0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Dawid Żuchowicz / Agencja GazetaDawid Żuchowicz / Ag...

"Po zwróceniu się do posła o wyjaśnienia, PE podjął decyzję o odzyskaniu nienależnie wydanych pieniędzy (wydatki na zwrot kosztów podróży nie są zgodne z wewnętrznymi przepisami dotyczącymi wykorzystania dodatków). Europoseł został powiadomiony o decyzji i przystąpił do zwrotu kosztów" - poinformował Parlament Europejski 10 kwietnia 2021 w odpowiedzi na zapytanie TVN24.

Ryszard Czarnecki - europoseł Prawa i Sprawiedliwości od 2004 roku - miał przekazywać PE sprawozdania finansowe, w których wykazywał m.in. podróże służbowe między Brukselą a Jasłem. Europejski Urząd ds. Zwalczania Nadużyć Finansowych (OLAF) ustalił, że europoseł nie mieszkał w Jaśle, a w Warszawie. Kilometrówkę - dodatek na podróże - miał zatem każdorazowo powiększać o 340 km.

Śledczy OLAF oprócz kilometrówek zbadali liczne przejazdy Czarneckiego samochodami, które nie należały do niego. Właściciele aut zaprzeczyli, by pożyczali je posłowi.

W jednym z rozliczeń Czarnecki podał np. dokładne dane fiata punto cabrio, który według zeznań właściciela 11 lat wcześniej został rozbity i zezłomowany.

O tym, że OLAF prowadził dochodzenie w sprawie „nieprawidłowości dotyczących zwrotu kosztów podróży i wypłat diet dziennych” Czarneckiego poinformowaliśmy w OKO.press jako pierwsi w lipcu 2020 roku. Unijne śledztwo zakończyło się jeszcze wiosną 2019. OLAF zalecił wówczas europarlamentowi odzyskanie nienależnie wydanych kwot.

Przeczytaj także:

W sumie, w latach 2009-18, eurodeputowany PiS miał pobrać z PE o 100 tys. euro więcej niż mu się należało. Nie wiadomo, jaką dokładnie część tej sumy będzie zmuszony zwrócić.

Sprawę bada prokuratura

OLAF może gromadzić dowody, ale nie ma uprawnień stricte prokuratorskich. Zebrane informacje jeszcze w 2019 roku przekazał więc, zgodnie z procedurą, polskim śledczym. Sprawa trafiła do Prokuratury Okręgowej w Zamościu.

Jej rzecznik prok. Artur Szykuła w rozmowie z OKO.press w lipcu 2020 roku przyznał, że jednostka bada sprawę "doprowadzenia Parlamentu Europejskiego do niekorzystnego rozporządzenia mieniem, przy składaniu wniosków o zwrot kosztów podróży służbowych przez jednego z europosłów, tj. o czyn z art. 286 par. 1 kk i inne”.

Pytany, na jakim etapie jest obecnie postępowanie Szykuła odpowiada, że "w toku". Nie wiadomo, czy prokuratura weźmie pod uwagę decyzję Parlamentu Europejskiego i czy przesłuchała już Czarneckiego. Za niekorzystne rozporządzanie mieniem europosłowi grozi od 6 miesięcy do 8 lat więzienia.

Art. 286 kk

1. Kto, w celu osiągnięcia korzyści majątkowej, doprowadza inną osobę do niekorzystnego rozporządzenia własnym lub cudzym mieniem za pomocą wprowadzenia jej w błąd albo wyzyskania błędu lub niezdolności do należytego pojmowania przedsiębranego działania, podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 8.

Gdy w 2020 roku sprawę szeroko opisywały media, Czarnecki na Twitterze ostrzegał dziennikarzy i dziennikarki, że podejmie "kroki prawne".

"Kłamstwa i fake-newsy w nich mają zdyskredytować mnie w oczach opinii publicznej" - przekonywał.

Po decyzji Parlamentu Europejskiego na pytania TVN24 dotyczące decyzji o zwrocie pieniędzy, Czarnecki odpowiedział jedynie, że złożył już wyjaśnienia i nie zamierza komentować sprawy.

Z zeznania majątkowego europosła za 2019 rok wynika, że dzięki pracy w PE pozbył się długów i dorobił znacznego majątku. Jego wartość to ok. 5 mln złotych. Nawet jeżeli obecna kadencja będzie jego ostatnią, otrzyma z Brukseli emeryturę w wysokości 70 proc. wynagrodzenia europosła. To 6253 euro, czyli według obecnego kursu ponad 28 tys. złotych miesięcznie.

Fikcyjni asystenci?

Na tym jednak nie koniec wątpliwości wokół finansów Czarneckiego. Prokuratura Okręgowa w Warszawie od 2017 roku prowadzi w jego sprawie inne dochodzenie - dotyczące fikcyjnego zatrudniania asystentów w PE. W tym przypadku również chodzi o potencjalne przestępstwo z art. 286 par. 1 kk.

