Słowacki rząd wydał wyrok na 350 niedźwiedzi. W Bieszczadach gminy domagają się zgody na odstrzał osobników, które przychodzą do miejscowości. Zwykle jednak sami ludzie prowokują ataki, płosząc zwierzęta. Karę później ponosi nie człowiek, tylko niedźwiedź, który chciał się bronić
Malutki niedźwiadek z białą pręgą na szyi gramoli się nieporadnie i popiskuje. Pewnie nie ma nawet dwóch miesięcy. Kiedy kamera robi zbliżenie na wnętrze gawry, wydaje się, że w środku poza nim jest przynajmniej jeszcze jeden maluch.
1 marca 2025 r. młody mężczyzna wrzuca to ośmiosekundowe nagranie na grupę zbieraczy poroża jeleni – „Zrzuty 2025 – Las Ogród Natura”. Dodaje podpis: „Karpaty” z uśmiechniętą, mrugającą emotką. W pięć godzin nagranie ma prawie 5 tysięcy wyświetleń. Kolejnego dnia znika. Zostaje zgłoszone Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska (RDOŚ) w Rzeszowie.
Niedźwiedzice zwykle rodzą dwa albo trzy młode i nie opuszczają ich do momentu wyjścia z zimowej kryjówki. W chłodniejszych i wyższych partiach górskich następuje to czasem nawet dopiero na początku maja.
Maluchy rodzą się ślepe, głuche i pozbawione sierści, ważą pomiędzy 350 a 500 gramów, więc nie przeżyłyby bez ciepła mamy. W takich miejscach jak Bieszczady, zwłaszcza od kiedy zimy są lżejsze, może się zdarzyć, że samica wyjdzie z dziupli już około kwietnia. Ale nie na początku marca, kiedy powstało nagranie. Jej dzieci są wtedy jeszcze zbyt niezdarne, żeby samodzielnie się poruszać i pokonywać przeszkody. Wszystko wskazuje na to, że niedźwiedzica została przepłoszona przez nagrywającego film mężczyznę.
Jeśli matka nie wróci do gawry, młode nie przeżyją.
Czy autor filmiku zostanie ukarany? Próbowałam ustalić to w rzeszowskiej RDOŚ, która miała w tej sprawie zawiadomić policję. Jak dowiaduję się dokładnie miesiąc później ani komenda w Ustrzykach Dolnych, ani nadrzędna nad nią jednostka w Rzeszowie takiego zgłoszenia jednak nie otrzymała.
Dopytuję w RDOŚ. Okazuje się, że nadane przez e-doręczenia pismo nie zostało dostarczone, czego urzędnicy wcześniej się nie dopatrzyli. Zostaje nadane ponownie 2 kwietnia 2025 r. Komenda Powiatowej Policji w Ustrzykach Dolnych dopiero wtedy podejmuje czynności wyjaśniające. Znajoma, która pracuje w RDOŚ w innym regionie tłumaczy mi, że zgłaszanie takich zdarzeń policji teoretycznie w ogóle nie należy do obowiązków urzędników.
Jednocześnie nie ma w Polsce służb ochrony przyrody, które nadzorowałyby również takie tematy.
RDOŚ we wniosku o wszczęcie postępowania wyjaśniającego okoliczności naruszenia zakazu umyślnego płoszenia powołuje się na art. 131 §14 z ustawy o ochronie przyrody: „Kto bez zezwolenia lub wbrew jego warunkom narusza zakazy w stosunku do roślin, zwierząt lub grzybów objętych ochroną gatunkową – podlega karze aresztu albo grzywny”, a także art. 165 z Kodeksu Wykroczeń dotyczący płoszenia, ścigania i zabijanie zwierząt: „Kto w lesie, w sposób złośliwy, płoszy albo ściga, chwyta, rani lub zabija dziko żyjące zwierzę, poza czynnościami związanymi z polowaniem lub ochroną lasów, jeżeli czyn z mocy innego przepisu nie jest zagrożony karą surowszą, podlega karze grzywny albo karze nagany”.
Poważniejszy zakres kary mógłby obowiązywać, gdyby okazało się, że niedźwiedziątka nie przeżyły. Spowodowanie śmierci dwóch osobników gatunku chronionego podlega pod przestępstwo ścigane z art. 181 Kodeksu Karnego, który mówi o wyrządzeniu istotnej szkody w środowisku naturalnym. A uszczuplenie populacji liczącej zaledwie 150 zwierząt o dwa osobniki to pomniejszenie jej o 1,3 proc.
