0:00
0:00

0:00

  • Wszelkie rozwiązania merytoryczne można przeprowadzić w każdej szkole. Na przykład: kształcenie interdyscyplinarne, uczenie projektowe, lekcje odwrócone, kiedy uczniowie uczą czegoś uczniów i nauczycieli, więcej zajęć artystycznych, które pozwalają na ekspresję i mają funkcję terapeutyczną. Do tego częste wyjścia poza mury szkoły – w przyrodę, do muzeów, kin, teatrów, do ciekawych ludzi.
  • Ważne jest, by szkoła była przyjazną przestrzenią – jeśli nie ma funduszy na wielkie remonty, to warto zmienić chociaż układ ławek w klasie, by uczniowie nie siedzieli do siebie plecami i mogli pracować w grupie, wygospodarować przyjemny kącik z dywanem.
  • Można zlikwidować dzwonki, co daje uczennicom i uczniom okazję do trenowania bycia na czas. A przede wszystkim należy zlikwidować obowiązkowe zadania domowe. Dzieci muszą mieć czas na odpoczynek!

– z Marzeną Kędrą* dyrektorką PSP Cogito w Poznaniu rozmawia Maria Hawranek.

To kolejna rozmowa z cyklu OKO.press „Jak ratować szkołę”, który rozpoczęliśmy 1 września. Pytamy nauczycieli z różnych szkół w Polsce, jak dobrze uczyć, jak radzić sobie ze złym systemem, przeładowanym programem, nauczycielskim automatyzmem, skostniałą szkolną strukturą i ideologią, która ogranicza wolność szkoły.

Przeczytaj także:

Kij na siebie strugasz

Maria Hawranek, OKO.press: Najpierw byłaś dyrektorką szkoły w wsi Moszczanka na Opolszczyźnie, od 2014 roku dyrektorujesz Cogito w Poznaniu. Jeszcze wcześniej pracowałaś jako nauczycielka wczesnoszkolna w Prudniku. Jakiego wtedy miałaś dyrektora?

Marzena Kędra: Był dobrym człowiekiem, ale bardzo zachowawczym i zmiany wprowadzał opornie. Nie pomagał, ale w sumie najważniejsze, że mi nie przeszkadzał. Jak przychodziłam z pomysłem, np. chcę zrobić klasę autorską, konferencję dla nauczycieli albo pojechać z drugoklasistami na 10 dni na zieloną szkołę, nie mówił „nie”. Powtarzał tylko: „strugasz sobie kij na siebie”. Nigdy nie doprecyzował, co miał na myśli, ale odbierałam to jako takie: uważaj. Za to wicedyrektorka ogromnie mnie wspierała, bo też czuła, że szkołę trzeba zmienić.

A co Ciebie wtedy w szkole frustrowało?

Wszystko! Pewnego razu dyrektor na radzie pedagogicznej powiedział, że jeżeli ktoś chce stanąć do konkursu na dyrektora, to on nie widzi przeszkód. Odczytałam to jako zachętę, sądziłam, że wybiera się na emeryturę. Miałam już wtedy wokół siebie mocną grupę koleżanek, z którymi przez rok tworzyłyśmy program nauczania interdyscyplinarnego.

Zachęcały mnie: spróbuj, w końcu będziemy mieć taką szkołę, jakiej chcemy!

Zanim to zrobiłam, powiedziałam dyrektorowi o moich zamiarach. Nie skomentował. Konkurs oczywiście przegrałam, a dyrektor się na mnie obraził.

Dlaczego?

Chyba nie zakładał, że jakiś nauczyciel rzeczywiście odważy się z nim konkurować. Widział we mnie wroga i nie dawał mi żyć.

Co robił?

Blokował moje wyjazdy na konferencje albo nie dostawałam zwrotu pieniędzy za delegacje. Nagle moje pomysły uważał za beznadziejne.

Czyli mobbing?

Nie chciałabym używać tego słowa, taki ostracyzm raczej. To trwało jakiś rok, potem nasze relacje powoli odbudowaliśmy. Ja więcej pracowałam jako metodyczka, mniej byłam w szkole.

Stary układ wygrywa

A dlaczego powiedziałaś, że „oczywiście” przegrałaś?

Bo stary układ wygrywa. Nie wiem, czy dalej tak jest, bo pracowałam w Prudniku w latach 80. i 90., a wtedy było tak, że dyrektor był wieczny. Mój trzymał się na stanowisku przez 20 lat, a konkursy odbywają się co cztery. W małym miejscowościach często są ustawiane. W komisji zasiadają: nauczyciele, rodzic, przedstawiciele gminy i kuratorium oraz związku zawodowego. Tamten konkurs przegrałam jednym głosem.

