Nagłe odcięcie wiadomości krajowych i zagranicznych mediów w największej platformie internetowej – tak mógłby zacząć się serial osadzony w dystopijnej przyszłości. Mark Zuckerberg w czwartek 18 lutego 2021 nad ranem bez zapowiedzi sprezentował taki scenariusz Australijczykom.
Przeniósł tym samym do rzeczywistości jedną z wirtualnych opcji swojej platformy – usunięcie z listy przyjaciół.
Przedtem podjął ostatnią próbę negocjacji z australijskim ministrem finansów Joshem Frydenbergiem. Reszta świata także została dotknięta tą decyzją. Na profilach gazet najmniejszego kontynentu globu można zobaczyć tylko białą przestrzeń.
To odpowiedź na próbę regulacji działalności Facebooka przez australijski władze. Projekt ustawy wprowadzającej opłatę dla mediów od korporacji za rozpowszechnianie linków newsowych na platformach mediów społecznościowych został uchwalony przez niższą izbę parlamentu Australii w środę. Reakcja Facebooka była bardzo szybka.
Rozpętała się polityczna burza. Politycy oraz większość obywateli uznali nocne działania korporacji za niedopuszczalny atak. Premier Australii Scott Morrison określił je jako „aroganckie i rozczarowujące” oraz zadeklarował, że nie pozwoli się zastraszyć. „To zachowanie północnokoreańskiego dyktatora” – grzmiał Mark McGowan, premier Australii Zachodniej. Wezwał także amerykański rząd do interwencji.
Australijskie władze mogą liczyć na wsparcie międzynarodowe. Próba nałożenia opłat nie jest odosobnionym przypadkiem. Podobne prace toczą się na całym świecie, w tym w Unii Europejskiej.
W podobnym tonie wypowiadali się przedstawiciele opozycji oraz organizacje pozarządowe, w tym chroniące prawa człowieka. Dlaczego? Zamiar Zuckerberga nie jest prostą decyzją biznesową, którą mimo niepopularności należy zaakceptować. Facebook wszedł w wyraźny konflikt z zasadami bezpieczeństwa publicznego, suwerenności państwowej oraz demokracji. Jako infrastruktura dla obiegu informacji podlega innym regułom.
Pierwotnie Facebook uznał kluczowe informacje od krajowej administracji za standardowe źródło wiadomości. W ten sposób wyłączył rządowe profilowe zawierające komunikaty zdrowotne, meteorologiczne czy o dostępie do służb ratunkowych.
Później gigant wycofał się z tej decyzji i przedstawił kuriozalne tłumaczenie: przyjął zbyt szeroką definicję treści informacyjnej. W obliczu światowej pandemii oraz okresu sezonowych pożarów w Australii to skrajna nieodpowiedzialność. Gdyby podobnego działania – w celu osiągnięcia konkretnych celów od władz publicznych – dopuścił się podmiot inny niż Facebook (na przykład chińskie przedsiębiorstwo), w dyskusji pojawiłyby się zarzuty o stosowanie metod terrorystycznych, a nie tylko oskarżenia o szantaż legislacyjny.
Facebook's news ban hammer having a lot of collateral damage. pic.twitter.com/mP4pfd3nL5
— Josh Taylor (@joshgnosis) February 17, 2021
Co więcej, w związku z decyzją Facebooka na krótko ucierpiały także podmioty niemające wiele wspólnego z wydawcami treści prasowych. Zablokowane zostały między innymi posty australijskich związków zawodowych, instytucji charytatywnych, banku żywności czy… organizacji zwalczających przemoc domową.
So @Facebook has blocked access to our website. We are not a news organisation. Australian workers can not now find out about their rights at work via @Facebook. This is disgraceful & needs to be reversed immediately pic.twitter.com/588Qf1JbuD
— Sally McManus (@sallymcmanus) February 17, 2021
Takie manewry nie są przypadkiem, a kontrolowanym pokazem siły. Zgodnie z Reuters Institute Digital News Report 2020 aż 52 proc. Australijczyków używa mediów społecznościowych jako źródła informacji.
Ile dla mediów?
