Ludzie, z którymi działam, pięć lat temu nie mieli żadnej sprawy, zero kontaktu z wymiarem sprawiedliwości. Dziś chodzenie na policję i czytanie aktów oskarżenia to nasza codzienność - mówi Marta Lempart. Wisi nad nią wyrok do 8 lat, minimum 150 tys. zł roszczeń w sprawach cywilnych. "Tak naprawdę, to nie wiem, ile ich jest"
Tak naprawdę to nie wiem, ile mam spraw. Najbardziej się boję o te, o których mogę w ogóle nie wiedzieć, bo pisma sądowe poszły pod nieaktualny adres, pod którym wciąż jestem zameldowana, bo przecież gdzieś zameldowana być muszę. A do sądówek nie da się ustanowić pełnomocnictwa pocztowego.
Niestety, tak mają w Polsce ci, którzy mieszkają w wynajętych mieszkaniach, w których nikt nie melduje się nawet czasowo, nie mówiąc już o zameldowaniu na stałe. Tu system nękania z łatwością dociska młode osoby, które przecież najczęściej nie mieszkają na swoim. I tak te pisma sądowe wędrują gdzieś na ślepo w Polskę w majestacie prawa - mówi OKO.press Marta Lempart.
Liderka Ogólnopolskiego Strajku Kobiet za organizację protestów z jesieni 2020 roku ma sprawę karną, w której grozi jej 8 lat więzienia. I ponad 150 tys. zł roszczeń w sprawach cywilnych, które jej wytoczyły osoby związane z władzą i ze skrajną prawicą, w szczególności Ordo Iuris i karany antysemita Piotr Rybak. A poza tym kilkanaście spraw wykroczeniowych w Warszawie i Wrocławiu. Oraz jedną w Zakopanem. Dosyć świeżą, nie za bardzo wiadomo, za co, ale chyba za używanie słów nieparlamentarnych podczas zgromadzenia. Ściganie za nieparlamentarne słowa to najprawdopodobniej nowy trend w SLAPPach po polsku, o których piszemy w cyklun"Na celwoniku".
Ta historia jest o tym, jak władza zaczyna ludziom utrudniać życie i stosować drobne represje w przekonaniu, że to powstrzyma protesty. Ale że narzędzi do nękania używa masowo, spodziewanego efektu nie ma. Bo legitymowanie przez policję albo sprawa wykroczeniowa w sądzie robi wrażenie tylko wtedy, kiedy człowiek jest sam – a nie w dobrym towarzystwie współobwinionych.
Oczywiście część ludzi się wykruszy, bo – jak mówi bohaterka tego tekstu Marta Lempart - jeśli wezwania na policję i do sądu dostaje się na poniedziałek, środę i piątek, a oprócz tego trzeba pójść do pracy, zająć się dziećmi, to naprawdę jest ciężko.
Wielu ludzi płaci więc ciężką osobistą cenę za obywatelską aktywność, ale opór przeciw działaniom władzy nie słabnie zgodnie z założeniami tejże władzy. Władza zaczyna więc stosować coraz poważniejsze środki nacisku. I – jak w poprzednich historiach ze SLAPPem w tle - pojawiają się kolejne ślady tego, że o włączeniu kolejnego biegu decyduje ktoś “na górze”.
W serii „Na celowniku" o „SLAPPach po polsku" - czyli systematycznych prześladowaniach aktywistów - publikowaliśmy rozmowy z Elżbietą Podleśną, Bartem Staszewskim, Laurą Kwoczałą, Katarzyną Kwiatkowską, Pawłem Grzesiowskim, Wojciechem Sadurskim, Ewą Siedlecką, Piotrem Starzewskim, Julią Landowską, a także adwokat Sylwią Gregorczyk-Abram i ekspertką od komunikacji Hanną Waśko. Relacjonowaliśmy też trzy procesy aktywistów: w Sierpcu, Nowym Sączu i Warszawie.
