Witold Waszczykowski jest rozbrykany, pobudliwy, zarozumiały, kłótliwy, zawzięty, naraża się wszystkim i nie rozumie reguł instytucji, w których działa, łatwo konfabuluje, manipuluje i kłamie, archaiczny w poglądach, zadeklarowany antydemokrata. Być może jest prywatnie zupełnie innym człowiekiem, ale ministrem spraw zagranicznych jest właśnie takim
Minister spraw zagranicznych - to powinien być dyplomata, człowiek ostrożny, zrównoważony, który dba o polskie interesy i pielęgnuje wizerunek Polski na świecie, a przy tym - osobowość i duży format. Po 1989 roku szefami MSZ byli ludzie tej miary, co Bartoszewski, Geremek, Skubiszewski, Rotfeld, Cimoszewicz, Olechowski. Kulturalni, z własnym dorobkiem i wdziękiem, cenieni za granicą, Europejczycy.
Witold Waszczykowski jest inny. Przegląd 50 wypowiedzi ministra, które od lipca 2016 do października 2017 analizowało OKO.press dowodzi, że jest zupełnie inny.
To nie znaczy, że zostanie odwołany w ramach nadciągającej rekonstrukcji rządu, a jeśli zostanie np. wymieniony na ministra Krzysztofa Szczerskiego z Kancelarii Prezydenta to z zupełnie innych powodów - jako pionek w rozgrywce Kaczyński - Duda.
Specjalny sprawozdawca Rady Praw Człowieka ONZ po kilkudniowym pobycie w Polsce ocenił w raporcie z 27 października, że w Polsce "nastąpił atak na wymiar sprawiedliwości", a zmiany w sądownictwie, przygotowane przez rząd i większość rządzącą "podważają rolę, niezależność i zasadę trójpodziału władzy".
W sobotę 28 października Waszczykowski zareagował najpierw grzecznie, że wysłannik ma prawo do swoich ocen, ale po chwili zaczął ironizować: "my też mamy prawo do oceny tej oceny w oparciu o fakty, które posiadamy nie od poniedziałku" (podkr. OKO.press).
I pozwolił sobie na komentarz, że wysłannik jest dwulicowy: bo zgłosił je w Centrum Informacyjnym ONZ, "nie przedstawiając bezpośrednio władzom polskim, z którymi się dzisiaj spotykał. Ciekawe".
O wizycie wysłannika ONZ i równoległej wizycie Komisji Weneckiej powiedział, że nie byli zapraszani przez rząd, ale "mają prawo wjechać, bądź najechać na dany kraj, spotkać się z kim chcą, wrócić do siebie do Wenecji, czy do swoich stolic, bo to są eksperci z różnych stolic, i napisać raport".
To się nazywa okazywanie szacunku partnerom. Ale co tam komisje, minister Waszczykowski każdego pouczy i każdemu się z dumą narazi.
W niedzielę 28 maja 2017 kanclerz Angela Merkel dała wyraz europejskim niepokojom o prezydenturę Donalda Trumpa i wygłosiła przemówienie uznane przez wielu komentatorów za "historyczne" (tu możesz posłuchać). Mówiła: "My, Europejczycy, musimy teraz wziąć swój los we własne ręce".
Szef niemieckiego MSZ Sigmar Gabriel dodał, że Ameryka Trumpa "nie pełni już przewodniej roli w zachodniej wspólnocie wartości".
Nie minęły dwa dni, a minister Waszczykowski komentował, że nie wie, o co kanclerz chodzi i problem uznał za "sztuczny". Co więcej,
w sporze Europy z Trumpem ustawił się po drugiej stronie Atlantyku:
"Tak jak w przypadku Polski, również i w odniesieniu do USA jest część polityków i mediów, których określa się mianem liberalnych, którzy nie zakładali nigdy, że tego typu politycy mogą zdobyć władzę, bo uważali, że świat i Europa idą w jednym kierunku. Ale okazało się, że można mieć i inne zdanie, a obywatele mogą wybrać innych polityków".
I pouczył kanclerz Merkel: "Liberalna część świata nie jest w stanie uszanować demokratycznych wyborów, stąd też wszczyna tego typu dyskusje i podważa legitymację wyboru Trumpa. Nie ma ku temu podstaw, bo wygrał w demokratycznych wyborach i to z dużą przewagą. Powinno go się szanować i pozwolić mu realizować jego program".