Inicjatywa Australii stanowi jedną z wielu prób redystrybucji ogromnych zysków cyberkorporacji, których usługi pozostają poza systemami podatkowymi. W OKO.press pisaliśmy o europejskich próbach wprowadzenia podatku cyfrowego (Digital Services Tax), który zmuszałby gigantów do płacenia obciążeń fiskalnych tam, gdzie rzeczywiście wypracowują zyski.
W tym przypadku strumień środków finansowych płynie nie do budżetów państw, lecz do twórców treści medialnych. Regulacja obejmuje Facebooka i Google jako przedsiębiorstwa zajmujące się pozycjonowaniem i dystrybucją w sieci tego, z czego żyją media – informacji. Dwie korporacje otrzymują razem około 80 proc. dochodów z reklam w australijskim Internecie. Kryzys pandemiczny dodatkowo pogłębił dotychczasowe nierówności. Wielu wydawców medialnych funkcjonuje na granicy rentowności.
Założenie opłaty zaproponowanej przez australijski urząd ochrony konkurencji (szczegóły procesu legislacyjnego i konsultacji dostępne są tutaj) jest dość proste. Treści przyciągają użytkowników do platform BigTechu.
Facebook bez zdjęć przyjaciół z wakacji, dyskusji politycznych (na przykład pod linkami z OKO.press) czy memów nie ma nic do zaoferowania. Doskonale agreguje treści, ale sam nic nie przedstawia.
W związku z tym powinien płacić twórcom materiałów opłatę podobną do tantiem za linki do tekstów publikowane na profilach stron oraz użytkowników. Ci bowiem ponieśli konkretne koszty produkcji. Facebook co prawda pomaga w rozpowszechnieniu treści (co wyraźnie podkreśla w swoim oświadczeniu tłumaczącym zmiany), lecz sam tworzy dominujący ekosystem generujący rocznie miliardy dolarów zysku. Ponadto jego rola nie sprowadza się do neutralnej tablicy ogłoszeń – poprzez algorytmy uczestniczy w procesach medialnych, handluje danymi osobowymi, a ponadto moderuje dyskusję.
Podobny tok rozumowania przyjęła unijna dyrektywa w sprawie prawa autorskiego i praw pokrewnych na jednolitym rynku cyfrowym z 17 kwietnia 2019 roku, a dokładniej artykuł 15 – „Ochrona publikacji prasowych w zakresie sposobów korzystania online”. 7 czerwca 2021 roku mija termin implementacji norm do krajowych porządków prawnych. Niektórym państwom, na przykład Francji, już się to udało. Szacuje się, że polski rynek z perspektywy opłat zawartych w dyrektywie warty jest około 50 mln złotych rocznie.
Europosłowie zaangażowani w prace nad unijną dyrektywą z zainteresowaniem patrzą na model australijski. W rozmowach z „Financial Times” rozważają wprowadzenie podobnych rozwiązań: arbitrażu oraz przejrzystości algorytmów.
Polski rząd – na czele z ministrem kultury Piotrem Glińskim – złożył 24 maja 2019 roku skargę na unijne przepisy do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, argumentując, że… broni w ten sposób wolności słowa. Przedmiotem kontrowersji jest artykuł 17, zgodnie z którym serwisy powinny uzyskać licencję na udostępnianie utworów wgrywanych przez użytkowników. Zdaniem polskiego rządu algorytmy sprawdzające prawa autorskie stanowią cenzurę prewencyjną godną miana „ACTA2” (chociaż obawy o „delegalizację memów” są nieuzasadnione).
Od dawna pojawiają się badania pokazujące, ile Facebook zarabia na danych pozyskanych z aktywności indywidualnych użytkowników. W związku z tym wskazuje się, że przedsiębiorstwo powinno zwrócić część zysków twórcom tej wartości. Facebook jest tylko pośrednikiem, lecz mimo to zarabia jak twórca. Ten przypadek jest paradygmatyczny dla kapitalizmu kognitywnego – modelu biznesowego opartego na odejściu od inwestycji w bezpośredni proces produkcji. Zamiast tego budowane są narzędzia do przechwytywania wartości wytwarzanej społecznie.
Australijski ustawodawca przyjął liberalne założenia dotyczące wysokości opłaty. Platformy same mają dojść do porozumienia z wydawcami, a w przypadku braku zgodnego stanowiska zastosowany zostanie mechanizm arbitrażowy australijski urzędu do spraw komunikacji i mediów. Projekt ustawy daje wyrównaną pozycję negocjacyjną obu stronom.
