Imperium Facebooka znów weszło w ostry konflikt z władzami publicznymi. Próba prawnego unormowania relacji biznesowych z branżą medialną skłoniła Marka Zuckerberga do ofensywy: blokady wszystkich treści informacyjnych. To pierwszy cenzorski szantaż cyberkorporacji na taką skalę
Nagłe odcięcie wiadomości krajowych i zagranicznych mediów w największej platformie internetowej – tak mógłby zacząć się serial osadzony w dystopijnej przyszłości. Mark Zuckerberg w czwartek 18 lutego 2021 nad ranem bez zapowiedzi sprezentował taki scenariusz Australijczykom.
Przeniósł tym samym do rzeczywistości jedną z wirtualnych opcji swojej platformy – usunięcie z listy przyjaciół.
Przedtem podjął ostatnią próbę negocjacji z australijskim ministrem finansów Joshem Frydenbergiem. Reszta świata także została dotknięta tą decyzją. Na profilach gazet najmniejszego kontynentu globu można zobaczyć tylko białą przestrzeń.
To odpowiedź na próbę regulacji działalności Facebooka przez australijski władze. Projekt ustawy wprowadzającej opłatę dla mediów od korporacji za rozpowszechnianie linków newsowych na platformach mediów społecznościowych został uchwalony przez niższą izbę parlamentu Australii w środę. Reakcja Facebooka była bardzo szybka.
Rozpętała się polityczna burza. Politycy oraz większość obywateli uznali nocne działania korporacji za niedopuszczalny atak. Premier Australii Scott Morrison określił je jako „aroganckie i rozczarowujące” oraz zadeklarował, że nie pozwoli się zastraszyć. „To zachowanie północnokoreańskiego dyktatora” – grzmiał Mark McGowan, premier Australii Zachodniej. Wezwał także amerykański rząd do interwencji.
Australijskie władze mogą liczyć na wsparcie międzynarodowe. Próba nałożenia opłat nie jest odosobnionym przypadkiem. Podobne prace toczą się na całym świecie, w tym w Unii Europejskiej.
W podobnym tonie wypowiadali się przedstawiciele opozycji oraz organizacje pozarządowe, w tym chroniące prawa człowieka. Dlaczego? Zamiar Zuckerberga nie jest prostą decyzją biznesową, którą mimo niepopularności należy zaakceptować. Facebook wszedł w wyraźny konflikt z zasadami bezpieczeństwa publicznego, suwerenności państwowej oraz demokracji. Jako infrastruktura dla obiegu informacji podlega innym regułom.
Pierwotnie Facebook uznał kluczowe informacje od krajowej administracji za standardowe źródło wiadomości. W ten sposób wyłączył rządowe profilowe zawierające komunikaty zdrowotne, meteorologiczne czy o dostępie do służb ratunkowych.
Później gigant wycofał się z tej decyzji i przedstawił kuriozalne tłumaczenie: przyjął zbyt szeroką definicję treści informacyjnej. W obliczu światowej pandemii oraz okresu sezonowych pożarów w Australii to skrajna nieodpowiedzialność. Gdyby podobnego działania – w celu osiągnięcia konkretnych celów od władz publicznych – dopuścił się podmiot inny niż Facebook (na przykład chińskie przedsiębiorstwo), w dyskusji pojawiłyby się zarzuty o stosowanie metod terrorystycznych, a nie tylko oskarżenia o szantaż legislacyjny.
Co więcej, w związku z decyzją Facebooka na krótko ucierpiały także podmioty niemające wiele wspólnego z wydawcami treści prasowych. Zablokowane zostały między innymi posty australijskich związków zawodowych, instytucji charytatywnych, banku żywności czy… organizacji zwalczających przemoc domową.
Takie manewry nie są przypadkiem, a kontrolowanym pokazem siły. Zgodnie z Reuters Institute Digital News Report 2020 aż 52 proc. Australijczyków używa mediów społecznościowych jako źródła informacji.
