0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Weronika Syrkowska/OKO.pressWeronika Syrkowska/O...

Giewont zasypujemy patyczkami do uszu i kolorowymi kostkami toaletowymi aż po szczyt. Do komnat na Wawelu wlewamy śmierdzącą, brązową wodę. Co kilka dni, regularnie. Zamek Królewski w Warszawie rozbieramy, bo przeszkadza w poprowadzeniu nowej autostrady.

Trudno sobie to wyobrazić, prawda?

Jak to widzę, stojąc nad innym symbolem narodowym, nad królową polskich rzek. Wiśle (i Odrze, Noteci, Baryczy, Nysie Łużyckiej, Kłodnicy — wymieniać można godzinami) robimy to, czego innym symbolom nie odważylibyśmy się zrobić.

Jak naprawić rzeki?

W Polsce mamy 150 tysięcy kilometrów rzek — tak podaje organizacja WWF. Tyle, ile byśmy przemierzyli, pokonując 10 razy trasę z Krakowa do Sydney.

Jedynie jedna piąta z nich nie została znacząco naruszona przez człowieka.

Przeczytaj także:

Rzeki są traktowane jako potencjalne drogi wodne, po których będą pływać statki transportowe i pasażerskie. Używane jako zbiornik na ścieki. Nawet w regulaminach oczyszczalni zapisuje się, że ścieki spuszcza się do odbiornika. Rzeka nie jest więc rzeką — jest odbiornikiem ścieków.

Główny Inspektorat Ochrony Środowiska regularnie sprawdza jakość wód. W latach 2014-2019 zbadano 4 585 „jednolitych części wód rzecznych i zbiorników zaporowych”: czyli rzek, ich fragmentów i zbiorników powstających przez spiętrzanie wody w korycie.

4 535 z nich było w złym stanie. To 98,9 procent.

Do poprawy stanu wód powierzchniowych (a więc rzek i jezior) zobowiązuje nas Ramowa Dyrektywa Wodna — unijny dokument przyjęty jeszcze przed wejściem Polski do UE, w 2000 roku. To zbiór praw dla wszystkich krajów wspólnoty.

Dziś jedynie 1,1 proc. wód w Polsce spełnia określone w niej kryteria dobrego stanu. Unia Europejska dała nam czas do 2027 roku na poprawę ich jakości.

Po raz pierwszy wody — w tym rzeki — zostały zauważone w ostatniej kampanii wyborczej. Politycy deklarowali ratunek dla Odry, w programach partii rzekom poświęcono całe rozdziały. W umowie koalicyjnej partii rządzących zapisano: „Wdrożymy program odnowy bagien i torfowisk. (...) Wdrożymy stały monitoring czystości rzek oraz będziemy dążyć do ich renaturyzacji”. „Nie ma dzisiaj bardziej wartościowego i strategicznego zasobu jak czysta woda, mówimy tu i o retencji i o problemie zatrutych polskich rzek” – mówił Donald Tusk w swoim exposé.

Czas ucieka. Nie możemy czekać na kolejne katastrofy, nie możemy pozwolić, żeby ścieki z przemysłu miały więcej praw niż ryby. Nie możemy godzić się na kolejne tygodnie, miesiące i lata bezczynności.

Tworzymy instrukcję ratowania rzek dla nowej władzy. Dziesięć spraw do podjęcia od zaraz.

Skanalizowana królowa

Paweł Chodkiewicz, Strażnik Rzek organizacji WWF, wolontariusz monitorujący stan małopolskich rzek, pokazuje mi swój telefon pełen dowodów na zatruwanie Wisły.

– Popatrz – odpala pierwsze nagranie na komórce – Z przelewu burzowego po deszczu taki syf płynie do Wisły. Cuchnący ściek, podpaski, papiery, mokre chusteczki, zawieszki toaletowe, patyczki do uszu. Wszystko to, co krakowianie spuszczają w toaletach.... Film nagrany tutaj, pod mostem Grunwaldzkim – wyjaśnia.

To ścisłe centrum Krakowa. Gdybym stała na moście, miałabym doskonały widok na Wawel.

Paweł włącza kolejny film nagrany nad Wisłą. – A tu prezerwatywy płyną przez centrum miasta – mówi Paweł. – Wyobraź sobie, czego nie widać. Toksyczna chemia, fekalia, wydalone pozostałości po lekach, hormonach, narkotykach. Wszystko po opadach deszczu trafia do rzek, zamiast do oczyszczalni. W Krakowie mamy przestarzałą kanalizację ogólnospławną. Jedną rurą płyną i ścieki, i woda opadowa. Każde przeciążenie, nawet po jednodniowym deszczu powoduje otwarcie klap przelewów burzowych i zrzut ścieków prosto do naszych krakowskich rzek – dodaje.

- Wędkarze siedzą na bulwarach i wyławiają kawałki papieru toaletowego – mówi Strażnik Rzek.

Brudny Prądnik płynie przez park narodowy

Do Pawła zgłaszają się mieszkańcy, którzy widzą zanieczyszczanie rzek w swojej okolicy. Dzwonią wędkarze, kiedy zauważą coś niepokojącego. Paweł jedzie na miejsce, dzwoni po policję, wysyła informacje dziennikarzom. – Do tej pory mało komu chciało się to robić. Czasami mam wrażenie, że jakby mi się nie chciało, to by to wszystko szlag trafił – wzdycha.

Paweł studiuje medycynę. Pytam, od kiedy zajmuje się rzekami, odpowiada, że od 10 lat.

