„Nie możemy w całości zrezygnować z polowań, ale musimy je reformować. Potrzebujemy mądrej regulacji dużych ssaków kopytnych” – mówi prof. Jakub Borkowski z Katedry Leśnictwa na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim. Publikujemy jego głos w debacie o reformie łowiectwa.
Zespół do spraw reformy łowiectwa działa od czterech miesięcy, od czerwca 2024, ale wciąż nie widać na horyzoncie porozumienia w sprawie koniecznych reform. Zasiadają w nim zarówno aktywiści i naukowcy zajmujący się ochroną przyrody, jak i myśliwi (w tym: myśliwi-naukowcy), a wszystko nadzoruje resort środowiska. Strona myśliwska nie zgadza się na żadne zmiany, broni swojego statusu, a podczas drugiego spotkania zespołu myśliwi odczytali oświadczenie, podkreślając, że nie widzą pola do porozumienia i wyszli z obrad.
„Jeśli ktoś myślał, że ta demonstracja storpeduje pracę zespołu, to się pomylił” – komentował wtedy wiceminister klimatu i środowiska Mikołaj Dorożała. Na kolejne spotkanie myśliwi wrócili, ale nadal bez chęci rozmowy. W październiku zorganizowali protest pod ministerstwem, domagając się odwołania Dorożały i sprzeciwiając „ekoterroryzmowi” (zdjęcie z tego protestu widać powyżej).
Debata o łowiectwie trwa. W OKO.press chcemy oddawać głos tym, którzy widzą potrzeby reform — publikowaliśmy już opinie naukowców, aktywistów i samych myśliwych. „Mam wrażenie, że w tej dyskusji brakuje głosu pośrodku” – napisał w mailu do OKO.press prof. Jakub Borkowski, kierownik Katedry Leśnictwa i Ekologii Lasu na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim. Z naukowcem rozmawiamy o możliwych zmianach w liście gatunków łownych, szkodach wyrządzanych przez zwierzęta i moratorium na polowania na ptaki.
Profesor Jakub Borkowski w rozmowie z OKO.press wylicza problemy związane z reformą łowiectwa: brak porozumienia między obiema stronami konfliktu, niechęć myśliwych do reform, brak zaufania społecznego, zbyt emocjonalna dyskusja nad zmianami. Podkreśla także, że obecnie nad myśliwymi nie ma odpowiedniego nadzoru.
Co to znaczy?
To myśliwi w dużej części odpowiadają za sporządzenie rocznego planu łowieckiego — czyli planu dotyczącego liczby zwierząt, które mają być odstrzelone. Według ustawy prawo łowieckie „Roczny plan łowiecki jest sporządzany przez dzierżawcę obwodu łowieckiego, po zasięgnięciu opinii właściwych wójtów (burmistrzów, prezydentów miast) oraz właściwej izby rolniczej, i podlega zatwierdzeniu przez właściwego nadleśniczego Państwowego Gospodarstwa Leśnego Lasy Państwowe w uzgodnieniu z Polskim Związkiem Łowieckim”.
To, jak przeprowadzane są polowania, również jest kontrolowane jedynie przez koła łowieckie. „Potrzebujemy profesjonalnego nadzoru, prowadzonego przez ludzi, którzy znają się na zarządzaniu populacjami zwierząt” – proponuje prof. Borkowski. Jak wyjaśnia, roczny plan powstaje na podstawie liczebności gatunków, która jest ustalana metodą obserwacji całorocznych — bardzo niedoskonałą i zawodną. Polega na notowaniu gatunku, płci i liczby zwierząt danego gatunku. „Nie odbywa się to jednak według powtarzalnego i weryfikowalnego klucza, a nazywanie tej procedury metodą jest nieporozumieniem” – komentuje prof. Borkowski.
Niedoskonałość tych szacunków widać to na przykładzie łosia, którego myśliwi niemal całkowicie wystrzelali — jedynym ratunkiem dla tego gatunku było wprowadzenie moratorium, które pozwoliło na odbudowanie populacji.
„Przez całe dziesięciolecia, mimo odstrzału, liczebność innych kopytnych rosła, co również pokazuje, że obserwacje całoroczne nie przystają do rzeczywistości” – mówi prof. Borkowski. „Profesjonalny nadzór, złożony w najlepszym scenariuszu z osób niepolujących, zdjąłby ten obowiązek z myśliwych, co zwiększyłoby akceptację dla ich działań. Jednocześnie społeczeństwo miałoby poczucie, że wszystkie te działania przechodzą przez filtr profesjonalnego podejścia. Zwierzyna jest własnością Skarbu Państwa, więc to państwo powinno mieć nad nią kontrolę i powinno zorganizować nadzór, działający na przykład przy urzędach wojewódzkich” – dodaje.
