TYDZIEŃ, JAKIEGO NIE BYŁO. Po ośmiu latach znów mamy w Polsce Sezon Ogórkowy z prawdziwego zdarzenia. To wielki powrót zwierza społecznego, który w pierwszej kadencji rządu PiS został wpisany na listę gatunków zagrożonych, a w drugiej, zdawało się, ostatecznie wyginął, trafiony śmiertelnie meteorytem permanentnego politycznego wzmożenia
Ale nie, okazuje się, że sezon ogórkowy przeżył! A skoro tak, wypada nam zakrzyknąć za bohaterem znanej polskiej komedii: jak on żyje, to znaczy, że my też możemy.
Na razie reprezentują go pojedyncze osobniki, na poszukiwania wieloryba w Wiśle i dorodną, coroczną ogórkową panikę związaną z barszczem Sosnowskiego przyjdzie nam pewnie jeszcze kilka lat poczekać, ale nie ma wątpliwości: sezon ogórkowy wrócił. Na portalowych „jedynkach” wywiady z celebrytkami, malownicze wypadki z udziałem kombajnu i mało istotne newsy ze świata polskiej piłki nożnej.
Czyli zasadniczo łatwo strawne dziwactwa, strachy i kurioza.
Błogi spokój. O tym jak błogi świadczy fakt, że najgorętszym tematem tygodnia bezwzględnie było ogłoszenie premiera Donalda Tuska, że Polska zamierza ubiegać się o organizację Igrzysk Olimpijskich w 2040 lub 2044 roku: “Już nie jedną rzecz udało nam się zorganizować. Może nie w tej skali, ale Polska jak się uprze, to potrafi osiągnąć wielkie rzeczy” – stwierdził szef rządu.
Jest to najdorodniejszy okaz sezonu ogórkowego w tym roku, z podstawową cechą tego miłego gatunku: idea jest nośna, ale dziś jeszcze właściwie nic o niej nie wiadomo, więc każdy może się o niej autorytatywnie wypowiedzieć. Nawet OKO.press. Więc spróbujmy nad Igrzyskami w Polsce przez chwilę poważnie się zastanowić.
„Tydzień, jakiego nie było” to cotygodniowy newsletter OKO.press, który jako pierwsi otrzymują posiadacze konta TWOJE OKO. By zarejestrować się za darmo i założyć konto, KLIKNIJ TUTAJ.
Po pierwsze, czy stać nas na te igrzyska?
Stać, nikt akurat nie powinien mieć co do tego wątpliwości. Jak pokazują przykłady zawodów w Londynie, Rio, Tokio i Paryżu, koszt organizacji takiej imprezy nie powinien przekroczyć rocznych wydatków na 800+, czyli powinnyśmy z zapasem zamknąć się w 70 miliardach złotych. Nie jest to kwota, która jednorazowo wysadzi w polski budżet w powietrze, tym bardziej że jakaś (raczej mniejsza) część tych pieniędzy się zwróci.
Po drugie, to kwestia najprostszego wyboru priorytetów, który znamy z naszego codziennego życia: nie wszystko, na co nas stać, musimy przecież od razu kupować.
To zaś prowadzi nas do punktu trzeciego i pytania, po co właściwie nam te Igrzyska?
Kiedy przyznano Polsce organizację piłkarskiego Euro 2012, był rok 2006, ledwie dwa lata po wejściu do Unii Europejskiej, kiedy nasza mikra samoocena wymagała natychmiastowej terapii. Wtedy nie wiedzieliśmy, czy podołamy jakiemukolwiek bardziej skomplikowanemu logistycznemu wyzwaniu, najprostsze zadanie w typie budowy czteropasmowej drogi wydawało nam się przedsięwzięciem o skali trudności lotu na Księżyc. Potrzebowaliśmy potwierdzenia, że potrafimy, że zasługujemy na miano Europejczyków. I takie potwierdzenie sami sobie daliśmy.
Ale dziś? Żadnych zbiorowych kompleksów już raczej leczyć nie musimy. Jeśli mamy jakieś narodowe i społeczne osobliwości i mentalne ekstrawagancje, nie różnimy się w tym od innych rozwiniętych państw. Więc po co te igrzyska? Czy potrzebujemy więcej sportowej infrastruktury, czy chcemy pobudzić turystykę lub zainwestować pod pretekstem Igrzysk duże pieniądze w konkretny region, czy chcemy poprawić jakość naszego sportu wyczynowego, czy może wprowadzić na wyższy poziom kulturę masowego uprawiania sportu w naszym kraju?
