„Kiedy słucham ministra edukacji w Polsce, zastanawiam się, ile nienawiści trzeba w sobie mieć, żeby chcieć jeszcze gnębić osoby LGBT, które i tak są zmarginalizowane, stawiane poza nawiasem społeczeństwa? To grupa, wśród której wskaźnik samobójstw jest znacznie wyższy niż wśród ogółu rówieśników” – mówi Terry Reintke, wiceprzewodnicząca grupy Zielonych/EFA w Parlamencie Europejskim.
W wielowątkowej rozmowie europosłanka ocenia działania Komisji Europejskiej dla ochrony unijnych wartości, ujawnia kulisy polityki w unijnych instytucjach, wyjaśnia fenomen popularności partii Zielonych w Niemczech. Zdradza też, co by zrobiła jako ministra spraw zagranicznych Niemiec i co by powiedziała Viktorowi Orbánowi.
Terry Reintke (ur. 1987) – niemiecka polityczka, od 2014 roku posłanka do Parlamentu Europejskiego. Od młodości związana z partią Zielonych, wiceprzewodnicząca grupy Zielonych/EFA w Parlamencie Europejskim. Angażuje się w obronę praworządności, praw kobiet, LGBT i innych mniejszości w Unii Europejskiej.
Tekst powstał na podstawie rozmowy 28 czerwca w ramach cyklu „Demokracja: diagnoza i pomysły na naprawę”, organizowanego przez Staromiejski Dom Kultury w Warszawie. Obejrzyj nagranie rozmowy po angielsku lub z tłumaczeniem na polski.
Anna Wójcik, OKO.press: Od wielu lat angażuje się Pani w obronę Unii Europejskiej jako wspólnoty wartości – praw człowieka, demokracji i praworządności. Jak ocenia Pani reakcję Komisji Europejskiej na nową homofobiczną ustawę uchwaloną na Węgrzech?
Terry Reintke: Przede wszystkim w tym wypadku Komisja Europejska w ogóle zareagowała. Kiedy Węgry wcześniej uchwalały homofobiczne czy transfobiczne ustawy, Komisja nawet się nie wypowiadała. To moment zwrotny. Komisja ogłosiła, że podejmie konkretne działania wobec ustawy, która jest jawnie sprzeczna z prawem unijnym. Mam nadzieję, że od teraz będzie bardziej zdecydowanie zabierać głos, gdy naruszane są unijne wartości.
Jak ocenia Pani zaangażowanie europosłów i europosłanek, w tym z Polski, na rzecz ochrony praw LGBT?
Mamy sojuszników z Polski, z różnych ugrupowań, choć zdecydowanie najwięcej z centrolewicy. W porównaniu do poprzedniej kadencji Parlamentu Europejskiego widzę, że więcej osób w PE broni praw LGBT. To krok naprzód. Również konserwatywni politycy wypowiadali się, że ataki na LGBT są niedopuszczalne. Rośnie presja polityczna.
Rząd Angeli Merkel zazwyczaj ostrożnie wypowiadał się na temat niszczenia praworządności i ograniczeń praw człowieka w Polsce i na Węgrzech, z którymi Niemcy mają duże interesy gospodarcze. Co się stanie po wyborach?
Niemiecki rząd tworzą trzy partie koalicyjne. W ostatnich latach chadeccy konserwatyści byli rozdarci, ponieważ europosłowie z partii Viktora Orbána Fidesz należeli do Europejskiej Partii Ludowej, największej w Parlamencie Europejskim (do EPL należy PO i PSL – red.). Wielu niemieckich chadeckich polityków próbowało łagodzić spory z węgierskim rządem.
Ale teraz na Węgrzech mamy atak nie tylko na prawa mniejszości, ale i na wolność mediów, na fundamentalne prawa obywateli. Nie da się już tego dłużej zamiatać pod dywan. Widzę nieco większą otwartość niemieckiego rządu na potencjalne działania wobec Węgier na szczeblu unijnym. Choć na tle rządów innych państw Unii, Niemcy są w tej kwestii wyjątkowo cisi.
Mam nadzieję, że po wyborach w Niemczech na jesieni pojawią się głosy głośniej wzywające do ochrony praw mniejszości w UE.
Jakiego koalicjanta woleliby Zieloni, gdyby zostali członkiem koalicji rządzącej w Niemczech?