„Na celowniku" to pilotażowy projekt OKO.press, Archiwum Osiatyńskiego oraz norweskiej Fundacji RAFTO, prowadzony razem z prof. Adamem Bodnarem, Rzecznikiem Praw Obywatelskich w latach 2015-2021. Ma na celu naświetlenie i zdiagnozowanie zjawiska nękania osób zabierających głos w interesie publicznym w Polsce. Publikujemy rozmowy z osobami, które znalazły się "na celowniku", a także z prawniczkami, badaczami, specjalistkami do spraw komunikacji. Materiały będziemy publikować od sierpnia do grudnia 2021 roku.
Marta Lempart (ur. 1979) jest z wykształcenia prawniczką, pracowała jako w organizacjach pozarządowych działających na rzecz osób z niepełnosprawnościami, urzędniczka i redaktorka w wydawnictwie.
W 2016 roku stała się działaczką i jedną z liderek Ogólnopolskiego Strajku Kobiet. Jest prezeską Fundacji Ogólnopolski Strajk Kobiet, współorganizatorką Czarnego Poniedziałku - pierwszego Ogólnopolskiego Strajku Kobiet (“parasolki” 3 października 2016) i protestów przeciwko odebraniu kobietom prawa do decyzji, czy kontynuować ciążę, jeśli płód obarczony jest ciężką wadą (po wyroku TK Julii Przyłębskiej z 22 października 2020).
Zaczynała od protestów w obronie Trybunału Konstytucyjnego, wolnych mediów - działalności w Komitecie Obrony Demokracji. Potem przyszedł etap Strajku Kobiet i jednocześnie - czas obywatelskich protestów przeciwko marszom nacjonalistów we Wrocławiu i kontrmiesięcznic smoleńskich w Warszawie.
Współorganizowała protesty przeciw zmianom w sądownictwie, przeciwko wykorzystywaniu seksualnemu dzieci w polskim Kościele, w obronie praw osób z niepełnosprawnościami (w czasie protestu w Sejmie dorosłych osób z niepełnosprawnościami i ich opiekunów w 2017 roku)
Została nawet polityczką. W 2019 roku kandydowała do Parlamentu Europejskiego.
Agnieszka Jędrzejczyk, OKO.press: Ile ma Pani spraw?
Marta Lempart: Rachubę straciłam w 2019 roku. Czasem przychodzi pismo z policji, z sądu, po roku od zdarzenia, czasem tuż przed przedawnieniem sprawy ktoś sobie o tym przypomina. A bywa, że od razu, po 3 miesiącach. Policja żoliborska jest tu bardzo skuteczna [na warszawskim Żoliborzu stoi chroniony kordonami policji dom prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego - red].
Pierwsze sprawy wykroczeniowe miałam za warszawskie kontrmiesięcznice smoleńskie, a potem za antyfaszystowskie blokady we Wrocławiu, przeciwko marszom organizowanym przez Piotra Rybaka i Jacka Międlara.
A za sprawę Czarnego Poniedziałku w 2016, słynnego pierwszego protestu kobiet?
"Nie, za to nie. Zaczęło się dopiero w 2017 roku, w czasie kontrmiesięcznic" - mówi Marta Lempart.
Kontrmiesięcznice - przypomnijmy - były skutkiem pospiesznie przyjętej 13 grudnia 2016 ustawy o zgromadzeniach cyklicznych. Miała dać miesięcznicom smoleńskim Jarosława Kaczyńskiego - czyli przemarszom działaczy PiS Krakowskim Przedmieściem w Warszawie z mszą i przemówieniami - ochronę przed kontrmanifestacjami (po prostu ich zakazywała).
Dosyć szybko okazało się, że takie prawo ma z punktu widzenia rządzących dwie istotne dziury.
