, latarkę i naładowane powerbanki oraz zabezpieczyć kopie dokumentów. Bez żadnej paniki, że „Rosjanie atakują”, ale ze świadomością, że to jeden z elementów budowania własnej odporności.

Rządzący muszą widzieć, że nie można zaniedbać odporności społecznej. To oczywiście trudne zadanie. Gdy Kaja Kallas była premierką Estonii ostrzegała, że Rosjanie mogą nie poprzestać na Ukrainie i że Estonia może być kolejnym celem ataku. To był strategiczny ruch, bo chciała społecznego poparcia dla wydatków obronnych. Efekt uboczny był taki, że z Estonii zaczęli wyjeżdżać ludzie.

Granica jest cienka. Nie chodzi o to, by siać panikę, ale uświadomić obywateli, że wojna ma wiele wymiarów i jakie są drogi do budowania odporności przeciwko takim wielowymiarowym zagrożeniom. Oczywiście to nie oznacza, że każdy od razu ma zaciągać się do wojska i iść na front.

To, co możemy zrobić?

Możemy np. angażować się w życie społeczne. Przecież każdy może się włączyć w ramach tego, co potrafi i na co jest gotowy ze względu na uwarunkowania rodzinne, wiekowe i tak dalej. Odporność społeczna potrzebuje zaangażowanych obywateli i obywatelek w każdym sektorze.

Mechanik może dzielić się wiedzą techniczną w lokalnych grupach, np. jak zabezpieczyć auta w razie blackoutu, jak przygotować auto do pracy w trudnych warunkach. Emerytka może angażować się w pomoc sąsiedzką. Księgowa może doradzać lokalnym NGO lub stowarzyszeniom w zakresie finansów, a redaktor mieszkający na odludziu tworzyć lokalne kanały komunikacji i rzetelnie informować o zagrożeniach, albo angażować się w fact-checking.

Z kolei naukowcy mogą wychodzić z akademickiej bańki, wchodzić w dialog ze społeczeństwem i przekazywać wiedzę opartą na faktach w przystępny sposób.

Cały czas rozumiemy obronę ojczyzny przez pryzmat działań na froncie, a tymczasem odporność państwa tworzą też pracownicy. Ukraińcy szacują, że na żołd jednego żołnierza musi w ich realiach pracować aż sześciu cywilów. W Polsce kobiety stanowią większość zatrudnionych w sektorach kluczowych dla przetrwania społeczeństwa w kryzysie. Mówi się, że praca przedszkolanki czy nauczycielki ma w sytuacji awaryjnej takie samo znaczenie dla odporności społecznej jak służba strażaka, czy żołnierza.

Mam wrażenie, że w polskich kobietach jest ogromny potencjał do tego, żeby one się zaangażowały, i to wynika z doświadczeń poprzednich pokoleń. Mamy już teraz w Polsce wiele przykładów kampanii społecznych organizowanych przez aktywne kobiety jak choćby akcje #PiwoToTeżAlkohol, czy kampanię promującą asystencję osobistą dla osób z niepełnosprawnościami – obie organizowane przez Olgę Legosz.

Podobnie działają m.in. Anja Rubik w zakresie edukacji seksualnej i obywatelskiej, czy Martyna Wojciechowska w zakresie praw kobiet i grup wykluczonych. Te przykłady pokazują, że kobiety w Polsce nie tylko identyfikują problemy społeczne, ale potrafią też skutecznie mobilizować opinię publiczną i realnie wpływać na debatę.

Najważniejszy jest społeczny klej

Finowie mówią, że najważniejszy w budowaniu odporności jest „społeczny klej”.

Moi rodzice mieszkają w bloku wybudowanym na początku lat 80. Społeczność blokowa jest oparta na relacjach: jedna pani robi drugiej zakupy, kolejna przynosi innej leki i tak dalej. Starsze pokolenie ma takie instynkty, bo oni przeżyli komunę, wiedzą, że bez takiej pomocy w podstawowej komórce społecznej mogą sobie nie poradzić. Nasze pokolenie jest już dużo bardziej zindywidualizowane, a pokolenie naszych dzieci już zupełnie, ale budowanie tkanki społecznej to pierwszy krok do odporności.

A jak zachęcić do tego młodych?

Są kraje, gdzie wielu uczniów ze szkół podstawowych angażuje się w harcerstwo. Oczywiście nie rozwijam tutaj scenariusza, że przez zagrożenie ze strony Rosji wkrótce będziemy musieli spać w namiotach. Ale jednak takie harcerstwo uczy, że możesz przeżyć bez ciepłej wody przez weekend. Obniżyłabym też znaczenie sztywnej podstawy programowej na rzecz uczenia dzieci tego, co naprawdę jest im potrzebne, czyli współpracy w grupie, komunikacji, myślenia projektowego i elastyczności.

