Trzy historie.
„Moja mama prosi kasjerkę o założenie maseczki. Ta odmawia. Wydając resztę, chucha na monety i podaje je mamie ze słowami: »Proszę, z Covidem!«” – napisała w mediach społecznościowych dziennikarka Wiktoria Bieliaszyn.
„Ręce mi nie mają gdzie opadać, właśnie się dowiedziałam, że kilkanaście osób z moich znajomych przywiozło covid z Zakopanego. Imprezy, wino co wieczór, dzieci biegające po hotelach…” – to opowieść koleżanki.
„W pociągach kompletny brak reakcji na prośbę o zakrycie nosa maseczka. Ludzie mają wywalone. To się dobrze nie może skończyć” – napisała na Twitterze posłanka KO Katarzyna Lubnauer.
To opowieści dobrze opisujące codzienność wielu z nas: burknięcia na prośbę o założenie maseczki („A co się pan tak boi tego wirusa”), brak dystansu społecznego w sklepach, opowieści znajomych o tyleż nielegalnych co powszechnych imprezach w niby zamkniętych knajpach. Obrazkiem zbierającym te opowieści w jedną metaforę była słynna impreza na zakopiańskich Krupówkach po otwarciu hoteli przez rząd.
W chwili, kiedy trzecia fala epidemii w Polsce złowrogo nabiera tempa, szpitale wypełniają się pacjentami w stanie ciężkim i krytycznym, a wkrótce – bo taka jest nieubłagana konsekwencja – znów zapełnią się kostnice, natrętnie wraca pytanie o odpowiedzialność.
Kto jest winien temu co się dzieje? Rząd? Fatum? A może zwykli obywatele ignorujący epidemiczne zalecenia i zakazy?
By odpowiedzieć, zaglądamy do badań, epidemicznego raportu Fundacji Batorego i rozmawiamy z ekspertem, dr. Michałem Zabdyr-Jamrózem, doktorem nauk politycznych, adiunktem w Instytucie Zdrowia Publicznego Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Jak covidowy kowboj z Polski brawurowo pokonał wirusa
Jeśli wnioski z badań przekuć na symbol, dostaniemy obraz Polaków w roli covidowych kowboi. Po pandemicznych preriach, saloonach i gościńcach poruszamy się na własną rękę, każdy z koltem za paskiem, by samemu bronić się przed epidemią. Szeryfa mamy za nieudacznika bądź kłamcę, samych siebie – za jedyne osoby, na których można polegać. Gdy wróg był jeszcze słaby, ta strategia sprawdziła się doskonale, gdy jest silniejszy, jeden po drugim padamy trupem po rewolwerowym starciu.
Bardzo wysoka i wielokrotnie opisywana nieufność społeczna Polaków – zarówno wobec współobywateli jak i wobec instytucji – pomogła nam podczas pierwszej fali epidemii wiosną 2020 roku. Polski kowboj pokonał zło ze zręcznością Johna Wayne’a.
„Wyższej akceptacji zaleceń władzy sprzyja nieufność społeczna. Im ktoś jest bardziej nieufny, tym silniej akceptuje zalecenia władzy dotyczące postępowania w sytuacji epidemii”
– czytamy w raporcie Fundacji Batorego przygotowanym przez Konrada Maja i Krystynę Skarżyńską.
I dalej: „Zwykle nieufność nie sprzyja takim zachowaniom. Dzisiaj zgeneralizowana nieufność może jednak oznaczać przekonanie: nikt mnie ani moich bliskich przed zachorowaniem nie uchroni, jeżeli sam nie zadbam należycie o ochronę przed koronawirusem. Muszę więc pozostać w domu, bo to jedyne, co mogę dla siebie zrobić” – piszą autorzy badania o motywacjach Polaków.
Argumentem za tym, że Polacy wybrali wiosną indywidualną strategię walki z wirusem, jest fakt, że w badaniu, na którym opiera się raport, aż 64 proc. badanych było przekonanych, że rządzący nie podają społeczeństwu pełnych danych o skali zachorowań.
Innymi słowy, paradoksalnie nieufność wobec władzy spowodowała, że byliśmy skłonni rygorystycznie przestrzegać zasad narzuconych przez tą władzę.