- Jak to, przecież masz 24 lata? – dziwię się.

- Nad rzekami spędziłem większość życia, mieszkałem nad Rudawą, Wilgą, aktualnie nad samą Wisłą. Łowię ryby od małego, od dziecka jestem zafascynowany podwodnym światem.

Idziemy bulwarami wzdłuż Wisły, szurając butami po śniegu. Paweł pokazuje dziesiątki zdjęć martwych ryb, zanieczyszczeń wpływających do wody, śmieci wypływających przy brzegach. Wspomina rzekę Prądnik, płynącą przez Ojcowski Park Narodowy, gdzie z wędkarzami i aktywistami liczył zrzuty ścieków, rury odpływowe czy dzikie wysypiska. Urzędnicy nie wiedzieli, ile ich jest.

- Ile? – pytam.

– Zgłosiliśmy około 170 nieprawidłowości na 20-kilometrowym odcinku rzeki: duże zatory śmieci w korycie, dzikie wysypiska na brzegach rzeki, w tym ponad 100 rur, z których większość okazała się nielegalna.

Sączył się z nich ściek, na wodzie widać było ślady po dużych zrzutach. To, jak traktujemy rzeki, jest przerażające – wzdycha Paweł.

Sprawa pierwsza: Zanieczyszczenie.

Wszystko, co wpływa do naszych rzek: śmieci, nieoczyszczone ścieki, spływy z terenów rolniczych, zrzuty przemysłowe. To wszystko, co dostaje się do wody z rur – tych legalnych i tych nielegalnych, chałupniczo umocowanych przy brzegach.

Rzeki nie mogą być odbiornikami ścieków. Trzeba kontrolować i ograniczyć zrzuty tych legalnych i zakazać tych nielegalnych. Znaleźć wszystkie rury i zatrzymać wlewanie nieczystości do polskich rzek.

Instrukcja strażnika rzeki

Paweł Chodkiewicz, na pytanie o rozwiązania dla rzek mógłby opowiadać godzinami.

– Trzeba ograniczyć emisję ścieków do rzek, odbudowywać bioróżnorodność i prowadzić dobry pomiar parametrów fizykochemicznych tych rzek, które są skażone – tak, żeby można było wykryć, co je zatruwa. Ja mam sondę, która mierzy m.in. pH, przewodność, zawartość tlenu w wodzie. Wiesz, czym pH mierzy straż pożarna? Papierkiem lakmusowym. Nie mają miernika przewodności, wskazującego na zasolenie wody. Specjalistyczna chemiczna jednostka straży pożarnej wodę bada spektrometrem, który nie nadaje się do mierzenia substancji rozpuszczonych w wodzie, tylko silnie stężonych. Dlatego często nie jest w stanie niczego wykryć.

- Ale przynajmniej przyjeżdża, kiedy zgłaszasz.

- Po katastrofie na Odrze i licznych interwencjach społecznych mieszkańców coś się poprawia – przyznaje Paweł. – Urzędnicy reagują szybciej niż kilka lat temu na zgłoszenia. Przyjeżdżają też w weekendy. Ale wciąż zdarza się, że służby nie traktują zgłoszeń zanieczyszczania rzek poważnie. Usłyszałem kiedyś od strażaka: panie, u mnie w wiosce większa piana płynie wieczorami.

500 złotych za trucie rzeki

Stajemy nad ujściem Wilgi, niewielkiej rzeczki wpadającej do Wisły w centrum Krakowa. W pięciostopniowej skali czystości Wilga ma piątą, najgorszą klasę. W lipcu 2023 roku wyłowiono stąd 60 kg ciał martwych ryb, głównie małych kleni i kiełbi. – Były ich tysiące. A taka sama sytuacja miała miejsce w 2018 r. Ani wtedy, ani po tegorocznej katastrofie, nie została odnaleziona faktyczna przyczyna zatrucia ryb. Nikt nie został ukarany – mówi Paweł.

martwe ryby leżą na brzegu rzeki
Wilga jest bardzo zanieczyszczoną rzeką. W 2018 roku doszło do wymarcia ryb. Sytuacja powtórzyła się latem 2023, fot. Jakub Włodek/Agencja Wyborcza

- Zatruwanie rzek nie powinno się opłacać. Jeśli mandat wynosi mniej niż opłata za wywóz szamba, to po co wywozić je legalnie? Prokuratura umarza sprawy, bo nie mamy przepisów prawa karnego, które kwalifikowałyby zanieczyszczanie rzek jako przestępstwo – mówi Paweł.

Teraz za zatrucie rzeki dostaje się 500 złotych mandatu. Od 1 stycznia kwota wzrośnie: będzie to od 1000 do 7500 zł. Zdaniem Pawła kary powinny odstraszać, zaczynać się od 10 tysięcy zł i iść w górę w miarę skali zanieczyszczenia, recydywy, ilości nieczystości.

- Nie mówimy tu tylko o życiu biologicznym w rzekach, ale także zdrowiu ludzi. Bezpośrednio z wielu rzek jest pobierana woda pitna, Kraków korzysta z ujęć na Rabie, Dłubni, Sance, Rudawie. Każda ta rzeka boryka się z zanieczyszczeniem surowymi ściekami bytowymi. Pijemy oczyszczony ściek. Bardzo często pojawiają się komunikaty Sanepidu o skażeniach bakteriami kałowymi ujęć wody pitnej. W tym roku była to plaga – mówi Strażnik Rzek.