Jak podkreśla, problemem jest również to, jak koła łowieckie są rozliczane z wykonania planu rocznego. „Jeśli plan jest zbyt ambitny i myśliwi go nie wykonają, koła łowieckie są zobowiązane partycypować w kosztach ochrony lasu, czyli w zabezpieczeniu upraw leśnych przed zwierzętami. Koszty są spore, rocznie wydaje się ok. 280 mln zł na samo grodzenie upraw leśnych. To powoduje, że myśliwi boją się ustanawiania wysokich planów, żeby nie narażać się na koszty. Mamy więc plany roczne ustalane na podstawie niewiarygodnych przesłanek i obawy przed koniecznością płacenia za szkody w uprawach leśnych” – wylicza naukowiec.
Z polowań w całości zdecydowanie nie powinniśmy rezygnować — podkreśla prof. Borkowski. „Potrzebujemy mądrej regulacji dużych ssaków kopytnych, które, występując w dużych zagęszczeniach, mają negatywny wpływ na bioróżnorodność” – dodaje.
„W większości parków narodowych w Europie reguluje się populację liczebności kopytnych, właśnie m.in. po to, żeby ograniczyć ich wpływ na ekosystemy, na bioróżnorodność. Bardzo dobrym przykładem jest najstarszy park narodowy na świecie, Yellowstone, który powstał w końcu XX wieku” – mówi prof. Borkowski. "Na jego terenie nie prowadzi się polowań, ale nie było tam również dużych drapieżników, które wcześniej wytępiono. Było za to dużo jeleni wapiti, bardzo podobnych do naszego jelenia szlachetnego. Ich liczebność wzrosła na tyle, że funkcjonowanie parku i całego ekosystemu zostało zakłócone, trwała bardzo długa debata, co z tym robić. Stanęło na tym, że wprowadzono tam wilki, które znacznie ograniczyły liczebność jeleni.
Nagle park odżył. Po obniżeniu liczebności jelenia wapiti, w parku zaczęło rosnąć np. więcej borówek. A dzięki temu wzrosła liczebność niedźwiedzi, bo to był ważny pokarm jesienny przed zimą.
Niedźwiedzie dodatkowo zjadały cielęta wapiti, co również naturalnie ograniczyło populację. Mało tego: wzrosła bioróżnorodność w ekosystemach wodnych. Zarośla wierzbowe wzdłuż strumieni były tak przez jelenie przetrzebione, że bobrów było tam tyle, co na lekarstwo. W momencie, kiedy tych jeleni zaczęło być mniej, odbudowała się populacja wierzby, co z kolei pozytywnie wpłynęło na liczebność bobra. One zaczęły budować tamy, stworzyły się rozlewiska i zaczęła się pojawiać zupełnie inna, szersza gama gatunków wodnych" – dodaje.
Naukowiec prowadził badania dotyczące jeleni w Słowińskim Parku Narodowym, gdzie liczebność tego gatunku jest najwyższa w Polsce i jedna z najwyższych w Europie. „Ich presja na roślinność była tam niezwykle silna, co również negatywnie oddziaływało na sarny. Jelenie mają znacznie szersze spektrum gatunków roślin, które zjadają, w tym również te, którymi żywią się sarny. Okazało się, że jelenie wpływały na dostępność pokarmu i dla sarny już nie wystarczało” – mówi prof. Borkowski.
Na pytanie, czy nie moglibyśmy, wzorem Yellowstone, zostawić redukcję populacji wilkom, odpowiada: nie tędy droga.
W Polsce, przekonuje naukowiec, takie rozwiązanie sprawdziłoby się na nielicznych terenach — tam, gdzie zagęszczenie jeleni jest niewielkie. Wilki polują na tyle zwierząt, ile potrzebują do zjedzenia, wyjaśnia naukowiec. Przy dużych liczebnościach jeleni, redukcja prowadzona przez wilki nie miałaby większego wpływu. Drapieżniki potrzebują również terenów gęsto zalesionych — nie mogłyby więc redukować populacji kopytnych tam, gdzie nie ma dużych połaci lasu.