Inicjatywa Australii stanowi jedną z wielu prób redystrybucji ogromnych zysków cyberkorporacji, których usługi pozostają poza systemami podatkowymi. W OKO.press pisaliśmy o europejskich próbach wprowadzenia podatku cyfrowego (Digital Services Tax), który zmuszałby gigantów do płacenia obciążeń fiskalnych tam, gdzie rzeczywiście wypracowują zyski.
W tym przypadku strumień środków finansowych płynie nie do budżetów państw, lecz do twórców treści medialnych. Regulacja obejmuje Facebooka i Google jako przedsiębiorstwa zajmujące się pozycjonowaniem i dystrybucją w sieci tego, z czego żyją media – informacji. Dwie korporacje otrzymują razem około 80 proc. dochodów z reklam w australijskim Internecie. Kryzys pandemiczny dodatkowo pogłębił dotychczasowe nierówności. Wielu wydawców medialnych funkcjonuje na granicy rentowności.
Założenie opłaty zaproponowanej przez australijski urząd ochrony konkurencji (szczegóły procesu legislacyjnego i konsultacji dostępne są tutaj) jest dość proste. Treści przyciągają użytkowników do platform BigTechu.
Facebook bez zdjęć przyjaciół z wakacji, dyskusji politycznych (na przykład pod linkami z OKO.press) czy memów nie ma nic do zaoferowania. Doskonale agreguje treści, ale sam nic nie przedstawia.
W związku z tym powinien płacić twórcom materiałów opłatę podobną do tantiem za linki do tekstów publikowane na profilach stron oraz użytkowników. Ci bowiem ponieśli konkretne koszty produkcji. Facebook co prawda pomaga w rozpowszechnieniu treści (co wyraźnie podkreśla w swoim oświadczeniu tłumaczącym zmiany), lecz sam tworzy dominujący ekosystem generujący rocznie miliardy dolarów zysku. Ponadto jego rola nie sprowadza się do neutralnej tablicy ogłoszeń – poprzez algorytmy uczestniczy w procesach medialnych, handluje danymi osobowymi, a ponadto moderuje dyskusję.
Podobny tok rozumowania przyjęła unijna dyrektywa w sprawie prawa autorskiego i praw pokrewnych na jednolitym rynku cyfrowym z 17 kwietnia 2019 roku, a dokładniej artykuł 15 – „Ochrona publikacji prasowych w zakresie sposobów korzystania online”. 7 czerwca 2021 roku mija termin implementacji norm do krajowych porządków prawnych. Niektórym państwom, na przykład Francji, już się to udało. Szacuje się, że polski rynek z perspektywy opłat zawartych w dyrektywie warty jest około 50 mln złotych rocznie.
Europosłowie zaangażowani w prace nad unijną dyrektywą z zainteresowaniem patrzą na model australijski. W rozmowach z „Financial Times” rozważają wprowadzenie podobnych rozwiązań: arbitrażu oraz przejrzystości algorytmów.
Polski rząd – na czele z ministrem kultury Piotrem Glińskim – złożył 24 maja 2019 roku skargę na unijne przepisy do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, argumentując, że… broni w ten sposób wolności słowa. Przedmiotem kontrowersji jest artykuł 17, zgodnie z którym serwisy powinny uzyskać licencję na udostępnianie utworów wgrywanych przez użytkowników. Zdaniem polskiego rządu algorytmy sprawdzające prawa autorskie stanowią cenzurę prewencyjną godną miana „ACTA2” (chociaż obawy o „delegalizację memów” są nieuzasadnione).
Od dawna pojawiają się badania pokazujące, ile Facebook zarabia na danych pozyskanych z aktywności indywidualnych użytkowników. W związku z tym wskazuje się, że przedsiębiorstwo powinno zwrócić część zysków twórcom tej wartości. Facebook jest tylko pośrednikiem, lecz mimo to zarabia jak twórca. Ten przypadek jest paradygmatyczny dla kapitalizmu kognitywnego – modelu biznesowego opartego na odejściu od inwestycji w bezpośredni proces produkcji. Zamiast tego budowane są narzędzia do przechwytywania wartości wytwarzanej społecznie.