W przepisach znalazły się reguły chroniące pozycje przedsiębiorstw medialnych w razie konfliktu z platformami: zakaz dyskryminacji czy obowiązek konsultacji zmian w algorytmach wyszukiwarek. Ustalono także kary, których zastosowanie może dotknąć korporacje. Za naruszenie przepisów grozi kara do 7 milionów dolarów amerykańskich lub do 10 proc. dochodów w kraju.
Powstają uzasadnione wątpliwości, czy kształt opłaty odpowiada realiom rynku cyfrowego. Krytycy zarzucają, że regulacje są elementem korporacyjnych sporów i wynikiem lobbingu medialnego magnata Roberta Murdocha kontrolującego poprzez News Corp około 70 proc. prasy w Australii. Źródła „Washington Post” wskazują, że Zuckerberg był wielokrotnie w kontakcie z Joshem Frydenbergiem oraz Robertem Thompsonem, dyrektorem naczelnym News Corp.
Niektóre argumenty dotyczące charakteru obciążenia wydają się przekonujące. Obowiązek zamkniętej konsultacji z prasą modyfikacji algorytmów umożliwi im dostosowanie swoich działań pod nowe zasady gromadzenia wyświetleń (i tylko im, co daje nieuczciwą przewagę wobec innych twórców). Zmniejszy to także konkurencyjność i różnorodność między wydawcami. Jeśli wszyscy będą znać zmiany w algorytmach, to można oczekiwać, że wszyscy się w podobny sposób dostosują do nich.
Zdaniem Facebooka ich działalność ma odmienny charakter niż Google. Ten samodzielnie zbiera i prezentuje linki w swojej wyszukiwarce. W platformie Zuckerberga użytkownicy decydują, co się w niej pojawi. Argument Facebooka można odwrócić na jego niekorzyść – wypracowuje samodzielnie zysk z cudzych działań. Niezależnie od szczegółów efekt ekonomiczny i systemowy obu modelów biznesowych jest bardzo podobny. I to stanowi główny powód propozycji wspólnych zasad dla obu graczy.
Do argumentów BigTech trudno podejść z ufnością. Wady australijskiego modelu stanowią zasłonę dymną dla rzeczywistych celów: ograniczenia obciążeń do minimum i monopolizacji.
Oba przedsiębiorstwa mają długą i dobrze udokumentowaną historię usiłowań nieuczciwego wpływu na międzynarodową politykę.
Pod koniec 2020 roku, w okresie gorących prac nad legislacją dotyczącą regulacji platform, dzięki staraniom „Financial Times” wyciekł wewnętrzny dokument Google’a. Przedstawiał między innymi nieetyczny plan wywarcia presji na komisarzu ds. rynku wewnętrznego Thierry’m Bretonie. Przewidziane były w nim agresywne kampanie PR przy pomocy potencjalnych sojuszników, takich jak na przykład Allegro.
Google usiłuje modelować język debaty ośrodków akademickich. Raport Campaign for Accountability przedstawia, jak w ostatnich latach zainwestował dziesiątki milionów euro w promowanie nauki w wybranych ośrodkach akademickich oraz think-tankach w Europie. Instytucje zasilane przez środki kalifornijskiego przedsiębiorstwa opublikowały setki prac zawierających co do zasady przyjazne Google’owi interpretacje takich zjawisk, jak prawo antymonopolowe czy prawa autorskie.
Nić porozumienia
Po nieudanych próbach zatrzymania zamysłów władz publicznych Google ostatecznie postawił na współpracę, co podkreślił premier Australii w wypowiedzi krytykującej Facebooka.
Mark Zuckerberg odważył się na to, przed czym wstrzymał się Google. Mel Silva, dyrektorka zarządzająca Google’a zapowiadała w styczniu przed komisją senacką odłączenie Australijczyków od najważniejszego elementu portfolio usług giganta: wyszukiwarki. Rząd zareagował stanowczo i uznał to za niedopuszczalną dyplomację.
Przedsiębiorstwo z Mountain Valley zmienia strategię i rezygnuje z twardej retoryki, gdy utrzymanie statusu quo jest niemożliwe.