Sprawa druga: kary.

Dziś w sprawach o zanieczyszczenia rzek, stosuje się dwa artykuły Kodeksu Karnego: 181 i 182 – powodowanie zniszczeń w przyrodzie lub zanieczyszczenie środowiska w znacznych rozmiarach. Przepisy są jednak tak ogólnikowe, że sprawy bardzo często są umarzane.

Mandaty za zatruwanie rzek są niskie, a wykrywalność sprawców – niewielka.

Zatrzymać budowę dróg wodnych

- Ekolodzy i przyrodnicy mają receptę na naprawę rzek od dawna. Problem w tym, że nie zawsze są słyszani przez tych, którzy podejmują decyzje – mówi Ewa Drewniak z Klubu Przyrodników.

Poznajemy się nad Odrą, tuż przy granicy z Niemcami, niedaleko Kostrzyna. Ewa wychowała się w tych okolicach. Jej dziadek mieszkał tuż nad Odrą, był strażnikiem rzek (choć jeszcze długo przed tym, jak WWF uruchomił taki program), sprawdzał poziom wody, czyścił główki, kontrolował znaki wodne, pływając drewnianą łodzią pychówką. – Pamiętam, że łódka cumowała przy brzegu i w zależności od poziomu wody, ten brzeg był 300 metrów od domu, a czasami tylko 50 – wspomina.

Pracuje w Stacji Terenowej Klubu Przyrodników w Owczarach. To miejsce, do którego może przyjechać każdy miłośnik przyrody – na wędrówkę krawędziami doliny Odry poprzecinanej tu malowniczymi wąwozami, na których wykształciły się ciepłolubne, rzadkie i cenne murawy kserotermiczne. Odrę widać z okien Stacji.

– Ciągnę ludzi nad rzekę, tłumaczę, że to nie tylko woda płynąca w korycie, że rzeka to także jej dolina. Wyjaśniam, jak działają ostrogi. Ludzie tego nie wiedzą i nie widzą. Dopiero jak sami zobaczą, jak znajdą się na wielkiej ostrodze wchodzącej na sam środek rzeki, to otwierają im się oczy – opowiada Ewa.

Pogłębianie suszy ostrogą

Ostrogi na granicznym odcinku Odry wybudowano w ramach tworzenia Odrzańskiej Drogi Wodnej, wielkiego programu rządu PiS.

Wchodzimy na jedną z nich. Kroki trzeba stawiać ostrożnie, bo ostrogi to nasypy ze sporych kamieni. Buduje się je, żeby przekierować wodę na środek nurtu. To oddala wodę od brzegów, przyspiesza spływ, ułatwia żeglugę.

– W ten sposób drenuje się dno i obniża lustro wody. A to, na zasadzie naczyń połączonych, wyciąga wodę z całej doliny.

W ten sposób pogłębiamy problem suszy

– wyjaśnia Ewa.

Pomiędzy ostrogami woda stoi, szybciej się nagrzewa, zarasta roślinami wodnymi, wypłyca. Takie warunki sprzyjają niektórym gatunkom, choćby rzadkim do niedawna kotewce orzechowi wodnemu i wodnej paproci – salwini pływającej. Przestrzeń między ostrogami może być też siedliskiem dla ryb, to pozytywne efekty uboczne.

- Jednocześnie należy pamiętać, że zanikają inne siedliska, wody ubywa, rzeka zmniejsza swoją przestrzeń. W zrenaturyzowanej rzece, której oddalibyśmy więcej przestrzeni, ryby również miałyby swoje siedliska i tarliska. Nie potrzebują do tego budowli usypanych na Odrze przez człowieka – mówi Ewa.

dolina odry widziana z góry
Widok na Odrę z Owczar, fot. Ewa Drewniak

Rzeka jako równy kanał

W 2016 roku wyliczono, że Odrzańska Droga Wodna ma kosztować 30 miliardów złotych. Ponad drugie tyle miało kosztować użeglownienie Wisły.

Dziś te szacunki są już przestarzałe. Drogi wodne kosztowałyby prawdopodobnie kilka razy więcej. Ministerstwo Żeglugi, a później Infrastruktury (które przejęły opiekę nad rzekami po likwidacji resortu żeglugi) chciało, żeby Odra spełniała finalnie klasę żeglowności Va. To znaczy, że ma być na tyle głęboka, by mogły pływać po niej duże jednostki o maksymalnej długości 100 metrów i zanurzeniu 2,5-2,8 m.

Mówiąc prościej: rząd chciał, żeby po Odrze pływały duże jednostki transportowe, więc potrzebowalibyśmy nawet kilkudziesięciu nowych stopni wodnych, kilku nowych portów, dróg dojazdowych. Całej infrastruktury, której dziś nad Odrą nie ma.

Pomysł rządu PiS – choć przedstawiany jako korzystny dla rzeki, dla społeczeństwa i gospodarki – tak naprawdę zaszkodziłby środowisku. Odra – jak wylicza Ewa Drewniak – już jest mocno przebudowana przez człowieka, przez co skróciła się aż o 180 kilometrów.

Droga wodna to nie rzeka: to równy kanał, bez meandrów i starorzeczy. Traci w ten sposób możliwość samooczyszczania się, bo zanieczyszczenia nie mają się na czym zatrzymywać. Płyną szybko, prosto do Bałtyku.

Drogi wodne: dla kogo i po co?