Australijski ustawodawca przyjął liberalne założenia dotyczące wysokości opłaty. Platformy same mają dojść do porozumienia z wydawcami, a w przypadku braku zgodnego stanowiska zastosowany zostanie mechanizm arbitrażowy australijski urzędu do spraw komunikacji i mediów. Projekt ustawy daje wyrównaną pozycję negocjacyjną obu stronom.
W przepisach znalazły się reguły chroniące pozycje przedsiębiorstw medialnych w razie konfliktu z platformami: zakaz dyskryminacji czy obowiązek konsultacji zmian w algorytmach wyszukiwarek. Ustalono także kary, których zastosowanie może dotknąć korporacje. Za naruszenie przepisów grozi kara do 7 milionów dolarów amerykańskich lub do 10 proc. dochodów w kraju.
Powstają uzasadnione wątpliwości, czy kształt opłaty odpowiada realiom rynku cyfrowego. Krytycy zarzucają, że regulacje są elementem korporacyjnych sporów i wynikiem lobbingu medialnego magnata Roberta Murdocha kontrolującego poprzez News Corp około 70 proc. prasy w Australii. Źródła „Washington Post” wskazują, że Zuckerberg był wielokrotnie w kontakcie z Joshem Frydenbergiem oraz Robertem Thompsonem, dyrektorem naczelnym News Corp.
Niektóre argumenty dotyczące charakteru obciążenia wydają się przekonujące. Obowiązek zamkniętej konsultacji z prasą modyfikacji algorytmów umożliwi im dostosowanie swoich działań pod nowe zasady gromadzenia wyświetleń (i tylko im, co daje nieuczciwą przewagę wobec innych twórców). Zmniejszy to także konkurencyjność i różnorodność między wydawcami. Jeśli wszyscy będą znać zmiany w algorytmach, to można oczekiwać, że wszyscy się w podobny sposób dostosują do nich.
Zdaniem Facebooka ich działalność ma odmienny charakter niż Google. Ten samodzielnie zbiera i prezentuje linki w swojej wyszukiwarce. W platformie Zuckerberga użytkownicy decydują, co się w niej pojawi. Argument Facebooka można odwrócić na jego niekorzyść – wypracowuje samodzielnie zysk z cudzych działań. Niezależnie od szczegółów efekt ekonomiczny i systemowy obu modelów biznesowych jest bardzo podobny. I to stanowi główny powód propozycji wspólnych zasad dla obu graczy.
Do argumentów BigTech trudno podejść z ufnością. Wady australijskiego modelu stanowią zasłonę dymną dla rzeczywistych celów: ograniczenia obciążeń do minimum i monopolizacji.
Oba przedsiębiorstwa mają długą i dobrze udokumentowaną historię usiłowań nieuczciwego wpływu na międzynarodową politykę.
Pod koniec 2020 roku, w okresie gorących prac nad legislacją dotyczącą regulacji platform, dzięki staraniom „Financial Times” wyciekł wewnętrzny dokument Google’a. Przedstawiał między innymi nieetyczny plan wywarcia presji na komisarzu ds. rynku wewnętrznego Thierry’m Bretonie. Przewidziane były w nim agresywne kampanie PR przy pomocy potencjalnych sojuszników, takich jak na przykład Allegro.
Google usiłuje modelować język debaty ośrodków akademickich. Raport Campaign for Accountability przedstawia, jak w ostatnich latach zainwestował dziesiątki milionów euro w promowanie nauki w wybranych ośrodkach akademickich oraz think-tankach w Europie. Instytucje zasilane przez środki kalifornijskiego przedsiębiorstwa opublikowały setki prac zawierających co do zasady przyjazne Google’owi interpretacje takich zjawisk, jak prawo antymonopolowe czy prawa autorskie.
Po nieudanych próbach zatrzymania zamysłów władz publicznych Google ostatecznie postawił na współpracę, co podkreślił premier Australii w wypowiedzi krytykującej Facebooka.