Oczywiście najlepiej byłoby, gdyby Zieloni uzyskali samodzielną większość, ale zobaczymy, czy to okaże się możliwe. Wyniki sondaży zmieniają się dynamicznie. Zieloni są raz na pierwszym, raz na drugim miejscu. Być może będziemy mieć kanclerza z naszej partii. Nasza kandydatka na urząd kanclerza Annalena Baerbock jest bardzo proeuropejska. Ma doświadczenie w walce o demokrację, poszanowanie praworządności, z dużym zaangażowaniem obserwuje to, co dzieje się w Polsce.
Niezależnie od tego z kim Zieloni stworzą koalicję, na pewno kwestia demokracji i praworządności w UE będzie bardzo ważnym tematem dla nowego niemieckiego rządu. Jesteśmy otwarci na dialog ze wszystkimi formacjami, poza oczywiście skrajną prawicą AfD. Mam nadzieję, że Zieloni będą ważną częścią nowego rządu i że po latach braku działania, odbędzie się też dyskusja o zwiększeniu wysiłków na rzecz ochrony klimatu, ograniczania nierówności społecznych.
Jak to się stało, że tak wielu wyborców w Niemczech popiera partię Zielonych?
Wiele zmieniło się w samej partii, ale też zmienił się klimat wokół niej. Dziś dla wielu ludzi w Niemczech ważne jest podjęcie działań w sprawie ochrony klimatu. Jest jasne, że ludzie oczekują zmian.
Stabilność nie zapewni dobrobytu, a wręcz przeciwnie, zagrozi naszemu obecnemu stylowi życia. Coś musi drgnąć, żebyśmy mogli żyć tak, jak chcemy.
Okazało się, że tak myśli większość niemieckiego społeczeństwa. A my, Zieloni, mamy w programie podjęcie konkretnych działań dla tworzenia znośnej przyszłości na naszej planecie.
Poza tym Niemcami przez 16 lat rządziła Wielka Koalicja pod wodzą Merkel. Ludzie potrzebują powiewu nowości, oddechu, nowej perspektywy, świeżego spojrzenia na problemy. Wyścig wyborczy jest otwarty.
W Polsce trudno się przebić w partyjnej polityce, jeśli ma się poniżej 50 lat. Skąd wywodzą się dzisiaj młodzi politycy i polityczki w Niemczech?
Również w Niemczech to jest horrendalnie ciężka sprawa, zwłaszcza dla młodych kobiet. Nie chcę narzekać, ale istnieje wobec tego spory opór.
Mimo wszystko uważam, że dzisiaj w Niemczech osiągnęliśmy masę krytyczną. Jest sporo młodych polityków. Wykazują się też pokoleniową solidarnością, dzięki czemu łatwiej będzie zmienić sposób prowadzenia polityki.
Sondaże sugerują, że nowy parlament może być „najmłodszy” w najnowszej historii. Zwłaszcza wśród Zielonych jest wielu młodych pochodzących z mniejszości etnicznych, imigrantów, czy reprezentujących mniejszości seksualne. Staramy się też tworzyć międzypartyjne sieci między młodymi politykami. Zachęcamy do polityki osób, które są zupełnie spoza dawnego politycznego świata. Wierzę, że to ożywi naszą demokrację.
Czy odpowiedzią na kryzysy Unii jest zwiększenie różnorodności reprezentacji w organach Unii?
Jedna rzecz jest absolutnie fundamentalna, kiedy mówimy o współczesnym parlamentaryzmie: potrzebujemy większej reprezentacji różnorodności społecznej. Wykracza to poza reprezentację płci, chodzi też o mniejszości etniczne, osoby z doświadczeniem imigranckim, osob z niepełnosprawnościami.
Nadreprezentacją białych osób z wykształceniem uniwersyteckim w partiach politycznych jest groźna dla naszej demokracji. Partie muszą odzyskać zaufanie ludzi, którzy czują się porzuceni, którzy nie ufają instytucjom politycznym. Musimy zapewnić takim osobom reprezentację, polityków i polityczki, z którymi mogliby się utożsamić.
W Turcji, w Polsce i innych krajach widać sprzeciw wobec konwencji Rady Europy o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej, tak zwanej konwencji stambulskiej. Jakie zagrożenia w tym Pani upatruje?
W Niemczech też mamy kampanie przeciwko konwencji stambulskiej. Przerażające, zwłaszcza że kobiety, w tym polityczki, często doświadczają przemocy wynikającej z patriarchatu.