Podczas pierwszej fali epidemii ten fenomen zadziałał nadzwyczajnie: zabarykadowaliśmy się w domach i odparliśmy atak koronawirusa.
Jak covidowy kowboj z Polski zginął podczas pojedynku
Ta sama nieufność, która pozwoliła nam pokonać pierwszą falę, była jedną z przyczyn klęski podczas fali drugiej i – to coraz bardziej prawdopodobne – podczas fali trzeciej.
Późną wiosną 2020 roku odtrąbiliśmy sukces i najwyraźniej uwierzyliśmy, że sami wiemy najlepiej, co należy robić w pandemicznej rzeczywistości. To poczucie dla celów politycznych podsycała triumfująca władza: byliśmy najlepsi w Europie, a wszyscy podziwiali nas za walkę z epidemią – taka była opowieść rządu Mateusza Morawieckiego.
„Popatrzcie na Hiszpanię i na Włochy, gdzie osoby były chowane w samotności, bez bliskich. W Nowym Jorku niestety musiały być przygotowywane mogiły zbiorowe, w Brazylii podobnie. Nawet na bliskiej nam Ukrainie były przygotowywane takie mogiły”
– mówił w Sejmie premier Morawiecki.
Tak oto premier, ministrowie i zwykli Polacy pokazali Europie, jak okiełznać wirusa. Kiedy przyszła druga fala, byliśmy więc bezbronni i zaskoczeni. Skąd te wzrosty, skąd tyle zgonów? Przecież wygraliśmy!
W szczycie drugiej fali, 13 listopada 2020 roku, w badaniu United Survey Polacy w większości chcieli powrotu dzieci do szkół (!) i otwarcia niemal wszystkich branż. Rządowe restrykcje byłe niezrozumiałe i akceptowane w dużo mniejszym stopniu niż wiosną:
polski kowboj zburzył domową barykadę i wyszedł na główną ulicę miasta, by stanąć z wirusem twarzą w twarz – jak wiemy, wirus od wielu z nas okazał się szybszy: w 2020 roku umarło najwięcej Polek i Polaków od II wojny światowej.
Czy covidowy kowboj jest sam sobie winny?
Trzecia fala epidemii napędzana brytyjską mutacją koronawirusa jest już w Polsce i jest coraz wyższa. Mimo że liczba i wzrost nowych przypadków nie są jeszcze tak duże jak jesienią, to hospitalizacje i liczba osób pod respiratorem (czyli w stanie ciężkim lub krytycznym) osiągnęły już poziom z tygodni drugiej fali.
Mimo to nie barykadujemy się w domach. Tuż przed początkiem trzeciej fali (badanie przeprowadzone 10-12 lutego 2021) w sondażu Ipsos dla OKO.press tylko co trzeci Polak uważał, że epidemia jest bardzo groźna i wymyka się spod kontroli. Niemal tyle samo badanych uznawało, albo, że epidemii nie ma, albo że jest niezbyt groźna. 37 proc. uważało, że jest groźna, ale pod kontrolą.
To fakt – i w OKO.press pisaliśmy o tym wielokrotnie – że komunikacja rządu z obywatelami w sprawie epidemii jest fatalna: niekonsekwentna, pełna sprzeczności, przedwcześnie optymistycznych (lub katastroficznych) deklaracji, zawiera sprzeczne komunikaty.
Pytanie jednak, czy wszystkim można obarczyć rząd? Czy pierwsza i druga fala epidemii to nie wystarczające doświadczenie, żeby przestrzegać zaleceń, trzymać dystans, nosić maseczki?
Może rację mają rządzący, że przebieg epidemii zależy przede wszystkim od nas samych. A jeśli ucierpimy, sami będziemy sobie winni.
Dzwonimy do dr. Michała Zabdyr-Jamróza z Instytutu Zdrowia Publicznego Uniwersytetu Jagiellońskiego, i pytamy: czy z Polakami jest coś nie tak?