Mark Zuckerberg odważył się na to, przed czym wstrzymał się Google. Mel Silva, dyrektorka zarządzająca Google’a zapowiadała w styczniu przed komisją senacką odłączenie Australijczyków od najważniejszego elementu portfolio usług giganta: wyszukiwarki. Rząd zareagował stanowczo i uznał to za niedopuszczalną dyplomację.
Przedsiębiorstwo z Mountain Valley zmienia strategię i rezygnuje z twardej retoryki, gdy utrzymanie statusu quo jest niemożliwe.
Po długich sporach Google we Francji doszedł do porozumienia z wydawcami gazet, czyli związkiem francuskich wydawców – Alliance de la presse d'information générale (APIG). Szczegóły umowy nie zostały ujawnione, jednak mówi się o kwocie 63 milionów euro za najbliższe trzy lata.
Francja jako pierwsza wprowadziła do swojego porządku prawnego unijną dyrektywę w sprawie prawa autorskiego i praw pokrewnych na jednolitym rynku cyfrowym. Zawiera ona mechanizmy dzielenia się przychodami z reklam internetowych z dostarczycielami treści jak wydawcy gazet.
Podobnie jak w przypadku Francji Google także w Australii ostatecznie nie wycofał się z rynku i zaczął samodzielnie podejmować rozmowy z branżą medialną. Jeszcze przed przyjęciem ustawy przez izbę niższą firma zaczęła zawierać umowy z grupami wydawniczymi. Liczyła, że w ten sposób zatrzyma proces legislacyjny. Nie znamy póki co szczegółów umów. Można spodziewać się, że przepisy jeszcze wzmocnią pozycję mediów wynikającą z kontraktów.
Opór Marka Zuckerberga przed dzieleniem się zyskami koresponduje z innymi problemami Facebooka. Tego samego dnia wypłynęła alarmująca informacja z pozwu zbiorowego przeciwko korporacji z 2018 roku. Facebook od lat oszukiwał swoich klientów – zawyżał dane dotyczące zasięgu, by pobierać większe zyski. Zgodnie z doniesieniami w narzędziach planowania kampanii wliczał fałszywe i zduplikowane konta do kategorii „potencjalnego zasięgu”.
Naprawa tego błędu obniżyłaby przedstawiane klientom możliwości promocji nawet o 10 proc. Mimo różnych poprawek algorytmów w silniku Facebooka w ostatnich dwóch latach analitycy wskazują, że rozbieżności między zapewnieniami firmy a rzeczywistością to wciąż nawet setki tysięcy osób. Procedowana ustawa zapewniałaby większą transparentność narzędzi Facebooka.
Korporacje nie grają w jednej drużynie nawet mimo okazjonalnych sojuszy. W styczniu Apple ogłosił zmiany w śledzeniu reklam w swoim ekosystemie iOS. System będzie pytał użytkowników, czy chcą wyrazić zgodę na udostępnianie swoich informacji w celu śledzenia reklam. Generuje to losowy identyfikator reklamowy służący do wyświetlania spersonalizowanych reklam i śledzenia kampanii marketingowych. Bill Gates postanowił zagrać na nosie Facebookowi podobnie jak Elon Musk po aferze z nową polityką prywatności WhatsAppa. Microsoft wyraził pełne poparcie dla australijskich projektu i chwalił go za próbę przywrócenie równowagi na rynku.
Coraz trudniej także korzystać Facebookowi z opieszałości irlandzkiego urzędu ochrony danych osobowych, którego do intensywniejszych działań przymusza monitoring organizacji pozarządowych i opinii publicznej (korporacja wybrała Dublin w Europie z przyczyn podatkowych). Mark Zuckerberg jest także na celowniku amerykańskiego urzędu antymonopolowego po zakupie Instagrama oraz WhatsAppa.
Po próbie zamachu stanu podczas ataku na Kapitol wzrosła nieufność polityków wobec BigTechu. W najbliższych miesiącach nastąpią kolejne przesłuchania zarządców Google’a, Facebooka i Twittera pod kątem praktyk zapobiegania dezinformacji. Pierwsze powyborcze spotkanie CEO z przedstawicielami Komitetu ds. Energii i Handlu Izby Reprezentantów Stanów Zjednoczonych zaplanowane zostało na 25 marca.