Odporność, mam wrażenie, jest podzielona na bardzo wiele segmentów. Na przykład dbałość o zdrowie. Przeczytałam dzisiaj, że rząd Malty wprowadził program umożliwiający młodym osobom między 16. a 21. rokiem życia bezpłatny dostęp do siłowni, bo to grupa najbardziej narażona na otyłość. I to są rozwiązania możliwe do skopiowania też w Polsce.

Na przykład młodzi Finowie uczą się w szkołach walki z dezinformacją.

Tak, szkoła ma duży wkład w budowę obywatelskości. Nie mówię o tym, by dzieciom w przedszkolach czy w podstawówce tłumaczyć zawiłości wielowymiarowej wojny, ale trzeba uczyć je o ryzykach związanych z dezinformacją, czy bezpieczeństwem w Internecie. I taka wiedza musi być podana w sposób ciekawy.

Pytam ostatnio mojej 16-letniej córki: „Jak tam wasze zajęcia z cyberbezpieczeństwa”. Machnęła ręką i powiedziała, że były jakieś warsztaty, na których mówiono o tak podstawowych rzeczach, że dzieciaki wyszły znudzone. Dopytuję dalej: „A jak twoje koleżanki kupują ubrania na Shein, to, czy mają świadomość, że pośrednio wspierają Rosję, bo Chiny są jej sprzymierzeńcem? Czy widzą takie połączenia?” Córka odpowiedziała, że wątpi, czy nastolatki mają taką świadomość.

Edukacja jest kluczowa. Ale są też oczywiście inne mechanizmy kreowania postaw obywatelskich. Jestem na przykład orędowniczką sformalizowanego „gap year” po maturze, by polskie nastolatki wzorem wielu z Europy Zachodniej, mogły w tym czasie wyjechać na wolontariat, poznać świat lub angażować się w działanie swojej lokalnej społeczności. To wszystko uczy odporności i samodzielności.

Torba ewakuacyjna mieszkanki Ziemi Kłodzkiej. 24.09.2025 Żelazn.o Fot. Krzysztof Zatycki / Agencja Wyborcza.pl

Edukacja przez całe życie

Odwołam się znów do Finlandii, która promuje tzw. edukację przez całe życie. Finowie mogą korzystać z tysięcy kursów: od zajęć z survivalu po szkolenia z cyberbezpieczeństwa.

Polskie firmy zbrojeniowe dostają potężny zastrzyki pieniędzy, i to przełoży się na większy budżet na public relations i marketing. Przecież mogą uruchomić tego typu inicjatywy prospołeczne. Wydaje mi się, że to jest sensowna ścieżka, bo wzmacnia także odpowiedzialność społeczną sektora zbrojeniowego. Może trzeba przeprowadzić jakąś przemyślaną i dużą kampanię społeczną ukierunkowaną właśnie na budowę odporności?

Pytanie, kto miałby to wszystko zorganizować?

Jest szeroka sieć organizacji pozarządowych, które mogłyby dostać budżet na tego typu działania. Najlepsze byłyby organizacje, które mają zaufanie lokalnej społeczności, a nie zostaną uznane za polityczne.

Mamy w Polsce sieć bibliotek, uniwersytetów trzeciego wieku, czy klubów europejskich. Można w nich zorganizować spotkania i kursy na temat bezpieczeństwa, czy nawet weryfikacji źródeł informacji. Jednak decyzja w tej sprawie musi najpierw zapaść na poziomie państwa, województw, miast i gmin. Rozumiem wydawanie pieniędzy na sprzęt wojskowy – bo taka jest konieczność, ale jednocześnie, bez inwestycji w naukę i edukację państwo nie będzie odporne. Odporność trzeba budować niżej, na poziomie społecznym.

To powinna być rola nie tylko polityków, ale i liderów społecznych. W Finlandii takie osoby ze świata nauki, dyplomacji czy biznesu są zapraszane przez armię na trzytygodniowe kursy bezpieczeństwa.

I tutaj wracamy do sedna. Finowie mają świadomość, że wojna już jest i bez budowania odporności całego społeczeństwa samymi czołgami niewiele zdziałają. Naszym elitom biznesowym trzeba to wciąż tłumaczyć i pokazywać, że ich pracownicy są poddawani dezinformacji, że jest duże ryzyko szpiegostwa przemysłowego, czy przerwania łańcuchów dostaw na skutek ataku na infrastrukturę krytyczną.

No tak, ale oni mają już domy w Hiszpanii.