Potrzebujemy instrumentów prawnych, w tym prawa międzynarodowego, aby temu przeciwdziałać. Konwencja stambulska ma ułatwić stawienia czoła pandemii przemocy.
Wycofując Turcję z konwencji stambulskiej prezydent Erdoğan tylko pokazuje, jak ważna jest jej obrona. Jeśli państwa Unii Europejskiej, które już, tak jak Polska, ją ratyfikowały, zaczną się wycofywać, będzie to nie tylko policzek wymierzony wszystkim osobom doświadczającym przemocy, ale też zagrożenie dla samego istnienia konwencji. Europa musi zrobić wszystko, aby do tego nie doszło.
Przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen ostatnio dużo mówi o konieczności zapewnienia faktycznej równości kobiet i mężczyzn. Zwłaszcza po tym, jak próbował upokorzyć ją prezydent Turcji. Na spotkaniu wysokiego szczebla zaoferował jej miejsce na stojącej na uboczu sofie, a na krześle obok siebie posadził Charlesa Michela, przewodniczącego Rady Europejskiej. Jak ocenia Pani politykę równości płci prowadzoną przez Komisję Europejską?
Z Komisją Europejską kierowaną przez Ursulę von der Leyen jest taki problem, że to, co Komisja mówi, idzie w dobrym kierunku, ale za pięknymi słowami zazwyczaj nie podążają czyny. Zapewnienia nie materializują się zbytnio w polityce, regulacjach prawnych.
Natomiast dobrze, że mamy komisarz Helenę Dalli, która zaangażowaniem zajmuje się kwestią równości w Unii, zarówno równości kobiet i mężczyzn, jak i równości LGBT. Wcześniej różnie z tym bywało. A mamy wiele do zrobienia. Również w Niemczech, które są przecież pod tym względem dość konserwatywne. W Polsce oczekujecie, że coś się w tym kierunku wydarzy. A nie jest to wcale powszechne oczekiwanie w wielu państwach Unii, w których walka o równość kobiet i mężczyzn oraz prawa mniejszości idzie w stateczny, konserwatywny sposób.
Zwłaszcza w obliczu głosów sprzeciwu wobec równości musimy lepiej koordynować działania na rzecz równości na poziomie unijnym i w państwach Unii.
Myślę jednak, że żyjemy w momencie przełomu. Reakcja na ataki na równość jest silniejsza niż wcześniej. Jesteśmy lepiej zorganizowani. W Parlamencie Europejskim działa sieć wolontariuszy, którzy pilnie śledzą, co dzieje się w Polsce i w innych państwach. W rządach wielu państw Unii są ludzie gotowi nie tylko mówić, ale również coś robić w obronie praworządności i praw podstawowych w krajach Unii.
Mamy lepszy niż wcześniej punkt wyjścia do stawiania oporu regresywnym tendencjom i prowadzenia progresywnej polityki.
Komisja Europejska dokładnie monitoruje kwestie praworządności, ale jest ostrożna w działaniach. Czy zastosuje mechanizm „pieniądze za praworządność”?
Byłam jedną z osób, które dnia i noce pracowały na to, żeby wprowadzić ten mechanizm. Kluczowe jest, żeby Komisja działała skuteczniej. Komisja przede wszystkim stara się unikać konfliktu z rządami państw Unii. Jeśli stoi się z boku z założonymi rękami, to tak naprawdę jest się wspólnikiem rządów niszczących państwo prawa.
Instrument „pieniądze za praworządność” zaczął obowiązywać 1 stycznia. W marcu w Parlamencie Europejskim uchwaliliśmy, że jeśli Komisja nie będzie działać, po trzech miesiącach PE podejmie kroki. Termin minął 1 czerwca. Będziemy się sądzić z Komisją o zastosowanie mechanizmu.
Niektórzy europarlamentarzyści z Polski, wywodzący się z partii rządzącej, mówią, że Komisja Europejska nie ma oglądu sytuacji w Polsce, bo daje się nabierać na fake newsy. I że w błąd wprowadzają ją organizacje pozarządowe, czy organizacje sędziów i prokuratorów.
W raportach o stanie praworządności w państwach Unii widać, jak wiele informacji pochodzi z samych państw członkowskich. Nieprawda, że partia rządząca w Polsce nie ma wpływu na to, co znajdzie się w raporcie. Ale oczywiście należy weryfikować informacje podawane przez rządy czy przez organizacje społeczne.