W niedługiej wypowiedzi Waszczykowski wykazał się naciąganiem faktów (Trump nie miał dużej przewagi, a w całych Stanach dostał mniej głosów niż Hillary Clinton) i impertynencją wobec przywódczyni największej potęgi UE. Odrzucił główną wartość europejskiej wspólnoty, przeciwstawił się "liberalnej części świata" i umieścił Polskę wśród krajów, które "idą w innym kierunku". Zgodnie ze wspólną dla PiS i dla Trumpa narracją, że werdykt wyborczy daje prawo do unieważniania reguł demokratycznego państwa (o czym będzie więcej dalej).
Po brukselskim szczycie 9 marca 2017, który wbrew nieudolnym próbom dyplomacji Waszczykowskiego i Szydło, wybrał Donalda Tuska na przewodniczącego Rady Europejskiej, Waszczykowski oskarżał kraje, które tak głosowały (a głosowały wszystkie 27 poza Polską, nawet Węgry) o stosowanie "podwójnych standardów" i - przy okazji narzekał na "brak reguł", które regulowałyby wybory na przewodniczącego.
Zastosowano podwójne standardy. Myśmy zgłosili kandydata, który nie został dopuszczony do rozpatrywania przez Radę Europejską, ponieważ uznano, że żeby został, wszyscy członkowie musieli się zgłosić. Drugi kandydat mógł zostać wybrany większością głosów.
Faktycznie, reguły wyboru przewodniczącego Rady Europejskiej (tworzą Radę szefowie rządów i głowy państw 28 krajów członkowskich UE oraz przewodniczący Rady i szef Komisji Europejskiej) nie są ściśle określone - o przyjęciu kandydatów decyduje siła perswazji i pozycja danego kraju i samego kandydata. Ale jest własną zasługą dyplomacji PiS, że została zignorowana.
Waszczykowski próbował odnotować jakikolwiek sukces na brukselskim szczycie i popełnił kolejne kłamstewko.
Mały sukces odnieśliśmy. W tym raporcie przewodniczącego, tych nieistniejących konkluzjach, jest na końcu zapis, że trzeba opracować jasne reguły wybierania najwyższych urzędników. To wszystko będzie trzeba wymusić, wypracować, Rada Europejska ma mandat.
Jak ustaliło OKO.press, ten "mały sukces" okazał się jeszcze jedną porażką. Rzecz w tym, że zgodnie z zapisami traktatu lizbońskiego, konkluzje szczytu Rady Europejskiej muszą zostać podpisane przez wszystkie państwa. Tak się nie stało, więc opublikowany na stronach Rady dokument opatrzony jest adnotacją:
„Rada Europejska debatowała nad załączonym dokumentem. Miał on poparcie 27 członków Rady Europejskiej, ale nie osiągnięto konsensu z przyczyn niezwiązanych z jego treścią".
Zabrakło podpisu premier Szydło, co sprawiło, że nawet "małego sukcesu" nie było.
Jest wiele nieuprzejmych czy wręcz obraźliwych wypowiedzi Waszczykowskiego wobec Komisji Europejskiej, która prowadzi procedurę kontroli praworządności wobec naruszania przez Polskę zasad państwa prawa i jest także w sporze o wycinkę Puszczy Białowieskiej przed Trybunałem Sprawiedliwości.
Najbardziej oryginalna była sugestia, że za troską instytucji europejskich o stan polskiej demokracji stoją podejrzane interesy. Potraktowana poważnie wypowiedź Waszczykowskiego oznacza, że prześladowanie Polski jest zemstą za to, że rząd PiS uszczelnia system podatkowy.
Co musi oznaczać, że albo polscy oszuści podatkowi kradną na zlecenie Brukseli, albo że Bruksela chodzi na pasku oszustów podatkowych z Polski.
Podstawowa forma polemiki Waszczykowskiego z KE jest jednak mniej wyrafinowana - minister po prostu zaprzecza, że KE ma uprawnienia, by zajmować się polską demokracją.
Komisja jest ciałem technicznym i nie ma prawa ani prerogatyw do monitorowania sytuacji w państwach członkowskich.
Waszczykowski, podobnie jak wielu polityków PiS, jest szczególnie zawzięty na Fransa Timmermansa, holenderskiego polityka, pierwszego zastępcy przewodniczącego Komisji Europejskiej. Atakuje go ad personam, systematycznie zrażając do siebie tak wpływową osobę.
W wywiadzie dla Politico (28 maja 2017) Waszczykowski mówił o procedurze kontroli praworządności uruchomionej wobec Polski przez KE:
"W Polsce istnieje poczucie, że to jest osobista krucjata Timmermansa,
ponieważ sprawy, o które on nas oskarża, zostały dawno temu naprawione przez Sejm (oczywista nieprawda - przyp. OKO.press). Naprawdę się martwię, ponieważ to jest niesprawiedliwe twierdzenie Timmermansa. Ono stygmatyzuje Polskę”.