Po pierwsze pozwoliło narodowcom na “zaabonowanie” przestrzeni miejskiej w Warszawie na marsz niepodległości 11 listopada. Dlatego w stulecie niepodległości w 2018 roku władze państwowe nie miały jak zorganizować swojej manifestacji, musiały pójść z narodowcami.
Po drugie - w przypadku miesięcznic smoleńskich zakaz kontrdemonstracji nie objął skutecznie zgromadzeń organizowanych w trybie uproszczonym (okazało się po fakcie, że w tym przypadku to gmina musiałaby wydać zakaz, a nie wojewoda).
I tak im bardziej władza chciała kontrmiesięcznic zakazać, tym bardziej obywatele protestowali przeciw wykorzystywaniu katastrofy smoleńskiej i pamięci jej ofiar do politycznych kampanii partii rządzącej.
Policja zaczęła interweniować coraz ostrzej, miesięcznice otaczane były kilometrami barierek, ludzie nie odpuszczali – aż w końcu w 2020 roku zgromadzenie cykliczne każdego 10. dnia miesiąca przestały być organizowane. Obywatele wygrali. Ale w tym czasie – jak wynika z relacji Marty Lempart - aktywiści zdobyli doświadczenie, jak sobie radzić z dużą liczbą spraw wykroczeniowych.
Jak się uczyliście?
ML: Sprawy wykroczeniowe miało mnóstwo ludzi. Nic dziwnego, że się wymienialiśmy informacjami i doświadczeniem. Początkowo tymi wykroczeniówkami ludzie się przejmowali. Teraz nikt sobie z tego nic nie robi. No chyba że ma tych spraw bardzo dużo, bo to utrudnia życie.
Człowiek może sobie w gąszczu tych spraw nie poradzić, mogą więc przyjść do ciebie, skuć na oczach rodziny i doprowadzić na przesłuchanie, bo się gdzieś nie stawiłaś. To nie jest miłe.
Zdarzyło się to Pani?
ML: Nie, właśnie mnie się to nie przydarza – bo jestem znana, więc policja ma zakaz. Polityczny zakaz wynikający z tego, że w moim przypadku byłby dym. Tu się zaczyna obywatelska nierówność wobec prawa, dotycząca wszystkich osób siedzących razem ze mną na jakiejś blokadzie, które nie są mną. Bez podstawy prawnej czy faktycznej dla takiego różnicowania, w wyniku decyzji czysto politycznej.
Mój pierwszy wniosek o ukaranie – co sprawdziłam dla OKO.press – jest z 2 sierpnia 2017 roku – za kontrmiesięcznicę w czerwcu 2017. To wtedy skuwali Władysława Frasyniuka, wynosili nas, legitymowali tak długo, że było to już pozbawienie wolności. Za to sprawę ma też Ewa Siedlecka.
Jeśli chodzi o stosowanie przemocy, szarpanie ludzi, trzymanie ich w kordonach przez długi czas policja działała ostro tylko w Warszawie, ale szybko zaczęło się też źle dziać w Katowicach, nie wiem, dlaczego akurat tam. Natomiast ściganie ludzi - wnioski o ukaranie kierowane przez policję do sądu - zaczęły się od dużych miast, ale błyskawicznie rozlały na całą Polskę, przynajmniej jeśli chodzi o organizację i aktywne działania na protestach. Ściganie za udział rozkręciło się trochę później.
Moja pierwsza sprawa z Wrocławia jest 3 stycznia 2018 roku, potem mam sprawę z 22 czerwca 2018 za kontrmiesięcznicę w Warszawie [przegląda dokumenty] ... o, z dokumentów wynika, że mam ją razem z Pawłem Kasprzakiem z Obywateli RP.
To wszystko zaczynało się od legitymowania, potem były przesłuchania na policji i sprawy szły do sądów. Na początku nie egzekwowaliśmy tego, że nie mają prawa nas legitymować, wiele osób tego nie wiedziało. O tym, że na policji nie tylko można, ale trzeba odmawiać składania wyjaśnień. Na komisariat się szło z prawniczką. Teraz jest zupełnie inaczej, nie ma takiej potrzeby.