Przy założeniu, że sprawca działał nieumyślnie, bo jego celem nie było uśmiercenie zwierząt, mógłby podlegać karze grzywny, ale i ograniczenia albo pozbawienia wolności do dwóch lat. W praktyce jednak — nawet tam, gdzie są mocne podstawy do postawienia takiego zarzutu — wyroki skazujące praktycznie się nie zdarzają.
Kiedy piszę do chłopaka, który zamieścił filmik, kłamie, że ściągnął go z sieci i że najprawdopodobniej został nakręcony w Rumunii. Najwidoczniej nie wie, że Bieszczadzki Park Narodowy ma dokładnie udokumentowane wszystkie gawry, nie tylko te na terenie parku. Dopytuję, po co zamieszczał go na polskim forum zbieraczy poroża?
„To była ciekawostka” i „w kontekście edukacyjnym” – odpowiada. Na czym miała polegać ta edukacja? Tego już się nie dowiaduję. Można jednak z dużym prawdopodobieństwem przypuszczać, że gdyby nie widział, jak samica wybiega z gawry i ucieka, nie odważyłby się do niej podejść. To chłopak stamtąd. Pobliskiemu leśnictwu szefuje osoba o takim samym nazwisku. Przypadkowa zbieżność na tak małym terenie?
Zbieracze poroży zwykle doskonale wiedzą, co oznacza pisk tego typu wydobywający się z wnętrza drzewa. Żaden nie sprawdzałby, czy matka jest w środku, podchodząc pod samą dziuplę.
Przypuszczenia opieram m.in. na historiach innych „śmiałków”. Jedna pochodzi z 2024 roku, także z Bieszczadów. Mężczyzna spłoszył samicę, po czym opublikował całe zdarzenie w sieci. Pisał, że nie zdążył nawet wyjąć straszaka. Miał jednak czas, żeby nagrać filmik. Pół godziny później, kiedy matki wciąż nie było z powrotem, podszedł bliżej wykrotu, pod którym niedźwiedzie maluchy leżały na gołej ziemi i zaczął filmować. Nagle dostrzegł szarżującą na niego niedźwiedzicę. Dwukrotnie wystrzelił. Zatrzymała się w zaroślach, wtedy uciekł. Jednak już po paru dniach pisał na Facebooku, że zamierza sprawdzić kolejne dwie gawry. Jego bezmyślne zachowanie wzbudziło falę internetowej krytyki. Sprawa trafiła na policję, a mężczyzna został ukarany mandatem.
Także w 2024 roku Sąd Rejonowy w Lesku (a dokładnie jego zamiejscowy Wydział Karny w Ustrzykach Dolnych) nałożył grzywnę w wysokości 1000 zł. Wtedy dwóch mężczyzn rzuciło petardę do wnętrza gawry na terenie Bieszczadzkiego Parku Narodowego. Na szczęście była niezasiedlona, a całe zdarzenie zostało nagrane na parkową fotopułapkę.
W Magurskim Parku Narodowym pod koniec lutego 2023 osoba jadąca quadem przepłoszyła odpoczywającego pod wykrotem niedźwiedzia. Sprawcą prawdopodobnie był ktoś, kto przeczesywał las w poszukiwaniu zrzutów. Nie udało się złapać nikogo za rękę. Sytuację można było odtworzyć dzięki odbiciom i tropom na śniegu.
Jeden ze zbieraczy poroża, którego poznałam, spędzał nawet 150 dni w roku, szukając rogów. Spotkań z niedźwiedziami miał wiele, w tym dwa dotkliwe. Jedno miało miejsce w marcu w Bieszczadach. Szedł zboczem w dół przez gesty młodnik jodłowy — choć wchodzenie w młodniki jest zakazane. Silnie dudnił wiatr. Nagle drogę zabiegła mu nieduża niedźwiedzica. Markowała atak, ale on wycofując się, przewrócił się i zaczął wierzgać nogami. Wtedy ona chwyciła za jeden z butów, więc on drugim z całej siły kopnął ją w nos. Kiedy odbiegła, zajrzał jeszcze pod gałęzie jodły, spod której dochodziły piski. Zobaczył trzy kruszynki z różowymi noskami. Zrobił zdjęcie i uciekł.
W latach 2000-2015 zespół siedemdziesięciu ośmiu naukowców z całego świata przeanalizował informacje o atakach niedźwiedzi na terenie osiemnastu krajów Europy, Ameryki Północnej i Azji. W tym czasie w Polsce stwierdzono 12 nieszczęśliwych zdarzeń.
