Dlaczego Kaczyński trzyma na eksponowanym stanowisku kogoś takiego jak wicemarszałek Ryszard Terlecki, który przekracza wszelkie granice zdrowego rozsądku, prawdy i przyzwoitości? Właśnie dlatego
Po niemal tygodniu burzy wokół tweeta o Cichanouskiej i Trzaskowskim, Ryszard Terlecki nie tylko nie przeprasza, ale w liście do Swietłany Cichanouskiej opublikowanym 9 czerwca „twórczo” rozwija niektóre wątki swojego wpisu.
Przypomnijmy go z zachowaniem pisowni: "Jeżeli Cichanouska chce reklamować antydemokratyczną opozycję w Polsce i występować na mityngu Trzaskowsiego, to niech szuka pomocy w Moskwie, a my popierajmy taką białoruską opozycję, która nie staje po stronie naszych przeciwników".
W liście do Cichanouskiej Terlecki pomija milczeniem, że wysyłał ją do Moskwy. A jednocześnie w krytyce polskiej opozycji wznosi się na wyżyny absurdu i manipulacji. Rządy PO przedstawia, jakby były autorytarne (można mieć do nich wiele zastrzeżeń, ale to wierutna bzdura!). A Platformę (która przecież nie rządzi od lat) opisuje jako twór groźny dla polskiej państwowości.
Aktywność Terleckiego od kilku dni pozostaje głównym wydarzeniem politycznym. Opozycja złożyła wnioski o dymisję wicemarszałka. Z opinii o wpisie Terleckiego politycy i eksperci są przepytywani od rana do wieczora. Tak wielkich emocji nie wzbudziła ani kurcząca się kolejka chętnych do szczepień, ani coraz bardziej realne zwycięstwo kandydata opozycji w Rzeszowie. Nawet kolejny „powrót Tuska" szybko zniknął z programów publicystycznych.
Właściwie dlaczego to Terlecki jest tematem numer jeden? I czy robi to wszystko specjalnie?
Oczywiście wysyłanie do Moskwy jednej z liderek białoruskiej opozycji zakrawa na międzynarodowy skandal. Tak samo jak pouczanie jej, z kim ma się spotykać. Oraz próba delegitymizacji polskiej opozycji przy pomocy argumentów z poziomu TVP. Jednak to nie pierwszy taki występ Terleckiego. I jest w tym metoda.
Wicemarszałek Sejmu etatowo dorzuca do pieca społecznych emocji. Niczym dobosz wybija takt medialnych burz. Wychyli się zza drzwi sejmowego gabinetu, otworzy usta - i telewizyjne paski gotowe. Jego słowa są "Wydarzeniem". A właściwie zastępują wydarzenia.
Lubuje się w cyzelowaniu złośliwości. „Budka bredzi" (jak zwykle), opozycja „trzęsie portkami" lub histeryzuje. „Mali, śmieszni ludzie. Wydaje się im, że występują na Narodowej Scenie, a to tylko teatrzyk marionetek" - pisze. Trzaskowski to „warszawski nieudacznik", a Kidawa-Błońska - „Pani Bojkot". Ostrych słów nie szczędzi opozycji, ale również współkoalicjantom PiS-u.
Z niczego się nie wycofuje, za nic nie przeprasza. Tak jak w przypadku Cichanouskiej i Trzaskowskiego. Dlaczego? Bo politycy tacy jak on w zasadzie nigdy nie cofają swoich słów. Nie robił tego Donald Trump w USA, Victor Orban na Węgrzech, nie robi Boris Johnson w Wielkiej Brytanii.
Fale oburzenia nie topią takich polityków - oni unoszą się na nich jak surferzy.
Z mistrzowskim wyczuciem naciskają te guziki, które podciągają poziom oburzenia jeszcze wyżej. Politycy PiS mówią o „totalnej opozycji”? To on powie o „opozycji antydemokratycznej, antyrządowej”.
Terlecki jest doskonałym produktem zrytualizowanej polityki. Gra wszystkie te polityczne piosenki, które świetnie znamy, tylko zremiksowane - z wzmocnionym beatem, podkręcone do granic wytrzymałości.
Ciężko byłoby wybrać „top 3”, a nawet „top 5” najbardziej oburzających (i niemądrych) wypowiedzi Terleckiego.
Na sejmowej sali powtarzał brednie, że błyskawica - symbol Strajku Kobiet - nawiązuje do Hitlerjugend i SS.
Nie inaczej było, gdy postanowił wypowiedzieć się o edukacji albo opiece zdrowotnej.
Chcę przypomnieć, że publiczna służba zdrowia w Polsce uchodzi za jedną z najlepszych w Europie
Jako wieloletni wykładowca akademicki z przerażeniem patrzyłem, jak poziom edukacji w Polsce obniżał się z roku na rok.Tu trzeba było wykonać radyklany ruch.