Waszczykowski podkreślił, że nie ma napięcia między Polską a Komisją, jest napięcie tylko „z jednym z komisarzy”. Niezbyt konsekwentnie dodał jednak, że komisja w działaniach wobec Polski przekracza swój mandat, czym „naraża swą wiarygodność w krajach regionu”. Mandatu Komisji udzielają szefowie państw członkowskich.
Komisji i Timmermansowi Waszczykowski zarzuca nieprzestrzeganie traktatów europejskich.
Urzędnicy UE są od tego, żeby przestrzegać traktatów europejskich, które zostały ratyfikowane (...). Niech mi pan Timmermans wskaże, w którym traktacie europejskim jest procedura, którą którą uruchomił wobec Polski.
Waszczykowski nie wie lub udaje, że nie wie, jak działa Unia Europejska. Obok zapisów traktatowych decyduje usus i ucieranie stanowisk w bezpośrednich kontaktach, na co z kolei wpływ ma pozycja danego państwa i danego polityka.
Ponosząc porażkę za porażką Waszczykowski dochodzi do wniosków groźnych dla dyplomaty, i mówi o nich publicznie: "W polityce wobec UE trzeba mieć ostre zęby, umieć oddziaływać negatywnie” – zapowiadał 11 marca 2017 po brukselskim blamażu PiS z wyborem Tuska na przewodniczącego Rady Europejskiej.
Waszczykowski popełnił wiele błędów i gaf, które demaskowały go jako czołowego przedstawiciela nieudolnej polityki "wstawania z kolan", ale raz jeden - nieoczekiwanie - postąpił jak członek europejskiej wspólnoty. W marcu 2016 zaprosił Komisję Wenecką, organ Rady Europy, by oceniła konflikt wokół Trybunału Konstytucyjnego. Ściągnął na siebie i swoją formację kłopoty, bo nie miał zamiaru respektować rekomendacji Komisji.
Radził sobie po swojemu. Próbował "donosić" na Komisję.
Wspominałem sekretarzowi generalnemu Rady Europy, że jesteśmy bardzo rozczarowani sposobem zachowania się Komisji Weneckiej, która mimo otwarcia, mimo gestów ze strony rządu, większości parlamentarnej, bardzo jednostronnie ocenia sytuację w Polsce.
Główna argumentacja ministra była pozamerytoryczna. Nie odnosił się do konkretnych zarzutów, choć z pewnością - jako człowiek inteligentny i porządnie wykształcony, także zagranicą - rozumiał treść raportów Komisji. Cały spór sprowadzał do rozgrywki PiS kontra opozycja, a nawet PiS kontra ówczesny prezes Trybunału Konstytucyjnego prof. Andrzej Rzepliński.
To charakterystyczny rys działania ministra Waszczykowskiego - personalizacja sporów, przedstawianie ich jako walki na zasadzie kto kogo i jaki za tym stoi interes. Niebezpieczny rys u dyplomaty, bo utrudnia zawieranie kompromisów. Ale też nie o kompromisy tu chodzi.
W raportach komisji absolutnie nie bierze się pod uwagę opinii jednej strony, bierze się pod uwagę tylko argumenty Trybunału Konstytucyjnego i pana Rzeplińskiego.
W czasie zwycięskiej kampanii prezydenckiej Emmanuel Macron wiele razy krytykował dzisiejszą Polskę, mówiąc m.in. "o reżimach panów Orbána, Kaczyńskiego i Putina. To nie są ustroje otwartej i wolnej demokracji. Codziennie łamane są tam liczne swobody, a wraz z nimi nasze zasady”. Na te trudne do przyjęcia dla rządu PiS słowa, Waszczykowski zareagował z bufonadą:
Należy pytać francuskiego polityka, jak on sobie wyobraża francusko-polskie stosunki po takich oskarżeniach. To oni muszą przyjechać do Polski, przedstawić się i będą świecić oczami. Patrzę z zaciekawieniem, jak się zachowa po tym, jak wybrnie z tego
Zastosował też swój (i PiS) ulubiony manewr "redukcji wartości do interesów", czyli demaskowania zarzutów politycznych czy ideowych, jako obrony interesów krytyka. Mówiąc o piątej-szóstej gospodarce świata popadł przy tym w śmieszność samochwalstwa:
Gospodarka francuska nie potrafi konkurować z takimi gospodarkami jak Polska. Głównie chodzi o pieniądze, o ochronę rynku, o inteligentny protekcjonizm. Nie radząc sobie z naszą konkurencją, wyciąga się zarzuty polityczne.
W swojej wojence z Timmermansem dokonał śmiałej interpretacji systemu państwa prawa w Holandii, wywyższając polski Trybunał Konstytucyjny, już zresztą wtedy ubezwłasnowolnionym przez PiS.