Może powinno być tak jak z prezydenturą, że nie można wygrywać konkursu na dyrektora więcej niż na dwie kadencje?

Może. Nie wszystkie są ustawiane, oczywiście. Ale jak patrzę na to, co dzieje się w środowisku samorządowym, widzę, że polityka ma znaczenie.

Samorząd wybiera dyrektora popierającego partię rządzącą, szczególnie w mniejszych miejscowościach.

Z drugiej strony w wielu miejscach w ogóle nie ma chętnych na stanowisko dyrektora.

Dlaczego?

Bo z każdej strony jest pod górkę. Nawet Fundacji Ogólnopolski Operator Oświaty, która zatrudnia mnie jako dyrektorkę Cogito, trudno znaleźć kreatywnych i chętnych. Choć nie robimy konkursu, tylko rozmowę kwalifikacyjną, a dyrektor ma pełną autonomię. Potencjalni dyrektorzy obawiają się, że nie znajdą kadry, bo brakuje nauczycieli. Nie chcą brać na siebie frustracji rodziców i radzić sobie z ich brakiem poszanowania dla pracy nauczyciela.

Ministerstwo usilnie dąży do upolitycznienia szkół, więc jak ktoś z nim nie sympatyzuje, nie chce do tego przykładać ręki.

Dyrektor w szkole odpowiada za wszystko. To jest stresująca praca.

Wątpić, spierać się i tworzyć

W takim razie jak to się stało, że ty objęłaś stery w Moszczance?

Bo zależało mi, żeby robić dobrą szkołę dla jak największej liczby dzieci. A nie tylko dla jednej autorskiej klasy, którą prowadziłam w Prudniku. W 2005 roku przyszły do mnie nauczycielki z Moszczanki z wiadomością, że ich dyrektorka odchodzi na emeryturę i zaprosiły mnie do konkursu. Na Opolszczyźnie mnie kojarzono, pracowałam jako metodyczka. Działała już też nasza prudnicka grupa freinetowska.

Czyli?

Grupa pedagożek zafascynowanych metodą Celestyna Freineta, francuskiego pedagoga. Uważał, że szkoła powinna być jak plac budowy, gdzie uczniowie stale poszukują, zadają pytania i sami szukają odpowiedzi. Wątpią, spierają się i tworzą.

Stanęłaś do konkursu dyrektorskiego w Moszczance i wygrałaś.

Tak! Choć wiele osób odradzało mi zmianę pracy. Mówili: przecież zamykają małe szkoły, a tam masz tylko 63 uczniów. Kiedy dziewięć lat później odchodziłam z Moszczanki, liczba uczniów się potroiła, bo rodzice zwozili do niej dzieci z Prudnika. Miałam w szkole sprzymierzeńców, dzięki którym udało mi się przeprowadzić wiele zmian. Jeździliśmy do innych szkół po inspirację, co roku organizowaliśmy konferencje freinetowskie. Ciągle pisałam też projekty, bo w szkole nie było na nic pieniędzy.

Gdzie je pisałaś?

Do gminy, urzędu marszałkowskiego, do Unii Europejskiej czy Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności. W weekendy siedziałam i pisałam. Na pięć wniosków przechodził jeden. Ale dzięki temu mieliśmy pieniądze na wyposażenie czy na wydanie płyty z dziecięcymi tekstami albo na coroczny pochód Trzech Króli, który 6 stycznia szedł przez wieś. Paliły się ogniska, a przy nich odgrywaliśmy sceny. Zrobiliśmy też teatr uliczny o historii miejscowości. No i mogłam zapraszać gości na konferencje.

Każdy projekt musiał zostać zatwierdzony uchwałą gminy, bo pieniądze przechodziły przez jej budżet. A to czasem długo trwało. Burmistrz, jak mnie widział, to uciekał, bo rozliczanie tych projektów wymagało od niego dodatkowej pracy. Założyłam więc stowarzyszenie, co ułatwiło pozyskiwanie funduszy.

Uszczuplone subwencje

Dobrze się tego nauczyłaś. Cogito jest wyposażone jak mało która publiczna szkoła. Pracownia kulinarna, chemiczna, sala teatralna, przytulne klasy, nowoczesna biblioteka.

