Zajęta czyszczeniem państwa po PiS nowa władza nie ma czasu na działania wzmacniające demokrację. A ona nie obroni się tylko dzięki instytucjom i prawu – bez udziału obywateli. W piątą rocznicę śmierci Pawła Adamowicza trzeba powiedzieć, że priorytety warto ustawić trochę inaczej. Kryzys państwa jest zbyt poważny, a czas ucieka
Premier Donald Tusk obiecał rozliczenie i pojednanie. A w exposé przed miesiącem przekonywał, że przywrócenie rządów prawa i niezależnych instytucji da demokratycznemu społeczeństwu przestrzeń do debaty i ostrego, ale bezpiecznego sporu. Posprząta się po PiS i zacznie się porządną debatę, także ze zwolennikami PiS.
Wspominał w tym kontekście Pawła Adamowicza.
"Wiem, że pojednanie będzie prawdopodobnie najtrudniejszym zadaniem, ale wierzę, że i tym razem niemożliwe stanie się możliwe. Wierzę, że Polacy odradzą się jako jedna wspólnota, jako wielki, silny naród. I nie spocznę, póki to się nie stanie” – mówił Tusk w orędziu na Boże Narodzenie.
O pojednaniu i przywróceniu rządów prawa mówił też w telewizyjnym wywiadzie w pierwszą miesięcznicę swoich rządów, 12 stycznia 2024.
Jeśli założyć, że nie zapowiadał infantylnego pojednania i zbiorowego „kochajmy się” – to ważne jest pytanie, jak koalicja 15 października zamierza odbudować wspólnotę, która potrafi spierać się o coś więcej niż o to, kogo z tej wspólnoty wyrzucić?
Rocznica śmierci Pawła Adamowicza jest dobrym momentem, by o to zapytać.
Jeśli plan ekipy Tuska polega tylko na odbudowaniu niezależnych instytucji i rządów prawa, to może to być za mało. Choćby z tego powodu, że taka odbudowa trwa, nawet jeśli władza stara się działać sprawnie. „Musimy odzyskać wspólne punkty odniesienia. To może potrwać” – przyznał premier w wywiadzie 12 stycznia.
A w tym czasie dochodzi do istotnych zmian społecznych.
Już je widać. Świadomi obywatele powoli spychani są do roli tłumu do pokazywania na zdjęciach z drona na demonstracji. Spór o instytucje jest sporem dla ekspertów, bo nawet magisterium z prawa i administracji nie pozwala się rozeznać, który Sąd Najwyższy jest Sądem Najwyższym, który sędzia TK – sędzią, a poseł – posłem.
Tusk zapowiada „przywrócenie słowom ich prawdziwego znaczenia”, a tymczasem tylko doktorzy habilitowani umieją wyjaśnić, który wyrok sądu jest ważny, a który – choć jest wyrokiem, to wyrokiem nie jest. Która telewizja to prawdziwa TVP, a które ułaskawienie prezydenta ma moc, a które nie?
Instytucje mogą być więc prawnie odzyskane a ich niezależność odbudowana, elementy kontroli władzy większości nad mniejszością mogą znowu zacząć działać. Ale to nie znaczy, że da się odbudować zaufanie do tego systemu.
Awantura o TVP i o wyegzekwowanie kary za nadużycie władzy od szefów służb specjalnych ten proces zamieszania przyspieszyły – a mamy dopiero miesiąc od powstania nowego rządu.
To wszystko nie zaczęło się oczywiście teraz. Paweł Adamowicz jest pierwszą śmiertelną ofiarą odwracania znaczeń w debacie publicznej.
Po 2015 roku władza PiS zainfekowała instytucje publiczne. Potem te fałszywe instytucje uczyniły z opozycyjnego polityka i wybranego w wyborach powszechnych prezydenta wielkiego miasta symbol zła. A potem – jako symbol zła – Paweł Adamowicz został zamordowany na oczach ludzi zgromadzonych na wielkiej dobroczynnej uroczystości. 13 stycznia 2019 roku.
Władza powiedziała następnie, że to, co się stało, było wypadkiem. Po prostu czynem człowieka niezdolnego do samodzielnej oceny faktów.
Nie-obywatela.