„Wszystkie miały miejsce w ciągu dnia. Ofiarami było 11 mężczyzn i kobieta. Ośmiu poszkodowanych mężczyzn samotnie wybrało się do lasu. Do ataków najczęściej dochodziło w marcu (4 przypadki) i kwietniu (3), czyli w okresie, kiedy karpackie lasy przeczesywane są przez tabuny zbieraczy poroży – i to właśnie oni stanowią grupę największego ryzyka (7 przypadków)” – tak sytuację w Polsce opisał Tomek Zwijacz-Kozica, badacz tych zwierząt, biolog z Tatrzańskiego Parku Narodowego w zimowym numerze magazynu „Tatry” z 2021 roku.
Czy jeśli niedźwiedź broni się przed zagrożeniem, można to nazwać atakiem? I kto w takim razie tak naprawdę jest tu atakującym?
Zbieracze poroża robią to "zawodowo” albo obsesyjnie — kiedy w lesie są zrzuty, nie rozmawiają o niczym innym. Niektórzy z nich mają swoje zasady. Obserwują jelenie przez cały rok, wiedzą, gdzie się pasą, gdzie przebywają największe samce, a co za tym idzie – gdzie spodziewać się wieloramiennych tyk (czyli poroża). Nie wchodzą później w każdy młodnik. To jednak wyjątki.
Większość chce zarobić i nie patrzy na przyrodnicze koszty. Niektórzy jadą 20-50 kilometrów, inni aż z drugiego końca Polski. Takie miejsca, jak Beskid Niski czy Bieszczady są dla niech szczególne atrakcyjne, bo w tutejszych parkach narodowych, dzięki temu, że na ich terenie nie strzela się do zwierząt, jest ich więcej. Biznes jest całkiem intratny. Za kilogram rogów można dostać pomiędzy 90 a 200 zł, średnio – 120 zł. Wszystko zależy od rodzaju i stanu zrzutów. Jedni sprzedają potem pojedyncze sztuki w internecie, inni jadą na giełdę. Z kostnej korony powstaje biżuteria, rękojeści noży, żyrandole, wieszaki, gryzaki dla psów. Spora część trafia na rynek azjatycki, w tym do Chin. Tam przerabiana jest na prozdrowotne proszki albo afrodyzjaki.
Zanim zamieszkałam w Beskidzie Niskim, nie miałam pojęcia, że zbieranie poroża odbywa się na taką skalę. Tam, skąd pochodzę, w zachodniej części Mazur, to marginalne zjawisko — podobnie zresztą jest na Warmii.
Ale już pierwszej zimy w górach, z okien domu pod lasem, przy granicy parku narodowego, mniej więcej od lutego do kwietnia obserwowałam kolejne podjeżdżające samochody i wysiadających z nich ludzi w gumiakach. Zawsze byli to mężczyźni, czasem w pojedynkę, czasem w niewielkich grupach. Przyjeżdżali z pobliskich miasteczek i wiosek. Z samego rana, w myśl zasady – kto pierwszy, ten więcej „podniesie” albo po pracy, przed zmrokiem, żeby znaleźć to, co jelenie zrzuciły w ciągu dnia. Nagle wszędzie trafiłam na odciśnięte w śniegu ślady gumiaków. Któregoś razu napotkałam stado samców jeleni galopujących w moim kierunku. Po chwili w oddali pomiędzy drzewami ukazał się ten, który je przepłoszył. Z „tyką” w każdej z rąk.
Amatorzy jelenich zrzutów podążają za każdym dostrzeżonym tropem tych zwierząt. W końcu trafiają na miejsce ich odpoczynku, celowo czy nie – przeganiają je. Dalej i dalej. Krata po kracie, bo takie chodzenie po lesie, żeby nie ominąć ani metra w zbierackiej gwarze nazywa się kratowaniem.
O ile zabieranie zrzutów jelenia z lasu gospodarczego jest legalne, o tyle w parkach narodowych i rezerwatach już nie. Łamanie zakazów schodzenia ze szlaków w poszukiwaniu tyk, przynajmniej w parkach położonych w górach, może stanowić znaczący odsetek wszystkich wystawianych pouczeń i mandatów w okresie zimowo-wiosennym. W Magurskim Parku Narodowym tylko od stycznia do 24 marca 2025 roku wystawiono 8 mandatów i wręczono 25 pouczeń. W sumie były to 34 mandaty i 519 pouczeń w ostatnich pięciu latach. Wysokość grzywny wahała się od 100 do 500 zł.