Problemem jest to, że Komisja Europejska od dawna wie, że w Polsce nie ma niezależnego Trybunału Konstytucyjnego. To sytuacja wymagająca zdecydowanego i natychmiastowego działania. Parlament Europejski musi zmuszać Komisję do działań w tej kwestii.
Co jak obywatele i niezależne media możemy zrobić lepiej, żeby informować Komisję Europejską o sytuacji w kwestii praworządności w Polsce?
Polskie społeczeństwo, prawnicy, organizacje pozarządowe głośno mówili i mówią na temat kryzysu praworządności i to dzięki temu Unia w ogóle coś robi. Ich głosu nie można ignorować, kiedy dzieje się coś groźnego dla państwa prawa i praw i wolności. Na przestrzeni lat wytworzono sieć szybkiego reagowania i informowania o sytuacji w Polsce. Trzeba ją wzmacniać, bo w kolejnych latach będziemy jej jeszcze potrzebować. To będzie walka o dusze i serca.
Ostatnio wzięła Pani udział w paradzie równości w Paryżu. Jak z tego miejsca wyglądała przyszłość walki o prawa LGBT?
Przede wszystkim zauważyłam, że byli tam ludzie młodzi. Zdałam sobie sprawę z tego, że jestem już stara (Reintke urodziła się w 1987 roku – red.). Uczestnicy mieli dwadzieścia, dwadzieścia kilka lat. Byłam tam jak babcia (śmiech).
Wiele osób niosło tęczowe transparenty z wizerunkiem Viktora Orbána przebranego jak drag queen. Pojawiały się hasła mówiące o solidarności z osobami LGBT na Węgrzech i w Polsce. Rodzi się solidarność.
Mamy międzynarodowy ruch prodemokratyczny, ruch queer, który przekracza granice własnego, krajowego poletka.
Sprawia, że ludzie myślą o tym, co się dzieje w innych krajach i jak to wpływa na politykę europejską. Widzą, że demokracja jest atakowana. Wydaje mi się, że nabraliśmy rozpędu, mamy większą moc, siłę działania. I nowych sojuszników.
Pochodzę z bardzo konserwatywnej rodziny. Moi rodzice, którzy, oprócz mnie pewnie nie znali żadnej osoby queer, teraz niepokoją się kierunkiem, w którym zmierzają Węgry, jeśli chodzi o prawa osób LGBT. W Niemczech w czasie rozgrywek Euro2020 podświetlono na tęczowo stadiony, żeby pokazać solidarność z osobami LGBT.
Prawa LGBT stają się elementem dyskusji o demokracji. Może to punkt wyjścia, który pozwoli nie tylko przeciwdziałać naruszaniu praw osób LGBT, ale też sprawi, że poprawi się sytuacja tych osób w Europie.
Na szczycie Rady Europejskiej premier Luksemburga Xavier Bettel odniósł się do polityki prowadzonej przez Orbana na Węgrzech, przejmująco mówiąc o własnym doświadczeniu bycia gejem. Czy to wpłynęło na rozmowy na poziomie unijnym?
To fundamentalna zmiana, kiedy osoby, których ataki na LGBT dotykają bezpośrednio, siedzą przy stole w czasie obrad Rady Europejskiej. Zmienia to całkowicie dynamikę rozmowy. Na ostatnim spotkaniu Rady przez dwie godziny rozmawiano o węgierskiej ustawie zakazującej „propagowania” homoseksualizmu. Większość krajów, oprócz Węgier, Polski i Słowenii, zgadzało się, że trzeba naciskać na Węgry, aby wycofały się z tej ustawy. To pokazuje, jak wiele może zrobić Rada Europejska i inne instytucje unijne dla ochrony osób LGBT.
Polski minister edukacji Przemysław Czarnek jest chyba pod dużym wrażeniem węgierskiej ustawy. Co by mu Pani powiedziała?
Kiedy słyszę takie rzeczy, kiedy patrzę na węgierską ustawę, myślę o sobie gdy miałam 14 lat. Przechodziłam wtedy okres dojrzewania, który sam w sobie jest trudny. A do tego pojawiały się wszystkie wątpliwości związane z byciem queer. Nie miałam się do kogo zwrócić. Jak wspomniałam, pochodzę z bardzo konserwatywnej rodziny, nie mogłam się też zwrócić do nauczycieli.
Jak nienawistni muszą być ludzie, którzy nie chcą pozwolić młodym osobom queer dowiedzieć się o istnieniu homoseksualności, transseksualności, o istnieniu tęczowej wspólnoty?