Komentatorzy zgodnie zwracają uwagę, że działania Marka Zuckerberga przekreślają jego wcześniejsze deklaracje o podjęciu odpowiedzialności za walkę z fake-newsami.
Użytkownicy australijskiego Internetu są w tej chwili wyjątkowo wystawieni na fałszywe informacje i radykalne grupy.
W OKO.press wielokrotnie pisaliśmy o niezgodności interesów wielkich korporacji technologicznych z wartościami demokracji. Wolne i silne media są potrzebne do sprawowania kontroli obejmującej nie tylko władze państwowe, ale też działania przedsiębiorstw mających wpływ na kształtowanie polityki. Facebook wielokrotnie pokazywał, że preferuje materiały nakręcające ruch w sieci, co prowadzi do spadku jakości dziennikarstwa. Z punktu widzenia platformy media są wyłącznie wehikułem dla danych oraz reklam.
Shoshana Zuboff, autorka „Wieku kapitalizmu inwigilacji” ostrzegała miesiąc temu w „New York Timesie": „Zwróciliśmy się do Facebooka w poszukiwaniu informacji. Zamiast tego znaleźliśmy zabójcze strategie epistemicznego chaosu dla zysku”.
Zdaniem ekonomistki z Harvardu grozi nam instytucjonalizacja dominacji platform i zastąpienie demokratycznej kontroli przez zarządzanie obliczeniowe prywatnego kapitału.
W analizie jednego z najpotężniejszych ludzi świata klasyczne kategorie polityczne nie wystarczają.
Mark Zuckerberg nie jest typowym despotą, politykiem, właścicielem wielkiego majątku. Mimo to ma władzę poza zasadami demokracji.
Są to zasoby dość potężne, by móc porzucić lobbing czy metodę prawnych kruczków. Może wpływać na politykę bezpośrednimi metodami.
Facebook do pewnego stopnia sam zaczyna przypominać państwo z własnym systemem sprawiedliwości. Lorenzo Gradoni z Max Planck Institute na prestiżowym blogu konstytucyjnym Verfassungsblog wskazał, że nadzór sprawowany przez Oversight Board przy Facebooku od 22 października 2020 roku spełnia wiele cech sądowej kontroli konstytucyjności prawa.
Mark Zuckerberg okazał się jeszcze bardziej zdeterminowany do wcielenia w życie swojej wizji Internetu niż podczas pierwszych zeznań przed amerykańskimi komisjami senackimi i urzędnikami Unii Europejskiej po aferze Cambridge Analytica. Wybronił się wtedy dzięki technologicznej niekompetencji przesłuchujących go osób. Zaczął być jednak postrzegany jako technokrata uznający regulacje za problemy do pokonania, a nie obowiązujące wszystkich zasady gry.
Minęły trzy lata. Tym razem Zuckerberg nie musi się uśmiechać, przepraszać ani tłumaczyć przed nikim. Podejmuje negocjacje z państwami jak równy z równym.
W środku kryzysu pogłębiającego światowe nierówności postawił na siłę i pokazał, że imperium Facebooka stało się czymś w rodzaju nowoczesnego czarnego charakteru – doskonale zrośniętym z rzeczywistością złem koniecznym.
Jest coraz bliżej modelu, w którym Facebook i Google stają się synonimami Internetu, korporacyjnie kontrolowanym oknem na świat.
Australia nie jest kluczowym rynkiem dla Facebooka. Procesy rozgrywające się na najmniejszym kontynencie pokazują nowy kierunek działań BigTechu – próbę zmiany mechanizmów ekonomii XXI wieku z cyfrowej anarchii na cyfrową tyranię. Kanada, kolejny po Australii kraj przygotowujący regulacje wspierające media, zapowiedziała jasno: działania Facebooka nie powstrzymają procedowania przepisów.
Komentarze