Jeśli ogłoszony przez premiera projekt olimpijski ma mieć sens, musimy sobie na te pytania odpowiedzieć, inaczej igrzyska będą tylko przelotnym syndromem sezonu ogórkowego lub pokazem pustej narodowej fanfaronady. A skoro mówimy o igrzyskach, warto przeczytać tekst Leszka Kraszyny, który porównuje dane i zastanawia się, czy aby na pewno polska reprezentacja w Paryżu rzeczywiście wypadła poniżej potencjału. Bo wszyscy chcemy większej liczby medali, ale czy te chęci mają podstawę w rzeczywistości?
Jako się rzekło, w twardej krajowej polityce działo się niewiele, posłanki i posłowie korzystają z wakacji parlamentarnych, życie sejmowe pozostaje w sierpniowej hibernacji. Z ogólnego marazmu wyłamała się jedynie Konfederacja, która de facto ogłosiła, że jej kandydatem na prezydenta w 2025 roku będzie Sławomir Mentzen. To znaczy, ściśle rzecz biorąc, taką decyzję ogłosiły Ruch Narodowy Krzysztofa Bosaka i Nowa Nadzieja Mentzena. Trzecia część składowa skrajnie prawicowej formacji, czyli ugrupowanie Grzegorza Brauna, pozostaje wobec tej kandydatury sceptyczne.
Nie jest więc wykluczone, że na karcie wyborczej za niespełna rok zobaczymy dwa nazwiska związane z Konfederacją: Mentzena i właśnie Brauna.
Ale póki co uwaga koncentruje się na tym pierwszym, który ma jedno polityczne zadanie: spróbować zawalczyć o bardziej centrowy, wolnorynkowy elektorat i przebić szklany sufit Konfederacji, który na razie wynosi ok. 1,5 miliona głosów – tyle dostali w wyborach parlamentarnych w 2023 roku. Drugi ich wynik w historii to 1,4 mln głosów z wyborów europejskich 2024, trzeci to wynik Krzysztofa Bosaka z poprzednich wyborów prezydenckich – 1,3 mln.
Mentzen stanie przed bardzo trudnym zadaniem. Oczekiwania wobec niego będą spore, a każdy wynik jednocyfrowy będzie postrzegany jako porażka tego polityka. Żeby jednak przy spodziewanej wysokiej frekwencji w wyborach prezydenckich uzyskać 10 proc. lub więcej, trzeba będzie zdobyć ok. 2 mln głosów, czyli znacząco więcej, niż kiedykolwiek Konfederacja zdołała uzyskać. Do tego Mentzen może mieć problemy wizerunkowe: nieco arogancki, pewny siebie młody polityk, popijający piwo na spotkaniach z wyborcami, to być może niezły pomysł na opowieść o liderze partyjnym nowej siły politycznej. Ale z emploi prezydenckim ma bardzo mało wspólnego.
Póki co w Konfederacji jest jednak dużo optymizmu związanego z kandydaturą Mentzena, o czym przeczytacie w tekście Agaty Szczęśniak.
Naczelny OKO.press, redaktor, socjolog po Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW. W OKO.press od 2019 roku, pisze o polityce, sondażach, propagandzie. Wcześniej przez ponad 13 lat w "Gazecie Wyborczej" jako dziennikarz od spraw wszelakich, publicysta, redaktor, m.in. wydawca strony głównej Wyborcza.pl i zastępca szefa Działu Krajowego. Pochodzi z Sieradza, ma futbolowego hopla, kibicuje Widzewowi Łódź i Arsenalowi
Naczelny OKO.press, redaktor, socjolog po Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW. W OKO.press od 2019 roku, pisze o polityce, sondażach, propagandzie. Wcześniej przez ponad 13 lat w "Gazecie Wyborczej" jako dziennikarz od spraw wszelakich, publicysta, redaktor, m.in. wydawca strony głównej Wyborcza.pl i zastępca szefa Działu Krajowego. Pochodzi z Sieradza, ma futbolowego hopla, kibicuje Widzewowi Łódź i Arsenalowi
Komentarze