Po długich sporach Google we Francji doszedł do porozumienia z wydawcami gazet, czyli związkiem francuskich wydawców – Alliance de la presse d’information générale (APIG). Szczegóły umowy nie zostały ujawnione, jednak mówi się o kwocie 63 milionów euro za najbliższe trzy lata.
Francja jako pierwsza wprowadziła do swojego porządku prawnego unijną dyrektywę w sprawie prawa autorskiego i praw pokrewnych na jednolitym rynku cyfrowym. Zawiera ona mechanizmy dzielenia się przychodami z reklam internetowych z dostarczycielami treści jak wydawcy gazet.
Podobnie jak w przypadku Francji Google także w Australii ostatecznie nie wycofał się z rynku i zaczął samodzielnie podejmować rozmowy z branżą medialną. Jeszcze przed przyjęciem ustawy przez izbę niższą firma zaczęła zawierać umowy z grupami wydawniczymi. Liczyła, że w ten sposób zatrzyma proces legislacyjny. Nie znamy póki co szczegółów umów. Można spodziewać się, że przepisy jeszcze wzmocnią pozycję mediów wynikającą z kontraktów.
Imperia nie są wieczne
Opór Marka Zuckerberga przed dzieleniem się zyskami koresponduje z innymi problemami Facebooka. Tego samego dnia wypłynęła alarmująca informacja z pozwu zbiorowego przeciwko korporacji z 2018 roku. Facebook od lat oszukiwał swoich klientów – zawyżał dane dotyczące zasięgu, by pobierać większe zyski. Zgodnie z doniesieniami w narzędziach planowania kampanii wliczał fałszywe i zduplikowane konta do kategorii „potencjalnego zasięgu”.
Naprawa tego błędu obniżyłaby przedstawiane klientom możliwości promocji nawet o 10 proc. Mimo różnych poprawek algorytmów w silniku Facebooka w ostatnich dwóch latach analitycy wskazują, że rozbieżności między zapewnieniami firmy a rzeczywistością to wciąż nawet setki tysięcy osób. Procedowana ustawa zapewniałaby większą transparentność narzędzi Facebooka.
Korporacje nie grają w jednej drużynie nawet mimo okazjonalnych sojuszy. W styczniu Apple ogłosił zmiany w śledzeniu reklam w swoim ekosystemie iOS. System będzie pytał użytkowników, czy chcą wyrazić zgodę na udostępnianie swoich informacji w celu śledzenia reklam. Generuje to losowy identyfikator reklamowy służący do wyświetlania spersonalizowanych reklam i śledzenia kampanii marketingowych. Bill Gates postanowił zagrać na nosie Facebookowi podobnie jak Elon Musk po aferze z nową polityką prywatności WhatsAppa. Microsoft wyraził pełne poparcie dla australijskich projektu i chwalił go za próbę przywrócenie równowagi na rynku.
Coraz trudniej także korzystać Facebookowi z opieszałości irlandzkiego urzędu ochrony danych osobowych, którego do intensywniejszych działań przymusza monitoring organizacji pozarządowych i opinii publicznej (korporacja wybrała Dublin w Europie z przyczyn podatkowych). Mark Zuckerberg jest także na celowniku amerykańskiego urzędu antymonopolowego po zakupie Instagrama oraz WhatsAppa.
Po próbie zamachu stanu podczas ataku na Kapitol wzrosła nieufność polityków wobec BigTechu. W najbliższych miesiącach nastąpią kolejne przesłuchania zarządców Google’a, Facebooka i Twittera pod kątem praktyk zapobiegania dezinformacji. Pierwsze powyborcze spotkanie CEO z przedstawicielami Komitetu ds. Energii i Handlu Izby Reprezentantów Stanów Zjednoczonych zaplanowane zostało na 25 marca.
Zagrożenie dla demokracji
Komentatorzy zgodnie zwracają uwagę, że działania Marka Zuckerberga przekreślają jego wcześniejsze deklaracje o podjęciu odpowiedzialności za walkę z fake-newsami.
Użytkownicy australijskiego Internetu są w tej chwili wyjątkowo wystawieni na fałszywe informacje i radykalne grupy.