Chociaż żadna z osób nie miała przy sobie poroża, jest spora szansa, że byli to amatorzy poszukiwania zrzutów. Tatrzański Park Narodowy w latach 2020-2024 w ramach zakazu „chwytania lub zabijania dziko występujących zwierząt, zbierania lub niszczenia jaj, postaci młodocianych i form rozwojowych zwierząt, umyślnego płoszenia zwierząt kręgowych, zbierania poroży, niszczenia nor, gniazd, legowisk i innych schronień zwierząt oraz ich miejsc rozrodu” ukarał grzywną w sumie 32 osoby i aż 811 za poruszanie się poza wyznaczonymi szlakami turystycznymi. Bieszczadzki Park Narodowy w tych samych latach za schodzenie ze szlaków nałożył 57 grzywien, przede wszystkim jednak pomiędzy majem a listopadem, wiec poza typowo „zbierackim” okresem.
Co gorsza, zbieracze docierają w do niedawna niedostępne miejsca. W trakcie ostrych zim jelenie się w tam nie zapuszczały, więc oni nie mieli po co. W związku ze zmianami klimatu duża pokrywa śnieżna, jeśli w ogóle się pojawi, utrzymuje się krótko. Dodatkowo zrywkarze na zlecenie Lasów Państwowych przecinają knieje kolejnymi drogami.
Trudnodostępnych terenów ubywa. Ludzie mogą wejść niemal w każdy zakątek lasu.
Być może najwyższą cenę płacą za to właśnie niedźwiedzie, które coraz łatwiej jest płoszyć. Bo atak, nawet ten w obronie, drapieżnik może przypłacić życiem. W urzędniczym świecie uznaje się wtedy – choć przecież zwierzę nie zachowało się w żaden sposób niestandardowo – że taki osobnik może zagrażać innym ludziom.
Przypadek śmiertelnego ataku niedźwiedzia na człowieka z 31 marca 2025 r. w Słowacji wydarzył się w pobliżu miejsca, gdzie nęcono kukurydzą. Brakuje informacji, czy mężczyzna, który zginął, próbował polować albo szukać poroża w lesie. To tłumaczyłoby, dlaczego podchodził pod nęcisko.
Po tym zdarzeniu wyrok został wydany nie tylko na tego konkretnego niedźwiedzia, ale i 350 innych. Słowacki rząd podjął nieuzasadnioną naukowo decyzję o odstrzale jednej trzeciej całej zamieszkującej kraj populacji — z ostatniego liczenia na podstawie badań genetycznych wynika, że żyje ich tam nieco ponad tysiąc. Choć liczebność przez ostatnie lata się nie zmienia, to zarówno wypadków, jak i sytuacji konfliktowych z niedźwiedziami przybywa. Powody? Brak zabezpieczania odpadów w miejscowościach, rosnące połacie niegrodzonych upraw kukurydzy i nieodpowiedzialnie zachowujący się ludzie. Bo jak wskazują wspomniane wcześniej badania, pośród ofiar w Słowacji dominują myśliwi (29 proc.). Taki sam odsetek stanowią zbieracze poroża, grzybów i owoców w lesie.
Słowacki ekolog i działacz na rzecz ochrony przyrody Erik Baláž twierdzi, że zbieranie poroży to obok wyrzucania kukurydzy na nęciskach i niezabezpieczania odpadów, jedna z głównych przyczyn konfliktów z niedźwiedziami.
„Zwłaszcza w przypadku samic z młodymi to duży problem. Chociaż poroża teoretycznie nie może u nas zbierać każdy, nikt przecież nie zabroni ludziom chodzić po lesie. A kto ich skontroluje? Te osoby często są atakowane przez niedźwiedzie, na które wlazły, pakując się w młodnik czy inne dzikie miejsce. Każdy atak na człowieka budzi bardzo wiele emocji, oczywiście negatywnych. Często burzy lata pracy ochroniarskiej” – denerwuje się przyrodnik. – „Jeśli chcemy osiągnąć stan normalnej koegzystencji, musimy zminimalizować te konflikty i tłumaczyć ludziom, z czego one się biorą” – dodaje.
Czy niedźwiadki z filmiku na forum „Zrzuty 2025” przeżyły? Czy matka do nich wróciła? Na razie się tego nie dowiemy. Żeby nie ryzykować ponownego przepłoszenia samicy, nie można się w tamto miejsce udać.
Zresztą i tak nie da się im pomóc. Duże drapieżniki z natury nie nadają się do życia w niewoli. Brakuje też miejsc w ośrodkach, które mogłyby zająć się niedźwiedziami.
Według Bartka Pirgi, prowadzącego monitoring dużych drapieżników w Bieszczadzkim Parku Narodowym, jest szansa, że matka wróciła po młode. Agnieszka Sergiel, biolożka z Instytutu Ochrony Przyrody w Krakowie uważa, że szansa jest, ale mała. Zwłaszcza jeśli niedźwiedzica została przepłoszona.