Za hasłami „walki z LGBT” czy „ideologią LGBT” stoi kalkulacja polityczna. Wokół takich haseł można zmobilizować elektorat. Ale przemawia przez nie małostkowość.
Kiedy słucham ministra edukacji w Polsce, zastanawiam się, ile nienawiści trzeba mieć w sobie, by chcieć gnębić wspólnotę, która już jest dostatecznie zmarginalizowana, stawiana poza nawiasem społeczeństwa? Mówimy o grupie, wśród której wskaźnik samobójstw jest znacznie wyższy niż wśród ogółu rówieśników.
Europoseł PiS Patryk Jaki ma hasło „nowoczesna Polska z tradycyjnymi wartościami”. Czy polityczka Zielonych może się dogadać z zielonymi konserwatystami?
My oczywiście jesteśmy zwolennikami różnorodności, tak bioróżnorodności, jak i różnorodności politycznej. Chcemy zachować tę różnorodność na planecie, ale też chcemy, żeby ludzie akceptowali różnorodność, żeby pozwalali ludziom żyć z osobami, które kochają. Nurt pacyfistyczny, queer i feministyczny są w DNA partii Zielonych. Wydaje mi się dziwne, że można chcieć walczyć ze zmianami klimatycznymi, a nie chcieć czynić planety zdatnej do mieszkania przez znaczną część społeczeństwa.
Wiele osób boi się, że staną się ofiarami „zielonej transformacji”.
W Zagłębiu Ruhry, z którego pochodzę, nie jest to nowy temat. Region przechodzi transformacje od ponad pół wieku. Jego mieszkańcy wiedzą, że energia z paliw kopalnych nie jest przyszłością. Dziś Zieloni są tam najpopularniejszą partią. Teraz dyskusja toczy się wokół tego, w jaki sposób przeprowadzić zmiany w sposób sprawiedliwy społecznie, i jak możemy zapobiec wyrzuceniu ludzi na margines.
Gdyby Unia Europejska już trzydzieści lat temu przyjęła proaktywną postawę w tym zakresie, ten proces byłby znacznie łatwiejszy. W zielonych, odnawialnych energiach i e-mobilności tkwi potencjał dla nas wszystkich.
Obchodziliśmy niedawno 30. rocznicę współpracy polsko-niemieckiej. Czy gdyby została Pani ministrą ds. zagranicznych Republiki Federalnej Niemiec, byłaby Pani gotowa na reset relacji z polskim rządem?
Współpracowanie z moim polskim odpowiednikiem stanowiłoby pewne wyzwanie. Nie wydaje mi się, żebym była bardzo lubiana przez obecni polski rząd (śmiech). Ale żarty na bok.
Relacje polsko-niemieckie muszą być priorytetem w niemieckiej polityce zagranicznej. Nie chodzi tylko o to, że Polska jest naszym bezpośrednim sąsiadem, ale też o historię, o wymianę gospodarczą. Polska jest jednym z największych państw Unii. W Niemczech jest duża polska społeczność.
Gdybym była ministrą ds. spraw zagranicznych, poświęciłabym co najmniej tyle relacjom z Polską, co relacjom z Francją. Uważam, że powiązania Niemiec z Polską są nawet mocniejsze.
Rządy pojawiają się i znikają. W Polsce też kiedyś będzie inny rząd. Musimy tworzyć dobre podstawy naszych relacji.
A jakie stanowisko zajęłaby Pani wobec Rosji Putina?
My, Zieloni, mamy inne podejście do relacji z Rosją Putina niż rząd Angeli Merkel. Podobnie do relacji z Chinami. Nie można próbować manewrować wokół pewnych trudnych tematów, takich jak kwestia Nord Stream. Od lat wiemy, że ten projekt nie powinien być realizowany. Chodzi o geopolitykę, ale też o to, że mamy tyle alternatyw jeśli chodzi o źródła energii.
W Polsce mieszka wielu Białorusinów. Regularnie protestują pod siedzibą Komisji Europejskiej w Warszawie. Jak Unia powinna wspierać społeczeństwo białoruskie?
Nie mam złudzeń co do rządów Łukaszenki. Przegrał wybory, gnębi opozycję i całe społeczeństwo, więzi dziennikarzy, zleca porywanie ludzi, jak Romana Protasiewicza. Kiedy to się stało, obawiałam się, że Komisja Europejska nic nie zrobi. Cieszyłam się, że jednak Unia zdecydowała się wprowadzić sankcje. Ich wdrożenie trwa, ale istotne, że Unia pokazała wspólne zdanie w kwestii Białorusi.