Kiedy Trybunał Konstytucyjny zostanie stworzony w Holandii, zgodnie ze standardami europejskimi? To pytanie retoryczne, nie musi pan odpowiadać.
W mniej znanej wypowiedzi, zapewne z czystej bezmyślności, Waszczykowski obraził bałkańską pamięć tragedii wojny na terenach dawnej Jugosławii (1991-1995), w której zginąć mogło nawet 200 tys. osób. Trudno sobie wprost wyobrazić wypowiedź polityczną, która jednocześnie oburza Serbów, Chorwatów, Bośniaków i Kosowian, ale Waszczykowskiemu się to udało.
Unia Europejska jest instytucją zbudowaną po to, żeby w Europie nie było wojny i od 70 lat wojny nie ma, poza marginalnymi wojnami na Bałkanach i ważną, może nie marginalną, wojną rosyjsko-ukraińską.
W wypowiedziach Waszczykowskiego zabrakło natomiast choćby śladu krytyki Wielkiej Brytanii po Brexicie. A mógłby czuć rozżalenie, wszak w swoim exposé stawiał na sojusz z Wielką Brytanią jako podstawę polskiej polityki.
Będziemy [się konsultować] z najważniejszymi partnerami UE, w pierwszej kolejności z Wielką Brytanią, z którą łączy nas rozumienie wielu elementów agendy europejskiej i podejście do problemów bezpieczeństwa. Wspólna percepcja problemów europejskich (...)
Waszczykowski powtarzał tylko, że Brexit powinien skłonić Unię do reformy. Jego zdaniem dowodzi, że UE jest niewłaściwie zarządzana, ogranicza samodzielność rządów narodowych.
W wywiadzie dla "Die Welt" podkreślał, że żadne poważne ugrupowanie polityczne w Polsce nie wezwało dotąd do referendum w sprawie członkostwa w UE, ale nie wyklucza, iż może się to w przyszłości zmienić.
Wyraził nadzieję, czy raczej groźbę, że "nie będziemy zmuszeni sięgać po drastyczne środki z powodu nierozważnych działań podejmowanych przez europejskich reformatorów”.
Wiele osób rozbawiła wypowiedź Witolda Waszczykowskiego z 3 stycznia 2016 dla niemieckiego tabloidu "Bild" o ideowych porządkach, jakie PiS chce wprowadzić w Polsce (OKO.press jej nie omawiało, bo powstało pół roku po tej wypowiedzi). Okazała się jednak znacznie bardziej serio niż można było myśleć:
„Chcemy uleczyć nasz kraj z niektórych chorób. Poprzedni rząd wdrażał lewicową koncepcję, jak gdyby świat musiał zgodnie z marksistowskim wzorcem poruszać się tylko w jednym kierunku: w stronę mieszanki kultur i ras, świata rowerzystów i wegetarian, który stawia jedynie na odnawialne źródła energii i zwalcza wszystkie formy religii. To nie ma nic wspólnego z tradycyjnymi polskimi wartościami”.
Waszczykowski uzyskał efekt komediowy (prawdziwy Polak je dużo kiełbasy i jeździ 15-letnim dieslem?), ale przekaz okazał się niestety serio. "Lewicowości" Waszczykowski przeciwstawia "polską tradycję", religijność, jednorodność etniczną wspartą ksenofobią, gospodarkę opartą na węglu i tradycyjną polską kuchnię. Tego rodzaju deklaracja jest - i słusznie - odbierana na Zachodzie jako groźny anachronizm.
Ale świat może się cofnąć - wieszczy Waszczykowski. Potwierdzeniem jego słów ma być zwycięstwo Trumpa w USA.
Znaczna grupa Amerykanów chciała powrotu do wartości, do tradycji. Droga permisywizmu, „róbta co chceta” dla znacznej części społeczeństwa amerykańskiego jest nie do przyjęcia
Trump jako uosobienie wartości prawicowych (czy jakiegokolwiek etosu) to odważna teza, ale w sporze z (post)nowoczesną Europą, Waszczykowski ustawia się po stronie prezydenta USA wraz z całym polskim społeczeństwem potraktowanym hurtowo. I dlatego może obiecywać, że Polacy prezydenta USA powitają z szacunkiem i wdzięcznością. A jeśli ktoś by protestował, to są ludzie obcy Polsce, przedstawiciele tej zdegenerowanej Europy:
Waszczykowski zadaje sobie sprawę, że jego (PiS) wersja europejskości może przegrać z "lewicową" (zamiennie "liberalną") wizją kontynentu, ale pociesza się w sposób, który też nie wywoła entuzjazmu u partnerów z UE. Wieszczy zmierzch UE, zapowiada koniec projektu "Europa":
Nic nie jest na tym świecie trwałe. Rozpadło się Imperium Rzymskie, Związek Radziecki też się rozpadł. Unia Europejska na pewno będzie ewoluować.