„Sami sobie jesteśmy winni? To tak, jakby powiedzieć, że ktoś, kto mieszkał na terenach zalewowych, jest winny temu, że go zalała powódź. Okej, jego przodkowie być może byli odpowiedzialni za to, że tam się osiedlili, ale takie stawianie sprawy daleko nas nie zaprowadzi – szczególnie jeśli przez lata to władze oszczędzały na naprawach wałów przeciwpowodziowych”
– mówi nam dr Zabdyr-Jamróz.
I tłumaczy: „Ten system myślenia redukuje problemy do zrzucania winy na jednostki, gdy dużo więcej przyczyn jest systemowych. Tymczasem, największą barierą we właściwej reakcji na pandemię – zarówno jednostek jak i instytucji – są problemy strukturalne, które utrudniają lub uniemożliwiają nam właściwe działania.
Za problemy ze społecznym zaufaniem nie odpowiadają przecież sami ludzie, tylko także instytucje – to jak są urządzone i jak traktują obywateli, jakie interakcje prowokują. Niebagatelną sprawą są tu nierówności społeczne, niedobory mieszkaniowe, prekarność pracy.
Jest już trochę męczące to tradycyjne polskie samo-biczowanie się. To bardzo typowa praktyka dla ludzi komentujących rzeczywistość w mediach. Dostrzegam w tym zresztą trochę zawoalowanego besztania zwykłych Polaków, obwinianie o wszystko »bezrozumnego plebsu« – tego dyżurnego winowajcy dla naszej klasy paplającej. »Cóż poradzisz. Taki mamy naród«. Tymczasem Polacy są – jak wiele innych narodów – uwikłani w takie możliwości, w jakich się znaleźli historycznie, także przez naszych intelektualistów, czy elity promujące takie a nie inne polityki publiczne”.
Czy w tym westernie zdarzy się jeszcze coś dobrego?
Epidemia koronawirusa trwa już ponad rok. Doświadczamy jej na różnych płaszczyznach: chorujemy, tracimy bliskich, bankrutujemy, wściekamy się na obostrzenia, widzimy niewydolność systemu ochrony zdrowia. Czy z tego powszechnego doświadczenia może wyniknąć coś dobrego?
Dr Michał Zabdyr-Jamróz: „Pomyślmy o sobie jako o ludziach, którym zdarzają się głupie zachowania, którym zdarza się robić błędy, a później zwyczajnie spróbujmy je naprawić. Bo przecież to, jak reagujemy na pandemię – zarówno systemowo jako państwo, jak i indywidualnie – nie ma swoich korzeni w tym, co zdarzyło się wczoraj, tydzień temu, czy nawet rok temu. Od dawna funkcjonują w Polsce bariery, które przeszkadzają nam w prowadzeniu sensownej polityki zdrowotnej.
Paradoksalnie jednym z powodów jest właśnie przerost gadania o osobistej odpowiedzialności jednostek. To myślenie w stylu: »ach ci Polacy, sami sobie winni, czemu nie przestrzegają zasad, dlaczego nie chodzą na badania kontrolne, głupi, niesforni Polacy«. Mam serdecznie dość takiego podejścia, bo widzę już dobitnie, że nader często służy ono decydentom i elitom, by unikać odpowiedzialności za działania zbiorowe i właściwe korekty systemowe.
Ta narracja służyła jako uzasadnienie niedofinansowania systemów zdrowotnych, bo mówiono przez lata, że to, co się liczy, to zdrowy tryb życia, a styl życia to już kwestia indywidualnej odpowiedzialności.
»Nauczmy ludzi odpowiedzialności« – tak brzmiało hasło. Przy czym nie zapewnialiśmy im do tego narzędzi. Zabrakło odpowiedniego wsparcia edukacyjnego, zabrakło przyjaznej dla zdrowia infrastruktury i tego, by zdrowsze wybory były w ogóle dostępne”
– mówi Zabdyr-Jamróz.
I uściśla: „Na przykład wyobrażaliśmy sobie promocję zdrowia jako robione od czasu do czasu kampanie marketingowe przeciw paleniu. Tymczasem, promocja zdrowia to nie pouczanie, ale raczej czynienie wyborów zdrowszych wyborami łatwiejszymi. To np. kwestia dostępu do przyjaznego systemu podstawowej opieki zdrowotnej; to lepsza infrastruktura transportowa; to dostępność zdrowej żywności w sklepikach szkolnych. Na szczęście przez ostatnie lata wiele się poprawia, ale jakiż to mieliśmy opór przeciw lokalom bez papierosa, albo opór względem anty-smogowych regulacji dotyczących pieców grzewczych”.