ML: Dla mnie znaczący, jeśli chodzi o świadomość obywatelską, jest bunt dotyczący legitymowania. W pewnym momencie ludzie zaczęli odmawiać pokazania dokumentów. Policja nie wiedziała, co robić. Zdarzyło się tak, że na jesieni 2020 staliśmy pod Trybunałem Konstytucyjnym przez 8 godzin. Nie i koniec, nie damy się legitymować.
Wtedy na full zaczęło się przetrzymywanie w kotłach, wywożenie “za karę” na dalekie komisariaty. Tak naprawdę nadal nie mają na to pomysłu, nie radzą sobie z tym - dlatego przy każdej akcji jest tyle radiowozów, bo muszą zakładać, że nikt nie da się wylegitymować i trzeba będzie ludzi wozić na komisariaty.
Masowe odmowy legitymowania się w którymś momencie stały się dla nas potężnym narzędziem oporu, dzięki któremu policja wychodzi na głupków.
Bo to jest działanie teoretycznie irracjonalne, dlatego tak zaskakujące - mogę pokazać dokumenty, iść do domu - a po paru godzinach stania jest zimno, chce się jeść, pić itd. - ale nie i koniec. Nie ma podstawy faktycznej, nie ma podstawy prawnej, nie i już. To jest coś wspaniałego.
Podobnie było z mandatami nakładanymi na miejscu. W którymś momencie ludzie nauczyli się - w dużej części dzięki działaniu Szpili i innych kolektywów antyrepresyjnych, które poza pomocą prawną podczas demokracji robią robotę edukacyjną - że nie ma potrzeby ani konieczności przyjmowania mandatu. Że można i trzeba iść do sądu, proszę bardzo.
Policja przegrywa 95 proc. tego rodzaju spraw w sądach - a że to jest wykroczeniówka, to nie jest to nic poważnego, nawet jak się w tym sądzie przegra. I tu działa ten sam mechanizm - można przyjąć mandat, policjanci czasem wypisują mandaty już nawet nie na 50, tylko na 20 zł, żeby tylko je przyjąć. A ludzie idą w zaparte. Nie i koniec, tak, w sądzie grozi mi 5000 zł grzywny, ale wy działacie bezprawnie i nie będę w tym brać udziału, wypad.
To jest coś pięknego, jak widzę tych ludzi, którzy za każdym razem, stojąc gdzieś na ulicy, otoczeni policjantami, podejmują takie - trudne przecież, a przede wszystkim osobiste, indywidualne decyzje, to przypomina mi się hasło Obywateli RP "stojący w imię zasad".
I z tym też władza de facto sobie nie radzi - znów wychodzą na głupków, tym razem w sądach. Dlatego teraz zmieniają strategię, usiłują przejść z przepisów dotyczących wykroczeń na przepisy karne, bo to poważniej brzmi, no i wchodzą w grę kary więzienia. I to znów jest decyzja wyłącznie polityczna. Ten system nie działa na podstawie prawa i faktów.
Ja jestem najlepszym przykładem - przecież działam od lat zasadniczo tak samo, a przejście z wykroczeniówki na ścieżkę karną jest widoczne w moim przypadku jak na dłoni.
Początkowo to były tylko zarzuty z kodeksu wykroczeń (przepisy o ruchu drogowym – o blokowaniu drogi), za utrudnianie zgromadzeń i z ustawy o ochronie środowiska – za używanie megafonów.
I tu dosyć ciekawa jest ta moja pierwsza sprawa z Wrocławia. Była za blokadę marszu narodowców 11 listopada 2017 roku.