Politycy PiS wypowiadają ogromną wręcz liczbę zdań fałszywych, naciąganych czy zmanipulowanych. Na tym tle Waszczykowski dorównuje kolegom ministrom-konfabulantom Macierewiczowi i Szyszce - tworzy całe sytuacje, których nie ma i nie było.
W lutym 2016 roku trzech amerykańskich senatorów: John McCain z Partii Republikańskiej oraz Ben Cardin i Richard Durbin z Partii Demokratycznej w liście do premier Szydło wezwało Polskę do wycofania się z ustaw groźnych dla praworządności i do "powrotu na drogę wysokich demokratycznych standardów, których wcześniej była regionalnym liderem".
Z tej niewygodnej dla dyplomaty sytuacji Waszczykowski wybrnął tak:
Nie mieli świadomości, co podpisują. Mówię o liście z lutego tego roku. Ktoś im podrzucił takie informacje o tym, co się dzieje w Polsce. Kiedy dowiedzieli się od pani Anny Anders, jak wygląda druga strona medalu, zmienili zdanie.
Oj naiwny, naiwny minister. Takie kłamstewka mogą przecież wyjść na jaw. OKO.press zwróciło się do senatorów z pytaniem, czy Waszczykowski mówi prawdę. Odpowiedziało dwóch.
"To bzdura (that’s garbage). Senator Durbin nie zmienił swojej opinii” – stwierdziło biuro demokraty. Również sekretariat Bena Cardina odpowiedział, że nie tylko nie zmienił on swojej opinii, ale również ani on, ani pracownicy jego biura nigdy nie spotkali się z senator Anders.
O rzekomej zmianie poglądów senatorów USA Waszczykowski mówił w TVN24 i może sądził, że za oceanem nikt tego nie zauważy? W wywiadzie dla "Die Welt" z kolei minister w połowie maja 2017 sprzedał europejskiej opinii publicznej dobrą wiadomość, że Polska jednak zrobi coś dla uchodźców, i to tych najbardziej potrzebujących: rannych, chorych, w tym dzieci i osób starszych.
Rozważamy rozpoczęcie wydawania wiz humanitarnych osobom rannym w działaniach wojennych i dzieciom z traumą wojenną. Jesteśmy w trakcie rozmów z Watykanem, polskim Kościołem i Caritas, sprawdzamy liczbę szpitalnych łóżek, które moglibyśmy udostępnić
OKO.press rzuciło się sprawdzać tego newsa, ale niestety, im bardziej sprawdzaliśmy, tym bardziej go nie było. Dwukrotnie zaprzeczył rzecznik rządu Rafał Bochenek, zaprzeczał Caritas Polska i Episkopat, a nawet samo... MSZ.
Wreszcie Waszczykowski spuścił z tonu. Zamiast "prac i konsultacji, które już trwają", stwierdził, że "jesteśmy na początku etapu myślenia o korytarzach humanitarnych". Korytarzy nie było i nie ma, one powstały wyłącznie w głowie ministra i to "na początku etapu myślenia".
Minister Waszczykowski razem z całym PiS wypełnia też przekazy dnia, które w znacznej części składają się z przeinaczeń, nadinterpretacji i kłamstw. Siłą rzeczy jego domeną są sprawy zagraniczne.
Na warszawskim szczycie NATO w lipcu 2016 prezydent Obama - stojąc obok prezydenta Dudy - powiedział: „Podstawą amerykańskiej polityki zagranicznej jest zasada, że mówimy głośno o tych wartościach [pluralizmie i demokracji] na całym świecie, nawet z naszymi najbliższymi sojusznikami. W tym właśnie duchu wyraziłem w rozmowie z prezydentem Dudą naszą troskę/zaniepokojenie [concern] w związku z pewnymi działaniami oraz impasem wokół Trybunału Konstytucyjnego”.
Ta połajanka wymagała riposty.
Prezydent Obama (...) odnosił się bardzo generalnie do problemu praworządności. Uznał nawet, że Polska w dalszym ciągu jest ostoją demokracji i ufa w demokrację polską. Nie było tam krytyki generalnie pod kątem rządu polskiego, czy parlamentu polskiego.
Waszczykowski poszedł w zaparte w sposób uderzająco naiwny, nawet jak na polityka PiS. Przecież każdy może sprawdzić, co Obama powiedział.