Z jednej strony dzięki projektom, które pomaga nam pozyskiwać fundacja prowadząca szkołę, ale też po prostu dlatego, że trafia do nas pełna dotacja od miasta Poznania. Do szkół samorządowych często nie trafia pełna kwota, bo dotacja dla nich ląduje w wielkim worze z budżetem gminy, który musi starczyć na wszystko. I tak po drodze z samorządu do szkoły część dotacji się gubi, bo gmina przeznaczą ją np. na poprawę stanu dróg. Dzięki temu, że fundacja dostaje pełną dotację,

mogę sobie pozwolić na zatrudnienie po dwóch wychowawców do jednej klasy w nauczaniu początkowym albo dwóch psychologów i pedagoga antydyskryminacyjnego.

Obawiam się, że w budżetach szkół samorządowych nie ma na to przestrzeni.

Czyli samorząd uszczupla pieniądze przeznaczone na i tak niedofinansowane polskie szkoły?

Słyszę to w rozmowach z dyrektorami, którym opowiadam, że do mojego budżetu trafia cała dotacja i nią zarządzam, wtedy się dziwią i opowiadają, jak jest u nich. Nie wiem, jak to działa. Czasami jest też tak, że subwencja nie starcza i samorządy biorą kredyty na pokrycie wydatków. Tak było w moim powiecie prudnickim. Nie można więc tego traktować jak codziennej praktyki.

Szkoła bez wyścigu szczurów

Wspomniałaś o trudach pracy z rodzicami. Jak dyrektor ma prowadzić z nimi dialog? Jak włączyć ich do życia szkoły bardziej niż do organizacji dorocznego kiermaszu?

Po rekrutacji spotykam się z rodzicami i opowiadam o założeniach szkoły. Że nie ma dzwonków, zadań domowych, wyścigu szczurów, bo dla nas nie są najważniejsze główne lokaty z egzaminów zewnętrznych. Mówię: jeżeli państwo się z tym nie zgadzacie, to jest moment, kiedy można zrezygnować. Jeszcze się to nie zdarzyło.

Wasi rodzice nie wywierają presji na dzieci?

Do szóstej klasy są spokojni, ale w siódmej włącza im się presja. Dodaliśmy więc godzinę przygotowawczą z każdego przedmiotu egzaminacyjnego w ostatnich dwóch latach podstawówki. W ubiegłym roku mieliśmy pierwszych absolwentów, możemy więc teraz rodziców uspokajać ich wynikami. Jako szkoła byliśmy w tzw. siódmym staninie na dziewięć w skali staninowej, podawanej przy obliczaniu wyników egzaminów. Całkiem dobry wynik, choć nie jest najlepszy w Poznaniu - rekordziści ze szkół prywatnych są w dziewiątym.

Mówię też o tym, że większość naszych dzieci dostała się do szkół pierwszego wyboru. W obniżaniu presji pomagają też ci rodzice, którzy opowiadają o swoim krytycznym nastawieniu do rywalizacji. A jeżeli pojedynczy rodzic nadal wywiera zbytnią presję na dziecko, to już pracuje z nim wychowawca.

Kiedy rodzic uczy uczyć

Jak opowiadał mi Jarosław Kordziński, rodzice są ustawowo zaproszeni do tworzenia programu profilaktyczno-wychowawczego w szkole. Z reguły wygląda to tak, że po prostu podpisują papiery przygotowane przez nauczycieli. A jak to wygląda w Cogito?

Do niedawna też tak było. Ale w tym roku postanowiłam zaangażować rodziców w tworzenie programu. Najpierw zrobiliśmy ankiety wśród nauczycieli, rodziców i uczniów o tym, czego potrzebują, co jest dla nich trudne i ważne. Z psycholożką wyłoniłyśmy na tej podstawie obszary do pracy. Z każdej klasy wydelegowano jednego reprezentanta rodziców na warsztaty, gdzie ten program tworzyliśmy wspólnie z nauczycielami.

Rodzice zaproponowali np. [Marzena Kędra sięga po dokumenty i czyta]:

„wspieranie uczniów w duchu ciałoneutralności, zapobieganie szkodliwemu wpływowi wzorców urody”

czyli pokazywanie w szkole dzieciom, że nie ma jednego odpowiedniego modelu ciała. To są obszary do pracy z wychowawcą. Ale też wszyscy nauczyciele przedmiotowi w szkole mają te tematy na uwadze w codziennej pracy z dziećmi.

Chcemy, żeby dzieci miały siłę sprawczą, przychodziły z pomysłami. Podobnie wyobrażam sobie współpracę z rodzicami. Rok temu sami stworzyli miejsca relaksu na dworze, zbijali meble z palet, malowali, szlifowali.

A gdy rodzice chcą ingerować za bardzo? Chcą uczyć nauczycieli, jak mają uczyć ich dzieci?