W OKO.press wielokrotnie pisaliśmy o niezgodności interesów wielkich korporacji technologicznych z wartościami demokracji. Wolne i silne media są potrzebne do sprawowania kontroli obejmującej nie tylko władze państwowe, ale też działania przedsiębiorstw mających wpływ na kształtowanie polityki. Facebook wielokrotnie pokazywał, że preferuje materiały nakręcające ruch w sieci, co prowadzi do spadku jakości dziennikarstwa. Z punktu widzenia platformy media są wyłącznie wehikułem dla danych oraz reklam.
Shoshana Zuboff, autorka „Wieku kapitalizmu inwigilacji” ostrzegała miesiąc temu w „New York Timesie”: „Zwróciliśmy się do Facebooka w poszukiwaniu informacji. Zamiast tego znaleźliśmy zabójcze strategie epistemicznego chaosu dla zysku”.
Zdaniem ekonomistki z Harvardu grozi nam instytucjonalizacja dominacji platform i zastąpienie demokratycznej kontroli przez zarządzanie obliczeniowe prywatnego kapitału.
Większy niż rząd?
W analizie jednego z najpotężniejszych ludzi świata klasyczne kategorie polityczne nie wystarczają.
Mark Zuckerberg nie jest typowym despotą, politykiem, właścicielem wielkiego majątku. Mimo to ma władzę poza zasadami demokracji.
Są to zasoby dość potężne, by móc porzucić lobbing czy metodę prawnych kruczków. Może wpływać na politykę bezpośrednimi metodami.
Facebook do pewnego stopnia sam zaczyna przypominać państwo z własnym systemem sprawiedliwości. Lorenzo Gradoni z Max Planck Institute na prestiżowym blogu konstytucyjnym Verfassungsblog wskazał, że nadzór sprawowany przez Oversight Board przy Facebooku od 22 października 2020 roku spełnia wiele cech sądowej kontroli konstytucyjności prawa.
Mark Zuckerberg okazał się jeszcze bardziej zdeterminowany do wcielenia w życie swojej wizji Internetu niż podczas pierwszych zeznań przed amerykańskimi komisjami senackimi i urzędnikami Unii Europejskiej po aferze Cambridge Analytica. Wybronił się wtedy dzięki technologicznej niekompetencji przesłuchujących go osób. Zaczął być jednak postrzegany jako technokrata uznający regulacje za problemy do pokonania, a nie obowiązujące wszystkich zasady gry.
Minęły trzy lata. Tym razem Zuckerberg nie musi się uśmiechać, przepraszać ani tłumaczyć przed nikim. Podejmuje negocjacje z państwami jak równy z równym.
W środku kryzysu pogłębiającego światowe nierówności postawił na siłę i pokazał, że imperium Facebooka stało się czymś w rodzaju nowoczesnego czarnego charakteru – doskonale zrośniętym z rzeczywistością złem koniecznym.
Jest coraz bliżej modelu, w którym Facebook i Google stają się synonimami Internetu, korporacyjnie kontrolowanym oknem na świat.
Australia nie jest kluczowym rynkiem dla Facebooka. Procesy rozgrywające się na najmniejszym kontynencie pokazują nowy kierunek działań BigTechu – próbę zmiany mechanizmów ekonomii XXI wieku z cyfrowej anarchii na cyfrową tyranię. Kanada, kolejny po Australii kraj przygotowujący regulacje wspierające media, zapowiedziała jasno: działania Facebooka nie powstrzymają procedowania przepisów.
Kombinują
Bo to było tak:
1) Rozliczne urzędy, organizacje i firmy wpadają na pomysł prowadzenia wszystkich kontaktów z ludźmi przez obcą, prywatną, zagraniczną firmę, która ma ładne niebieskie logo.
2) "wszystko co wrzucisz należy teraz do fejsika, fejsik może z tym zrobić co tylko zechce, może usunąć, zablokować, wyłączyć, a ty możesz go tylko pocałować" – "tak, akceptuję regulamin"
3) super fajny ten fejsik, można komentować, lajkować i wrzucać fotki, tyle zasięgu, ludziom się podoba, wszystko za darmo, "Lubię to!" iksde
4) Ale jak to możliwe, fejsik nas zablokował?? Związki zawodowe nie działają, dobroczynność nie działa, firmy nie działają, straż pożarna nie działa, świat się wali, zdrada, cenzura, terroryzm, szantaż, pandemonium!
5) Czyżby obca, prywatna, zagraniczna firma z niebieskim logo dbała tylko o własne interesy, a nie o pokój na świecie, głodujące dzieci i lajkowanie komentarzy za darmo?? Jak ten fejsik mógł nam to zrobić!