Trzeba wspierać białoruską opozycję, w tym dziennikarzy, którzy próbują pisać o sytuacji w Białorusi w obiektywny sposób. W Parlamencie Europejskim debatujemy o udzielaniu ochrony i przyznawaniu stypendiów Białorusinom, aby dać im pewien rodzaj również finansowego wsparcia. W Bundestagu są takie programy, mam nadzieję, że pojawią się też w Parlamencie Europejskim.
Jaką ocenę wystawiłaby Pani Komisji Europejskiej pod względem ochrony unijnych wartości? W skali od 0 do 10.
Jeżeli chodzi o słowa, które padają – 8. Ale pod względem oceny konkretnych działań – 1.
Surowa ocena. Jakie działania powinna wobec tego podjąć Komisja Europejska?
Przede wszystkim powinna uruchamiać procedury przeciwko naruszeniom prawa unijnego. Nie powinna też czekać latami na zastosowanie mechanizmu „pieniądze za praworządność”.
Przekaz musi być jasny: na konkretne działanie, naruszające wartości Unii, jest konkretna reakcja.
Do tego nacisk polityczny na przestrzeganie praworządności przez rządy państw Unii, a także wspieranie demokracji na przykład w Polsce i na Węgrzech. Wszystko powinno też przebiegać sprawniej, niż do tej pory.
Oczywiście rozumiem, że mieliśmy wyjątkową sytuację pandemii, ale nadużywano jej jako wymówki, jeśli chodzi o rozmowy z państwami członkowskimi, w tym o praworządności.
W Parlamencie Europejskim oczekujemy, że Komisja Europejska będzie rozumiała, że konkretne zagrożenia dla wartości unijnych wymagają niezwłocznych działań. Liczę na to, że Komisja będzie działać szybciej i konkretniej niż w ostatnich latach.
Gdyby mogła Pani porozmawiać z Viktorem Orbánem, co by mu Pani powiedziała?
Powiedziałabym: „Viktor, fajnie było, może powinieneś zrezygnować, przekazać pałeczkę innym osobom, które mogą decydować”.
Mam świadomość, że nie posłuchałby kogoś takiego jak ja. Jako osoba queer jestem przecież według niego zagrożeniem dla dzieci i młodzieży! Ale gdybym miała taką okazję, oczywiście zadzwoniłabym do Viktora Orbána, a jeszcze chętniej, powiedziałabym mu to twarzą w twarz.
Czyżby unijne pieniądze dla Polski odpływały?
Czekam aż Czarnek wprowadzi biblistykę do szkół i będą nauczać jak najpierw bóg stworzył rośliny potem światło a dopiero później słońce.
wielką zasługą orbana i kaczyńskiego jest, że co prawda dla doraźnych celów politycznych i z inną intencją, wprowadzili na salony tematy odmienności seksualnej. Do niedawna był to temat marginalny, tabu, skrytwany, wstydliwy. teraz jest na środku. stoi i co prawda jest powodem polaryzacji i ścierania się poglądów. ale to ta intensywna ekspozycja w dłuższej perspektywie będzie powodowała otwarcie na odmienność. Orban i Kaczyńscy chcieli być może osiągnąć efekt odwrotny ale dotychczasowe doświadczenia z innych krajów, pokazują że moment starcia się i brutalizacji politycznej poprzedza okres stopniowego akceptowania inności. Wciągu najbliższych 20 lat dokona się w Polsce głęboka przemiana obyczajowa. A skądinąd wiem, że w Pisie są homoseksualiści i KK też się może nimi poszczyć. Jest ich całkiem sporo na KULu i w hierarchii.
W KK jest wielu nieheteronormatywnych, jak to się dzisiaj mówi. Jak delikwent odkrywał, że z nim coś nie teges, że, gdy kumple idą na dziewczyny, to on chętnie poszedłby na chłopaków, to zaczynał się zastanawiać nad dalszym życiem i stwierdzał, że azylem może być stan duchowny. To nie moja opinia, tylko mojego klasowego kolegi, obecnie księdza, a na pewno człowieka nieheteronormatywnego. W PiS jest wielu homo, wypłynęło kilka informacji o KAKAO i innych. Wystarczy wyłączyć dźwięk w TV i obserwować uważnie mowę ciała, sposób poruszania się i gestykulacji – łatwo rozpoznacie, kto w PiS jest homo. ;-D
Wszystko prawda. Nie jeden gej założył rodzinę, ale i tak został gejem. Wystarczy spojrzeć na Macierewicza jak czuli się do młodych dziennikarzy i głaszcze ich po rączkach. Minister zero także do tej paczki należy i wielu innych. Ten cyrk i udawanie kogos innego dla kariery jest typowy dla prawicowych polityków.