Budowane na niej ostrogi i stopnie wodne powodowałyby tzw. erozję wgłębną. Woda, która spada ze stopnia na płytszy odcinek rzeki, pogłębia ją i niszczy koryto. Jednocześnie nie niesie ze sobą zatrzymanego przez infrastrukturę rzeczną materiału skalnego czy mineralnego, który mógłby uzupełniać ubytki w dnie. W efekcie poziom wody się obniża. Pogłębia się susza.

ostroga na Odrze
Ostroga na Odrze

– Właściwie nie wiadomo, komu i czemu te drogi wodne miałyby służyć – mówi mi prof. Paweł Rowiński, hydrolog, dyrektor Instytutu Geofizyki Polskiej Akademii Nauk. – Wskazuje się, że Niemcy zarabiają na żegludze. To prawda, ale Niemcy zbudowali swoje drogi wodne dawno temu. A my dróg wodnych mamy bardzo mało. Jeśli miałyby powstawać nowe, potrwałoby to kilkadziesiąt lat.

- Nawet jeśli założymy, że transport rzeczny emituje mniej CO2 niż kołowy, to za kilkadziesiąt lat sytuacja się zmieni. Będziemy mieć nowe, czyste źródła energii, a transport będzie w dużej mierze zelektryfikowany. Porównywanie emisyjności dziś, jedynie teoretycznie, nie ma sensu. Poza tym mamy problem przyrodniczy: wody jest coraz mniej. Nawet jeśli wybudujemy drogi wodne, rzeki i tak przez dużą część roku nie będą żeglowne – wyjaśnia.

Mokry sen ministra

Małgorzata Tracz, Dolnoślązaczka, posłanka Zielonych, plany betonowania i prostowania rzek nazywa “mokrym snem ministra Gróbarczyka”.

Rozmawiamy prawie dwa miesiące po wyborach, na kilka dni przed zaprzysiężeniem Donalda Tuska na premiera. Zieloni wchodzą w skład koalicji rządzącej.

Gróbarczyk staje się zwykłym posłem.

- Oddanie rzek Ministerstwu Infrastruktury pokazuje, jak rząd PiS-u podchodził do tego tematu: to mają być po prostu kanały służące rozwojowi gospodarki. Przeniesienie zarządzania rzekami do Ministerstwa Ochrony Środowiska będzie zmianą mentalnego nastawienia. Tak, »ochrony«, którą PiS z nazwy resortu wyrzucił – mówi Małgorzata Tracz.

Przeniesienie rzek do innego ministerstwa, jak wyjaśnia posłanka, wymaga decyzji premiera. To dość skomplikowane, bo PiS zostawił dwa działy o podobnych kompetencjach – gospodarka wodna i żegluga śródlądowa.

- Pytanie, czy dla jasności nie musimy ustawowo najpierw zlikwidować działu żegluga śródlądowa. Ale cała koalicja się zgadza: rzeki trzeba chronić – zapowiada.

Sprawa trzecia: drogi wodne.

Mamy ich w Polsce niewiele, bo zaledwie 3654 km (dane z 2017 roku). Dróg wodnych o znaczeniu międzynarodowym mamy nieco ponad 200 km.

Rząd PiS zaplanował budowę dróg wodnych na Odrze i Wiśle. Z tego pomysłu trzeba jak najszybciej zrezygnować – apeluje Koalicja Ratujmy Rzeki. W swoim manifeście pisze, że należy „wstrzymać wszystkie prace planistyczne, dotyczące budowy stopni Siarzewo i Niepołomice na Wiśle, Lubiąż i Ścinawa na Odrze, kaskadyzacji Odry i Wisły oraz budowy dróg wodnych IV i V klasy żeglowności”.

Uratować Odrę

Latem 2022 roku w rzece zakwitła toksyczna złota alga, zabijając setki milionów wodnych organizmów. Martwe ryby wyławiano niemal na całej długości rzeki

- Kiedy byłam dzieckiem, Odra była przede wszystkim dla nas źródłem ryb. Dziś jestem wegetarianką, więc ryb już nie jem, a na rzekę patrzę inaczej. Od lat zajmuję się ochroną przyrody, ale katastrofa zbliżyła mnie do Odry. – mówi Ewa Drewniak. – Widok martwych ryb unoszących się na wodzie mną wstrząsnął. Postanowiłam mocniej się zaangażować w ramach Koalicji Ratujmy Rzeki.

Razem z grupą ekspertów oszacowała, jakie straty w środowisku wywołała katastrofa. Obliczyli, że tylko w dolnym odcinku rzeki zginęło prawie 150 mln ślimaków wodnych. To 85 proc. populacji. Umarło 65 mln małży z rodziny skójkowatych, 88 proc. populacji. Wyłowiono ponad 3 miliony martwych ryb. Wyniki ich badań opublikował prestiżowy magazyn naukowy „Science of The Total Environment”.

Pytam Małgorzatę Tracz, jak rząd chce pomóc Odrze.

- Pierwszym krokiem będzie odkręcenie specustawy odrzańskiej, jaką zaproponował i przegłosował PiS – deklaruje posłanka.

Specustawa „lejmy beton i sól”

Specustawa miała pomóc w rewitalizacji Odry po katastrofie, a tak naprawdę ułatwia budowanie stopni wodnych, jazów czy elektrowni na rzekach. Zwiększa opłaty dla kopalń za wylewanie solanek, ale dopiero od 2030 roku. Wprowadza „wodną policję”, urząd mający wykrywać nieprawidłowości, którego uprawnienia dublują się z tym, co mogą robić Wody Polskie.