A taki ładny był, hamerykański. Szkoda, hehe.
P.S. Komentarze na Oko.press: "Zaloguj przez Facebook"
>1) Rozliczne urzędy, organizacje i firmy wpadają na pomysł
>prowadzenia wszystkich kontaktów z ludźmi przez obcą,
>prywatną, zagraniczną firmę,
ZA DARMO….. I tu jest clou całej sprawy. W artykule godnym braci Karnowskich, nie ma słowa na temat wolności gospodarczej. Jak się komuś przestało podobać to nie musi kontynuować swojej działalności. FB nie podpisał cyrografu z Diabłem na swoją wieczność. I pora, żeby kmiotki z Australii to zrozumiały (skoro nawet nie najbardziej rozgarnięty Zorro na groźbach poprzestał)
W całym artykule znalazłem tylko trzy zdania tłumaczące stanowisko Facebooka.
Niestety, faktycznie dość stronniczo ze strony autora. Może warto się na przyszłość poprawić?
Autor ma prostacką wizję że prywatne firmy powinny płacić z uśmiechem na ustach wszystkie podatki jakie zamarzą się lewicy a jak zamykają z ich powodu biznes to nazywa to "terrorem". Ja bym terrorem nazwał przemoc państwa.
powinny płacić taki sam procent od dochodu jak salon fryzjerski. A nie płacą…
Nie korzystam z FuckBooka i zupełnie nie rozumiem, co ktoś w tym widzi. Znajomym czy rodzinie można przesyłać fotki e-mailem. Tak samo informacje, czy linki. Konto na tym FB kiedyś założyłem, ale jeśli popatrzeć na to, co tam jacyś znajomi umieszczają, to szkoda na to czasu. Tak więc dla mnie "Górka cukrowa" może sobie iść z torbami.
Ja też nie korzystam do zamieszczania fotek i plotek. Nie rozumiem dlaczego przy całym "narzekaniu" na FB i jego terror, OKO utrzymuje swój FB profil. Czyżby red. Pacewicz miał coś wspólnego z mentalnością Trump'a??? Ale nie widzę powodów do obrzucania tego przedsiębiorstwa wyzwiskami. Ani mnie, ani Ciebie ani nikogo FB nie zmusza do zamieszczania swojego profilu. To, że z tego portalu nie korzystam jak 2,5 mld użytkowników FB nie oznacza jednak, że nie mogę dostrzec jego…..kreatywności i niewątpliwego sukcesu. Jak Karnowscy zaczynają organizować swoją Albiclę, oczywiście za państwowe pieniądze, to już jest COŚ.
Od kiedy nie wykonywanie opodatkowanej działalności jest aktem terroryzmu?
Sto lat temu sądom w USA nie zadrżała ręka żeby podzielić kilka firm kolejowych i naftowych i w ten sposób rozbić ich monopole. Legislatorzy, sędziowie, kujcie żelazo póki gorące: na początek oddzielcie od Facebooka, część, która odpowiada za publikowanie tych treści, które zostały wyłączone. Będzie kilka osobnych firm, będzie dla wszystkich lepiej.
Mówisz o sędziach australijskich???? Czy może polskich (groźby Zorro!). Bo chyba nie amerykańskich? I zresztą dlaczego Amerykanie mieliby się przejmować dramatem kmiotków z jakiejś Australii?
Wielcy bywają nimi do czasu, gdy ktoś nie powie sprawdzam.
FB wykonał ruch, który jest początkiem jego końca
Jestem całym sercem za uregulowaniem i opodatkowaniem, ale serio nikt nie widzi absurdu w tym?
"W związku z tym powinien płacić twórcom materiałów opłatę podobną do tantiem za linki do tekstów"
Opodatkowanie LINKÓW? Czyli nie fragmentów, nie cytatów, tylko LINKÓW? Zupełnie, absolutnie nie rozumiem jak to ma działać i dlaczego ktokolwiek uważa, że to dobre rozwiązanie?
Podzielam te wątpliwości, to jest raczej niedorzeczne. Problemem jest monopol tych podmiotów, a nie że mają dochody z reklam.