Jeżeli nauczyciele czują, że rodzice ingerują w ich kompetencje, to zapraszam takich rodziców na rozmowę. Tłumaczę, że nauczycielowi trzeba zaufać, bo jest przygotowany do zawodu i wie, co robi. Bardziej obawiam się takich rodziców, którzy nie mówią wprost, że im coś nie pasuje, tylko po cichu piszą skargi.

Rodzice skargi piszą

Płakałaś kiedyś przez szkołę? Przez rodzica?

W ubiegłym roku miałam dwie przykre sytuacje. We wrześniu na radzie rodziców mówiłam, że tymczasowo, przez rok, brakuje nam przestrzeni na dwie klasy czwarte, bo nowe dopiero powstają. I mamy dwa możliwe rozwiązania – umieścić dzieci w dobrze wyposażonych salach w przyziemiu…

…czyli takiej jakby piwnicy, ale z małymi oknami, gdzie są klasy 1-3…

…tak, albo cała szkoła musi przejść na system zmianowy. Uznałam, że system zmianowy jest dla wszystkich wielkim utrudnieniem. Rodzice się ze mną zgodzili.

Na wiosnę zadzwoniło do mnie kuratorium, bo wpłynęła skarga do wojewody, że dzieci uczą się w nieodpowiednich warunkach, w salach bez okien, bez dostępu do świeżego powietrza. Przyszła wizytatorka, przyszedł sanepid oraz inspektor budowlany. Skargi oddalono jako bezzasadne.

Ta sytuacja wywołała we mnie jednak bezsilność i łzy. Bo taki rodzic nie ma śmiałości, by ze mną porozmawiać, tylko uderza w plecy.

Napisałam do rodziców z dwóch czwartych klas. Dostałam od nich wspierające wiadomości i to mnie wzmocniło.

Druga sytuacja: nauczycielka pojechała z dziećmi na wycieczkę. Kilka dni później okazało się, że ma COVID, wszystkie dzieci musiały więc pójść na kwarantannę. Jakiś rodzic, zamiast przyjść do mnie, napisał list do „Głosu Wielkopolski", że nauczycielka specjalnie zaraziła dzieci. List nie został opublikowany, bo inni rodzice stanęli w obronie nauczycielki i napisali do redakcji, że to pomówienie. Jednak zrobiło się nieprzyjemnie. Rodzice wylewają na nas różne frustracje.

Nawet ten program dodatkowych lekcji egzaminacyjnych nie wszystkim się spodobał. Jeden rodzic napisał skargę do kuratorium, że zmuszamy dzieci do dodatkowych godzin. Miałam wizytę pani z kuratorium i z sanepidu, które znowu uznały ją za bezzasadną. Nie da się spełnić wszystkich oczekiwań.

Zbieramy żniwo pandemii i wojny

Przy 500 dzieciach w szkole takie sytuacje są nieuniknione. Musisz mieć grubą skórę.

Zauważam, że teraz zbieramy żniwo pandemii i wojny. Widać je w zachowaniu dzieci, wiele z nich ma depresję, nauczyciele też źle się czują i chorują. Rodzice podobnie. O mnie mówią, że jestem silną babką. Na zewnątrz tak się wydaje, ale w środku bardzo przeżywam każdą wiadomość od niezadowolonego rodzica. Czuję się odpowiedzialna za szkołę, nauczycieli, dzieciaki, rodziców, czasem za bardzo to w siebie chłonę.

Proszę też nauczycieli, by uprzedzali mnie o swoich konfliktach z rodzicami. W ubiegłym tygodniu nauczycielka wzburzona powiedziała rodzicowi: jak panu się nie podobają nasze założenia pedagogiczne, może pan przenieść dziecko do innej szkoły. Przyszła do mnie przyznając, że przesadziła. A ja jestem jej wdzięczna, bo mogę być przygotowana na rozmowę z rodzicem.

Szkolny parlament

Nie masz dość?

Mam. W sierpniu zrobiłam dla nas szkolenie z Przemkiem Staroniem i Martą Młyńską o self-reg, samodzielnym regulowaniu emocji i zachowania. Było dla mnie przełomowe. Przyznałam się nauczycielom, że czasem jest mi źle, że jestem zmęczona i bardzo przeżywam każdą trudną sytuację.

Uświadomiłam sobie, że mam za dużo na głowie.

