„Jako nastolatek myślałem, że to normalne, że siebie nie lubię, bo każda dziewczyna ma kompleksy z powodu nierealistycznych kanonów piękna. A to nie były kompleksy, tylko dysforia„. Rozmawiamy z Mikołajem, transpłciowym mężczyzną, bohaterem filmu dokumentalnego „Być jak Mikołaj”
Leonard Osiadło, OKO.press: Jako osoba, która sama przeszła proces tranzycji, nie sądziłem, że cokolwiek w filmie „Być jak Mikołaj” mnie zaskoczy. A jednak padło tam jedno zdanie, które mną wstrząsnęło.
Mikołaj: „Przez lata byłem dzieciakiem, który jedyne, czego chciał, to żeby go pierdolnęło auto”. To zdanie też jest dla mnie ważne.
Po co był ci ten film?
To pytanie ma różne odpowiedzi, w zależności od tego, kiedy zostałoby zadane. Gdy zgodziłem się na udział w tym filmie, chodziło o przygodę. Pierwotny pomysł był taki, żeby stworzyć złożony obraz o doświadczeniach młodych ludzi w Polsce. Ja miałem być jednym z bohaterów. Podobało mi się, że mogę współtworzyć tę opowieść o młodych ludziach, którzy tak jak ja mierzą się z różnymi wyzwaniami na progu dorosłości. Ciekawiło mnie też, jak wygląda świat filmu od kuchni.
Ostatecznie jedynym bohaterem filmu zostałeś ty i twoja tranzycja. To dokument, więc jako widzowie mamy wgląd w niełatwe rozmowy między tobą a twoim ojcem. Jak udało ci się namówić go do udziału w tak intymnym projekcie?
To jest paradoks, bo gdyby nie kamery, to część z tych rozmów między nami w ogóle by się nie odbyła. Na przykład ta na ławce w parku. Do jej rozpoczęcia popchnęła mnie ekipa.
Było niezręcznie, bo wtedy moja relacja z ojcem opierała się głównie na milczeniu.
Dorastałem, boksując się z tym wszystkim, co się we mnie działo, nie wiedząc, jak to ubrać w słowa, a ojciec z natury jest raczej małomównym człowiekiem. Do samego udziału właściwie nie musiałem go namawiać. Oboje z ojcem mamy tę cechę, że nie umiemy odmawiać. Więc jak już ja zgodziłem się na ten film, to poszliśmy za ciosem. Ekipa weszła z kamerami do naszego życia, a ojciec nie protestował.
Teraz myślę, że przez ten brak protestu chciał pokazać, że jestem dla niego ważny. To jego sposób pokazywania emocji, nawet jeśli nie jest dosłowny. I to jest kolejna odpowiedź na twoje pierwsze pytanie – dziś widzę, że ten film był mi potrzebny do tego, aby naprawić moją relację z ojcem.
W kluczowej rozmowie na ławce w parku ojciec mówi, że jako dziecko nie dawałeś sygnałów, że źle się czujesz ze swoim ciałem i swoją płcią. Mówi, że ubierałeś się jak dziewczynka, nie bawiłeś się samochodami. To standardowe zarzuty, które słyszą osoby transpłciowe, od tych, którzy nie akceptują tranzycji. Te osoby najczęściej rozumieją transpłciowość jako „dramat urodzenia się w niewłaściwym ciele”. Jeśli ktoś nie przeżywał go całe swoje życie, jego transpłciowość nie jest wiarygodna. Ale ty w filmie nie odpowiadasz na te zarzuty ojca. Milczysz. Dlaczego?
Nie umiałem wtedy znaleźć kontrargumentów, które miałyby sens w tej rozmowie. Oczywiście mógłbym mówić, że nie wszyscy chłopcy grają w piłkę, czy nie zawsze noszą stereotypowo męskie ubrania, ale w tamtym momencie to byłby argument abstrakcyjny. Bo ze swoich wspomnień faktycznie mogłem przytoczyć jedynie pojedyncze przykłady, kiedy jako dziecko robiłem coś stereotypowo chłopięcego. Pomyślałem, że to są za słabe argumenty, żeby mogły ojca przekonać. Dlatego milczałem.
Gdyby ta rozmowa odbyła się dzisiaj, powiedziałbym, że brak takich sygnałów w przeszłości nie podważa prawdy o mnie teraz.
Byłem dzieckiem zamkniętym w sobie, pozorowałem, że wszystko jest w porządku, próbowałem się dopasować. Teraz wiem, że to, że nie robiłem jako dziecko stereotypowo męskich rzeczy, nie definiuje tego, kim jestem dzisiaj jako dorosły człowiek.