Bielan też tu pasuje – właśnie uświadomiłem sobie, że jest on bardzo podobny do kogoś, kogo znałem wiele lat temu i wiem na 100%, że był gejem.
To co piszesz, to oczywista oczywistość, a dokładnie mechanizm ten pokazał Martel w "Sodomie" – cegła gruba, ale pouczająca (mam i przeczytałem). A co do Macierewicza, to słyszałem z ust kilku osób takie pytanie, co u niego robią tacy "asystenci" jak Misiek czy młody Janniger. Te klocki jakoś dziwnie zaczynają do siebie pasować…
Jeszcze będą przyszłe pokolenia pomniki stawiać Orbanowi i Kaczyńskiemu za ich wkład w zjednoczenie Stanów Zjednoczonych Europy. Dzięki nim wiele projektów pogłębiających integrację Europy ruszyło z kopyta, a nowe już są na horyzoncie, jak choćby centralne wytyczne zabezpieczające niezależność i różnorodność mediów, do czego zmusi Unię sprawa "unarodowiania" mediów, a szczególnie TVN. Chyba że wcześniej zobaczymy Wykopol.
Komentarz został usunięty ponieważ nie spełniał standardów społeczności.
Polska i Węgry same spychają się na margines Unii Europejskiej i cywilizacji europejskiej. Ostatnio próbowali w wiadomościach głosić, że UE mniejszość narzuciła wolę większości – to bzdura. Gdy się robi badania w kwestii równości i praw społeczności LGBTQ znaczna większość społeczeństwa UE popiera prawa osób LGBTQ (czy to do małżeństwa, czy do samostanowienia i decydowania o sobie). W krajach starej Unii jest to wskaźnik jeszcze wyższy. Niestety (dla Polski i Węgier) granicą cywilizacyjna przebiega zgodnie z linią poszanowania praw osób LGBTQ. Do krajów cywilizowanych zaliczamy kraje starej Unii, Australię, Kanadę, Nową Zelandię, USA, do krajów zacofanych cywilizacyjne musimy zaliczyć państwa postkomuny: Rosję, Białoruś, Ukrainę, Polskę, Węgry, kraje wyznaniowe: np. Iran (i chyba Polskę też musimy tu zaliczyć). Polacy pełni kompleksów i rozżaleni tym, że są popychadłem i gorszym narodem, sami spychają się na margines społeczeństwa europejskiego.
Wystąpienia (pełne nienawiści i zwyczajnie głupoty) osób takich jak Czarnek, Duda, Jaki, Legutko, Szydło rekomendują nas. Mówią co Polacy myślą. Ostatnio np. Szydło stwierdza: "Dla nas chrześcijan miłość to nie tylko pożądanie" i to idzie w świat. Polacy tę kobietę wybrali do ich reprezentowania, więc myślą to co Ona. Czyli uważają, że miłość jest zależna od orientacji seksualnej i może dotyczyć tylko związków heteroseksualnych, a związki homoseksualne są oparte na pożądaniu. Dalej społeczeństwo Europy słyszy Andrzeja Dudę parafrazującego Adolfa Hitlera (Adolf Hitler w latach 20 XX wieku głosił, że "Żydzi to nie ludzie", "Żydzi to zagrożenie", Andrzej Duda 90 lat później głosi "LGBT to nie ludzie", "LGBT to zagrożenie" i po tych hasłach zostaje prezydentem. Społeczeństwo Europy to widzi. I teraz, będąc przedstawicielem takiego społeczeństwa, słyszysz od Polaków hasła pełne nienawiści, słyszysz że osoby homoseksualne łączy przecież tylko pożądanie i co? Zatrudnisz na jakimś stanowisku? No może do roboty fizycznej, na zmywak jeszcze tak, ale do jakiejś poważnej? Nie sądzę, bo to świadczy o tym jakim człowiekiem jesteś. I bardzo dobrze. Polacy sami spychają się na margines i umacniają negatywne stereotypy na swój temat. Pytanie czy to tylko stereotypy? Przecież w końcu tych ludzi ktoś wybiera, więc naprawdę tak myślą… A społeczeństwa cywilizowane wiedzą, że nie ma argumentów racjonalnych, obiektywnych, merytorycznych i etycznych stojących za odbieraniem obywatelom LGBT należnych im praw (stoją za tym tylko uprzedzenia religijne i chęć prześladowania)…
Komentarz został usunięty ponieważ nie spełniał standardów społeczności.