Nie wiedziałem, że mamy tylu reżyserów. Szkoda, że dobrych filmów na lekarstwo.
Protest mediów przeciwko podatkowi reklamowemu nazwał „manipulacją cwaniaków” i „histerią bogatych". A sprawę podwyżek dla parlamentarzystów, o którą zabiegał PiS, komentował: „Opozycja wystąpiła z propozycją podwyżek dla posłów, senatorów, samorządowców itd., potem domagała się, żeby zrobić to szybko, następnie narzekała, że powinny być jeszcze wyższe. Gdy doszło do głosowania oszukała jak zwykle. A teraz płacze po kątach".
Nie ma zahamowań, to co mówi jest całkowicie odklejone od prawdy.
Szczęścia w ogólnopolskiej polityce Terlecki próbował już w latach 90., ale udało mu się dopiero w 2007 roku, kiedy został posłem z listy PiS. Wcześniej był krakowskim radnym, a w 2006 roku startował nawet na urząd prezydenta Krakowa. Przegrał - jak wszyscy konkurenci Jacka Majchrowskiego. Pozostała po nim opinia ostatniego, który naprawdę starał się z Majchrowskim wygrać (przygotował 100-stronicowy program).
Podczas gdy Jarosław Kaczyński nazywa opozycję hołotą, Terlecki jako prowadzący sejmowe obrady tak politycznych konkurentów traktuje - jak dzicz, nad którą można zapanować tylko krzykiem i nahajką. W warunkach sejmowych - wyłączeniem mikrofonu. A swój mikrofon wykorzystuje do wygłaszania drwin z opozycyjnych posłów.
Nie próbuje nawet zachować pozorów równego traktowania na sali sejmowej. Kiedy w październiku Sejm zajmował się ustawą covidową, wrzuconą pod obrady w ostatniej chwili, bez konsultacji z opozycją, Cezary Tomczyk z Koalicji Obywatelskiej pytał: „Panie Marszałku, naprawdę przeczytał pan tę ustawę przez noc? Czytał pan?”.
Terlecki wypalił: „Panie pośle, ja byłem w lepszej sytuacji, bo znałem zarys tej ustawy już w zeszłym tygodniu”.
Wsławił się wezwaniem Straży Marszałkowskiej, by broniła Jarosława Kaczyńskiego przed posłankami opozycji.
Przypomnijmy tamto posiedzenie:
Godzina 10:31: „Kto to jest ta blondyna wysoka, co tam stoi?” Ktoś: „Jaruga”. Terlecki: „Pani poseł Jaruga-Nowacka, na podstawie artykułu 175 ust. 3 przywołuję panią do porządku”. Nowacka podchodzi do Terleckiego i mówi, że Jaruga-Nowacka zginęła 10 lat temu [w katastrofie smoleńskiej].
Ale Terlecki zaprowadza porządki również w szeregach obozu rządzącego. Według „Faktów" TVN to on miał pilnować, by Zbigniew Ziobro nie zabrał głosu podczas debaty nad Funduszem Odbudowy.
Dziennikarze traktują Terleckiego jak paparazzi celebrytów. Ścigają go z mikrofonami i kamerami po sejmowych korytarzach.
„W związku z wczorajszymi wpisami p. Terleckiego mam pytanie do kolegów - sprawozdawców sejmowych, którzy niemal codziennie dają mu szansę zaistnienia kolejnymi niby-dowcipnymi-komentarzami, (których faktyczną jakość każdy może ocenić sam). Czy warto?" - napisała na Twitterze wicenaczelna OKO.press Bianka Mikołajewska.
Dlaczego to robią? Bo Terlecki ma w dzisiejszej polskiej polityce status błazna. I nie tylko dlatego, że bawi (o czym niżej). Królewski błazen sprzed wieków miał mieć jeszcze dwie właściwości: czasem był „ustami króla”, a czasem tym jedynym, który królowi mówił trudną prawdę prosto w oczy.
Skoro Jarosław Kaczyński rozmawia tylko ze swoimi (choć ostatnio zrobił wyjątek, udzielając wywiadów Interii i tygodnikowi „Wprost", gdzie nie miał pełnej kontroli nad przekazem), dziennikarze szukają źródeł, od których można się dowiedzieć, co myśli prezes PiS. I Terlecki uchodzi za taką osobę.
„Koalicjanci mogą też startować samodzielnie. My uważamy, że to będzie rodzaj samobójstwa politycznego" - oznajmił w trakcie negocjacji koalicyjnych we wrześniu 2020.