„Dużo zależy od okoliczności zdarzenia, od wieku i charakteru samicy oraz od wieku młodych” – mówi Robert Gatzka, biolog, członek Carpathian Brown Bear Project. „Znam przypadek, w którym osoba poruszająca się pieszo, wypłoszyła samicę z gawry. Ta od niej odbiegła, ale tylko na taki dystans, żeby móc obserwować i ryczeć na intruza. Kiedy się wycofał, powróciła do parotygodniowych młodych” – dodaje.
Gatzka opowiada też o rajdzie skuterami śnieżnymi, który tak przestraszył inną samicę, że nie wróciła. Niespełna dwutygodniowe niedźwiadki szybko się wychłodziły i zmarły.
„Jedna samica nawet po dużej ingerencji, np. strzelaniu z pistoletu hukowego powróci do młodych, a inna porzuci potomstwo przez przejeżdżający szlakiem zrywkowym traktor czy skiturowca w pobliżu gawry. Dlatego tak ważne jest tworzenie dużych obszarów chroniących miejsca gawrowania” – tłumaczy.
Nawet jeśli wokół pojedynczej gawry wyznacza się strefę ochronną (500 m), to w praktyce niewiele daje. Agnieszka Sergiel wyjaśnia, że równie ważne, jak pojedyncze drzewo jest to, co wkoło niego. Jeśli dokonuje się wycinki wokół gawry, nawet poza okresem hibernacji, to jej otoczenie radykalnie zmienia. Tam, gdzie zabraknie drzew chroniących ją przed różnymi czynnikami, nie ma też odpowiedniej osłony. Zmieniają się również same warunki w już istniejącej dziupli — może w niej podchodzić woda albo odwrotnie, zrobi się za sucho.
„Nasze obserwacje pokazały, że gawry, gdzie w bezpośrednim otoczeniu były prowadzone prace leśne, przestawały być użytkowane na wiele lat. Zmienił się tam nie tylko mikroklimat. Wydaje się, że sama ingerencja w teren była dla niedźwiedzi sygnałem, że to nie jest bezpieczne miejsce. Dotyczyło to zarówno gawr, do których w wyniku tych prac były nawrzucane gałęzie, jak i takich, gdzie wycinka była prowadzona w odległości kilkunastu czy kilkudziesięciu metrów bez bezpośredniej ingerencji przy samej dziupli” – dodaje Gatzka.
Wypadki z udziałem plądrujących każdy fragment lasu zbieraczy przekładają się na gorsze postrzeganie niedźwiedzi i potencjalnie – wydawanie na nie wyroków śmierci. Jednak wpływ zbieraczy jest wciąż mniej dotkliwy w porównaniu z tym, jaki mają prowadzone przez Lasy Państwowe wycinki i niszczenie siedlisk oraz myśliwi, którzy na nęciskach wyrzucają góry jedzenia. To ostatnie mocno zaburza sam proces hibernacji, migracje, wpływa na zdrowie zwierząt i zwabia je na tereny w pobliżu miejscowości.
Przyrodnicy i przyrodniczki nieustannie walczą o tworzenia większych i stałych wydzieleń – obszarów, gdzie nie wolno prowadzić gospodarki leśnej. Każde takie działanie to prawdziwa batalia. Jedna z nich od dwóch lat toczy się w sądzie. Chodzi o otoczenie jednego z unikatowych zgrupowań starych dziuplastych jodeł, których w bieszczadzkich lasach zostało już naprawdę niewiele. Prowadzenie tam wycinek jest nierentowne. Mimo to LP nie chcą odpuścić spornych 40 hektarów z 542 200, którymi administrują na Podkarpaciu.
Los żyjących w Polsce niedźwiedzi nie przestawia się lepiej niż tych w Słowacji. Najwyższy czas to zmienić.
Dziennikarka, reporterka, propagatorka wiedzy o przyrodzie, autorka książek "Instynkt. O wilkach w polskich lasach" oraz "Niedźwiedź szuka domu", w których analizuje relacje między ludźmi a dużymi drapieżnikami. Związana z fundacją i pismem „Kosmos dla Dziewczynek”. Prowadzi terenowe warsztaty przyrodnicze dla dzieci i dorosłych.
Dziennikarka, reporterka, propagatorka wiedzy o przyrodzie, autorka książek "Instynkt. O wilkach w polskich lasach" oraz "Niedźwiedź szuka domu", w których analizuje relacje między ludźmi a dużymi drapieżnikami. Związana z fundacją i pismem „Kosmos dla Dziewczynek”. Prowadzi terenowe warsztaty przyrodnicze dla dzieci i dorosłych.
Komentarze