Ojciec w filmie zadaje ci trudne pytania, czasem wręcz pytania-pułapki. Pyta na przykład, po czym poznasz, że to jest „to”, czyli że to transpłciowość jest tym brakującym elementem układanki.
Ja nie mam ojcu za złe, że stawiał głośno te pytania, dzielił się wątpliwościami. One dla rodzica są zrozumiałe, szczególnie gdy dziecko jest jeszcze w trakcie procesu tranzycji.
Nie ma jednej odpowiedzi na pytanie, po czym poznać, że to jest „to”. Każda osoba będzie miała na to własną odpowiedź, bo doświadczenie transpłciowości jest unikalne. Dla mnie „dowodem” na to, że tym brakującym elementem była właśnie transpłciowość, jest fakt, że dziś tu jestem i normalnie żyję. Studiuję, pracuję, buduję relacje.
Przed tranzycją byłem właśnie tym dzieciakiem, który marzył, żeby pierdolnęło w nie auto i żeby to całe życie już się skończyło.
Z kolei, gdy zacząłem tranzycję, ciągle zamartwiałem się, czy uda mi się załatwić kolejne rzeczy związane z lekarzami i z sądem.
A teraz w końcu czuję, że jestem wolny i swobodnie oddycham. Po prostu żyję tym zwykłym, zwyczajnym życiem, bez całego ciężaru, który kiedyś przygniatał mnie do ziemi.
Z filmu dowiadujemy się, że przed coming outem i tranzycją właściwie tylko istniałeś, to było nie-życie.
To była bardziej złożona sytuacja, bo problemy psychiczne, przez które przechodziłem jako nastolatek, nie były związane tylko z transpłciowością. Swoje dołożyła też sytuacja rodzinna.
Ale na pewno przed zaakceptowaniem swojej transpłciowości nie rozumiałem, dlaczego tak źle się czuję.
Wtedy wydawało mi się, że wszystkie dziewczyny siebie nie lubią, że to jest normalne dla nastolatków.
Myślałem, że to są te wszystkie kompleksy i nierealistyczne kanony piękna, o których się mówi, i tak po prostu jest. Dopiero z czasem, dzięki różnym informacjom znalezionym w internecie i dzięki aktywizmowi, zacząłem rozumieć siebie lepiej.
Jednak samo zdanie sobie sprawy, że za moje złe samopoczucie odpowiada dysforia, nie sprawiło, że nagle poczułem się ze sobą lepiej. Lekiem na dysforię jest właśnie tranzycja, która niestety w Polsce stanowi długi i trudny do przejścia proces. Ja wspominam ją jako czas dużego napięcia i niecierpliwości.
W filmie poznajemy cię właśnie na progu tego procesu. Dokument zaczyna się scenami z twojej osiemnastki, po której rozpocząłeś tranzycję.
Zdjęcia do filmu powstawały podczas czterech lat mojego życia. Nagrania zaczynaliśmy, gdy byłem siedemnastolatkiem. Potem kamera towarzyszyła mi przez dwa lata aż do wyjazdu na studia, kiedy miałem już 19 lat. To, jak ojciec pomaga mi w przeprowadzce, kończy zasadniczą część filmu. Na końcu pojawia się jeszcze krótki epilog dotyczący rozstrzygnięcia procesu związanego z prawną tranzycją, którą ostatecznie zamknąłem w wieku 21 lat.
W filmie tłumaczysz ojcu, że tranzycja to nie jest takie „hop-siup”, że wchodzi się do apteki i prosi o hormony. Jest na to oficjalna droga, która wiedzie przez gabinety lekarskie. Jak czułeś się z tym, że tranzycja w Polsce musi odbyć się nie tylko z udziałem lekarza endokrynologa czy chirurga plastycznego, ale i z błogosławieństwem psychiatry?
Mam względem tego bardzo mieszane uczucia. Bo z jednej strony wierzę, że odpowiedni specjaliści mogliby być wsparciem, jeśli ktoś ma wątpliwości albo jakieś choroby współistniejące.
Ale ścieżka medycznej tranzycji w Polsce nie jest wystandaryzowana. To oznacza, że badania, jakie należy przejść, i dokumenty, które trzeba zgromadzić, zależą od widzimisię lekarza. Można oczywiście mieć szczęście i trafić na dobrego specjalistę. Ale można też natknąć się na osoby uprzedzone, które wpisują w dokumentację rzeczy niezgodne z prawdą.
W filmie pokazana jest moja wizyta u psychiatry-seksuolożki. To był kolejny lekarz, do którego wysłała mnie moja psycholożka.
Chodziło o to, żeby ktoś jeszcze wystawił mi opinię, że to jest transpłciowość, bo jej zdaniem jestem za młody na podejmowanie takich decyzji.
