0:000:00

0:00

"Imperium medialne Fideszu nadaje, że cała opozycja, w tym burmistrz Budapesztu Gergely Karácsony, »trzymają kciuki za koronawirusa« i określa ich mianem »koalicji śmierci«. W rządowych mediach propagandowych, informacje o opozycji są zawsze przedstawiane w negatywnym świetle. A na dodatek są one udostępniane dopiero po tym, jak zareaguje sztab komunikacyjny Fideszu i przedstawi kontekst wydarzeń, który jest korzystny dla rządu" - mówi OKO.press węgierska politolożka Edit Zgut*.

Rozmawiamy z nią o tym, jak Fidesz zbudował swoje zaplecze medialne i ograniczył niezależność mediów na Węgrzech, oraz o planach Orbána i wyzwaniach stojących przed opozycją.

Anna Wójcik, OKO.press: Skąd Węgrzy czerpią dziś informacje? Jaka jest skala przejęcia mediów przez ugrupowanie Viktora Orbána?

Edit Zgut: Jedynym tradycyjnym medium z dużymi zasięgami, niezależnym od reżimu Viktora Orbána, pozostaje komercyjna telewizja RTL Klub. Oprócz niej są jeszcze niezależne portale internetowe, które mają jednak ograniczony zasięg.

W ciągu ostatniej dekady, orbanowski reżim podjął wiele zróżnicowanych, strategicznych kroków, żeby zaburzyć rynek mediów na Węgrzech. Korzystając ze środków ekonomicznych i prawnych stopniowo uciszał głosy krytyczne.

Tak było w przypadku Klubrádió. Stało się ono obiektem ataków, kiedy w 2010 roku Fidesz zdobył władzę.

W procesie przejęcia mediów partia Orbána używa nieformalnej władzy, posługuje się wpływowymi osobami i spółkami.

Na przykład największy niezależny od rządu dziennik Népszabadság i lokalna prasa zostały wykupione przez Heinricha Pecinę, austriackiego biznesmena, który jest znany z robienia kontrowersyjnych interesów w Europie Środkowej. Pecina zamknął Népszabadság, a lokalne media przekazał w ręce współpracownika Orbána, Lőrinca Mészárosa.

Reżim ma też do dyspozycji środki na reklamę, które zasilają prorządowe prywatne media i prowadzą do zagłodzenia mediów krytycznych wobec partii rządzącej.

W 2018 roku prorządowa telewizja TV2 otrzymała 67 proc. środków wydawanych przez państwo na reklamę, podczas gdy RTL Klub - jedynie 1 proc.

Podobny trend obserwujemy w Polsce, gdzie prorządowe media takie jak "Gazeta Polska" otrzymują hojne finansowanie, a spółki państwowe nie reklamują się w mediach należących do Ringier Axel Springer Polska i do innych krytycznych wobec PiS mediów komercyjnych.

Przeczytaj także:

Kluczem do nieformalnej centralizacji mediów na Węgrzech było stworzenie Środkowoeuropejskiej Fundacji Prasy i Mediów (KESMA). Chociaż z biznesowego punktu widzenia nie miało to sensu, 470 prorządowych mediów przekazało swoje cenne zasoby do nowo powołanej fundacji. KESMA jest jednym z największych konglomeratów medialnych w Unii Europejskiej. Ma 408 mediów ukazujących się w papierze, do których jest kierowana jedna piąta budżetu na reklamę na Węgrzech.

Dzisiaj te wszystkie media mają jeden przekaz - przekaz rządu Orbána. Powstanie KESMA pokazało, że współpracownicy Orbána nigdy nie byli rzeczywistymi właścicielami węgierskich mediów. Na ironię losu zakrawa, że Viktor Orbán nadal skarży się, że musi rządzić, mierząc się z ogromną presją ze strony mediów opozycyjnych.