Dlatego, że FB pobiera tantiemy za reklamy towarzyszące tymże linkom. Dużo większe niż to, co są w stanie zarobić te przedsiębiorstwa. Zważ też na to, że redakcje bardzo często przy linku wrzucają cytat z tekstu, więc tak naprawdę wychodzi na to samo, a tylko linki można w łatwy sposób policzyć. Stworzenie algorytmu, który byłby w stanie porównać cytat z tekstem z podlinkowanego artykułu byłoby zadaniem bardzo karkołomnym (jeśli nie praktycznie niewykonalnym), a FB za stworzenie czegoś takie na pewno by nie chciał dodatkowo zapłacić.
Jakoś nie zwracasz uwagi na alternatywę. FB (i GOOGLE) stworzył biznesowy model "darmowego serwisu", który ludzie (Australia też) kupili. A taki model wcale prosty nie jest. Np. po Naszej Klasie nie ma już śladu. Czy wyobrażasz sobie np. Mercedesa rozdającego za darmo samochody, w zamian za to, że ludzie będą nimi jeździć mając na karoserii wymalowane reklamy (za które Mercedes będzie brał pieniądze)???? A czy wyobrażasz sobie, że ludzie chcieliby płacić za "profile" FB albo Google mail, tak jak się płaci za korzystanie z Microsoft Teams albo za applowski iCloud? Jeśli Australia chce odwrócić ten model robienia interesów, to musi się zgodzić, że dostawcy te pomysły nie będą pasować i sobie "pójdzie". Podobnie jak Apple musi zaakceptować, że nie wszystkim odpowiada ich produkt i cena. Podatkami można zmusić przedsiębiorstwo do wycofania się z rynku i Australii się to udało.
A dlaczego rząd Australii nie zbudował swoich platform informacyjnych, nie postawił własnych serwerów? Za darmo umieszczali informacje na serwerach prywatnej firmy i jeszcze mają pretensje?
"Za darmo umieszczali informacje na serwerach prywatnej firmy i jeszcze mają pretensje?"- a FB na tych informacjach nie zarabiał ? Proszę dowiedzieć się na czym zarabia FB , a potem pisać .
To teraz pomysl ze kazdy kraj wprowadzi takie podatki bo skoro jeden moze to wszystkie moga i zaraz firma z kraju x bedzie miala podatki z 120 krajów na sobie. I nie chodzi tylko o fb a o mniejsze firmy ktore by nie mogly funkcjonowac. Takie podatki sa nierealne i gdy powstana to zaraz sie okaze ze nie da sie zalozyc nowego buznesu bo podatki sa tak ogromne i odprowadza sie je do kilkuset krajow :v
No właśnie. Każdy kraj powinien postawić 10 platform i 10 wyszukiwarek żeby nie było że to np. jedno pisowskie narzedzie
Jakiekolwiek podatki na firmy dzialajace w internecie sa nierealne i auttsttczne. Skoro australia sobie chce wprowadzic to 120 innych krajow tez by moglo i to roznych. Wyszloby ze firma musi placic 220 podatkow i te podatki przekraczają w wielu przypadkach o kilkaset % dochod.
Internet jest globalny a nie regionalny.
FB to prywatna firma, jak nie chce robić biznesu w Australii bo uważa że są tam niesprzyjające warunki prawne/podatkowe czy jakiekolwiek inne, to ma do tego pełne prawo, i niech się lewica zbytnio tym nie podnieca.
Cześć panowie, mam na imie Monika 25 lat. Chętnie poznam normalnego faceta. Nie szukam sponsora, nie interesuje mnie jakie masz zarobki, samochód itp. Przede wszystkim cenię kulturę osobistą i poczucie humoru, wygląd dla mnie to sprawa drugorzędna. Zainteresowanych panów zapraszam do kontaktu najlepiej na moim profilu gdzie zobaczysz moje gorące zdjęcia 😉 http://panieonline.pl/monia89
A najlepsze jest to aby napisać ten komentarz musiałem się zalogować przez FB albo Google ;):) Wszyscy na łopatkach, OKO też XD
Władca świata Szatan uważa cyfroze za jedno z najwiekszych zagrożeń ludzkości. Marzeniem Szatana jest odcięcie kabla diabłom z facebooka czy instagrama, ale nawet wielki stronnik ludzkości nie umie tego zrobić. Z takimi korporacjami nawet zastępy piekielne mają problem. Cytując ewangelie, nauczcie sie tej umiejętności aby wszystko co obecnie was trzyma na Ziemi zostawić za sobą, to jest gówno, fbgówno.