- W sejmowych kuluarach mówiliśmy o niej: »ustawa lejmy dalej beton i sól« – mówi Małgorzata Tracz. – Musimy zatrzymać zrzuty solanek i zanieczyszczeń. Zaprzestać betonowania Odry i jej dopływów. Przywrócić starorzecza, dopływy, meandry. Odra może być kołem zamachowym dla gospodarki, może przyciągać turystów, ale pod warunkiem, że ta turystyka będzie dostosowana do rzeki. Nie odwrotnie.

Tracz jest współprzewodniczącą Parlamentarnego Zespołu ds. Renaturyzacji Odry. Jednym z pierwszych omawianych przez zespół dokumentów ma być projekt ustawy ratującej Odrę stworzony przez posłankę Koalicji Obywatelskiej Gabrielę Lenartowicz.

- Ta ustawa nie rozwiąże wszystkich problemów, ale jest dobrym początkiem. Odwróceniem złych rzeczy, jakie zawarto w specustawie odrzańskiej. Zakłada odrzucenie wszystkich planowanych przez PiS inwestycji hydrotechnicznych, które Odrze nie pomogą, a wręcz przyczynią się do kolejnych katastrof – wylicza posłanka Zielonych.

Po Odrze przyjdzie czas na kolejne rzeki.

- Jeśli na poważnie myślimy o walce z kryzysem klimatycznym, to musimy pamiętać, że rzeki odgrywają w niej kluczową rolę. Muszą meandrować, rozlewać się, muszą mieć na to przestrzeń – dodaje Małgorzata Tracz.

Sprawa czwarta: ratunek dla Odry.

Druga z największych polskich rzek w 2022 roku została dotknięta katastrofą. Uregulowana, stale (i zgodnie z prawem) zanieczyszczana ściekami z przemysłu i solankami z kopalń. Odra potrzebuje odpoczynku od ścieków, lepszego monitoringu, rezygnacji z wielkich planów budowy stopni wodnych.

Odra, osoba prawna

“Nie mam pojęcia, kiedy następuje ten moment – uznania rzeki za swoją. Być może dopełnia się on na tej samej zasadzie, na jakiej ptaki uznają za rodzica pierwszy poruszający się w zasięgu wzroku kształt, co tak wzruszająco opisali etologowie, ale równie dobrze może to być sprawa całkiem dorosłego przywiązania, sprawiającego, że widok rzeki (z okna pokoju lub w czasie spaceru) staje się niezbędny, kojący i terapeutyczny. Sądzę, że w jakimś nie do końca poznanym procesie, taka własna rzeka zakorzenia nas w sobie, jej nurt tajemniczo zlewa się z nurtem naszych myśli” – pisała noblistka, Olga Tokarczuk, w 2003 roku.

Swój esej przypomniała 19 lat później, kiedy Odrą płynęły miliony ciał martwych ryb.

Szukam tego wpisu wiele miesięcy później, czytam go kilka razy. I myślę, że może sztuka, artyści, literaci, muzycy, też niosą rozwiązania dla rzek. Instrukcję ich naprawy.

– Po katastrofie odrzańskiej w obronę rzek zaangażowali się artyści i pisarze. To było moje odkrycie – mówi mi Ewa Drewniak. – że o przyrodzie warto mówić innym językiem, językiem sztuki, emocji. Michał Zygmunt, muzyk, dla którego Odra jest częścią życia i inspiracją, przepłynął 1300 km drewnianą łodzią pychówką, z Bugu na Odrę, żeby przypomnieć o Odrze, dać nadzieję.

Siostry Rzeki pojawiają się tam, gdzie cierpi przyroda. Śpiewają nad rzekami, mówią im wiersze. Przewodniczką kolektywu jest krakowska artystka Cecylia Malik. Jeżdżą po Polsce z niebieskimi tabliczkami z nazwami rzek, a na manifestacje przynoszą wielkie ręcznie wyrzeźbione ryby. Przypominają: oddajmy rzekom dzikość. Po zatruciu Odry Siostry Rzeki i Bracia Potokowie przeszli w żałobnym marszu przez Warszawę. Na niebieskich tabliczkach zawiesili kiry.

Fotograf Daniel Petryczkiewicz zrósł się z rzeką Małą w Konstancinie-Jeziornej. Mała jest tak mała, że czasami znika – a Daniel jej znikanie dokumentuje. Codziennie dogląda swojej ukochanej rzeki i opowiada o niej całej Polsce. Interweniuje, kiedy ktoś próbuje rozjeżdżać Małą koparką.

Albo pisarz Robert Rient i całe jego Plemię Odry, które zorganizowało Marsz dla Odry. Miłośnicy przyrody szli od źródeł do ujścia, żeby zawalczyć o nadanie rzece osobowości prawnej. Dzięki temu powstałby mechanizm, pozwalający na reprezentowanie jej w sądzie.

Teraz ma powstać Fundacja Osoba Odra. Powstałaby wcześniej, gdyby Sąd we Wrocławiu nie odmówił jej powołania. Nadanie osobowości prawnej rzece leży, zdaniem sądu, „w sprzeczności z obowiązującymi w Polsce przepisami prawa cywilnego”.

Sprawa piąta: Aktywiści i artyści.

Do tej pory traktowani jak przeszkoda w „gospodarce wodami”. A trzeba też ich słuchać.

Biała Tarnowska wskazówką dla innych rzek

- Czy renaturyzacja jest w ogóle w Polsce możliwa? – pytam prof. Pawła Rowińskiego.