Rakiety rosyjskie mają taki zasięg, że i do Paryża dolecą, a w momencie takiego ataku cała Europa, Hiszpania też, będzie zdestabilizowana. Naprawdę nie ma aż tak dużej różnicy, gdzie jesteś. Chodzi o to, by móc budować odporność mieszkając w Polsce i przyczyniać się do tej obrony totalnej jako obywatel świadomy, jak działa rosyjska dezinformacja, dywersja czy cyberataki.

Nasz gen solidarności

Jesteśmy tak podzieleni, że dla każdej grupy społecznej oznacza to coś innego.

Tak, polaryzacja w Polsce jest dużym problemem, ale mam wrażenie, że jednak jest w nas pewien gen solidarności. Po pełnoskalowym ataku Rosji na Ukrainę pokazaliśmy, że potrafimy stanąć na wysokości zadania, ponad podziałami. Działamy razem, gdy jest źle. Usiłuję w ten sposób powiedzieć: „Po co czekać, aż będzie jeszcze gorzej?”. Działajmy teraz.

Brakuje mi w Polsce rzetelnej debaty o tym, jakie jest zagrożenie. Z kręgów rządowych słychać, że mamy dwa lub trzy lata. Ale co to znaczy? To nie jest tak, że Putin się z kimś umówił, że będzie czekał do 2027 czy 2028 r. Rozmawiamy tu właśnie o wielowymiarowości wojny i o tym, że Rosja atakuje nas już teraz, tyle że w sposób, który na pierwszy rzut oka może być mało widoczny.

Poza tym geografia jest geografią. Federacja Rosyjska nie zniknie z naszego bezpośredniego sąsiedztwa. Nie jest też tak, jak często słyszę, że Putin umrze, to będzie przewrót i będzie lepiej. Wokół Putina są także ludzie o wiele bardziej radykalni niż on. A przewrót w Rosji oznacza przede wszystkim chaos w dużej części naszego kontynentu. Nie ma dobrego scenariusza i dlatego musimy budować odporność.

W 2023 roku aż 85 procent ankietowanych CBOS zadeklarowało wsparcie obrony poza bezpośrednim obszarem walk. Chętnych do wojska jest o wiele mniej. Mam wrażenie, że dyskusja o powrocie do powszechnego poboru jest nieobecna lub co najmniej niewygodna.

Finowie opowiadali mi, że chętnie idą do wojska, bo daje możliwość zdobycia konkretnych umiejętności, które im się mogą później przydać i na studiach, i na rynku pracy. Są tam różne ścieżki kariery i możliwości zaangażowania się w armii. U nas czegoś takiego nie ma. Jednocześnie wielu ludzi o poglądach liberalno-lewicowych uważa, że np. Wojska Obrony Terytorialnej są „zawładnięte” przez prawicę. I to też powoduje, że chęć angażowania się w takie struktury jest relatywnie niska.

Temat jakiejś formy poboru powszechnego musi być podjęty przez decydentów, ale raczej nie wydarzy się to przed wyborami parlamentarnymi w 2027 r.

To wszystko, o czym mówimy, wymaga długofalowej polityki. A dyskusja o polskim społeczeństwie toczy się zgodnie z kalendarzem wyborczym.

Ostatnio na spotkaniu rządu z przedstawicielami Polskiej Akademii Nauk dowiedzieliśmy się, że nie będzie od dawna oczekiwanego znacznego wzrostu wydatków na naukę, bo musimy się zbroić.

Po pierwsze, to oczywiście dobrze, że Polska się zbroi.

Po drugie, należy robić z głową, bo szybkie kupowanie dużej ilości sprzętu stwarza ryzyko ograniczonej kompatybilności i warto mieć długofalową strategię. Chcę wierzyć, że Polska ją ma, choć utrzymujący się już pół roku brak porozumienia między rządem a prezydentem wokół Strategi Bezpieczeństwa Narodowego RP jest niepokojący.

Jest jeszcze trzeci aspekt — geopolityczny. Duża część polskiej elity dalej zdaje się myśleć, że amerykańscy Republikanie nas lubią i chcą z nami współpracować i nic się nie zmieniło od czasów powrotu Donalda Trumpa do Białego Domu.

Takie myślenie wydaje mi się naiwne. Rozmawiając z osobami pracującymi w NATO, słyszę, że pojawiają się wyraźne sygnały spadku zainteresowania Sojuszem przez Amerykanów. Słyszymy też, co mówi Donald Trump i czytamy nową Strategię Bezpieczeństwa USA.