Po wielu latach zrezygnowałam z przewodzenia stowarzyszeniu freinetowskiemu, odpuściłam też dyrektorowanie w nowym, prywatnym liceum i szkole podstawowej Cogito. Postanowiłam pójść na terapię, by przepracować sobie to, że nie zbawię całego świata, a miałam takie zapędy. W naszej szkole zaproponowałam też stworzenie zespołu leaderskiego, złożonego z nauczycieli różnych przedmiotów. Jego zadaniem jest wspólne rozwiązywanie problemów i generowanie nowych pomysłów.

Taki szkolny parlament?

Trochę tak. I chciałabym, żeby co półtora roku zmieniał się skład zespołu, by jak najwięcej nauczycieli miało szansę na wprowadzenie swoich pomysłów.

Twoi nauczyciele pracują w kilku szkołach?

Nie. Jak ktoś pracuje w kilku, to nie pracuje w żadnej, bo z żadną nie czuje się związany. Cogito to duża szkoła, każdy ma etat, a niektórzy nawet więcej niż jeden – bo chcą albo ja ich o to proszę. W Moszczance, małej wiejskiej szkole dążyłam do tego, by nauczyciel pracował ucząc kilku przedmiotów, by mieć etat – np. historia, WOS i plastyka. I to się nam sprawdzało.

Nauczyciel w pokoju ciszy

Kiedyś pisałaś, że po gali Nauczyciela Roku naszła cię refleksja, że za bardzo forsujesz w szkole swoje pomysły, a nie dajesz nauczycielom przestrzeni do realizowania własnych. Jak prowadzisz nauczycieli w Cogito?

O tak, jedna z redaktorek "Polityki" nazwała mnie nawet „Babką od wymyślania”. Jednak nauczyłam się np., że pomoce dydaktyczne, które tak chętnie zamawiałam, niekoniecznie są przez nauczycieli używane. Ale jeśli nauczycielka sama powie, jakich potrzebuje, wtedy z nich korzysta.

Albo wymyśliłam sobie pokój nauczycielski z dużym stołem, wokół którego, jak sobie wyobrażałam, będą pracować szczęśliwi nauczyciele. A jednak był tam wieczny nieporządek, nikt przy nim nie siedział. Postanowiłam wydzielić po kawałku korytarza na dwóch piętrach na pokoje nauczycielskie i oddać je nauczycielom do urządzenia. Teraz są przytulne i przyjazne, z kanapą, zasłonką. Można nawet drzemkę złapać. Ale do takich rzeczy dyrektor musi dojrzeć. Ostatnio przeznaczyliśmy też takie małe pomieszczenie na pokój ciszy, gdzie nauczyciel może usiąść w spokoju.

Chcę zrobić też zajęcia jogi dla nauczycieli, by mogli się zregenerować.

Dzieci projektują plac zabaw

Uczennice i uczniowie Cogito w każdej klasie mają kącik do relaksu.

Jest też świetlica, no i biblioteka, gdzie są pufy, kanapy. Dzieci tam siedzą, leżą, czytają i rysują jak zaczarowane. Codziennie dwie przerwy spędzamy na dworze. Nie wychodzimy tylko wtedy, gdy powietrze jest mocno zanieczyszczone albo leje. Dzieci mogą się odprężyć: pokopać w ogródku, porobić coś w szklarni, posiedzieć w altanie albo pobawić się na placu zabaw, który same wymyśliły.

Jak to same?

Dwie dziewczynki przyszły do mnie z petycją, że szkoła potrzebuje placu zabaw. Przyniosły 300 karteczek z propozycjami, jak ma wyglądać. Powiedziałam im: te karteczki mnie nie przekonują, zróbcie coś, bym chciała je przeczytać. Dwie godziny później wróciły z karteczkami poukładanymi w mapy myśli. Dałam im zielone światło, ale potrzebowały funduszy. By je uzbierać, robiły popcorn, lemoniady, przed wakacjami miały 600 zł. We wrześniu zaprosiłam człowieka, który buduje place zabaw, by przedyskutował projekty z inicjatorkami.

Zaprojektował plac zabaw tak, jak sobie go dzieci wyobrażały. A ja musiałam tylko znaleźć na niego pieniądze.

To były dziewczyny z samorządu uczniowskiego?

Akurat tak, ale u nas każdy może zgłosić petycję.

Debata o mundurkach

A jak jeszcze staracie się wychować dzieci do demokracji?

Ostatnio mieliśmy np. debatę o mundurkach. Szkołę projektowaliśmy dla uczniów klas 1-6. Uczennice i uczniowie klas 7. i 8. nie chcą ich nosić. W debacie musieli więc przedstawić argumenty za i przeciw. Słuchałam ich zbudowana. Ktoś powiedział, że przez ubiór się wyraża. A jedna dziewczyna – że manifestuje swój nastrój. Jak ubierze się na ciemno, to znak, że ma gorszy nastrój albo miesiączkę i trzeba jej dać święty spokój. W następnym tygodniu mamy radę pedagogiczną i przychylamy się do tego, by dać 7. i 8. klasom możliwość decydowania, czy nosić mundurek, czy nie.