W rzeczywistości na Węgrzech mamy do czynienia z bardzo typowym przykładem nieformalnego przejęcia mediów: dziennikarze pracujący dla tego imperium medialnego nigdy nie zaryzykują informowania o czymkolwiek, co mogłoby postawić rząd w złym świetle, a już na pewno nie o systemowej korupcji dotyczącej rodziny premiera Orbána.

Niezależnej rozgłośni Klubrádió nie przedłużono koncesji. Jak wygląda rynek niezależnych mediów? Czy istnieją niezależne media wspierane przez zbiórki i dobrowolne datki, jak OKO.press w Polsce?

Promyk nadziei daje to, że po raz pierwszy od początku przemian demokratycznych na Węgrzech po upadku komunizmu obserwujemy pewną zmianę paradygmatu.

Crowdfunding staje się coraz popularniejszy. Przykładów dostarczają portal Telex.hu oraz tygodniki "Jelen" i "Magyar Hang". Pokazują, że na Węgrzech mogą działać media oparte na modelu subskrypcji.

Na przykład Telex.hu, założony przez zespół redakcyjny portalu Index.hu, działa dzięki zbiórkom, ale jego pojawienie się nie skanibalizowało pozostałych internetowych medialnych start-up-ów.

Z ostrożnym optymizmem powiedziałabym, że na Węgrzech rośnie liczba obywateli, którzy nie tylko domagają się treści opartych na faktach, ale też są gotowi za nie zapłacić.

Nawet najbardziej oddani wyborcy Fideszu zaczęli rozumieć, że istnieje olbrzymia przepaść miedzy propagandą reżimu a ich własnym oglądem i doświadczeniem rzeczywistości.

W czasie wyborów samorządowych w 2019 roku, rządowa propaganda w ogóle nie poinformowała o skandalu obyczajowym, który dotyczył kandydata Fideszu, przyłapanego na udziale w orgii na luksusowym jachcie. Nagranie, które wyciekło do internetu, było najczęściej wyszukiwanym hasłem na Węgrzech w ostatnich dniach kampanii.

Podobnie stało się z niedawnym skandalem wokół węgierskiego europosła Fideszu József Szájera. Rządowe imperium medialne wpisało ten skandal w szerszą teorię spiskową, według której zagraniczne służby specjalne spiskowały przeciwko Szájerowi, całkowicie pomijając fakt, że celowo i z własnej woli wziął udział w homoseksualnej orgii w Brukseli i miał w swoim plecaku narkotyki.

Nieprzypadkowo w 2020 roku przejęto Index.hu, największy krytyczny wobec rządu portal internetowy. Badania opinii publicznej pokazywały, że jedna trzecia jego czytelników głosuje na Fidesz.

Nie pasował do popieranego przez rząd, fałszywego, dychotomicznego podziału krajobrazu medialnego, podzielonego po prostu na antagonistyczne grupy: "dobre konserwatywne" media, które chronią narodową suwerenność i "złowrogie lewicowe" media, czyli służące interesom obcych potęg gotowych zniszczyć naród węgierski.

Orbán chciał zdelegitymizować Index.hu. Wprost twierdził, że to fabryka fałszywych newsów, więc nie chciał nawet przyjmować pytań od jego dziennikarzy.

To klasyczny, populistyczny zabieg: twierdzenie, że jest się jedynym głosem "prawdziwego" ludu czy narodu i utrzymywanie, że jakakolwiek krytyka jego rządu nie ma prawa bytu.

Jednym z najbardziej niepokojących aspektów jest negatywny wpływ na sferę publiczną na Węgrzech. Oprócz obniżenia standardów debaty publicznej, dosłownie nie ma już dyskusji o polityce, nawet dyskusji między rządzącymi a opozycją o kierunkach i sposobach rządzenia w różnych obszarach. Duża część społeczeństwa nadal konsumuje treści z telewizji, starsze pokolenie rzadziej korzysta z internetu, co napędza skrajną polaryzację na Węgrzech.