Zarzut był z 52 art. kodeksu wykroczeń: "kto przeszkadza lub usiłuje przeszkodzić w organizowaniu lub w przebiegu niezakazanego zgromadzenia podlega karze aresztu, ograniczenia wolności, lub karze grzywny". Grozi za to do 14 dni aresztu i do 5 tys. złotych grzywny.
Sędzia nie był chyba gotów na kompletne zwarcie z władzą, nie powoływał się na Konstytucję ani na to, że marsz nacjonalistów nie był już w momencie blokady legalny z powodu nazistowskich haseł, czyli złamania prawa, którego skutkiem powinno być (chociaż niestety nie było) rozwiązanie zgromadzenia. Ale wydał wyważone orzeczenie, że mieliśmy prawo tam być i robić to, co robiliśmy. Okazało się, że bez odwoływania się do wielkich słów też można dbać o sprawiedliwość.
Do 2020 roku ścigane też było organizowanie i prowadzenie zgromadzeń, ale nie udział w nich. Zmieniło się to w pandemii, w naszym przypadku w związku z Ogólnopolskim Strajkiem Kobiet po wyroku Trybunału Przyłębskiej w sprawie aborcji. Wtedy zaczęli ścigać także za udział w zgromadzeniach. W zarzutach pojawiły się takie dziwaczne mieszanki przepisów covidowych i zwykłych.
A w 2021 użyli przepisów karnych. Mam sprawę karną za narażanie zdrowia w czasie pandemii.
Do wątku covidowego dołożyli przepisy “zwykłe” - znieważenia policjantów i rzekome pochwalanie przestępstw (niszczenia fasad kościołów i zakłócanie nabożeństw) w rozmowie z Radiem ZET.
[tab tekst="Co powiedziała Marta Lempart w Radiu Zet"] “Akcje w kościołach? - Panowie przegięli, panowie weszli nam w życie, panowie weszli w nasze ciała. To rekcja, której powinni się byli spodziewać i będzie się powtarzała, jeśli panowie się nie ogarną i nie zrozumieją co tu się stało – zapowiada Gość Radia ZET. Zdaniem Lempart „ludzie są naprawdę wkurzeni na instytucję kościelną”. - Na moje oko to właśnie katolicy protestują w tym momencie. Na moje oko, wśród osób, które teraz się organizują i mają dość, są katolicy.
O naruszaniu art. 165 KK poprzez organizowanie zgromadzeń mówił w Sejmie Jarosław Kaczyński. A zarzut w sprawie kościołów komentował sam poseł PiS Marek Ast: “To, czy Marta Lempart zostanie skazana i poniesie konsekwencje swoich czynów, będzie decyzją sądu. Precedensu natomiast nie miała sytuacja namawiania do ataku na budynki kościołów, to coś, co naruszało wręcz cywilizacyjne zasady i normy”.
Po raz kolejny przy sprawach aktywistów widać, jak opinia polityka na samym szczycie, decyduje o działaniach policji i prokuratury...
ML: W tej mojej sprawie karnej rzeczywiście coś się dzieje tylko wtedy, gdy ktoś na górze naciśnie guzik. To się mieliło od listopada 2020 roku, zmienił się prokurator, postawili nam zarzuty (bo to jest sprawa z Klementyną Suchanow oraz Agnieszką Czerederecką), potem znów zapadła cisza, potem znów ją wyciągnęli. Ręczne zarządzanie.
Sprawa z doniesienia Ordo Iuris.
Postawili zarzuty, po czym zapadła cisza. A potem nagle w maju czy czerwcu 2021 roku, kilka miesięcy po postawieniu nam zarzutów (w lutym 2021), z samego faktu przesłania aktu oskarżenia do sądu zrobiła się wielka sprawa. Wysłali to do PAP w piątek o 15:50 i poszli do domu. Klasyczna wrzutka do obrabiania przez media przez cały weekend.