W całej serii wypowiedzi Waszczykowski starał się udowodnić tezę, że to dzięki szczytowi NATO w Warszawie w lipcu 2016 zapadła decyzja o rozmieszczeniu wojsk NATO wzdłuż granicy z Rosją. W narracji PiS obowiązywała teza, że poprzedni szczyt NATO w Cardiff we wrześniu 2014 - z udziałem prezydenta Komorowskiego - nie miał tu większych zasług, albo co najwyżej postanowił, że powstanie tzw. szpica, czyli killkutysięczny oddział gotów do mobilizacji i interwencji, gdyby zaszła potrzeba.
Tymczasem w deklaracji podsumowującej spotkanie państw NATO w Walii jednoznacznie ustalono, że w krajach wschodniej flanki NATO zostaną rozmieszczone jednostki Sojuszu. Punkt 7. deklaracji zapowiadał „środki bezpieczeństwa obejmują ciągłą obecność w powietrzu, na lądzie i na morzu oraz znaczącą aktywność militarną we wschodniej części Sojuszu, obie na zasadach rotacyjnych”.
Fałsz w ustach Waszczykowskiego nie jest niczym oryginalnym, ale spójność jego przekazu może robić wrażenie.
Krok 1. Na szczycie w Cardiff nie ustalono niczego konkretnego.
Zastaliśmy sytuację, w której Polska funkcjonowała w sytuacji niedookreślonego bezpieczeństwa w NATO
Krok 2. A jeśli coś ustalono to tylko tzw. szpicę. Tyle miał do zaproponowania Polakom poprzedni rząd.
Tamten rząd funkcjonował na podstawie decyzji z Walii, gdzie NATO chciało nas bronić szpicą, która dolatywałaby do nas w przypadku zagrożenia.
Krok 3. Na szczęście pojawiła się dyplomacja PiS, której "usilna perswazja" zmieniła ustalenia z Cardiff.
Nasza usilna perswazja doprowadziła do zmiany decyzji sojuszników i uznania, iż gwarantem bezpieczeństwa nie jest tylko kilkutysięczny oddział, tzw. szpica. Na szczycie NATO w lipcu w Warszawie zdecydowano się na stałą obecność wojsk batalionowych.
Krok 4. I na tym polega ogromny sukces PiS i Waszczykowskiego osobiście. Odwrócili bieg historii.
Postawiliśmy tę sprawę bardzo jasno - Polska musi być broniona przez obecność wojsk sojuszniczych na terenie naszego kraju. I to zostało przyjęte. To jest najważniejszy sukces.
24 października 2017 w Palermo Waszczykowski na konferencji o migracji bronił tezy, że "Polska jest także narażona na wielką masę migracyjną".
W sporze o uchodźców to ulubiony wątek Waszczykowskiego: uzasadnia odmowę przyjmowania uchodźców tym, że Polska przyjmuje tylu imigrantów z Ukrainy i oskarża Europę, że tego nie docenia.
Udaje, że nie wie, że uchodźcy to osoby, które muszą opuścić swój kraj ze względu na zagrożenie życia, zdrowia bądź wolności, zwykle w wyniku działań wojennych, takich jak wojna w Syrii.
Waszczykowski miesza ludziom w głowach, bo to tak, jakby Wielka Brytania odmówiła przyjmowania uchodźców z Azji czy Afryki ze względu na to, że na Wyspy przebywają miliony imigrantów zarobkowych, w tym blisko milion z Polski. Imigracja zarobkowa - Polaków do Wielkiej Brytanii czy Ukraińców do Polski - przynosi krajom przyjmującym duże korzyści ekonomiczne, przyjmowanie uchodźców jest humanitarnym gestem, który łączy się z nakładami i problemami z asymilacją przybyszów.
Tymczasem Waszczykowski powtarza w kółko:
W ubiegłym roku polskie władze wydały 1,2 miliona wiz dla Ukraińców i pół miliona wiz dla Białorusinów. Nie wiem, dlaczego migranci z Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej mają być lepiej oceniani, lepiej zadbani przez europejskie instytucje.
Polska przyjęła 1,25 mln uchodźców z Ukrainy i pół miliona z Białorusi.
Rozważamy rozpoczęcie wydawania wiz humanitarnych osobom rannym w działaniach wojennych i dzieciom z traumą wojenną. Jesteśmy w trakcie rozmów z Watykanem, polskim Kościołem i Caritas, sprawdzamy liczbę szpitalnych łóżek, które moglibyśmy udostępnić
Minister Waszczykowski potrafi do tej obowiązującej w PiS "narracji ukraińskiej" dorzucić wkład własny.