Unijny komisarz ds. sprawiedliwości Didier Reynders powiedział ostatnio, że w związku z rozwojem wypadków w Polsce i na Węgrzech, "jest kwestią najwyższej wagi, żeby przypomnieć, że wolne i niezależne media są sercem każdego systemu demokratycznego". Reynders zapewnił, że w UE "nie możemy i nie będziemy tolerować" zagrożeń wobec wolności mediów. Co ostatnio udało się instytucjom unijnym zdziałać w zakresie ochrony wolności mediów, czy szerzej, demokracji na Węgrzech?

Ze względu na instytucjonalne niedostatki, ramy prawne Unii Europejskiej nie są wystarczające, żeby odpowiedzieć na formalne nadużycia władzy, a co dopiero na nadużycia nieformalne.

Natomiast UE powinna działać zwłaszcza wobec naruszeń unijnych przepisów dotyczących pomocy publicznej i prawa konkurencji. Komisja Europejska jest w tym zakresie odpowiedzialna. Fidesz nadużywa władzy w tych obszarach, żeby uciszyć media.

Mimo tego, Komisja Europejska nadal analizuje skargę, którą lata temu złożyło Klubrádió w związku z niezgodnym z prawem wspieraniem prorządowych mediów przez rząd na Węgrzech.

Właśnie zobaczyliśmy, do czego ten brak działania doprowadził: rząd węgierski kolejny raz zdołał uciszyć głosy krytyczne.

Komisja Europejska mogłaby nie tylko bardziej zdecydowanie i efektywnie sprzeciwić się tym nieprawidłowościom. Powinna też poczynić kroki prawne i rozpocząć więcej procedur przeciwko naruszeniom prawa unijnego w związku z naruszaniem wolności prasy i pluralizmu mediów. Zwłaszcza, że oba te obszary są objęte polityczną procedurą z Artykułu 7 Traktatu o UE.

Węgierski przypadek powinien być wielką przestrogą, że połączenie słabości instytucji oraz kurczących się przychodów z reklam w Europie Środkowej stwarza korzystne warunki dla nieformalnego przejęcia mediów.

Nie można też pomijać kwestii odpowiedzialności niemieckich graczy przemysłowych, którzy pozwalają, żeby wszystko uchodziło Orbánowi na sucho. Niemiecki przemysł samochodowy nie jest chętny, żeby reklamować się w niezależnym węgierskim tygodniku "Magyar Hang". Między innymi dlatego, żeby utrzymać wielkie przywileje, jakie niemieckiemu biznesowi na Węgrzech dał rząd Orbána.

Dlatego również ostatnie działania polskiego rządu wobec mediów należy brać bardzo, bardzo poważnie.

Bardzo polecam przeczytać raport Visegrad Insight o możliwych scenariuszach rozwoju sytuacji mediów i ich wpływie na suwerenność informacyjną w Europie Środkowej.

W Polsce rząd Zjednoczonej Prawicy, przynajmniej oficjalnie, chce chronić wolność wypowiedzi w mediach społecznościowych przez kontrolę globalnych firm technologicznych. Węgierski rząd podobnie. Co proponuje i dlaczego?

Ze względu na zniekształcony rynek mediów, media społecznościowe, głównie Facebook, pozostały jednymi z platform, na których opozycja może w istotny sposób konkurować z narracjami Fideszu.

Dla partii rządzącej Facebook jest tylko jednym z kanałów komunikacyjnych. Dla opozycji jest najważniejszą, strategicznie kluczową platformą. Elektorat Orbána składa się z osób starszych mieszkających na wsi i słabiej wykształconych. Partia próbuje przebić się do młodszego pokolenia, które używa mediów społecznościowych. Od pewnego czasu w rządzie dyskutowano kwestię uregulowania gigantów technologicznych.

Ale atak na nie nastąpił po tym, jak Twitter i Facebook zawiesiły konta Donalda Trumpa. Teraz Fidesz oskarża media społecznościowe o ograniczenie widzialności poglądów konserwatywnych i prawicowych.