Część I komentarza.
Jestem kompozytorem, temat jest mi bardzo bliski, dla mniej zorientowanych w temacie wyjaśniam na czym polega problem. Otóż w większości krajów europejskich, od dawien dawna każde media płacą podatki, także od reklam, producenci sprzętu audio/video od czystych nośników to jest sprawa bezdyskusyjna i nikogo taki stan rzeczy nie dziwi i nie powinien dziwić. W Polsce zaniedbania w tym temacie są bardzo poważne i wynoszą długie lata. Proszę sobie wyobrazić, że jeszcze kilka lat temu jedynymi prawnie/ustawowo dopuszczonymi nośnikami do użytku i rozprowadzania w Polsce były płyta winylowa i taśma magnetofonowa! Zaniedbania sięgają 30 lat! W krajach europejskich (czyt. cywilizowanej Europie) pieniądze z podatków od mediów w tym reklam zasilają kulturę, wsparcie artystów, etc. Jest to natruralna kolej rzeczy. W Polsce giganci tacy jak Universal, Sony, Google, Facebook, YouTube, czy wydawcy medialni (portale, gazety, serwisy, etc. które są w rękach zachodnich korporacji) mają raj podatkowy – zarabiają na reklamach oraz pracy artystów nie płacąc ani grosza oprócz zaniżonych stawek tantiemów nic więcej! To jest skandal! Mamy XXI wiek!
Opłata od pustych nośników jest jednym z największych kretynizmów. Teoretycznie jest to kompensacja tak zwanego "dozwolonego użycia". W praktyce jednak, przynajmniej w moim otoczeniu 95% objętości nośników jest używane do przechowywania danych wytwarzanych przez osobę, która nośnik nabyła.
Chciałbym też zwrócić uwagę, że pieniądze te nie trafiają do artystów, tylko do organizacji masowego zarządzania prawami, a te dopiero mogą, zgodnie z własnymi regulaminami, przekazać je wybranym przez siebie twórcom. Jeśli jesteś takim właśnie twórcą, to oczywiście wygrywasz. Jeśli jednak jest po prostu twórcą, a nie członkiem odpowiedniej organizacji, wtedy tylko płacisz.
Nawiasem mówić twórczością, która dzisiaj kręci światem jest programowanie. A czy programista, mimo wypełnienia wszelkich znamion pracy twórczej, jest w jakikolwiek sposób traktowany jak "twórca"? Odpowiedź brzmi: nie. Jest pracownikiem najemnym i tyle.
I dokładnie taki sam los powinien być udziałem wszelkiej maści artystów. Moim zdaniem bowiem prawdziwego mistrza rozpoznaje się po tym, że…, tadam… jest w stanie żyć ze swojej twórczości!
Część II komentarza.
Niestety akurat za ten problem zabrał się PIS, którego fanem nie jestem, rząd który nie przeznaczy tych pieniędzy tym, do których one prawnie należą, czyli do artystów, ale wykorzystując sytuację ograbi nas artystów i przeznaczy te pieniądze na sobie wiadome cele. Jak widzicie Państwo problemem nie jest podatek od reklam, gdyż jest to bezdyskusyjna sprawa, choć giganci medialni podburzają Polaków przedstawiając im nieprawdę w celu osiągnięcia swoich celów (aby było jak dawniej) a z drugiej strony rząd PIS forsuje kolejne podłączeniedo koryta do nie swoich pieniędzy. Jak zwykle cierpią na tym artyści. Dodam, że za komponowanie muzyki dostaję tylko i wyłącznie tantiemy autorskie (6 zł 50 groszy BRUTTO za minutę transmisji!) a reklamodawcy płacą miliony za kilka sekund reklam. Proszę pomyśleć najpierw nad sednem sprawy i wyciągnąć wnioski. Może najpierw ktoś zapyta twórców treści o zdanie? Problem nie jest ani czarny ani biały – ma odcienie i jest złożony.
co to są w ogóle "treści informacyjne" facebooka? jakieś konkretne fanpejdże? wrażenie zrobiłoby wyłączenie messengera, a nie jakieś treści informacyjne