Czy definiująca nasze relacje społeczne nieufność może się zmniejszyć po pandemii? Co wybierzemy po tym doświadczeniu – docenimy rolę systemu i przemyślanego zbiorowego działania, czy uciekniemy od niefunkcjonalnych instytucji w jeszcze większy indywidualizm?
„Ogólnie rzecz biorąc w systemie ochrony zdrowia najpierw w PRL mieliśmy przerost państwa, później posunięty do skrajności indywidualizm. Teraz odkrywamy to, co jest pomiędzy – całe spektrum zbiorowych działań i etycznej współodpowiedzialności – a nie tylko egoistycznej, instrumentalnie racjonalnej odpowiedzialności »homo economicusa«. I od paru lat już ten proces się dokonuje a pandemia tym wyraźniej uprzytomniła nam konieczność zmian”
– przekonuje Zabdyr-Jamróz.
I dodaje:
„Wymarzyliśmy sobie nasze życie jako kadry z amerykańskich filmów: że będziemy mieszkać na przedmieściach, jeździć do pracy każdy swoim samochodem. I w takim układzie zakładaliśmy, że będziemy indywidualnie dbać o zdrowie, że będziemy sobie joggować na bieżni w domu, albo siedzieć w kilometrowych korkach, żeby dojechać na siłownię. A teraz widzimy, że to jest nie do utrzymania w szerszej skali. Być może zobaczymy teraz, że nie da się zorganizować zdrowego, sensownego życia wyłącznie indywidualnie, że potrzebujemy infrastruktury i działań wspólnotowych.
Być może to, przez co przechodzimy, będzie też otrzeźwieniem dla wielu instytucji i dojdzie do poważnego przemyślenia kształtu systemu zdrowotnego w Polsce, że wreszcie docenimy zdrowie publiczne.
Słabo nam poszło w pandemii, powinno nam pójść lepiej. Wiele rzeczy nie poszło również dlatego, że wcześniej zaniedbaliśmy te instytucje zdrowia publicznego, które mamy: Narodowy Instytut Zdrowia Publicznego (Państwowy Zakład Higieny), Państwową Inspekcję Sanitarną, bo myśleliśmy, że nie będą nam już potrzebne.
Zrzuciliśmy odpowiedzialność na jednostki w ich staraniach o zdrowie. I to obwinianie siebie – za niedociągnięcia indywidualnych zachowań – aż za bardzo wpisuje się w tę odchodzącą do lamusa mentalność” – mówi naukowiec.
Komentarz został usunięty ponieważ nie spełniał standardów społeczności.
Och, jak ja "kocham" takie komentarze! Dziennikarz przytoczy dane, przekaże opinie specjalistów, a tu przyjdzie pan Polak Grześ i się wypowie. Kolejny, który mówi, co wie, tylko szkoda, że nie wie, co mówi. Polecam Marka Twaina i jego "Lepiej siedzieć cicho i wyjść na idiotę niż się odezwać i rozwiać wszelkie wątpliwości".
W krajach gdzie są mądzi ludzie i myślący tak nie ma. Antycovidowcy krzyczą "wyłącz telewizje włącz myślenie", ale to nieprawda, oni sami wyłączyli myślenie włączyli internet i wolą wierzyć przypadkowym osobom z Internetu bez wykształcenia niż lekarzom
Covidowcy krzyczą "Wyłącz Internet, włącz TVP", a oni sami wyłączyli Internet i dokumenty przedstawiane przez CDC, WHO itp. i wolą wierzyć przypadkowemu ekonomiście zasiadającemu na stołku ministra zdrowia.
Bzdury to Pan pisze,Panie Ropczyński. Żyję w Szwecji. Nie będę się rozpisywał, ale tu sytuacja wygląda dużo lepiej niż w Polsce.
