A jeśli znowu na nas napadną? I to jak zwykle w sposób, którego nie przewidzieliśmy? Świeżutki raport pokazuje, co zdecydowało, że wspólnoty wiejskie zareagowały sprawnie na najazd Putina na Ukrainę i pomogły uchodźcom
Zasad obrony cywilnej nie mamy od czasu, kiedy PiS zniósł je ustawą o obronie ojczyzny. Teraz Sejm kończy pracę nad ustawą o ochronie ludności i obronie cywilnej. Znacząco odbiega ona od tego, co planował PiS. Państwo ma stawiać w obronie i w czasie kryzysu nie tylko na służby państwowe i centrum decyzyjne. Ma się bronić siłą samorządów i organizacji pozarządowych. Ich potencjał ma być wykorzystany. Także do budowy schronów i miejsc ukrycia – których parametry ustawa w końcu definiuje.
Rozumiejąc wagę projektu, NGO-sy wzięły udział w pracach nad ustawą, w komisji zgłoszono do projektu rządowego 200 poprawek, kolejne – w czwartek 7 listopada w czasie II czytania na posiedzeniu plenarnym Sejmu. W piątek 8 listopada ustawa została przyjęta (w zadziwiającej zgodzie: 448 głosów za i nikt przeciw) i przekazana do Senatu.
Czy te wypracowywane w debacie parlamentarnej szczegóły będą miały znaczenie, trudno teraz powiedzieć. Ustawa musi być wdrożona – a to znaczy, że ludzie muszą rozumieć, co mają robić w sytuacji kryzysu lub zagrożenia.
Zrozumieć, od czego zależy skuteczna obrona państwa, pomaga raport Fundacji Wspomagania Wsi o tym, jak wspólnoty wiejskie organizowały pomoc Ukrainie w 2022 roku. Co zdecydowało o skuteczności tego działania? Gdzie państwo ma luki w obronie?
Fundacja postanowiła pokazać raport tuż przed Dniem Niepodległości. Chciała w ten sposób podziękować tym, którzy nie zawiedli w 2022 roku, a których dokonania rzadko zauważa opinia publiczna. To im oddają głos (raport jest oparty na trzech wywiadach grupowych oraz jedenastu częściowo ustrukturyzowanych wywiadach pogłębionych, przeprowadzonych od czerwca do sierpnia 2024 roku).
Zwycięstwo Donalda Trumpa pokazuje jednak ustalenia FWW w nowym świetle.
“Dzień po wyborach rozmawialiśmy o raporcie z wójtami” – mówi inicjator badań Krystian Połomski z Fundacji Wspomagania Wsi. – “Padło pytanie, a co, jeśli Trump rzeczywiście odda część Ukrainy Rosji. Przecież ludzie stamtąd będą musieli gdzieś uciec. Do nas? Na co więc powinniśmy stawiać?”.
Od czego zależy skuteczna odpowiedź Polski na najazd ze wschodu? Od czego zależała w 2022 roku?
W zasadzie już to wiemy: za każdym razem, w każdej miejscowości, było podobnie: ludzie organizowali się do pomocy sami. Robili to szybko i sprawnie. Wiedzieli, że nie mogą czekać, aż się “Warszawa” obudzi. Lokalni liderzy doskonale wiedzieli zaś, co kto potrafi zrobić. Mieli dobre rozeznanie w możliwościach samorządów u samorządowców. Potrafili robić rzeczy, których dotychczas nie ćwiczyli – przekraczali granice, bo rozumieli, że to konieczne.
Relacje zebrane przez badaczy z Fundacji Wspomagania Wsi zbieżne są z tym, co ustaliło OKO.press, zbierając w swoim czasie relacje o pomocy Ukrainie. My skupialiśmy się jednak na miastach. I do tego szliśmy tropem tych, których poznaliśmy wcześniej: aktywnych obywateli stających w obronie praworządności, praw kobiet, osób LGBT i przeciw łamaniu praw człowieka na granicy polsko-białoruskiej.
Zauważyliśmy wtedy, że osoby te często po raz pierwszy w życiu, wkurzone przez PiS, włączały się w życie publiczne. Uczyły się, jak działać wspólnie, jak organizować demonstracje, organizować transparenty i nagłośnienie. Jak zgłaszać zgromadzenia. Jak budować kontakty, docierać z informacjami do innych ludzi.
Wszystko to zbudowało kapitał społeczny – kiedy Putin napadł na Ukrainę, w wielu miejscowościach Polski to właśnie ci aktywiści wiedzieli, co zrobić. Stworzyć w Google’u tabelę z potrzebami i zbierać dane o osobach, które mogą pomóc. Robili to od pierwszych godzin wojny, wciągając do działania kolejne osoby.