W tej sprawie żadnego terminu sądowego jeszcze nie ma, musimy zakładać, że to będzie trwało i trwało... To, owszem jest męczące, dlatego ważne jest, żeby mieć pomoc prawną, nie zajmować się tym najlepiej w ogóle. Żeby prawnicy byli w stanie samodzielnie te sprawy załatwiać. Ja mam do moich ogromne zaufanie – jak pasażer do kierowcy. Nie wtrącam się.
Sprawy cywilne?
Pierwszą wytoczyło mi 5 lipca 2018 roku właśnie Ordo Iuris. Zaraz, nie pamiętam, co się z tym stało [sprawdza dokumenty]. A, już widzę - sąd sprawę umorzył. Druga - ze stycznia 2020 – to wspierany przez Redutę Dobrego Imienia pozew pani z “Gazety Polskiej”, Cyntii Harasim, przeciwko mnie i Klementynie Suchanow. Ta pani wraz z innymi pracownikami mediów rządowych nie została wpuszczona na naszą konferencję prasową. Domaga się z tego powodu 22 tys. odszkodowania za naruszenie dóbr osobistych, 50 tys. zł na cel społeczny i publicznych przeprosin, które też słono kosztują.
Trzecia sprawa - Ordo Iuris - zaczęła się wiosną 2020, a dotyczy mojego komentarza na Twitterze z jesieni 2019 roku o projekcie ustawy zakazującej edukacji seksualnej w szkołach. Projekt przedstawiał w Sejmie ekspert Ordo Iuris. Sąd w postanowieniu tymczasowym zakazał mi powtarzania tego, co wtedy napisałam, do czasu rozstrzygnięcia sprawy.
Tak, sąd zakazał Pani mówić, że Ordo Iuris jest “fundamentalistyczną organizacją finansowaną przez Kreml”. Po roku od pierwszego postanowienia, sąd wyłączył z zakazu słowo „fundamentalistyczna”). Ale ponieważ ujawniła Pani to postanowienie tymczasowe, Ordo Iuris zażądało za to dodatkowych 50 tys., czyli w sumie już 100 tys. zł za twita.
Sprawa nie ruszyła?
Z tego, co wiem, to terminu żadnego nie ma, mieli się sprawa kolejnego postanowienia tymczasowego. Na szczęście tym się zajmują prawnicy, i wszystkim to polecam. Dużo o tym mówię, bo widzę, jak często ludzie korzystający z pomocy prawnej nie dają szans swoim pełnomocnikom, wtrącając się we wszystko i de facto usiłując samodzielnie prowadzić sprawę.
Jeśli nie ufasz swojej pełnomocniczce - weź inną.
To jest kwestia nie tylko higieny psychicznej, ale też szacunku dla wiedzy i doświadczenia osób, które nas reprezentują. Oczywiście, ja jestem przykładem klientki skrajnie nieobecnej - nic nie wiem, nie ogarniam, zarobiona jestem, i moje pełnomocniczki i pełnomocnicy muszą sobie radzić zupełnie same i sami, co zapewne bywa czasem frustrujące. Siłą rzeczy przyjęłam opcję minimum - staram się nie przegapić nowych spraw, żeby je przekazać w profesjonalne ręce.
Bo w Polsce można przegrać sprawę o ochronę dóbr osobistych np. o 100 tys. zł nic o tym nie wiedząc. Bo sąd śle pisma do miejsca zameldowania stałego, mimo że miejsce zamieszkania każdego i każdej z nas jest w bazach danych ZUS, US, do tego ma je oczywiście policja. Przy czym do sądówek nie da się ustanowić pełnomocnictwa pocztowego, więc nikt za nas takiej przesyłki nie odbierze.
Niestety, tak mają w Polsce ci, którzy mieszkają w wynajętych mieszkaniach, w których nikt nie melduje się nawet czasowo, nie mówiąc już o zameldowaniu na stałe.