Twierdzi, że Polska nie może przyjąć uchodźców w ramach relokacji, bo byłby to udział w... przymuszaniu ich do tego, czego nie chcą.
Odrzucenie humanitarnego gestu pomocy bliźnim, jest tu zatem wyjaśniane jako szacunek dla ich podmiotowości, co stanowi wyjątkowo perfidne przekłamanie.
Oczywiście, nikt z tych migrantów, czy jak pani mówi "uchodźców" - nie ma też chęci, żeby emigrować do Polski. Nie możemy zaakceptować sytuacji, że postępowa Unia Europejska decyduje o relokacji siłą osób, które nie chcą być relokowane do Polski.
Zwłaszcza, gdy minister sięga po analogie historyczne i kojarzy Polaków zsyłanych w XIX wieku za Syberię z uchodźcami przenoszonymi z Włoch i Grecji do innych krajów UE. Żartobliwy tytuł OKO.press, że ministrowi myli się Syria z Syberią, nie powinien przesłaniać cynicznej obłudy tego sposobu argumentacji.
Relokacja, czyli przesiedlenie siłowe, które proponuje Unia Europejska jest nie przyjęcia przez Polskę z wielu powodów. Między innymi historycznych. Polacy byli w przeszłości wysiedlani. Byliśmy wysyłani na Syberię, wysiedlani z naszych miejscowości.
Wiele wypowiedzi Waszczykowskiego wywołuje u odbiorcy odruch "Ależ panie ministrze, jak pan może!". Są wśród nich powtarzane często tezy o ogromnych sukcesach polityki europejskiej rządu PiS i ministra osobiście.
Zdaniem Waszczykowskiego pozycja Polski po 2015 roku się umocniła:
Utrzymywaliśmy wysoką pozycję w Unii Europejskiej - instytucji, która uzupełnia nasze bezpieczeństwo głównie w pozamilitarnych aspektach.
Polska jest w europejskiej czołówce wpływowych i świetnie współpracuje z największą trójką - Wielką Brytanią, Niemcami i Francją.
Współpracowaliśmy z licznymi krajami, ale chcę wskazać przede wszystkim tę największą trójkę, tj. Wielką Brytanię, Niemcy, Francję.
Hasłem propagandowym - w miejsce dawnego "wstawania z kolan" staje się "przywrócenie podmiotowości".
Przywróciliśmy podmiotowość (polskiej polit. zagr. - red.) (...), przyjmując za punkt wyjścia szeroko pojęte interesy naszego kraju. (...) Zamiast stać na bocznej linii i kibicować głównym graczom sami weszliśmy do gry na międzynarodowej arenie.
Te ogromne sukcesy to jednak nic w porównaniu z możliwościami Polski i samego ministra. Waszczykowski ma na przykład gotową receptę na kryzys w Syrii.
To jest podejście, które proponujemy... Przede wszystkim podjąć skuteczne próby rozwiązania konfliktu syryjskiego, libijskiego. To po pierwsze. Po drugie pomagać tym osobom, które są wokół krajów konfliktu. Po trzecie zbudować straż obrony Europy.
Minister wspierał też Macierewicza w obronie przegranej sprawy smoleńskiej. PiS obiecywał, że po przejęciu władzy poda prawdziwe przyczyny katastrofy smoleńskiej, ukarze winnych, odzyska wrak samolotu. Wyszło z tego tyle, co nic. W tej sytuacji Waszczykowski zrzuca winę na poprzedników:
Zaraz po katastrofie [...] nasz rząd powinien zwrócić się o konsultacje polityczne. Zgodnie z art. 4 Traktatu Waszyngtońskiego każde państwo członkowskie ma prawo o takie konsultacje poprosić.
Uprawia też grę pozorów zapowiadając własną interwencję u sekretarza stanu USA Rexa Tillersona. Nie trzeba dodawać, że efekt tej interwencji - o ile do niej w ogóle doszło - był żaden.
Poinformuję sekretarza Tillersona o tym, na jakim etapie jest polskie śledztwo w sprawie tragedii. Liczymy na presję dyplomatyczną. Chcielibyśmy, aby w rozmowach USA-Rosja ta kwestia zaczęła się pojawiać
Skoro doraźne działania nie prowadzą donikąd, minister ma oryginalny pomysł, który zapewne - jak kilka jego innych projektów - pozostanie na zawsze "na początku etapu myślenia".
Interesuje nas wszelkie wsparcie, począwszy od kwestii technicznych po pomoc prawną, gdyż zamierzamy zaskarżyć rosyjskie śledztwo ws. Smoleńska do Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości w Hadze.
