0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Tomasz Niesłuchowski / Agencja Wyborcza.plFot. Tomasz Niesłuch...

Tygodnik “Newsweek” w najnowszym wydaniu opublikował wywiad z Markiem Zagrobelnym, byłym działaczem PiS, który opuścił partię Jarosława Kaczyńskiego 9 lat temu, w 2014 roku. Zagrobelny opowiada, że podczas przegranych przez Prawo i Sprawiedliwość wyborów (Zagrobelny mówi o latach 2007-2014, ale nie wskazuje konkretnego roku) był świadkiem manipulacji dokonywanych przez osoby popierające PiS w komisjach wyborczych. Konkretnie chodzi o dostawianie na karcie znaku X, by unieważnić głos na inną partię, lub podpisywanie się w wykazie wyborców za osobę, która nie wzięła udziału w wyborach i oddawanie za nią głosu na PiS. Zagrobelny sugeruje, że podobny proces może mieć miejsce również w wyborach parlamentarnych 2023 i wpłynąć na wynik głosowania.

Co by się musiało zdarzyć, żeby manipulacja głosami w wyborach 2023 roku była skuteczna i czy aby na pewno jest to scenariusz realny? I czy opowieść o fałszowaniu wyborów przez PiS pomaga, czy szkodzi opozycji?

Tekst publikujemy w naszym cyklu „Widzę to tak” – od czasu do czasu pozwalamy sobie i autorom zewnętrznym na bardziej publicystyczne podejście do opisu rzeczywistości

Czy PiS już fałszował wyniki wyborów?

Mamy w Polsce dwa proste sygnały alarmowe, które mogą nas informować, że podczas głosowania doszło do poważnych nieprawidłowości.

Pierwszym jest w pełni niezależne i rzetelne badanie exit poll prowadzone przez firmę Ipsos, tę samą, która regularnie przeprowadza sondaże dla OKO.press.

Co to jest badanie exit poll? W uproszczeniu polega na tym, że w dniu wyborów przed wyselekcjonowanymi lokalami wyborczymi pojawiają się ankieterzy z Ipsosu, którzy zbierają deklaracje wyborcze od ludzi wychodzących z lokali. W październiku 2019 roku Ipsos prowadził badanie w 845 lokalach wyborczych (wylosowanych z 25 426 wszystkich lokali), które oddawały strukturę całości, czyli były próbą reprezentatywną.

Deklaracji wyborcy wobec ankietera w badaniu exit poll nie da się unieważnić, dostawiając krzyżyk, ani zmanipulować wyników martwymi duszami.

Innymi słowy, im wynik exit poll jest bliższy wyniku podanego oficjalnie przez Państwową Komisję Wyborczą, tym prawdopodobieństwo, że doszło do fałszerstwa na istotną skalę, jest niższe.

W przypadku wyników PiS od 2015 roku to porównanie przedstawia się następująco:

  • Wybory parlamentarne 2015: wynik PiS w exit poll - 39,1 proc., rzeczywisty wynik - 37,6 proc.
  • Wybory europejskie 2019: wynik PiS w exit poll - 43,1 proc., rzeczywisty wynik - 45,4 proc.
  • Wybory parlamentarne 2019: wynik PiS w exit poll - 43,6 proc., rzeczywisty wynik - 43,6 proc.
  • Wybory prezydenckie 2020, pierwsza tura: wynik Andrzeja Dudy w exit poll - 41,8 proc., rzeczywisty wynik - 43,5 proc.
  • Wybory prezydenckie 2020, druga tura: wynik Andrzeja Dudy w exit poll - 50,4 proc., wynik rzeczywisty - 51 proc.

Drugim dzwonkiem alarmowym byłoby skokowe zwiększenie liczby głosów nieważnych, bo to rzeczywiście najprostsza metoda na fałszowanie wyników głosowania. Te liczby od 2005 roku przedstawiają się następująco:

  • Wybory parlamentarne 2005: 99,7 tys. głosów nieważnych
  • Wybory parlamentarne 2007: 335,5 tys. głosów nieważnych
  • Pierwsza tura wyborów prezydenckich 2010: 117,6 tys. głosów nieważnych
  • Wybory parlamentarne 2011: 680,5 tys. głosów nieważnych
  • Pierwsza tura wyborów prezydenckich 2015: 124,9 tys. głosów nieważnych
  • Wybory parlamentarne 2015: 394,6 tys. głosów nieważnych
  • Wybory parlamentarne 2019: 207,7 tys. głosów nieważnych
  • Pierwsza tura wyborów prezydenckich 2020: 58,3 tys. głosów nieważnych

Jak widać, w żadnych zwycięskich dla PiS wyborach nie widać anomalii sugerujących, że doszło w nich do fałszerstwa na skalę, która mogłaby mieć wpływ na wynik wyborów i podział mandatów sejmowych. Więcej, liczba głosów nieważnych w wyborach 2019 była niższa niż w trzech poprzednich sejmowych cyklach wyborczych, mimo że frekwencja była wyższa.