Uruchamianie tej pomocy przypominało zapalanie światełek choinkowych: nagle wszystkie łączyły się w łańcuch. Wzruszającym przykładem takiej działalności był np. Piotrków Trybunalski, gdzie mieszkańcy w drugim tygodniu wojny, w kilkanaście minut od ustalenia, że na parkingu pod supermarketem stoją po dwudniowej jeździe ze wschodniej Ukrainy autobusy z maleńkimi dziećmi ewakuowanymi do Niemiec, zorganizowali dla nich cała potrzebną pomoc. Sami. Bo się już znali i umieli organizować.
Była to wtedy jedyna nasza obrona – jak ujawniła Komisja Stróżyka, państwo planów działania na wypadek rosyjskiej agresji w ogóle nie nie miało. Choć o tej agresji wiedziało.
Błyskawicznie organizowana pomoc nazywana bywa przez komentatorów „odruchem serca” i „falą pomocy”.
“Dziś dobrze wiemy, że nie chodziło tu tylko o powodowaną emocjami reakcję na zło. Polki i Polacy zareagowali na najazd Putina na sąsiedni kraj w sposób zorganizowany, wykorzystując swoje kompetencje społeczne. Wyprzedzili w swym dobrze zaplanowanym i skoordynowanym działaniu władze samorządowe i centralne. Przyspieszyli organizowanie się struktur państwa do pomocy” – piszą badacze z Fundacji Wspierania Wsi.
Otwierają oczy na inną rzeczywistość. Pokazuje znaczenie codziennych praktyk obywatelskich, które łatwo przeoczyć. Bo czy praca sołtyski albo działalność koła gospodyń wiejskich ma coś wspólnego z narodową obroną? Z niepodległością?
Tymczasem okazało się, że to jest kluczowe. Wiedza zdobywana w tych codziennych praktykach pozwalała ludziom przeskakiwać swoje możliwości. Kluczowe są umiejętności organizacyjne, planowania i włączania innych do działania kształtowały się właśnie tam: przy organizacji spotkań, pikników, festynów, dożynek, tworzenia wspólnej przestrzeni.
W przeciwieństwie do miast, gdzie ważne były nowe kontakty, zwłaszcza zawiązywane przez sieci społecznościowe, na wsi decydowały więzi i relacje tworzone dzięki temu, że życie wspólnot wiejskich łączy się łatwo z życiem prywatnym.
W sołectwach, w których Fundacja prowadziła badanie, można mówić o różnych typach współpracy na rzecz pomocy dla uchodźców.
Konrad (rolnik, działacz stowarzyszeń, 38 lat, woj. podlaskie, gmina położona 20 km od granicy z Białorusią): "Może w jakimś stopniu pomogło to, co ze swoją Orkiestrą robi Jerzy Owsiak, który nauczył nas bezinteresownie pomagać. (...) Właściwie społeczeństwo zrobiło na początku więcej niż rząd i państwowe instytucje.
Badacz: To było niesamowite. Ludzie się nie zastanawiali, tylko po prostu robili, działali, aż ta iskra poszła po całości.
Konrad: Płomień się zrobił".
Lokalnymi liderami są sołtyski i sołtysi (jest ich w Polsce ponad 40 tysięcy). W miejscowościach, gdzie nie ma sołtysa bądź sołtyski (miasteczka stanowiące centra gmin miejsko-wiejskich) taką rolę „węzłową” mogli odgrywać strażacy z OSP czy konkretne osoby z domów kultury dobrze umocowane społecznie. Sprawdzili się także działacze lokalnych organizacji pozarządowych. Z dnia na dzień część organizacji zmieniła profil aktywności na pomoc dla uchodźców. Ich plany działania powstawały w szybkim tempie (z godziny na godzinę) i były dostosowywane do zmieniającej się sytuacji.
Organizacje (na wsi działa 25 tys. stowarzyszeń i fundacji) stawały się „pająkami w sieci”, łączącymi różne osoby i środowiska. Ludzie umieli działać poza schematami, a tacy sprawdzają się w sytuacjach nieprzewidzianych. Wyprzedzali działanie służb publicznych.
Najważniejsze: Ich pozycja w lokalnych społecznościach budowana była latami.
Anna (sołtyska, 58 lat, woj. wielkopolskie, gmina na wschód od Poznania): Jak wybuchła wojna, to na początku pomyślałam, co tu zrobić, jestem sołtysem. Na stronie internetowej wrzuciłam ogłoszenie, że jeżeli ktoś chciałby pomóc, to pojedzie transport z darami. Mam kolegę z mojego sołectwa i to on zawoził dary na Ukrainę. (...) W cztery godziny od mojego ogłoszenia mieszkańcy do mnie dzwonili i mówili: „Pani sołtys my już jesteśmy pod świetlicą, co mamy robić?”. Wieczorem następnego dnia już ten transport z darami pojechał.