Podobnie miał być głosem Kaczyńskiego, gdy krytykował Zbigniewa Ziobrę za zmiany w wymiarze sprawiedliwości („to nie jest oczywiście wina rządu", ale „rozmaitych okoliczności, w tym także, niestety, słabo przygotowanych ustaw ze strony Ministerstwa Sprawiedliwości"). Albo kiedy mówił o Jarosławie Gowinie, że ma „chore ambicje".
Jest tu pewne „ale". Nie wiemy, co prywatnie Terlecki mówi Kaczyńskiemu. Wiemy jednak, że publicznie nie jest rasowym królewskim błaznem. Bo choć trudne prawdy mówi tym u władzy, ale nie królowi.
A co z bardziej oczywistą funkcją błazna, czyli bawieniem?
Ten dawny hipis o ciętym języku wybornie się sprawdza w czasach, gdy informacja miesza się z rozrywką (infotainment). Źródłem rozrywki może być zarówno ekscytacja, jak i oburzenie, rozbawienie czy pogarda. A Terlecki, obok Krystyny Pawłowicz i Stanisława Piotrowicza, należy do najbardziej „rozrywkowych” polityków obozu władzy.
Mechanizm tej politycznej rozrywki, napędzanej ekscytacją i oburzeniem, doskonale opisał reporter magazynu „Rolling Stone" Matt Taibbi w książce „Nienawiść sp. z o. o.". Porównuje tam Donalda Trumpa do wrestlera-zapaśnika.
„Wśród dziennikarzy politycznych mało kto oglądał wrestling. Trumpa nie rozumieli z dokładnie tego samego powodu" - pisze Taibbi.
Wrestling to rodzaj zapasów, który od sportu znanego z olimpiad odróżnia teatralność. Zawodnicy oprócz okładania się pięściami i wymierzania kopniaków reprezentują role - jeden jest „dobrym", drugi - „złym". Jednak zdaniem Taibbiego kluczowy jest trzeci bohater tej rozgrywki: publiczność. „Gdyby widzowie nie angażowali się emocjonalnie, mielibyśmy tylko mięśniaków rzucających jeden drugim po kątach, bezsensowny show (...) wszystko kręci się wokół energii tłumu. Bez niej nie byłoby ani łotrów, ani bohaterów".
Niby kibicujemy bohaterowi, ale łotrowi trochę też - bo bez niego nie ma zabawy. Co to za bohater, jak nie ma z kim powalczyć?
Zdaniem Taibbiego, Trump wcielił się w łotra z wrestlingu, wyczuwając fundamentalną potrzebę współczesnych mediów polityczno-rozrywkowych: potrzebują one drani, którzy drażnią zarówno swoich konkurentów, jak i publiczność. „Media czerpią zyski z samego hałasu, robienia dramatów i dymu dokładnie tak samo jak wcześniej Trump".
„Musicie chcieć, żeby kibice was nienawidzili. Powinni obrzucać was gównem" - cytuje Taibbi poradnik dla wrestlerów. Złota rada. Terlecki nic sobie nie robi z tego, że jest krytykowany. Wręcz przeciwnie - on dzięki oburzeniu istnieje.
Ten sposób uprawiania polityki sprawia, że jednocześnie coraz więcej jest powiedziane, a zarazem coraz mniej wiadomo.
Trump - powie to, czego nikt nie powie. Terlecki - podobnie. Jest skrajnością wśród skrajności. Czego nie powie Morawiecki, to powie Terlecki. (No chyba że jednak powie jeden i drugi).
Ale drugi efekt to zjadanie czasu i uwagi. Taibbi: „Sprzedają się ludzkie charaktery, rzeczywistość jakoś słabiej”. Kiedy piszę ten tekst, nie piszę innego tekstu. Kiedy politycy oburzają się kolejną wypowiedzią Terleckiego, nie zajmują się czymś innym. Kiedy dziennikarze przepytują ich z opinii na temat wypowiedzi Terleckiego, nie zadają pytań o szpitale czy kryzys klimatyczny. Czy na pewno warto?
Redaktorka, publicystka. Współzałożycielka i wieloletnia wicenaczelna Krytyki Politycznej. Pracowała w „Gazecie Wyborczej”. Socjolożka, studiowała też filozofię i stosunki międzynarodowe. Uczy na Uniwersytecie SWPS. W radiu TOK FM prowadzi audycję „Jest temat!” W OKO.press pisze o mediach, polityce polskiej i zagranicznej oraz prawach kobiet.
Redaktorka, publicystka. Współzałożycielka i wieloletnia wicenaczelna Krytyki Politycznej. Pracowała w „Gazecie Wyborczej”. Socjolożka, studiowała też filozofię i stosunki międzynarodowe. Uczy na Uniwersytecie SWPS. W radiu TOK FM prowadzi audycję „Jest temat!” W OKO.press pisze o mediach, polityce polskiej i zagranicznej oraz prawach kobiet.
Komentarze