25 sierpnia 2016 w programie "Warto rozmawiać" Waszczykowski dzielił się wrażeniami z wizyty w Turcji, dokąd pojechał miesiąc po nieudanym puczu:
"Widzimy olbrzymią skalę represji, ale żadne instytucje międzynarodowe nie alarmują, by te represje wykraczały poza system prawny w Turcji. Być może to inny system".
Pierwsza część to nieprawda. Prawo w Turcji nie dopuszcza stosowanie represji na olbrzymią skalę, a o jego łamaniu alarmowały organizacje pozarządowe (m.in. Amnesty International i Human Rights Watch).
Szefowa dyplomacji Unii Europejskiej Federica Mogherini już dwa dni po zdławieniu puczu wezwała Turcję do respektowania zasad demokracji i praw człowieka. Była to reakcja na informacje o masowych aresztowaniach oraz czystkach w sądownictwie, służbach mundurowych i szkolnictwie wyższym.
Druga część wypowiedzi Waszczykowskiego to niebezpieczna relatywizacja.
Są na świecie niedemokratyczne systemy, ale to wewnętrzna sprawa tych krajów - o ile działają zgodnie ze stanowionym przez siebie prawem i mają mandat wyborczy - nie należy ich potępiać.
Ten pragmatyzm podszyty jest niechęcią do liberalnej demokracji i własnym doświadczeniem PiS, bo "instytucje międzynarodowe" stale alarmują, że w Polsce demontowana jest demokracja.
Waszczykowski wierzy, że świat nie jest skazany na projekt "Europa" - z jego otwartością, różnorodnością, poszanowaniem praw mniejszości, odrzuceniem tego, co autorytarne w tradycji. To wszystko, co w kulturze ma wyrażać np. Jerzy Owsiak z jego "róbta co chceta" interpretowanym jako moralny nihilizm.
Stoi za tym coś więcej niż tylko tradycjonalizm, konserwatyzm w polskim znaczeniu tego słowa. Waszczykowski zaskakująco szczerze deklaruje, jaki ma stosunek do demokracji. Cytujemy aż trzy wypowiedzi na ten sam temat, żeby lepiej ukazać filozofię polityczną, którą minister wyraża, i która stoi za działaniami PiS.
My jesteśmy w demokracji. A dlaczego mamy być w demokracji jakiejkolwiek przymiotnikowej? A ja nie chcę demokracji przymiotnikowej, ja chcę demokrację normalną.
Natomiast nam się w tej chwili odmawia prawo realizacji tego programu, bo rzekomo w Europie od kilkudziesięciu lat jest obowiązek realizacji jakiejś demokracji liberalnej. To jest demokracja ideologiczna. A my nie chcemy demokracji ideologicznej.
A ja nie chcę demokracji przymiotnikowej, ja chcę demokrację normalną. Taką, gdzie kto ma program, który zdobędzie popularność społeczeństwa, wygrywa wybory, ma prawo ten program zrealizować.
Sens jest taki: demokracja to system, w którym władze pochodzą z wyboru. Wybrane legalnie władze mają prawo realizować swój program, nie respektując ograniczeń, jakie narzuca system demokratyczny, czyli demokracja liberalna czy konstytucyjna.
Ten sposób myślenia jest popularny, należy do tradycji filozofii politycznej Hobbesa i z jego "Lewiatanem" jako omnipotentnym władcą, na rzecz którego obywatele dobrowolnie rezygnują ze swej autonomii. W kręgach PiS popularne są prace Carla Schmitta, XX-wiecznego kontynuatora Hobbesa, z jego doktryną decyzjonizmu (Schmitt był profesorem Uniwersytetu Berlińskiego przez cały okres hitlerowski, i angażował się w niektóre działania nazistów). "Wszelkie prawo jest prawem sytuacyjnym - pisał Karl Schmitt - suweren tworzy i gwarantuje sytuację jako całość w jej totalności. On ma monopol ostatecznej decyzji".
Swój pogląd na temat istoty demokracji bezprzymiotnikowej Waszczykowski przedstawił w BBC.
My po prostu chcemy pozostać na kursie demokratycznym i być demokratycznym krajem bez przymiotników.
Takie podejście do demokracji sprawia, że nie ma właściwie powodów do krytykowania satrapów, którzy łamią zasady demokracji liberalnej, ale wygrywają wybory. Czy to będzie w Turcji...
... czy w Białorusi, mają legitymację do działania i tworzą demokrację bezprzymiotnikową, każdy po swojemu.
W ubiegłym roku [Łukaszenka] dał wiele przykładów otwartości, gotowości do odwilży politycznej. Trzeba było skorzystać z tej otwartości i myśmy sprawdzili.
W tym punkcie myślenie Waszczykowskiego staje się nie tylko anachroniczne, ale i niebezpieczne.
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Komentarze