Zastanawiam się, czego jeszcze potrzebujemy, by przekonać część polskich elit politycznych, że na samym sojuszu z Amerykanami daleko nie zajedziemy. Zmierzam do tego, że powinniśmy odporność i bezpieczeństwo militarne budować w wymiarze europejskim. W naszym interesie jest budowanie silnej i zdolnej do samodzielnej obrony Europy, a nie stawianie wszystkiego na bilateralny sojusz z USA.

Rozleniwił nas dobrobyt

My jako Polacy, ale też szerzej jako Europejczycy, nie budujemy odporności społecznej, bo rozleniwił nas dobrobyt. Skoro mamy NATO, tanie loty do Malagi, to myślimy, że jakoś to będzie.

Na pewno. Ale jeśli popatrzyć na badania socjologiczne, dotyczące preferencje Europejczyków, to one pokazują, że jesteśmy dużo dalej w chęci do integracji, na przykład właśnie polityki obronnej, niż to wynika z działań polityków.

Gdyby znaleźli się liderzy w Europie, którzy powiedzieliby: wojna na Ukrainie to także nasza wojna i dlatego wspieramy Kijów — nie połowicznie, jak Europa de facto robi teraz — ale sięgając po wszystkie możliwe narzędzia wsparcia, to badania pokazują, że duża część Europejczyków by takie działania poparła.

Zapominamy, że jesteśmy bardzo silnym kontynentem z drugim co do wielkości blokiem gospodarczym na świecie po USA i najsilniejszą organizacją międzynarodową pod względem integracji politycznej i ekonomicznej, czyli UE.

Nasz potencjał wzmacnia współpraca z Wielką Brytanią czy Norwegią, ale wciąż gramy poniżej naszych możliwości. Europa jest w dużym stopniu nieobecna w trwających negocjacjach pokojowych między USA Rosją a Ukrainą, mimo że omawiane są na niej ustalenia bezpośrednio jej dotyczące. Nie postrzegając siebie jako silnego gracza i nie wykorzystując swoich możliwości, Europa ma ograniczoną sprawczość.

To może przemawia przez nas zwykła ignorancja?

Ostatnio współorganizowałam spotkania eksperckie w siedzibie włoskich sił powietrznych w samym centrum Rzymu. Było kilku generałów z NATO i toczyła się debata w gronie przedstawicieli czterech krajów: Włoch, Polski, Austrii i Litwy. Rozmawialiśmy o tym, jak zmienić to, że wschodnia flanka czuje zagrożenie, ale południe Europy już nie, mimo że te kraje także są celem dezinformacji, cyberataków czy sabotaży ze strony Federacji Rosyjskiej.

Wtedy ktoś dał pomysł, by zrobić napisany przystępnym językiem raport, który pokaże, jak, dla przykładu, pełnoskalowa inwazja Rosji na Estonię wpłynie na kogoś, kto siedzi sobie na plaży w Maladze i popija drinka. Nastąpi domino: spadnie wartość euro, w konsekwencji ceny towarów wzrosną, czyli zamiast na drinki będziemy wydawać pieniądze na dobra podstawowe. Inwestorzy zaczną wycofywać się z Europy, co doprowadzi do problemów na rynku pracy.

Strach będzie rósł, a jeżeli społeczeństwa nie są odporne na ten strach, to pojawi się panika jak w Grecji podczas kryzysu finansowego, gdy ludzie nagle usiłowali wypłacać pieniądze z bankomatów. To system naczyń połączonych, który może wywołać kryzys finansowy, jakiego w Europie jeszcze nie widzieliśmy.

Oczywiście, jest to wizja bardzo uproszczona, ale chodzi tu o ilustrację. Żeby takiemu scenariuszowi zapobiec albo – jeśli nawet do niego dojdzie – żeby Europejczycy zachowali względny spokój, musimy się nie tylko zbroić, ale i budować społeczną odporność.

;
Na zdjęciu Szymon Opryszek
Szymon Opryszek

Reporter, absolwent Polskiej Szkoły Reportażu i Szkoły Ekopoetyki. Pisze na temat praw człowieka, kryzysu klimatycznego i migracji. Za cykl reportaży „Moja zbrodnia, to mój paszport” nagrodzony w 2021 roku Piórem Nadziei Amnesty International. Jako reporter pracował w Afryce, na Kaukazie i Ameryce Łacińskiej. Autor książki reporterskiej „Woda. Historia pewnego porwania”, (Wydawnictwo Poznańskie, 2023). Wspólnie z Marią Hawranek wydał książki „Tańczymy już tylko w Zaduszki” (Wydawnictwo Znak, 2016) oraz „Wyhoduj sobie wolność” (Wydawnictwo Czarne, 2018). Mieszka w Krakowie.

Komentarze