- W idealnym świecie możemy sobie wyobrażać, że rzeki płyną w sposób zupełnie naturalny, niezakłócony. Ale coś się po drodze przez te dziesiątki, setki lat wydarzyło. Ludzie zamieszkali nad rzekami. Wszystkich nie wysiedlimy. Każdy przypadek musimy rozpatrywać osobno. Renaturyzować tam, gdzie się da. Nie przywrócimy rzek do takiego stanu, jak kilkaset lat temu, ale możemy dać im warunki zbliżone do naturalnych. To jest możliwe i potrzebne – wyjaśnia naukowiec.

Widać to nad Białą Tarnowską, stukilometrowym dopływem Dunajca. Jest pierwszą polską rzeką, która została w całości zrenaturyzowana. Zlikwidowano stare stopnie i jazy piętrzące wodę. Rzeka płynie wolniej, rozlewa się, nawadniając pola i lasy. Ryby, płazy i bezkręgowce mogą swobodnie migrować w górę i dół rzeki.

– Przykładem jest też Wisła w Warszawie, gdzie zachowaliśmy jeden brzeg w dość naturalnym kształcie – dodaje prof. Rowiński. – Dzięki temu awaria w kolektorach przesyłających ścieki pod Wisłą do oczyszczalni Czajka nie wyrządziła wielkich szkód. Kilkanaście kilometrów poniżej zrzutu w żaden sposób nie dało się odczuć, żeby jakość wody była gorsza niż powyżej zrzutu. Naturalna Wisła znakomicie sobie radziła z kłopotem, co dało więcej czasu do przeprowadzenia napraw.

W 2020 roku na zlecenie Wód Polskich powstał Krajowy Program Renaturyzacji Wód Powierzchniowych. Dokument jest, gorzej z jego realizacją.

A może to wszystko trzeba rozebrać?

Koalicja Ratujmy Rzeki w 2022 roku opublikowała swój manifest. Wypisała w nim najważniejsze kroki, jakie władza powinna podjąć, żeby pomóc rzekom. W jednym z punktów eksperci piszą:

„Naturalne rzeki i nadrzeczne mokradła spowalniają odpływ i ograniczają wahania poziomu wody w rzece, zmniejszając dotkliwość wezbrań i niżówek, pozytywnie wpływając na zasilanie wód podziemnych. Pochłaniają azot i fosfor i oczyszczają wody z innych substancji, których źródłem są rolnictwo, przemysł i ścieki komunalne. Te i inne usługi ekosystemowe krajobrazów nadrzecznych są eliminowane lub poważnie ograniczane w wyniku regulacji rzek i osuszania mokradeł. Istotnym skutkiem regulacji i usilnego utrzymywania cieków w technicznie zadanym, sztucznym kształcie, jest redukcja prawie do zera ich naturalnej zdolności do samooczyszczania. Wdrożenie programu renaturyzacji wód powierzchniowych, którego koszt oszacowano na 4 mld zł, znacząco poprawi dostępność wody na potrzeby ludności, a także jej jakość, obniżając koszty uzdatniania”.

Koalicja wylicza również, że w całym kraju mamy prawie 46 tys. budowli piętrzących. „Wiele zniszczonych, część w stanie szczątkowym, które są odbudowywane, choć nie pełnią żadnej istotnej funkcji”.

- A może to wszystko trzeba po prostu rozebrać? – pytam Małgorzatę Tracz z Zielonych.

- Sytuacja wymaga odważnych decyzji – odpowiada. – Oczywiście w porozumieniu z ekspertami i naukowcami. Trzeba rozebrać tam, gdzie się da. A przede wszystkim nie można budować kolejnych przegród.

Sprawa szósta: renaturyzacja.

Czyli przywracanie rzece biegu zbliżonego do naturalnego. Jest konieczna, żeby rzeki były czystsze, a ryby i inne organizmy mogły swobodnie się w nich poruszać.

Wołów odsuwa wały, oddaje przestrzeń

Prof. Rowiński: – Potrzebna jest retencja, ale nie pojmowana tradycyjnie: wybudujemy duży zbiornik i to załatwia sprawę. Chodzi o to, żebyśmy retencjonowali wodę w krajobrazie. To jest politycznie mniej atrakcyjne:

nad zrekultywowanym bagnem czy odsuniętym wałem nie da się przeciąć wstęgi w świetle kamer.

Przykład jak rzeka może odzyskać przestrzeń, znajdziemy nad Odrą, w gminie Wołów na Dolnym Śląsku. Eksperci z organizacji WWF doszli do porozumienia z lokalnymi władzami – zgodzono się na odsunięcie wałów od rzeki. Projekt zakończył się w 2015 roku. Regionalna Dyrekcja Ochrony Środowiska raportowała wtedy: „W przypadku wystąpienia powodzi pozwoli na zretencjonowanie do 12 milionów metrów sześciennych wody i obniżenie na odcinku około 6,5 km poziomu wody o około 0,5 m”.

Dzień rzek Lubiąż
Widok na Odrę, od której odsunięto wały. W tle widać klasztor w Lubiążu, fot. Katarzyna Kojzar

- Odra zyskała przestrzeń, aż 600 hektarów – mówi Ewa Drewniak. – Miejsce, gdzie wezbrana woda może się wylewać . W ten sposób woda zostaje w krajobrazie, naturalnie przeciwdziałając suszy.