Wypowiedź Andrzeja Dudy brzmiała "Próbuje się nam, proszę państwa, wmówić, że to ludzie, a to jest po prostu ideologia".
Pedalstwo byłoby nic nie znaczacym ruchem,gdyby nie potężne,bogate lobby zydowskie dazace do demoralizacji spoleczenstw.
Jakbyś nie wiedział, to informuję, że manię prześladowczą da się leczyć. Czasami… ale nie traćmy nadziei, a nuż Twój przypadek jeszcze jest uleczalny. Życzę udanej terapii.
chcialbym, zeby ktos kiedys policzyl, ile lgbt wnosi do polskiego budzetu. nie zdziwilbym sie, gdyby to bylo ponad 10%. wtedy poniektorzy musieli by przemyslec swoje stanowisko i zmienic zdanie. bo jezeli nie, to zaczy , ze chodzi tylko o szukanie wroga i obojetne w czym lezy roznica
Komentarz został usunięty ponieważ nie spełniał standardów społeczności.
Źródło misiu!
Ile ma w sobie nienawiści Terry Reintke? Która tak pała nienawiścią do ludzi nie podzielajacej jej światopoglądu.
A w czym konkretnie ta nienawiść Terry Reintke się wyraża? Jakich to straszliwych represji żąda dla "ludzi nie podzielającej jej światopoglądu" (cytuję dosłownie)? Wypunktuj proszę posługując się cytatami z artykułu. Bo ja może czegoś nie doczytałem…
Prawa człowieka to nie światopogląd…
dlaczego lgbt nie zalozy wlasnej partii, ktorej zadaniem byloby tylko i wylacznie obrona interesow tej grupy ? moze dlatego, ze trudno o taki coming out ? lepiej zyc napietnowanym na kredyt w ukryciu, jakby bylo sie czego wstydzic ?
Nie mają się czego wstydzić, ale niestety osoby LGBT+ mają powody do obaw. Są piętnowane, atakowane i prześladowane, spotykają się codziennie z nienawiścią i agresją, i wcale nie muszą chcieć przeżywać codziennych ataków.
Komentarz został usunięty ponieważ nie spełniał standardów społeczności.
Źródło misiu! To o bredzeniu.
Nie potrafię ustalić kto i w jakim celu rozkręca dyskusję o LGBT. Tak, jakby nie było w Polsce ważniejszych spraw. Odmienności seksualne (popularnie: zboczenia) istnieją od zawsze. I nie jest to wyłącznie problem "pedalstwa", czego nie rozumie większość dyskutantów. Chyba jednak nigdy nie były przyczyną niemal wojen domowych, jak obecnie. Według mnie, w Polsce jest to (dyskusja) głównie temat zastępczy, uruchomiony przez KRK dla tuszowania pedofili. Ale nie wyszło. W rozkrecanej dyskusji okazało się bowiem, że "pedalstwo" obok pedofili jest równorzędnym i ulubionym zajęciem kleru. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.
Bo osoby lgbt to nie jest żaden nurt polityczny albo jakaś wymyślona ideologia tylko różni ludzie o różnych poglądach politycznych od
liberałów do konserwatystów.
tak samo jak ludzie hetero…
Tak jest przynajmniej w zachodniej części Europy, i jest to właściwie normalna rzecz, i tak powinno tez być..
Komentarz został usunięty ponieważ nie spełniał standardów społeczności.
Źródło misiu!
dlatego dodalem, ze chodzi o ochrone polityczna, czyli np. walka o prawa obywatelskie, mam na mysli prawo dziedziczenia itp.
To, że istnieje wielu katotalibów pokroju Czarnka jakoś mnie nie zaskakuje. Ale zadałbym raczej pytanie: jak bardzo towarzysz Jarosław musi nienawidzić "wykształciuchów", że powierzył komuś takiemu zniszczenie polskiego szkolnictwa i – w miarę możliwości – Polskiej Akademii Nauk.
Co się dziwić, Czarnek to przecież wierny uczeń o.Rydzyka.
Pani Terry zabiera glos ws o ktorej nie ma zielonego pojecia !