0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Tomasz Pietrzyk / Agencja Wyborcza.plFot. Tomasz Pietrzyk...

Legitymowanie bez powodu to trwający od ponad dwóch lat policyjny proceder. Policja to robi, bo władza PiS używa jej do wypychania obywateli ze sfery publicznej.

Używanie prawnych procedur w taki sposób nazywa się na świecie SLAPPem (Strategic Lawsuit Against Public Participation). Ponieważ jednak mało który możny tego świata ma na usługach policję, SLAPPy polegają głównie na atakach prawnych w postaci pozwów cywilnych o odszkodowania. Celem ataku nie jest skazanie, tylko właśnie zmuszenie zaatakowanego do wycofania się z aktywności publicznej.

Policja na usługach władzy

W Polsce jest inaczej, bo władza PiS przejęła kontrolę nad większością instytucji publicznych. Nie musi płacić prawnikom – wystarczy, że wyśle na obywateli policję.

SLAPP po polsku to tysiące policyjnych postępowań, mandatów i spraw kierowanych do sądu za zachowania, które są legalne, ale się władzy nie podobają. Zwłaszcza za protesty przeciw władzy.

Tego typu działania, co ustaliliśmy w OKO.press, mają charakter zorganizowany i odgórny. Dzieje się to od jesieni 2017 r. Czyli od zakończenia pierwszy masowych protestów w obronie sądownictwa.

Przeczytaj także:

W 2020 r., po protestach kobiet przeciwko wyroku TK Przyłębskiej o zakazie aborcji z 22 października, nastąpiło kolejne dokręcenie śruby. Jak pisała “Gazeta Wyborcza” 9 listopada 2020, w pierwszy weekend tych protestów, 24 i 25 października, lider PiS Jarosław Kaczyński miał się domagać, by protesty zostały stłumione siłą. Jednak szef MSWiA Mariusz Kamiński i komendant główny policji Jarosław Szymczyk mieli mu to wyperswadować.

Na podstawie późniejszych wydarzeń można zgadywać, jakich argumentów mogli użyć.

Otóż po tej pierwszej niedzieli protestów kobiet policja stosowała nielegalną przemoc (pałki teleskopowe) tylko incydentalnie. Za to zaczęła stosować "miękki nacisk”: masowo wystawiane mandaty i kierowanie spraw wykroczeniowych przeciwko liderkom lokalnych protestów i osobom aktywnym w czasie zgromadzeń.

Za:

  • brak maseczek w pandemii (przepis wprowadzony nielegalnie, bo bez umocowania w ustawie – dlatego sądy sprawy umarzały)
  • blokowanie drogi (gdy wielki tłum schodził z chodnika na jezdnię)
  • umieszczenie ogłoszenia w miejscu do tego nieprzeznaczonym (za pisanie kredą na chodniku)
  • hasło “Jebać PiS” (uznawane za wulgaryzm w miejscu publicznym — sądy przychylają się jednak do interpretacji, że jest to hasło adekwatne do sytuacji, w jakiej znalazły się po 22 października kobiety w Polsce).

Te sprawy sądowe mają to do siebie, że ciągną się miesiącami. Rozpraw może być w jednej instancji kilka. To nie wysokość kary (kilkaset złotych), ale dezorganizacja życia jest metodą nacisku władzy na obywatela.

Zdecydowaną większość tych spraw policja w sądach przegrywa. Nie powstrzymuje jej to jednak przed kierowaniem tam kolejnych wniosków. Bo system zadziałał: duża część atakowanych przez policję nie spierała się z nią i płaciła mandaty. A potem wycofywała się z protestów. Została garstka – ale ona zmieniła sytuację prawną. Obywatele wygrywają te sprawy w sądach. Powstała też sieć aktywnych obywateli, którzy wspólnie działają i teraz, po najeździe Putina na Ukrainę, zorganizowali oddolną pomoc dla uchodźców. Tego władza PiS nie przewidziała.

Dowodzik proszę

Jak się robi sprawy wykroczeniowe? W przypadku liderów protestów policja nie miała kłopotu – miała potrzebne do tego dane. Liderzy często podawali je np. zgłaszając legalne zgromadzenia (to też udało się nam ustalić zbierając relacje od atakowanych przez państwo w całym kraju). Jeśli chodzi jednak o innych aktywnych uczestników protestów, policja nie znała ich tożsamości.

Stąd policyjne kotły i zmuszanie ludzi do wylegitymowania się. Inaczej nie było jak zrobić sprawy.

Protestujący dosyć szybko zorientowali się, że policja nie ma prawa tego robić. Bo choć prawo pozwala policjantowi pytać obywatela o tożsamość, to tylko w precyzyjnie określonych sytuacjach. Poza warunkiem kompetencyjnym (“jestem policjantem”) musi być spełniony warunek prawny. Udział obywatela w legalnym zgromadzeniu nim nie jest.

"W pewnym momencie ludzie zaczęli odmawiać pokazania dokumentów. Policja nie wiedziała, co robić. Zdarzyło się tak, że na jesieni 2020 staliśmy pod Trybunałem Konstytucyjnym przez 8 godzin. Nie i koniec, nie damy się legitymować. Wtedy na full zaczęło się przetrzymywanie w kotłach, wywożenie «za karę» na dalekie komisariaty" - mówiła OKO.press Marta Lempart, jedna z liderek Ogólnopolskiego Strajku Kobiet jesienią 2021 r.