„Zarówno drapieżniki, jak i myśliwi wpływają na liczebność kopytnych. Gdybyśmy jednak odebrali tę możliwość myśliwym, jestem pewien, że presja kopytnych na uprawy rolnicze znacząco by wzrosła. Szczerze mówiąc, nie znam przykładu kraju, w którym zostawiono regulację populacji wyłącznie presji drapieżników” – komentuje prof. Borkowski.
Zdaniem prof. Borkowskiego lista gatunków łownych powinna zostać zaktualizowana. "Zdjąłbym z niej zająca. W ostatnich kilku dekadach liczebność zajęcy w Polsce drastycznie spadła i paradoksalnie na wielu obszarach ich zagęszczenie jest wyższe w lasach niż na polach. Zające straciły optymalne dla siebie warunki życia na polach, które do niedawna były niezwykle ważnym dla nich środowiskiem.
Zrezygnowałbym też z polowań na kuny i borsuki, które nie posiadają negatywnego wpływu ani na przyrodę, ani na gospodarkę rolną czy leśną.
Nad większością gatunków tak zwanej zwierzyny drobnej moglibyśmy dyskutować — zostawiłbym na liście jedynie lisa, bo po wyeliminowaniu naturalnej redukcji, jaką była wścieklizna, jego populacja znacząco wzrosła. Lis ma duży wpływ na ekosystem, zjada lęgi ptaków, zabija koźlęta saren. Dodałbym gatunki obce, które z definicji powinny być zwalczane — szopy pracze i jenoty. Uważam jednak, że myśliwi powinni skupić się na tzw. zwierzynie grubej — czyli zwierzętach kopytnych" – podkreśla.
Pod koniec września minister Dorożała przedstawił projekt rozporządzenia, które usuwa siedem gatunków ptaków z listy gatunków łownych: jarząbka, krzyżówki, cyraneczki, głowienki, czernice, słonki i łyski. Żeby wprowadzić tę zmianę w życie, wystarczy podpis ministry klimatu Pauliny Hennig-Kloski.
Ministra jednak wciąż rozporządzenia nie podpisała.
Pomysł z siedmioma gatunkami ptaków idzie dalej niż wstępne zapowiedzi z początku roku — wtedy Dorożała proponował zakaz obejmujący cztery gatunki. To wciąż jednak mniej postępowa zmiana niż to, co postulują organizacje społeczne. „Proponujemy pięcioletnie moratorium na polowania na ptaki” – mówił w rozmowie z OKO.press Marcin Kostrzyński, wiceprezes Fundacji Niech Żyją! „To postulat, który ma ogromne poparcie społeczne. Ludzie widzą bezsens zabijania ptaków. Ale podkreślmy: moratorium miałoby obowiązywać pięć lat. To dałoby czas naukowcom na obserwację skutków” – dodał.
Profesor Borkowski z tym postulatem się zgadza. „Moratorium powinno iść w parze z profesjonalnym monitoringiem gatunków. Dzięki temu dowiedzielibyśmy się, jak polowania wpływają na ich liczebność. Ale także na liczebność gatunków chronionych, bo wiemy przecież, że w przypadku kaczek rozpoznanie gatunku w locie jest bardzo trudne. Myśliwi zabijają więc również te ptaki, które są objęte ochroną. To też jest opisywane w literaturze w wielu krajach: polowanie na jeden gatunek ptaka generuje często śmiertelność innych gatunków” – wyjaśnia.
Jak podkreśla, ten postulat będzie trudny do zaakceptowania przez środowisko łowieckie.
„Moratorium na łosie wprowadzono wiele lat temu, z założenia tymczasowo, a wciąż obowiązuje. Myśliwi na pewno obawialiby się, że podobnie stanie się z ptakami. Ale jeśli mamy reformować łowiectwo — a ta reforma jest konieczna — obie strony sporu muszą iść na ustępstwa” – dodaje naukowiec.
Debata trwa, a to tylko jeden z głosów w tej sprawie. Chętnie poznamy opinie dotyczące tego, jak powinna przebiegać reforma łowiectwa. Zapraszamy do kontaktu: [email protected]
Ekologia
Prawa zwierząt
Mikołaj Dorożała
Polski Związek Łowiecki
Łowiectwo
myśliwi
polowania
reforma łowiectwa
Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. W OKO.press zajmuje się przede wszystkim tematami dotyczącymi ochrony środowiska, praw zwierząt, zmiany klimatu i energetyki.
Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. W OKO.press zajmuje się przede wszystkim tematami dotyczącymi ochrony środowiska, praw zwierząt, zmiany klimatu i energetyki.
Komentarze