Węgierski rząd chce ograniczyć działanie mediów społecznościowych wcześniej, niż tę kwestię ureguluje Unia Europejska, z powodów polityczno-ideologicznych.

Mówiąc wprost: Fidesz najprawdopodobniej chce prześcignąć opozycję w mediach społecznościowych w zbliżającej się kampanii wyborczej.

Ostatnie sondaże pokazują, że Zjednoczona Prawica traci w Polsce poparcie. Jak ma się Fidesz na Węgrzech i co robi opozycja, żeby przekonać do siebie wyborców?

Fidesz stracił pół miliona wyborców i z trudem próbuje przebić się do młodszego pokolenia. Nieprzypadkowo rząd jeszcze bardziej ogranicza niezależne media. Kolejnym krokiem mogłoby być ograniczenie internetu, mediów społecznościowych.

Po raz pierwszy od dekady węgierska opozycja postanowiła połączyć siły. Jest szansa, że mogą wygrać. Zaczęli koordynować programy i zastanawiać się, jak po dojściu do władzy przywrócić demokratyczne instytucje.

Oczywiście Fidesz chce zdelegitymizować opozycję i zmniejszyć szansę, że uda się jej wygrać wybory.

Po tym jak w 2019 roku opozycji udało się wygrać w wyborach w Budapeszcie oraz w 10 z 12 dużych miastach, rząd ograniczył jej finansową i polityczną autonomię pod pretekstem walki z koronawirusem.

Imperium medialne Fideszu nadaje, że cała opozycja, w tym burmistrz Budapesztu Gergely Karácsony, "trzymają kciuki za koronawirusa" i określa ich mianem "koalicji śmierci".

W rządowych mediach propagandowych, informacje o opozycji są zawsze przedstawiane w negatywnym świetle. A na dodatek są one udostępniane dopiero po tym, jak zareaguje sztab komunikacyjny Fideszu i przedstawi kontekst wydarzeń, który jest korzystny dla rządu.

Ponieważ otoczenie instytucjonalne nie daje opozycji równych szans, a pole gry jest ustawione pod Fidesz, wybory parlamentarne będą dla opozycji trudnym zadaniem.

Fidesz uzasadnia dalsze zagarnianie władzy koniecznością zarządzania kryzysowego w czasie pandemii. Twierdzi, że to jedyny skuteczny sposób na walkę z wirusem. To bardzo alarmujące, zwłaszcza że w czasie kryzysów bezpieczeństwa, gdy ludzie obawiają się o własne bezpieczeństwo, obywatele i obywatelki są bardziej skłonni wspierać autorytarne rozwiązania.

Historia nauczyła nas, że antydemokratyczne działania podejmowane w czasie sytuacji kryzysowych łatwiej mogą się zakorzenić, ponieważ społeczeństwa zaczynają je tolerować wraz z upływem czasu.

Węgierskie siły demokratyczne muszą teraz stawić opór temu wyjątkowo niebezpiecznemu przekonaniu. Muszą przekonywać, że praworządność i ochrona praw mniejszości pomogą nam lepiej odpowiadać na obecny światowy kryzys.

*Edit Zgut, badaczka w Instytucie Filozofii i Socjologii Polskiej Akademii Nauk, wykładowczyni w Kolegium Europejskim Uniwersytetu Warszawskiego, ekspertka think tanków: The German Marshall Fund oraz Visegrad Insight.

;

Udostępnij:

Anna Wójcik

Pisze o praworządności, demokracji, prawie praw człowieka. Współzałożycielka Archiwum Osiatyńskiego i Rule of Law in Poland. Doktor nauk prawnych. Pracuje w Instytucie Nauk Prawnych Polskiej Akademii Nauk. Stypendystka Fundacji Humboldta, prowadzi badania w Instytucie Maxa Plancka Porównawczego Prawa Publicznego i Międzynarodowego w Heidelbergu.

Komentarze