Jeszcze wrócę do nauczycieli. Nigdy nic im nie narzucasz?

Mam dużo pomysłów, czasem chcę coś przeforsować, ale staram się cierpliwie czekać, aż sami będą chcieli to zrobić. Tak było np. z pracą interdyscyplinarną. Z początku nauczyciele nie byli przekonani. Zrobiłam małe szkolenie, pokazałam, o co chodzi. I w końcu uznali: dobra, robimy.

I teraz wybieramy temat wiodący na cztery tygodnie i w każdym tygodniu jeden dzień przeznaczamy na nauczanie blokowe. Na przykład na temat: życie w kosmosie. Zadania mają być problemowe, zawierać cząstkę każdego szkolnego przedmiotu, a jednocześnie odzwierciedlać podstawę programową. To nie jest łatwe zadanie. Jednak co miesiąc nauczyciele spotykają się i omawiają kolejny blok zintegrowanej pracy.

Lepiej im płacisz?

Trochę. Ale niedużo więcej niż w przeciętnej szkole. Rok temu przyjęliśmy kilku nauczycieli z innej poznańskiej placówki. Opresyjnej. Pytali: gdzie tu u was jest haczyk? Jeden z nich był bardzo zamknięty w sobie, zlękniony, bo w poprzedniej szkole ciągle słyszał, że źle uczy, że nic nie potrafi. U nas rozkwitł, bo uwierzył w siebie. Jest pełen pomysłów. Zrobił np. arkusz do planowania pracy, z którego korzysta wielu nauczycieli. Rodzice też są z niego zadowoleni. Na koniec roku powiedział, że w tamtej szkole w ogóle nie oddychał i gdyby w niej został, odszedłby z zawodu.

Ignacy, co tu robisz?

To mogłaby też być opowieść o uczniu.

Takie też mamy. Na przykład syn naszej polonistki, bardzo wrażliwej i kreatywnej. Dziwiłam się nawet, że od razu nie przeniosła go do naszej szkoły, ale nie chciała odrywać go od kolegów. W maju tego roku nie wytrzymała. Jej syn nie chciał chodzić do szkoły, był apatyczny. Kiedy przychodziła niedziela, to zaczynały się bóle żołądka i nudności. Zapisała go do nas.

Ignacy interesuje się elektroniką, sam projektuje różne urządzenia. Na podwórku mamy szklarnię, w której coś tam wiosną robiliśmy. Ignacy wpadł na pomysł, że on zrobi system nawadniania. Nie wiedział jednak, komu o nim powiedzieć. W końcu zdradził pomysł dwóm woźnym, którzy wokół szklarni się kręcili. Zaprojektował kropelkowy system nawadniania z wykorzystaniem deszczówki, a my kupiliśmy, co było trzeba.

Pewnego dnia po lekcjach zaczął wyciągać kostkę brukową, by zainstalować w ziemi rurki. Dzieci podchodziły zaciekawione:

Ignacy, co robisz? A tu robię nawodnienie. Możemy ci pomóc? Wspólnie z kolegami cały system zainstalował.

Nie chce wychodzić ze szkoły, bo czuje się tu doceniony. Nawet w wakacje kazał się do szkoły przywozić raz w tygodniu, by porozmawiać z woźnymi na techniczne tematy.

Szkoła bez dzwonków i zadań

W Cogito nie ma dzwonków, nie ma zadań domowych. To możliwe w szkołach samorządowych? Jakie korzystne zmiany można by w nich wprowadzić stosunkowo łatwo?

Wszelkie rozwiązania merytoryczne można przeprowadzić w każdej placówce. Trzeba tylko przekonać nauczycieli i rodziców. Na przykład: kształcenie interdyscyplinarne, o którym wcześniej wspominałam, uczenie projektowe, lekcje odwrócone, kiedy uczniowie uczą czegoś uczniów i nauczycieli, więcej zajęć artystycznych, które pozwalają na ekspresję i mogą mieć funkcję terapeutyczną. Do tego częste wyjścia poza mury szkoły – w przyrodę, do muzeów, kin, teatrów, do ciekawych ludzi.

Ważne jest, by szkoła była przyjazną przestrzenią. A jeśli nie ma funduszy na wielkie remonty, to warto zmienić chociaż układ ławek w klasie.