Wszystko wskazuje więc na to, że liczenie głosów było uczciwe (co nie znaczy, że w procesie wyborczym wszystko było w porządku, o czym dalej). Mówiąc wprost, procesy z lat 2007-14 opisywane w “Newsweeku” przez Marka Zagrobelnego, po 2014 roku albo nie miały miejsca, albo działy się na małą skalę, bez wpływu na wynik wyborów.

Czy sfałszowanie wyborów jest dziś w Polsce w ogóle możliwe?

Czy należy się bać, że mimo uczciwego liczenia głosów w poprzednich latach, teraz PiS - przestraszony perspektywą utraty władzy - będzie chciał zmanipulować wynik wyborów? Poczynania władzy należy skrupulatnie kontrolować, ale scenariusz zakładający fałsz wyborczy jest ekstremalnie mało prawdopodobny: aby skutecznie wypaczyć wynik wyborów tylko na poziomie jednego mandatu w jednym okręgu, potrzebna byłaby precyzyjnie zorganizowana logistycznie akcja, obejmująca tysiące głosów i setki obwodowych komisji wyborczych.

Jak by to musiało wyglądać w praktyce?

Spróbujmy wcielić się na potrzeby tego tekstu w Złego PiS-owca, który postanowił sfałszować wynik głosowania. Załóżmy też, że Zły PiS-owiec nie ma wielkich ambicji, chce zmanipulować wyniki tylko w jednym okręgu, w ten sposób, żeby Prawo i Sprawiedliwość uzyskało o jeden mandat więcej, niż rzeczywiście należało się tej partii.

By wszystko przebiegło najłatwiej i najsprawniej, Zły PiS-owiec wybiera okręg z dużą liczbą mandatów i zarazem z dużym, naturalnym poparciem dla PiS. Pada na Podkarpacie i okręg nr 23, gdzie do zdobycia jest 15 mandatów, a obóz władzy ma bardzo duże poparcie, a więc i społeczną przychylność.

Jaka skala wyzwania stałaby przed Złym PiS-owcem? Olbrzymia, nawet w tak relatywnie sprzyjających warunkach.

Za podstawę symulacji fałszerstwa weźmiemy wynik wyborów w okręgu nr 23 w 2019 roku. PiS uzyskał 62,4 proc. głosów w okręgu i 10 z 15 mandatów. Co Zły PiS-owiec musiałby zrobić, by zmanipulować wynik tak, żeby jego partia wzięła jeszcze o jeden mandat więcej?

W przeliczeniu głosów na mandaty ostatni (piętnasty) biorący (czyli dający mandat do Sejmu) iloraz wyborczy w tym okręgu należał do PiS i wynosił 36,727. Przedostatni biorący do Lewicy - wynosił 38,817. A pierwszy nie biorący znów do PiS - wynosił 33,388. Żeby zafałszować wynik tak, by zabrać ostatni mandat Lewicy i podarować go PiS-owi, należałoby więc ręcznie unieważnić co najmniej 5,5 tys. głosów, które padły na Lewicę w tym okręgu.

Jak duże to logistyczne wyzwanie? Mówiąc bardzo delikatnie - spore.

Zły PiS-owiec musiałby mieć swoich ludzi w każdym z 13 powiatów składających się na okręg 23, do tego ludzi wtajemniczonych, którzy wcześniej dostali zadanie, by unieważniać głosy oddane na Lewicę. Ostrożnie załóżmy, że wystarczy ich pięciu na powiat. To oznacza, że mamy 65-osobowy oddział, którego każdy członek w sposób skoordynowany w dzień wyborczy fałszuje co najmniej 85 głosów na głowę, a na dodatek nie wzbudza podejrzeń u innych członków komisji wyborczych i mężów zaufania.

Powtórzmy:

mówimy o sfałszowaniu aż 5,5 tys. głosów i olbrzymim wysiłku logistycznym, tylko po to, by zdobyć o jeden mandat więcej w jednym okręgu.

To scenariusz całkowicie absurdalny nawet w takiej mikroskali, w jednym okręgu wyborczym. W większej skali kilku mandatów w kilku okręgach taki proces musiałby obejmować od kilkudziesięciu do setek tysięcy głosów sfałszowanych w uporządkowany, zaplanowany i skoordynowany sposób.

To czysta fantastyka.

Dlatego opowieść o fałszerstwie wyborczym szkodzi opozycji: nie ostrzega przed realnym scenariuszem, za to demobilizuje wyborców. Bo po co głosować, skoro fałszują?

OKO.press uspokaja: możesz odetchnąć, zachować spokój i z pogodą ducha iść na wybory. Nikt nie ukradnie twojego głosu.