Potem zaś władza zaatakowała osoby publiczne, które domagały się zbadania, jaki udział miała władza w zabójstwie (wytoczyła im pozwy o ochronę dóbr osobistych, domagając się gigantycznych odszkodowań). Po śmierci prezydenta Adamowicza celem ataków propagandy PiS stała się jego następczyni na stanowisku prezydenta Gdańska.
Ostatecznie sprawca został osądzony, czyli instytucjonalnej sprawiedliwości stało się zadość. Ale nic nie zrobiliśmy z tym, co się przed pięciu laty stało z nami samymi.
Ówczesny rzecznik praw obywatelskich Adam Bodnar nawoływał wtedy, by się z tym zmierzyć. „Minimum tego, co powinno się zdarzyć, to to, co Brytyjczycy zrobili po zamordowaniu (w kampanii w sprawie brexitu) labourzystowskiej posłanki Jo Cox w 2017 roku” – mówił.
Zabójstwo Joe Cox wyglądało podobnie, miało miejsce w emocjach kampanii politycznej. Ale Brytyjczycy, którzy trawniki i demokrację pielęgnują dłużej, mieli już na to procedury awaryjne. Więc premier Cameron, konserwatysta, który liczył, że na brexicie zarobi politycznie, mógł po prostu zgodnie z tymi procedurami wyjąć kartkę i powiedzieć w Izbie Gmin:
"W najbliższą środę – jak powiedział lider opozycji – przypadałyby 42. urodziny Jo, dlatego będziemy świętować jej życie i jej wartości. Uroczystości odbędą się jednocześnie w Nowym Jorku i Waszyngtonie, Londynie, Batley [okręgu Joe Cox – red.], Brukseli, Genewie, Nairobi i Bejrucie (...). To nam przypomni, że ta wspaniała profesjonalistka była też kochającą i radosną matką, córką, siostrą, żoną i przyjaciółka, z ciepłym uśmiechem i częstym śmiechem w głosie. Jo zjednoczyła ludzi. Widziała w ludziach to, co najlepsze i wydobywała z nich to, co najlepsze”.
Cameron rozumiał, że sama mowa pogrzebowa to za mało. Ludzie muszą mieć szansę coś zrobić, jakoś zareagować. A zwrócenie się ku szczegółom, tym elementom losu człowieka, których nie da się podrobić i przekręcić, pomoże.
Rozmowa o konkretach i wspólne działanie było czymś, co mogło w takiej sytuacji połączyć wyborców labourzystowskich i konserwatywnych.
W Polsce nic takiego się nie zdarzyło. Raczej nie przychodziło do głowy, że tragedia ważnego polityka, na którego pogrzeb ściągają ważni ludzie z kraju i zagranicy, jest też sprawą wszystkich obywateli.
Nie wiedzieliśmy też wtedy, że władza systemowo wzięła także zwykłych obywateli na celownik. A dokładnie – zorganizowała system nacisku, prawnych i policyjnych szykan, a także organizowanych kampanii nienawiści.
Stało się to gdzieś jesienią 2017 roku (co w OKO.press ustaliliśmy na podstawie zbieranych od 2021 roku relacji) i kiedy Paweł Adamowicz był chowany w gdańskim Kościele Mariackim, proces ten trwał w najlepsze. Ale dotyczył zwykłych ludzi, był dotkliwy, ale nie dramatyczny.
By użyć słów prezydenta Andrzeja Dudy po protestach kobiet –
“przecież nikt nie zginął”.
Wyobraźnia polityczna starczała nam tymczasem na tyle, by myśleć, że jak się zmieni władzę, to się wszystko naprawi. I potem będzie dobrze. Nie będzie. Sprawa Pawła Adamowicza nie została rozliczona, tak jak powinna – nie w sensie szukania winnych, ale naprawiania zła.
W 2019 roku nie było może do tego społecznych kompetencji. Ale teraz nie można przegapić, że demokracji nie uratuje się oglądając Sejmix. Instytucjonalnej polityce grozi obstrukcja PiS i liberum veto prezydenta lubiącego o sobie myśleć z dużej litery.
Tylko że ludzie, których władza pociesza spektaklami na YouTube, wywiadami w telewizji i twittami na X, mogą więcej. To obywatele, którzy nie tylko zagłosowali w tych wyborach, a wcześniej – wzięli udział w masowych prostatach (zwłaszcza Strajku kobiet).