Drugim celem, jaki w ten sposób osiągnięto, jest ochrona przeciwpowodziowa. Ewa pokazuje wielką, grubą księgę. To “Atlas terenów zalewowych”, stworzony przez WWF przy wsparciu innych organizacji, w tym Klubu Przyrodników.

- Są tu piękne mapy, ryciny, pokazujące, gdzie można zostawić przestrzeń rzece. Nikt z tego nie korzysta, udało się jedynie w gminie Wołów – dodaje smutno Ewa.

Sprawa siódma: retencja.

Czyli gromadzenie zasobów wodnych i zatrzymywanie ich w krajobrazie. Rozwiązanie trzech problemów jednocześnie: jakości rzek, powodzi i suszy.

Mamy wielkie wymieranie ryb

Michała Bienia poznałam nad świętokrzyską rzeką Mierzawą. Pokazywał mi miejsca, w których razem z wędkarzami i fundacją WWF Polska odtwarzał tarliska, miejsca w których ryby mogą tworzyć gniazda tarłowe. Mierzawa jest rzeką, nad którą trzeba pojechać, jeśli chce się uwierzyć, że czysta woda jeszcze gdzieś w Polsce istnieje. Stojąc na moście można dokładnie zobaczyć zielone włosieniczniki tańczące z nurtem. Widać też usypane przez Michała tarliska z drobnego żwiru.

Dzwonię do niego, żeby zapytać o ryby w polskich rzekach. Czy jakieś jeszcze zostały?

– Coraz mniej. W wielu miejscach straciliśmy łososia atlantyckiego, węgorza europejskiego, troć wędrowną, jesiotra ostronosego. Przez zabudowę hydrotechniczną i zanieczyszczenia zanikają strzeble potokowe, lipienie, świnki, certy i minogi – wylicza Bień.

Są gatunki, które radzą sobie lepiej, ale nie osiągają takich rozmiarów jak dawniej, na przykład okonie, płocie czy leszcze.

- Ale są też gatunki, których populacja została w niektórych miejscach bardzo zmniejszona przez wędkarzy. Przykładem jest jazgarz, który był, a nawet nadal jest uważany za „chwast” i część wędkarzy go uśmierca po złowieniu.

Latem 2022 roku Michał Bień sprawdzał obecność strzebli potokowej, 10-centymetrowej ryby, w sześciu świętokrzyskich rzekach. Wcześniej ryba występowała w każdej z nich. Teraz Bień stwierdził jej obecność jedynie w niewielkiej rzeczce Belniance.

Przypominam sobie słowa Pawła Chodkiewicza, który opowiadał mi o tragedii krakowskich rzek.

– Mamy obecnie wielkie wymieranie ryb.

Szkodzą im nie tylko zanieczyszczenia, ale też przegrody, stopnie, jazy, progi. Uniemożliwiające wędrówkę.

– Jest też duży problem z kłusownictwem – zauważa Bień. – Kłusownicy to nie tylko ci, którzy łowią na wędkę bez pozwoleń, są też tacy, którzy rozciągają kilkadziesiąt metrów sieci i łowią ryby w ilościach hurtowych.

Strefa „Złów i wypuść”

Michał Bień jest dyrektorem biura Zarządu Okręgu Polskiego Związku Wędkarskiego (PZW) w Kielcach. Jak mówi, walczy o ryby „od wewnątrz”. – Potrzebna jest edukacja wędkarzy. Musimy zmieniać okresy ochronne, bo przez zmianę klimatu zmienia się również czas tarła. Musimy zmieniać limity połowów – jeszcze kilka lat temu na miętusy czy klenie był wyznaczony limit 5 kilogramów. Dziś w naszym okręgu ograniczamy to do ryb liczonych w sztukach – wymienia. – Tworzymy też strefy złów i wypuść – wędkarze mogą zrobić sobie zdjęcie po złowieniu ryby, ale muszą ją wypuścić z powrotem do wody. Próbowaliśmy wyznaczać miejsca, gdzie w ogóle nie można łowić, ale wtedy pojawiali się tam kłusownicy. Bo nikt tego terenu nie pilnował.

Ryby potrzebują ratunku i mamy narzędzia, żeby im pomóc. Jakie?

Bień wylicza: odtwarzanie siedlisk, udrożnianie szlaków migracji.

– To się musi dziać dwutorowo. Bo po co zarybiać w celu odtwarzania naturalnych populacji, skoro ryby nie będą miały gdzie wrócić na tarło? – mówi. Tam, gdzie nie da się rozebrać stopni czy progów, muszą powstawać przepławki. To konstrukcja bardziej skomplikowana niż dziura w przegrodzie, przez którą przepłyną ryby.

Michał wyjaśnia, że najkorzystniejsze są takie przepławki, które układa się z kamieni na odcinku rzeki tak, by imitowały rzeczne bystrze. Inną formą są kanały obiegowe, czyli tworzenie małej rzeczki, która omija budowlę. Ta metoda stwarza również niewielkie baseny, które są dla ryb miejscem odpoczynku.

Człowiek może konkretnym gatunkom pomóc wrócić do rzek przez zarybianie. Można wpuszczać do rzek ikrę albo narybek. Gdyby rzeki byłyby czyste i udrożnione, nie potrzebowalibyśmy zarybień.

– Zdrowe wody to rybne wody – mówi Bień.

Sprawa ósma: ichtiofauna czyli ryby.

Instytut Rybactwa Śródlądowego co roku bada, czy ryb przybywa, czy ubywa. Określa, jakie gatunki pływają w polskich rzekach. W najnowszym raporcie – za 2022 rok – czytamy, że aż 71 proc. badanych rzek ma stan ekologiczny „poniżej dobrego”.