Co nie zmienia faktu, że obowiązkiem zarówno opozycji, jak i organizacji monitorujących przebieg wyborów, jest skrupulatne sprawdzanie oddawania i liczenia głosów, obecność mężów zaufania w każdej komisji i na każdym etapie procesu wyborczego. I wszystko wskazuje na to, że ten proces kontrolny będzie przebiegał nawet skrupulatniej niż w poprzednich latach, by wspomnieć tylko ruch kontroli wyborów tworzony przez PO, czy porozumienie dotyczące kontroli wyborów podpisane przez wszystkie partie opozycyjne.

Przeczytaj także:

Ale czy brak fałszerstw oznacza, że wszystko jest w porządku?

Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa

choć wybory w 2023 roku nie zostaną sfałszowane, to z całą pewnością nie będą równe - po stronie PiS zaangażują się media państwowe, administracja państwowa, bogate spółki skarbu państwa.

Czyli będziemy świadkami procesów, które obserwowaliśmy już w 2019 i 2020 roku. Z tym że o znacznie większej skali, bo stawka jesiennych wyborów jest większa, a perspektywa przegranej PiS bardzo prawdopodobna. Dlatego w obozie władzy będzie obowiązywać zasada: wszystkie ręce na pokład.

Już w 2019 w raporcie z wyborów obserwatorów Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie czytaliśmy o niepokojącym rozmyciu granicy między państwem i partią, o stronniczym przekazie TVP i wykorzystywaniu stanowisk w kampanii:

"Wybory były dobrze przygotowane, ale stronniczość mediów i retoryka oparta na nietolerancji obecne w kampanii były bardzo niepokojące. Choć wszyscy kandydaci mogli prowadzić kampanię bez przeszkód, wyżsi urzędnicy państwowi wykorzystywali wydarzenia finansowane z publicznych pieniędzy do kreowania kampanijnego przekazu. Prymat partii rządzącej w mediach publicznych jeszcze potęgował tę przewagę”.

W 2020 roku media państwowe poszły jeszcze dalej, już nie tylko były "po prostu" stronnicze, ale w programach informacyjnych emitowały de facto spoty wyborcze kandydata obozu władzy Andrzeja Dudy, by przypomnieć tylko słynny materiał przywodzący na myśl północnokoreańskie standardy komunikacji z widzami.

Rząd PiS na finiszu kampanii prezydenckiej obiecał również, że małe gminy z największą frekwencją w wyborach prezydenckich dostaną wozy strażackie za głosy, co było jasną próbą zwiększenia mobilizacji wyborców w obwodach z wysokim poparciem dla Dudy i PiS.

Teraz te działania "profrekwencyjne" znajdują odzwierciedlenie w nowelizacji Kodeksu Wyborczego, która zakłada m.in. więcej lokali wyborczych w małych ośrodkach, głównie na wsi. Zmiana teoretycznie pożądana, by zwiększyć partycypację wyborczą na wsi, ale wprowadzana na krótko przed wyborami gwarantuje bałagan, zaś jej intencja jest oczywista: zwiększyć odsetek głosów na PiS tam, gdzie jest najpopularniejszy. Inną kwestią jest pytanie, czy Prawo i Sprawiedliwość osiągnie zakładane przez siebie zyski: by te bonusowe głosy rzeczywiście przełożyły się na lepszy wynik partii władzy na poziomie okręgu, dodatkowa mobilizacja wyborców na wsi musiałaby osiągnąć naprawdę dużą skalę.

Zagrożenia płynące z nowych zapisów w Kodeksie Wyborczym analizowaliśmy szczegółowo w OKO.press:

Przed opozycją i społeczeństwem obywatelskim w kampanii wyborczej nie lada wyzwanie, bo machina państwowa i medialna Prawa i Sprawiedliwości będzie rozpędzona jak nigdy. Obóz władzy będzie chciał za jej pomocą nie tylko mobilizować zwolenników, ale także demobilizować przeciwników, np. sugerując, że wynik wyborów z racji potęgi upartyjnionego państwa z góry przesądzony, dlatego nie warto fatygować się do lokalu wyborczego i głosować.

Nie warto ulegać tym podszeptom. Nasz głos ma znaczenie. I trzeba go użyć.
;

Udostępnij:

Michał Danielewski

Wicenaczelny OKO.press, redaktor, socjolog po Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW. W OKO.press od 2019 roku, pisze o polityce, sondażach, propagandzie. Wcześniej przez ponad 13 lat w "Gazecie Wyborczej" jako dziennikarz od spraw wszelakich, publicysta, redaktor, m.in. wydawca strony głównej Wyborcza.pl i zastępca szefa Działu Krajowego. Pochodzi z Sieradza, ma futbolowego hopla, kibicuje Widzewowi Łódź i Arsenalowi

Komentarze