W grudniu 2020 roku w OKO.press opisaliśmy, że przed sądem we Włocławku toczy się sprawa przeciwko Łukaszowi Z., byłemu posłowi PiS - m.in. o wyłudzenie środków z Sejmu i Parlamentu Europejskiego. Z. miał w latach 2012-14 zorganizować fikcyjną pracę Grzegorzowi W. - najpierw we własnym biurze poselskim, a potem polecić go na asystenta europosła Czarneckiego.

Śledztwo wykazało, że Grzegorz W. zamiast wykonywać obowiązki asystenta pracował w prywatnym gospodarstwie rolnym Łukasza Z. i jego ówczesnej żony. Mimo to pobierał wynagrodzenie z Kancelarii Sejmu RP i Parlamentu Europejskiego. W sumie prawie 60 tys. złotych.

Czarneckiemu nie postawiono zarzutów we włocławskiej sprawie, choć w akcie oskarżenia przeciwko Łukaszowi Z. prokurator uznał, że umowa o pracę między europosłem a Grzegorzem W. była "fikcyjna". Samo zatrudnienie miało też mieć "charakter fikcyjny".

OKO.press ustaliło nieoficjalnie, że warszawska prokuratura wiosną 2020 roku przesłuchiwała osoby powiązane z posłem Łukaszem Z. Jeden z jego byłych współpracowników i radny Włocławka - Jan S. miał zeznać, że pracując w biurze poselskim Z., przez rok był też formalnie zatrudniony jako asystent Czarneckiego. Mieli zaledwie "incydentalny kontakt".

Asystentką Czerneckiego, a następnie innego europosła PiS Kosmy Złotowskiego miała być także działaczka młodzieżówki PiS Lidia W. W 2016 roku "Fakt" ujawnił, że w rzeczywistości pracowała w biurze Łukasza Z. Z włocławskiego aktu oskarżenia przeciwko Z. wynika, że jeszcze jedna z jego współpracownic - I.D. - była także zatrudniona u Czarneckiego. Nie wiadomo, czy kobiety były przesłuchiwane przez prokuraturę w Warszawie.

Pytany przez OKO.press pod koniec 2020 roku Czarnecki tłumaczył, że wskazane osoby pracowały jako jego asystenci, miały mieć dyżury poselskie w jego biurze. W 2016 roku, gdy wyszła sprawa Lidii W. przyznał, że asystenci z PE nie mogą jednocześnie pracować na rzecz posłów krajowych.

Czarnecki na cenzurowanym

Kariera Ryszarda Czarneckiego w PE sięga 2004 roku. Zanim do europarlamentu trafiły takie postaci jak Beata Szydło, Anna Zalewska czy Beata Mazurek był jednym z najbardziej rozpoznawalnych europosłów PiS. W latach 2014-18 piastował stanowisko wiceprzewodniczącego PE.

Zasłynął rażącymi wypowiedziami m.in. o uchodźcach czy osobach LGBT. W 2017 roku OKO.press wysłało skargę do Parlamentu Europejskiego po tym, jak Czarnecki na Twitterze cieszył się z ostrzeliwania statku ratującego na morzu migrantów. "Wreszcie!!!" - napisał. Podnosiliśmy, że naruszył etykę europosła.

Wiceprzewodniczącym PE przestał być jednak dopiero w lutym 2018. Europosłowie i europosłanki odwołali go z funkcji, bo publicznie porównał eurodeputowaną PO Różę Thun do szmalcowników. Czyli osób, które podczas II wojny światowej i nazistowskiej okupacji Polski donosiły na Żydów, wydając ich na śmierć. A także stosowały szantaż, żeby wyłudzić od nich pieniądze.

Czarneckiemu chodziło o... wypowiedzi Thun dla niemieckich mediów, w których krytykowała rząd PiS.

OKO.press napisało do PE z poparciem wniosku o odwołanie Czarneckiego. Zorganizowaliśmy też akcję na Facebooku, w ramach której czytelnicy mogli wysyłać listy w tej sprawie do przewodniczącego europarlamentu.

Czarnecki długo nie chciał przeprosić europosłanki. Tłumaczył, że odwołanie go to zamach na wolność słowa i mieszanie się UE w wewnętrzne sprawy państw członkowskich. Róża Thun sprawę podała jednak do sądu, gdzie domagała się uznania, że Czarnecki naruszył swoim porównaniem jej dobra osobiste.

W sierpniu 2019 roku Sąd Okręgowy w Warszawie nakazał mu przeprosić Thun i wypłacić 30 tys. złotych na cel społeczny. Prawomocny wyrok wydał 29 września 2020 Sąd Apelacyjny w Warszawie. Zdaniem sądu Czarnecki przekroczył granice dopuszczalnej krytyki i nadużył wolności słowa.

Od lat Czarnecki bryluje w prywatnych i publicznych mediach jako komentator bieżących wydarzeń politycznych. Nie zmieniło się to także po ujawnieniu nieprawidłowości, jakich dopuścił się przy rozliczaniu środków z PE.
;

Udostępnij:

Maria Pankowska

Dziennikarka, absolwentka ILS UW oraz College of Europe. W OKO.press od 2018 roku, od jesieni 2021 w dziale śledczym. Wcześniej pracowała w Polskim Instytucie Dyplomacji, w Komisji Europejskiej w Brukseli, a także na Uniwersytecie ONZ w Tokio.

Komentarze