Od ponad dwóch lat obywatele odmawiali więc legitymowania się w sytuacji, gdy nic złego nie zrobili. A policja stawiała im zarzut, że złamali przepis kodeksu wykroczeń (art. 65a): „Kto umyślnie, nie stosując się do wydawanych przez funkcjonariuszy Policji lub Straży Granicznej, na podstawie prawa, poleceń określonego zachowania się, uniemożliwia lub istotnie utrudnia wykonanie czynności służbowych, podlega karze aresztu, ograniczenia wolności albo grzywny”.

Na zdjęciu u góry: scena z Oleśnicy, 24 września 2022, którą właśnie odwiedził Jarosław Kaczyński. Policjanci zatrzymują mężczyznę za odmowę podania danych osobowych. Fot. Tomasz Pietrzyk / Agencja Wyborcza.pl

RPO: Łamiecie prawo i to systemowo

Wiedza prawna protestujących — dzięki bezpłatnej pomocy organizowanej przez prawników — pozwoliła im szybko zrozumieć, że policja łamie prawo, więc można się za to poskarżyć do sądów. Teraz więc — poza umorzeniami i uniewinnieniami w sprawach z wniosku policji - zapadają też wyroki przyznające atakowanym obywatelom odszkodowania.

Do tej pory walka z tym policyjnym procederem odbywała się skutecznie, ale oddolnie. Po raz pierwszy głos w tej sprawie zabiera instytucja państwowa — Rzecznik Praw Obywatelskich. Wcześniej, jak informuje nas Piotr Sobota, naczelnik Wydziału do Spraw Postępowań Organów Ścigania w Biurze RPO, Rzecznik załatwiał takie sprawy przy pomocy indywidualnych interwencji i kasacji do Sądu Najwyższego (w przypadku, kiedy sądy uznały jednak, że odmowa legitymowania się bez podstawy prawnej podlega karze). Teraz RPO opisuje problem generalny:

"Aby jednak policjant mógł kogokolwiek wylegitymować, musi istnieć ustawowa przyczyna uzasadniająca takie wkroczenie w autonomię informacyjną jednostki. Z orzecznictwa Sądu Najwyższego wynika zaś, że obywatel może odmówić podania swych danych bez konsekwencji prawnych, gdy funkcjonariusz nie ma do tego podstawy prawnej" - napisał 17 stycznia RPO Marcin Wiącek do komendanta głównego Policji Jarosława Szymczyka.

RPO robi komendantowi wykład: Zasada praworządności (art. 7 Konstytucji RP) wymaga, aby były policyjne polecenia były wydawane nie tylko na podstawie prawa, ale także „w jego granicach”.

Policjant ma zatem prawo legitymować (pytać o dowód), gdy chodzi o:

  • identyfikację osoby podejrzanej
  • ustalenia świadków zdarzenia
  • poszukiwanie osób zaginionych lub ukrywających się przed wymiarem sprawiedliwości
  • czy przebywających w pobliżu obiektów chronionych".
W innym przypadku – i jest na to orzecznictwo Sądu Najwyższego — obywatel może odmówić podania tych danych bez poniesienia konsekwencji prawnych.

RPO Wiącek pisze wprost, że policja wbrew prawu szykanuje uczestników zgromadzeń spontanicznych, "które podlegają ochronie na podstawie art. 57 Konstytucji":

"Ze spraw badanych w BRPO wynika także, że w wielu przypadkach sam fakt odmowy poddania się legitymowaniu postrzegany jest jako zachowanie podlegające ukaraniu. I to niezależnie od tego, czy była przewidziana prawem przyczyna uzasadniająca taką czynność policjanta".

Trzy legitymowania od łebka

Jednocześnie RPO ujawnia, że bezpodstawne legitymowanie jest systemowe.

Otóż pracownicy jego Biura w czasie wizytacji (ostatnio Oddziału Prewencji Policji Komendy Stołecznej Policji) ustalili, że od stażystów w patrolach policyjnych „oczekiwana jest aktywność polegająca na ujawnianiu wykroczeń, a w przypadku ich braku — na legitymowaniu osób. W przypadku braku zapisu w notatnikach (minimum 3 legitymowania) o takim działaniu zainteresowani muszą sporządzić notatkę służbową".

RPO formalnie ostrzega — żeby potem nie było, że nikt tego nie wiedział:

“Funkcjonariusze Policji, którzy podejmują decyzję o legitymowaniu uczestników legalnie odbywającego się zgromadzenia, którzy nie popełnili przestępstwa lub wykroczenia, naruszają konstytucyjną wolność zgromadzeń, jak też autonomię informacyjną jednostki (art. 51 ust. 1 i 2 Konstytucji)”.

W styczniu RPO Wiącek zadał policji jeszcze dwa niewygodne pytania: o sprawę dwóch dziewcząt zabranych do radiowozu przez policjantów z Pruszkowa i o wysięgnik, którego policja użyła, żeby przeszkodzić legalnej kontrmanifestacji w sprawie kolejnej “miesięcznicy smoleńskiej” 10 stycznia.

Takie pisma niby niczego nie zmieniają. Ale policja musi na nie odpowiedzieć. A cokolwiek tam napisze, ktoś się musi pod tym podpisać.

;
Na zdjęciu Agnieszka Jędrzejczyk
Agnieszka Jędrzejczyk

Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022, nagrody Amnesty International, i Lodołamacza 2024 (za teksty o prawach osób z niepełnosprawnościami)

Komentarze