Nasza gmina bardzo szybko to zrobiła, w ten sam dzień, po 4 godzinach, ale ja i tak pierwszy telefon miałam od mieszkańców. Pamiętam telefon „Pani sołtys, gdzie pani jest, my jesteśmy pod świetlicą!”.
Niezależnie od motywacji, bardzo ważne było podjęcie pierwszego działania pomocowego np. pomoc w segregacji darów, które powodowało, że dana osoba kontynuowała przez wiele miesięcy udzielanie pomocy.
Dlatego też ogromne znaczenie miała infrastruktura wiejskich świetlic. To tu ludzie się spotykali, organizowali, tworzyli magazyny z pomocą, a jak było trzeba, urządzali tymczasowe noclegownie. Świetlice, powstające w całej Polsce od lat, ewidentnie wzmacniają zdolność wspólnot do radzenia sobie w trudnych sytuacjach. Ta infrastruktura też powstaje przez lata, budowana wspólnym wysiłkiem mieszkańców i samorządu.
W tym kontekście działalność polityków prawicy, którzy za pieniądze Funduszu Sprawiedliwości kupowali sobie na wsiach przychylność mieszkańców, rozdając im garnki i wozy strażackie, wydaje się szczególnie zła. Takie dary z pańskiej łaski nie budują kapitału społecznego, nie wspierają oddolnej organizacji – czynią ludzi zależnymi od decyzji “góry”. Dlatego szkodzą.
W miastach ważna okazała się sieć pomocy eksperckiej (prawniczej) dla aktywistów atakowanych przez państwo PiS. Na wsi kluczowe okazały się sieci kontaktów wspólnot samorządowych – z samorządami na zachodzie Europy i w Ukrainie. Wojna w Ukrainie w 2022 roku odnowiła dawne więzi – rodzinne, koleżeńskie i towarzyskie – co dodatkowo ułatwiło skuteczne działania pomocowe.
Społecznicy, dzięki lokalnym i międzynarodowym sieciom współpracy, precyzyjnie kierowali pomoc tam, gdzie była ona najbardziej potrzebna.
Kluczową rolę odegrały tu partnerstwa międzygminne, które opierały się na osobistych relacjach, a także znajomość osób z Ukrainy. W Polsce 2/3 samorządów ma tego rodzaju umowy.
Wanda (sołtyska, działaczka stowarzyszeń, 62 lata, gmina z woj. kujawsko-pomorskiego położona niedaleko małego miasta): "Mamy gminę partnerską z Dolnej Saksonii. Oni zareagowali szybko i na początku marca dostaliśmy pierwsze dary. Zadzwonili i powiedzieli, że dwa TIR-y przyjadą. Przekazałam tę wiadomość wójtowi. Ucieszył się i zapytał, ile tego będzie. Odpowiedziałam: „Nie wiem jeszcze dokładnie, ale chyba dwa TIR-y”. On na to: „A gdzie ja to wszystko schowam?”.
Co ja mogłam zrobić? Zadzwoniłam do strażaków. Mówię do mojego naczelnika: „Słuchaj Zdzisiu, taka a taka sytuacja i czy byś mógł, bo przyjadą z Niemiec, z darami”. Byli strażacy, rozładowaliśmy transport, dziewczyny z koła gospodyń ugotowały kolację dla kierowców. Dodam, że prawie weselną, bo wiecie, jak to u nas wszystko jest – i sałatka, i kotlety. Tak to trwa do dziś".
Jednocześnie to właśnie wspólnoty wiejskie pokazały, gdzie państwo najbardziej szwankuje. Ludzie potrafili zorganizować mnóstwo rzeczy. Ale kiedy zaczynały się kłopoty – kiedy potrzebne były kompetencje przekraczające możliwości jednej wspólnoty (np. w organizacji pomocy medycznej albo w przyjmowaniu mniejszości romskiej, ze specjalnymi potrzebami), z pomocą powinno wkroczyć państwo. A nie wkraczało. To, że ludzie się znali, choćby ze szkoły, pozwalało uruchamiać władze samorządowe (“chodziłam z wójtem do szkoły”).
Do tego urzędnicy reagowali z opóźnieniem, nie byli pewni, czy im wolno. A kiedy już wkraczali do akcji, wywracali do góry nogami porządek wypracowany przez kilka dni nieprzerwanej społecznej pracy. Bo jako urzędnicy “wiedzą lepiej”. Osoby zarządzające kryzysem unikały odpowiedzialności, zasłaniając się przepisami, takimi jak RODO, co ujawnia problem nadmiernej formalizacji procedur, utrudniającej szybkie działanie i sprawną pomoc.
Trzymanie się procedur w czasie nadzwyczajnym to znany problem – pierwsze, co zrobił premier Tusk w czasie powodzi na Dolnym Śląsku tej jesieni, to powiedział urzędnikom, że teraz liczy się skuteczność, a nie papierkowa dokładność.