Po to by uczniowie nie siedzieli do siebie plecami i mogli pracować w grupie. Można wygospodarować przyjemny kącik z dywanem. Można zlikwidować dzwonki, co daje uczennicom i uczniom okazję do trenowania bycia na czas. A przede wszystkim należy zlikwidować obowiązkowe zadania domowe. Dzieci muszą mieć czas na odpoczynek!

Skoro te merytoryczne zmiany są możliwe, to czemu tak wiele szkół tkwi w opresyjnym schemacie? Upiera się przy testach, ocenach, licznych zadaniach domowych?

Myślę, że dyrektorzy trochę się boją. Rodziców – bo oni dzisiaj różnie reagują albo kontroli z kuratorium – że wpłynie skarga, że czegoś nie robią. Boją się decyzji ministerialnych. Ja się nie boję.

Dlaczego?

Bo to, co robię, robię dla dobra dziecka i w granicach prawa. Niejedną kontrolę z kuratorium przeżyłam, szczęśliwe żadna nie zakończyła się jakimś zaleceniem.

Chodzi o to, by dziecko nie czuło się gorsze

A jak radzisz sobie z ubóstwem dzieci?

W Moszczance pisałam projekty ukierunkowane na przeciwdziałanie wykluczeniu i wyrównanie szans edukacyjnych. Np. na finansowanie czasu wolnego uczniów – wycieczek, półkolonii, wyjazdów wakacyjnych. W Cogito nie ma zbyt wielu ubogich rodzin, mamy zaledwie kilka obiadów dofinansowanych z pomocy społecznej. A są szkoły, gdzie dofinansowuje się 50 procent. Ale zdarza się, że rodzice mają trudności finansowe. Wtedy proszę catering o sfinansowanie po cichu obiadów dla ich dziecka.

Mamy też rodzinę niewydolną wychowawczo, mama w depresji, nie jest w stanie załatwić różnych rzeczy, część obowiązków przejęli nauczyciele. Sami postaraliśmy się o dofinansowanie obiadów. Terapeuta odprowadzał też chłopca do domu, bo bał się chodzić sam, choć mieszka bardzo blisko. Stopniowo skracał dystans, który z nim przebywał, dziś chłopiec chodzi już sam. Chodzi nam o to, by dziecko nie czuło się gorsze, nieudolne, bo jest inne, np. nie tak odważne jak większość dzieci.

Przepracować traumę wojny...

Wojna. Jak dzieci ją przeżywają?

Wybuchła w czwartek, a my od poniedziałku prowadziliśmy z dziećmi rozmowy, zajęcia arteterapeutyczne, by przez malowanie mogły wyrzucić smutki i lęki, oraz konsultacje z psycholożką.

Bo w tych pierwszych dniach słyszeliśmy niepokojące słowa od dzieci: Putin naciśnie guzik i będzie wojna w Polsce.

Zmroziło nas to i poczuliśmy, że musimy działać.

Potem przyszło do nas 16 dzieci ukraińskich, zalęknionych, potrzebowały wsparcia. Zatrudniłam dwie nauczycielki Ukrainki, obie dobrze mówią po polsku. Uczyły dzieci polskiego, a popołudniami dzieci robiły lekcje w swoich ukraińskich szkołach online. Część z nich wróciła do Ukrainy, a dziesiątka od września chodzi już normalnie do naszych klas. Zanim do nich dołączyły, wybierały się ze swoją przyszłą klasę na wyjścia, wycieczki, by wszyscy mogli się poznać i zintegrować.

Robiliśmy też warsztaty z psychologiem, dzieci grały w gry, które pomagały im przepracowywać traumy. Na te zajęcia zapraszaliśmy też innych uczniów Cogito, którzy wydawali się przestraszeni, zagubieni, zasmuceni.

Na początku wszyscy byli solidarni z Ukraińcami, a potem emocje opadły. Mieliście przypadki dyskryminacji uchodźców?

Ze strony dzieci – nie. Świetnie się zasymilowały. Tylko jeden rodzic zapytał mnie, czy te dzieci z Ukrainy są zaszczepione. Wytłumaczyłam mu, że w sytuacji traumy wojennej to nie jest najistotniejsze i że to osobista sprawa każdej rodziny. Ostatnio jednemu chłopcu połamały się na WF-ie okulary. Wychowawczyni wie, w jak trudnej jest sytuacji, poprosiła więc o wsparcie rodziców z klasy. Rozdzwoniły się telefony. Jeden z rodziców pokrył koszty nowych okularów i wizyty u okulisty. Pozostali szykują świąteczną paczkę z kartą podarunkową.