Kiedy się na ludzi nakłada liczne ograniczenia ich podstawowych wolności, posuwając się nawet do tego, żeby niby wolnym obywatelom zakazać przemieszczania się po terytorium ich niby wolnego kraju, to trudno się dziwić, że obywatele się temu sprzeciwiają. Sprzeciwiają i powinni sprzeciwiać. To, co miało być ochroną przed epidemią, stało się po prostu niekończącą się, chaotyczną opresją władzy nad ludźmi, którą powinno się po prostu zwalczać. Wszelkimi możliwymi środkami.
(…)Kiedy się na ludzi nakłada liczne ograniczenia ich podstawowych wolności, posuwając się nawet do tego, żeby niby wolnym obywatelom zakazać przemieszczania się po terytorium ich niby wolnego kraju, to trudno się dziwić, że obywatele się temu sprzeciwiają.(…)
Dziwne, że jeszcze żaden obrońca praworządności nie zauważył, że takie restrykcje są zarezerwowane dla Stanu Nadzwyczajnego.
Zauważyli już dawno. Tylko co z tego? Kto rządowi zabroni?
Zwłaszcza takiemu co daje podwyżkę?
Cały dowcip polega na tym, że ograniczenia są słuszne (ostatnio oglądałem na Planete+ bardzo pouczający w tym względzie film dokumentalny o epidemii dżumy w Londynie w XVII w.), tyle że zgodnie z literą prawa powinny być wprowadzone wraz z ogłoszeniem stanu klęski żywiołowej. Dlaczego tego nie zrobiono – każdy wie. Ale w interesie naszej własnej dvpy jest przestrzeganie nawet tych nielegalnie wprowadzonych ograniczeń, nawet jeśli przy okazji przepycha się zamordystyczne przepisy nie mające nic wspólnego z działaniami antyepidemicznymi. Ja na szczęście na zdrowie nie narzekam i mam nadzieję zaszczepić się jeszcze tej wiosny, czyli przed 21 czerwca, ale w rodzinie i wśród znajomych już parę osób zdążyło zachorować na Covid – w tym dwoje zmarło (teściowa brata – 90+ i ogólnie w kiepskim już zdrowiu, ale też kolega ze studiów z mojej półki wiekowej). Dlatego sprzeciw przeciw opresji w obecnych warunkach jest niestety bronią obosieczną. Ale oczywiście my, Polacy, jak powiedział wieszcz, jesteśmy Winkelriedem narodów i ochoczo własną piersią nadziejemy się na nastawione przeciw nam piki, a co?
Nie są słuszne. Są totalnie nieakceptowalne.
Porównanie z dżumą jest absolutnie poronione – wystarczy porównać śmiertelność Covid-19 (średnio 2-2,5% przypadków) ze śmiertelnością dżumy (do 100% przypadków śmiertelnych – w zależności od odmiany. Lżejsze od 30% – nadal kilkanaście razy więcej niż Covid).
Ekhem… 300 lat medycyny pewnie te statystykę nieżle obniżyły.
Rak jest bardziej śmiertelny niż covid. Wiemy, że rak bierze się między innymi z zanieczyszczonego powietrza. Może dla dobra ogółu ludzie palący w piecach (obojętnie czym) powinni zrezygnować z palenia w piecu na 2 tygodnie (a realnie, tak jak w przypadku covidu na czas nieokreślony). Rozumiem, że może kogoś nie być stać na inne ogrzewanie, ale może zmienić pracę, wziąć kredyt w bocianie na 200%, ale dzięki temu wiele osób przeżyje. Dla dobra ogółu powinni wszyscy zrezygnować z jazdy samochodem, przecież wypadki samochodowe to kolejne śmiertelne statystyki, a przy okazji ograniczamy zachorowalność na raka i polepszamy ogólne zdrowie poprzez ruch.
Ograniczenia nie powinny eliminować jednych ludzi kosztem innych. Ludzie masowo nie stosują się do ograniczeń prędkości, a wszyscy uważają, że nagle 100% społeczeństwa zacznie przestrzegać beznadziejnych restrykcji. Jeżeli się zakłada, że coś pomoże tylko, jeżeli 100% będzie się stosowało, to z góry jest to skazane na niepowodzenie. Jeżeli tak by było, to świat byłby idealny.