Niestety, w 2022 roku nie miał tego kto powiedzieć.
Jan (sołtys i działacz stowarzyszeń, 60 lat, woj. podlaskie, gmina położona 20 km od granicy z Białorusią): “Wojna wybuchła w czwartek. W międzyczasie ludzie się organizują – mój kolega z niedalekiego miasteczka wysłał pomoc z darami, inny wysłał autobus na granicę, harcerze zaczynają zbiórki. Reakcja idzie, a nasze władze nic. Mija cały czwartek, mija cały piątek. Nasze władze wyszły w piątek wieczorem pod ratusz w powiatowym miasteczku i potępili wojnę. Powiedzieli, że to nieładnie. (...) Mija sobota, mija niedziela. Administracja zjawia się w pracy o 07:30, a o 11:00 mamy sesję. Chyba przerwali nagrywanie sesji rady gminy, bo my się tam ścięliśmy…
Liderami nie okazali się ci, których myśmy wybrali jako liderów politycznych, samorządowych, bo ci się okazali urzędnikami, którzy nie potrafią działać w sytuacjach kryzysowych. Podwijają ogony i czekają. Wylazł cały ten kołtunizm i brak własnej inicjatywy. Oczywiście były też wyjątki”.
Wanda, wspomniana już sołtyska: “Mój wójt był bardzo chętny do pomocy, ale było pytanie, czy ludzie do pracy przyjdą w sobotę etc. On przyjechał, uczestniczył w tych spotkaniach, ale to wszystko jakby była moja inicjatywa, ja zagrałam – tu zadzwoniłam, tam zrobiłam. Nie masz czasu na zastanawianie się, musisz działać, bo jak się będę zastanawiać dwa dni, to już potem moje działania się już nikomu nie przydadzą”.
Napięcie między działającymi poza procedurami ludźmi i instytucjami, które procedur trzymać się muszą, by ich działanie było przewidywalne i podobne w całym kraju, zawsze pojawia się na styku państwa i społeczeństwa obywatelskiego. Ale w sytuacji, w której służby odpowiedzialne za zajęcie się daną sprawą, nie działają bądź działają zbyt opieszale, rodzi to poważne wyzwania dla osób potrzebujących pomocy. Instytucje publiczne często stają się nieskuteczne w obliczu nagłych wyzwań, podczas gdy osoby działające poza systemem mogą szybciej i efektywniej reagować na potrzeby.
Jeśli obrona cywilna ma działać, to trzeba ćwiczyć współdziałanie.
“Ludzie naprawdę uczą się działania. W czasie powodzi na Dolnym Śląsku, jak mówią nam wójtowie, organizacja poszła jeszcze sprawniej. Przecież to było kolejny kryzys: po pandemii i wojnie w Ukrainie. Zwłaszcza że administracja lokalna i centralna zachowała się bardziej przytomnie – wyraźnie też się czegoś nauczyła” – mówi nam Krystian Połomski z FWW.
I to już, to wszystkie wnioski? – pytam Krystiana Połomskiego.
“Jest jeszcze coś, z czym musimy się zmierzyć
– odpowiada. – Kiedy pokazujemy raport, słyszymy głosy zawodu, komentarzy o braku wdzięczności”.
A przecież wyraźnie piszecie w raporcie, że Ukrainki i Ukraińcy wylewnie okazywali wdzięczność. I to też napędzało pomagających – mówię.
“Ale to był ogromny wysiłek, praca po kilkanaście godzin na dobę. Tworzyły się nowe więzi. Tymczasem Ukraińcy wyjechali – albo wrócili do kraju, albo pojechali dalej. Ludzie zostali z tym sami. Spadek nastroju wydaje się naturalny. A my tego właśnie nie przepracowaliśmy.
Nie celebrowaliśmy wdzięczności i sukcesu. Tego, że daliśmy radę, że jako obywatelki i obywatele, strażacy, gospodynie wiejskie, sołtysi i wójtki, bardzo się sprawdziliśmy.
I poczucie opuszczenia narasta. To niebezpieczne, bo zwraca się przeciw Ukrainie – przy takiej skali pomocy to zjawisko może mieć duży wpływ na to, jak się dziś czujemy”.
NGO
Władza
Fundacja Wspomagania Wsi
Obrona Cywilna
organizacje pozarządowe
organizacje społeczne
ustawa o obronie cywilnej
ustawa o obronie ojczyzny
Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022, nagrody Amnesty International, i Lodołamacza 2024 (za teksty o prawach osób z niepełnosprawnościami)
Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022, nagrody Amnesty International, i Lodołamacza 2024 (za teksty o prawach osób z niepełnosprawnościami)
Komentarze