Dziś mamy państwo odpowiedzialne za wspólnotę, ma więc ono jeszcze większy dług wobec większej liczby obywateli. Nie tylko dlatego, że przeżyli oni przez te pięć lat od śmierci Adamowicza więcej trudnych rzeczy, ale także dlatego, że więcej potrafią i przez lata wykonywali zadania państwa.
Można postawić na spektakl: PiS się przykuje do mównicy w Sejmie? Będzie godzinami śpiewał hymn? Prezydent Duda będzie wetował wszystko, jak leci, a PiS po sprawnym przejęciu języka dawnej opozycji ulicznej będzie skandował **** ** oraz “Konstytucja”?
Traktować obywateli nie jak publiczność, a jako uczestników tego, co się dzieje. Angażować w proces polityczny, zgodnie z regułami konsultacji, wysłuchań i narad. Oraz paneli obywatelskich.
Wtedy zamiast przedstawienia „Tusk uchwala ustawy, a Duda je wetuje” mielibyśmy decyzje podejmowane przez większość, ale z uwzględnieniem najróżniejszych głosów mniejszości. I parlament miałby silniejszy mandat.
Zasady partycypacji obywatelskiej są znane i praktykowane – ale tylko lokalnie. Także w Gdańsku, mieście Pawła Adamowicza. Jednak opinia publiczna o tym nie wie, politycy myślą o tym, jak o narzędziu do przygotowywania decyzji – a nie o projekcie politycznym budującym wspólnotę.
Oczywiście, realizacja takiego projektu wymaga od administracji gigantycznego wysiłku. Dziś aparat rządowy nie umie odpowiedzieć na pytania mediów (w redakcji OKO.press zliczamy każdą skuteczną interakcję z biurami prasowymi ministerstw – jest tego jednak jak na lekarstwo).
Bo komunikacja z obywatelami (nawet jeśli są to tylko dziennikarze) nie zależy od dobrej woli, ale od kompetencji i procedur. Które zanikły w ciągu ośmiu lat władzy PiS wymagającej od publiczności jedynie, by – jak to ujął w 2019 roku Jarosław Kaczyński – “popierać, nie przeszkadzać”.
Taki projekt jest naprawdę potrzebny. Jest to w sumie realizacja testamentu Pawła Adamowicza.
Uczestniczył on w Gdańsku w powstaniu czegoś, co nazywało się Kartą Powinności Człowieka. Napisana językiem sprzed ćwierć wieku i sprzed rewolucji w komunikacji społecznej, stwierdza m.in.:
Każdy człowiek powinien w miarę swoich możliwości uczestniczyć w kształtowaniu środowiska społecznego, szanując godność, wolność i rozumność wszystkich ludzi. (...) Wysiłek rozumnego tworzenia ładu społecznego przez powierzenie funkcji społecznych odpowiednim osobom jest jedną z podstawowych powinności ludzkich.
Obserwowałam w 2022 roku ogólnopolski panel obywatelski o kosztach energii. Uczestnicy, zwykli ludzie, stuosobowa reprezentatywna próbka społeczeństwa, w różnym wieku i o różnych poglądach – poświęcili na dyskusje o trudnych i specjalistycznych sprawach pięć dni. Analizowali szczegóły i zaproponowali rozwiązania. Wychodzili z tego odmienieni i wzmocnieni: zabrali głos, zostali wysłuchani, robili coś razem, wspólnie i – jak podkreślali – dla Polski.
Na razie jednak jedyną ofertą udziału w życiu publicznym jest dla nich przyjazd na demonstrację do dużego miasta. Do Warszawy, albo – w rocznicę śmierci Pawła Adamowicza – do Gdańska.
Na zdjęciu na samej górze: pierwsza Gdańska Debata Obywatelska, 7 listopada 2017 roku. Fot. Renata Dąbrowska/Agencja Wyborcza.pl
Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022, nagrody Amnesty International, i Lodołamacza 2024 (za teksty o prawach osób z niepełnosprawnościami)
Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022, nagrody Amnesty International, i Lodołamacza 2024 (za teksty o prawach osób z niepełnosprawnościami)
Komentarze