Tu system nękania z łatwością dociska młode osoby, które przecież najczęściej nie mieszkają na swoim. I tak te pisma sądowe wędrują gdzieś na ślepo w Polskę w majestacie prawa. O tym, że była sprawa, dowiadujemy się w momencie zajęcia konta przez komornika.
Większość ludzi w OSK ma sprawy wykroczeniowe. To jest taki aktywistyczny lajt, ale w końcu to są sprawy w sądach. Dużo ludzi ma postępowania, chodzą na przesłuchania. A teraz są też sprawy karne. No i pozwy cywilne o ochronę dóbr osobistych. Nie jest to jakiś skrajny kaliber, ale to jest działanie po pierwsze, stricte polityczne i na polityczne zamówienie, po drugie - masowe i systemowe. Dlatego to jest straszne. Nie ze względu na grożące czy faktyczne kary.
W sprawach typu SLAPP zawsze pojawia się internetowy hejt.
O tak, jest dosyć niemiło. Hejt w kluczowych momentach ewidentnie jest uruchamiany i zarządzany odgórnie, ale powiedzmy sobie szczerze: to bardzo łatwo uruchomić, bo bazuje na złych instynktach, a cyberprzemoc wobec kobiet jest dużo bardziej intensywna, z niewyczerpanym polem do inwencji w kwestii wyglądu czy seksualności.
Z tym, że akurat hejt świadczy też o tym, że działam dla dobrej sprawy. Jakbym wyglądała, gdyby np. TVP zrobiła o mnie pozytywny materiał? To byłby największy wstyd, gdyby funkcjonariusze PiS oddelegowani do udawania dziennikarzy mnie nagle polubili. Przecież rodzina by się mnie wyrzekła.
Gorsze są pogróżki.
Zgłasza je Pani?
Tylko grubsze rzeczy, jak np. banery na domu, w którym poprzednio mieszkałam, zdarzyło się to kilka razy. Postępowanie w tej sprawie się toczy, na razie bez efektów. Zwykłych pogróżek nie zgłaszam, nie mam czasu, nie mam siły, mam inne priorytety… Nie wiem.. To bardzo źle, że tego nie robię, choć powinno się to robić - żeby te groźby, te umorzone sprawy były w policyjnych statystykach.
Większość z nas tego nie robi, chyba też w ramach pokazywania, że nic nas nie rusza, bo jesteśmy bardzo dzielne. Siłaczki. To błąd.
Projekt „Eye on SLAPPs in Poland" / Na celowniku jest prowadzony do grudnia 2021 roku dzięki wsparciu Fundacji Rafto na rzecz Praw Człowieka z siedzibą w Bergen w Norwegii. Fundacja została założona w 1986 roku w pamięci Thorolfa Rafto.
Prof. Thorolf Rafto (1922-1986) był ekonomistą i działaczem na rzecz praw człowieka. W sprawy Europy Środkowej zaangażował się z powodu Praskiej Wiosny 1968. Wielokrotnie podróżował do Polski, Czech Węgier i Rosji, był świadkiem prześladowań i nadużyć. W 1979 roku w Czechosłowacji ciężko pobili go funkcjonariusze komunistycznych służb specjalnych, co przyspieszyło jego śmierć.
Nad projektem "Na celowniku" czuwa rada ekspercka pod przewodnictwem prof. Adama Bodnara, Rzecznika Praw Obywatelskich VII kadencji. W jej skład wchodzą: mec. Sylwia Gregorczyk-Abram, mec. Radosław Baszuk, prof. Jędrzej Skrzypczak.
Projekt koordynuje Anna Wójcik, Agnieszka Jędrzejczyk i Piotr Pacewicz.
Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022, nagrody Amnesty International, i Lodołamacza 2024 (za teksty o prawach osób z niepełnosprawnościami)
Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022, nagrody Amnesty International, i Lodołamacza 2024 (za teksty o prawach osób z niepełnosprawnościami)
Komentarze