Dobra wiadomość: Międzyodrze

Szukam w całej tej rzecznej historii jakiegoś światełka w tunelu. Nadzieja przychodzi nagle, przez Facebooka. Łukasz Ławicki, ornitolog i przyrodnik wysyła mi wiadomość: „Wspaniałe wieści! Wszystkie gminy za utworzeniem na Międzyodrzu Parku Narodowego Doliny Dolnej Odry!”.

Międzyodrze to, jak pisał „Tygodnik Powszechny”, kraina spuszczona z łańcucha. Dziki teren otoczony dwoma ramionami Odry, ciągnący się od Widuchowej, aż do przedmieść Szczecina. Zarośnięty, z nieczynnymi, otwartymi śluzami, kanałami porośniętymi gęstą roślinnością.

- To miał być jeden park, wspólny dla Niemiec i Polski – wyjaśniał Filipowi Springerowi Ławicki. – Jego plany powstały jeszcze w latach 90. Podpisano umowę. Niemcy się z niej wywiązali, powołali park w 1995 roku. Polacy nie – powstał jedynie park krajobrazowy – mówił.

Springer o Dolinie Dolnej Odry pisał w OKO.press: „Międzyodrze spełnia dokładnie wszystkie kryteria »miejsca, na którym nikomu nie zależy«. Nikomu poza ptakami”.

rzeka wśród ośnieżonych pól
Teren przyszłego parku. Fot. Piotr Fisher Rosiński/ Park Narodowy Doliny Dolnej Odry

Żyją tu chronione, rzadkie albo zagrożone wyginięciem gatunki: czajka, głowienka, cyranka, płaskonos, rybitwa czarna, zielonka, kropiatka i podróżniczek. Są też chronione małże, ślimaki, rzadkie rośliny. Można tu spotkać wilki.

Gryfino też na tak

Grupa przyrodników, aktywistów i naukowców po katastrofie odrzańskiej postanowiła zawalczyć o powołanie parku na Międzyodrzu. Pierwszy krok: przekonanie gmin.

W 2000 roku znowelizowano ustawę o ochronie przyrody, dając w sprawie powoływania parków narodowych większy głos samorządom. Mają prawo weta, które skutecznie blokuje powstawanie parków. Teren przyszłego parku na Międzyodrzu należy do trzech gmin: Kołbaskowo, Widuchowa i Gryfino. Dwie pierwsze poparły ideę już latem 2023. Najdłużej trzeba było czekać na Gryfino.

W grudniu burmistrz Mieczysław Sawaryn, po spotkaniu z przyrodnikami, ogłosił: „Przyroda wymaga ochrony, Międzyodrze potrzebuje planu, który uwzględni interesy wszystkich zainteresowanych. Gmina Gryfino będzie brała czynny udział w pracach dotyczących powołania [parku], tak aby nasi mieszkańcy mieli pełną wiedzę o tej idei”.

Bardzo możliwe, że pierwszym parkiem powołanym po 22 latach bezczynności, będzie właśnie ten w Dolinie Dolnej Odry. Małgorzata Tracz mówi, że tworzenie nowych parków narodowych jest wysoko na liście zielonych priorytetów nowej władzy: – W parku narodowym nie ma zanieczyszczenia ściekami przemysłowymi, kopalnianymi, nie ma rolnictwa ekstensywnego, nie ma możliwości kanalizowania. Nie powstaną tam zakłady szkodzące środowisku, zanieczyszczające wodę, gleby, powietrze. To sprawi, że rzeki będą mogły się odradzać.

- Jakie parki nad rzekami powinny powstać? – pytam posłankę.

- Odrzański w środkowym biegu Odry, Wiślański i oczywiście Doliny Dolnej Odry. To na początek – odpowiada.

Sprawa dziewiąta: parki narodowe jako najwyższa forma ochrony przyrody.

Mamy w Polsce ich 23, w tym jedynie cztery związane z rzekami: Biebrzański, Narwiański, Drawieński i Ujście Warty. Ten ostatni jest najmłodszym parkiem, utworzonym w 2001 roku. Potrzebujemy, po ponad 20 latach przerwy, nowych parków, również nad rzekami.

Zdejmujemy z Odry kir

W pierwszym tygodniu pracy nowego rządu Koalicja Ratujmy Rzeki opublikowała list otwarty do ministrów klimatu i infrastruktury. Domagają się w nim przywrócenia wody do resortu środowiska, renaturyzacji rzek, porzucenia szkodliwych dla rzek projektów i oddania głosu społeczeństwu w sprawach środowiska.

Sprawa ostatnia: współpraca.

Z naukowcami, ze stroną społeczną, czyli z tymi, z którymi poprzedni rząd nie chciał rozmawiać.

Grupa ekspertów z Koalicji podczas konferencji prasowej zdjęła czarny kir z niebieskiej tablicy z napisem „Odra”.

Ogłosili: „To znak naszej nadziei na zmiany, a nie wyraz bezwarunkowego zaufania. Czas na działania, a nie obietnice – w ciągu 100 dni obiecano nam konkrety, zegar zaczął tykać”.

;
Na zdjęciu Katarzyna Kojzar
Katarzyna Kojzar

Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. W OKO.press zajmuje się przede wszystkim tematami dotyczącymi ochrony środowiska, praw zwierząt, zmiany klimatu i energetyki.

Komentarze