...i pandemii

Pracują w dzieciach jeszcze lęki popandemiczne?

Wiosną zrobiliśmy badanie wśród naszych uczniów, jakie są ich potrzeby, czego im brakuje. W oparciu o to uruchomiliśmy cykl sześciu warsztatów dla każdej klasy z terapeutką, które pomagają przepracować różne trudne dla tej grupy sytuacje. Odkryliśmy po pandemii liczne depresje, zauważyliśmy, że jedna z uczennic się okaleczała. Zaprosiliśmy ją na rozmowę z psychologiem, rodziców też, poszli do psychiatry, na terapię. Staramy się być czujni.

Mam wrażenie, że czasem nasi nauczyciele więcej wiedzą o dzieciach niż rodzice.

Mogę to powiedzieć, bo wiele dzieci w tym badaniu przyznało, że czują się opuszczone przez rodziców, że nie mają dla nich czasu. Sporo dzieci przeżyło też traumę śmierci najbliższych osób w czasie pandemii. Część dzieci straciła wiarę w siebie. Pojawiała się też samotność, również w sieci.

Dbać o relacje

Powiedzieliście rodzicom, że ich dzieci czują się przez nich opuszczone?

Tak, to jest zasadnicza sprawa. To były bardzo delikatne rozmowy. Jedni rodzice przyznawali: pracuję cały dzień w domu zamknięty w pokoju i nawet tego nie zauważyłem. Inni wypierali: wcale tak nie jest. Wielu nam podziękowało. Musimy być czujni. Dlatego zatrudniliśmy pedagoga antydyskryminacyjnego.

I co taki pedagog robi?

Na przykład w tym roku na historii omawiali drugą wojnę światową i Holokaust. Wszyscy uczniowie płaczą przejęci, a jeden wygłasza twardo dyskryminacyjne uwagi pod adresem Żydów. Nauczycielka, Babka od Histy, zaprosiła pedagoga na zajęcia warsztatowe i trochę temu chłopakowi puściło.

Oczywiście nie przeszedł jakiejś przemiany, ale chociaż uruchomił własne myślenie.

Słyszałam też, że niedawno był jakiś konflikt między uczennicami i uczniami a nauczycielem WF. Czuli się przez niego nierówno traktowani. Zapukali do pana pedagoga i sytuację rozwiązali. Za chwilę przychodzą do mnie z pedagogiem dziewczyny, które weszły w konflikt z paniami w jadalni i chcą go rozwiązać.

Czyli dobrze mieć w szkole kogoś od gaszenia konfliktów.

Nie od gaszenia, tylko głębokiego wejścia w nie i rozwiązywania ich w zarodku. Pedagog nie stawia ocen, nie uczy przedmiotu, jest z dziećmi w innej relacji i śmiało się do niego zwracają o pomoc, a on ma czas, by im jej udzielić.

Dobra szkoła to?

Taka, która dba o relacje. Freinet mówi, że wszyscy jesteśmy nićmi jednego kłębka, który splata się w harmonijną całość – nauczyciele, rodzice i uczniowie. Wszyscy musimy dbać o te relacje. I podchodzić do siebie z wyrozumiałością. I dzieci, i nauczyciele, i rodzice mogą mieć przecież gorszy dzień.

1670325279623

Marzena Kędra, dyrektorka PSP Cogito w Poznaniu, członkini Zarządu Fundacji Ogólnopolski Operator Oświaty, aktywistka pedagogiczna, miłośniczka i propagatorka pedagogiki Celestyna Freineta. Nauczycielka Roku 2012, Ambasadorka innowacyjnych idei i praktyk pedagogicznych, Dyrektor Roku 2010. Autorka licznych artykułów i 13 książek pedagogicznych, m.in. „Cogito – szkoła z własnym obliczem”, „Razem z dzieckiem”, „Włączanie rodziców w edukację dzieci”, „Warsztatownia freinetowska w Cogito”.

;
Na zdjęciu Maria Hawranek
Maria Hawranek

Reporterka i podróżniczka. Pisze dla „Dużego Formatu”, „Wysokich Obcasów”, „Tygodnika Powszechnego” i „Przekroju”. Współtwórczyni reporterskiego projektu IntoAmericas.com. Autorka książki „Szkoły, do których chce się chodzić, są bliżej niż myślisz”. Razem z Szymonem Opryszkiem wydała książki „Wyhoduj sobie wolność”, „Tańczymy już tylko w Zaduszki”. Mama Gucia, ich trzyletniego syna.

Komentarze