To świetny przykład na to, jak bardzo nieuporządkowany jest ten system. Kto i ile musi wystawić takich papierków, żeby dać mi, osobie pełnoletniej prawo do decydowania o sobie i swoim życiu?
A nie miałeś w którymś momencie swojej tranzycji takiej potrzeby, aby ktoś z zewnątrz, jakiś specjalista albo instytucja, potwierdził obiektywnie czarno na białym, że nic się nie wydaje? Ja tak miałem na początku swojej drogi. Tranzycja wydawała się tak przerażająca, że bardzo chciałem, aby ktoś, najlepiej z autorytetem białego kitla, pomógł mi przejść przez strach związany z tą decyzją.
I udało ci się na kogoś takiego trafić?
Tak mi się wydawało. Ale kiedy zapytałem tego lekarza wprost, czy inne osoby transpłciowe, które trafiają do jego gabinetu, też tak się boją, on odparł: „Wie pan, do mnie przychodzą raczej osoby zdecydowane. To pan musi wiedzieć”. I to było na tyle, jeśli chodzi o moje złudzenia, że specjaliści są od tego, żeby w tranzycji wspierać.
Ja też wierzyłem w moc białego kitla, choć z innych powodów. W filmie tłumaczę ojcu, że w procesie tranzycji orzekają specjaliści, którzy znają się na rzeczy. Tylko tu nie chodziło o mój strach. Ja chciałem tą „oficjalnością” zalegitymizować moje uczucia w oczach ojca.
Kiedy dorastasz, jesteś wciąż na czyimś utrzymaniu, istnieje mnóstwo spraw, o których samemu wciąż nie można decydować. Więc dla mnie ta cała oficjalna droga, opinie i diagnozy podbite pieczątkami to było coś, co jest bardziej wiarygodne niż mój głos i co może przeważyć w rozmowach z dorosłymi.
I też się na tej wierze w moc autorytetu przejechałem. Szedłem po diagnozę z pieczątką, żeby przekonać mojego ojca, czy innych dorosłych, że sobie tego nie wymyśliłem, a w gabinecie spotykałem się z postawą „może ci się wydaje”. Ostatecznie lekarz także był tym dorosłym, któremu trudno było uwierzyć moim słowom.
Zabawię się teraz w biegłego sądowego i zaproszę cię do testu magicznej różdżki. Podczas mojej rozprawy o zmianę oznaczenia płci w dokumentach powołany przez sąd biegły psychiatra pytał mnie, w jakie zwierzę albo drzewo zmieniłbym siebie, gdybym miał magiczną różdżkę. A gdybyś ty miał taką magiczną różdżkę, to jaką jedną zmianę wprowadziłbyś, aby proces tranzycji, przez którą przechodzą młode osoby, był dla nich mniej traumatyzujący?
Pierwszą rzeczą, która przychodzi mi do głowy, to żeby wszyscy szkolni psycholodzy mieli aktualną wiedzę i afirmujące podejście do tematu transpłciowości. Aby przyjmowali młode osoby z ciekawością i akceptacją, a nie oceniali czy kwestionowali ich tożsamość.
Nie chodzi o to, że jak szesnastolatek wchodzi do gabinetu i mówi, że jest osobą trans, to psycholog szkolny ma odpowiedzieć: „Super, happy coming out day!”.
Ale na pewno to jest dobry moment, żeby zacząć z nim rozmowę i zapytać, z jakimi trudnościami się mierzy, zamiast podważać jego słowa w jakiejś potyczce retorycznej pod tytułem „czy masz wystarczająco dużo argumentów, żebym ja ci uwierzył, że jest tak, jak mówisz”. Chodzi o postawę „my kontra problem”, a nie „ja kontra ty”.
Co chwila słyszy się jednak o wojnach toczonych ze szkołą o zmianę imienia w dzienniku elektronicznym. W niektórych szkołach to wciąż problem, aby wpisać do Librusa imię preferowane przez osobę uczniowską. Bo wszystko musi być jak w oficjalnych dokumentach.
Moim zdaniem w takich sytuacjach szkoła powinna zastanowić się, czy to, o co ten młody człowiek zabiega, jest nieodwracalne i w związku z tym może być potencjalnie szkodliwe. Zwracanie się do ucznia preferowanym przez niego imieniem i odnotowanie tego w elektronicznym dzienniku nie jest nieodwracalne.
Nie niesie ze sobą też żadnych negatywnych konsekwencji, na przykład medycznych.
Wręcz przeciwnie, z punktu widzenia zdrowia psychicznego może przynieść pozytywne skutki. Pozwala osobie oswoić się z nowym imieniem i nowymi formami, jakimi otoczenie się do niej zwraca. To jest właściwie trochę taki „test magicznej różdżki”, bo pozwala sprawdzić, jak ja się czuję w tej nowej tożsamości, czy to jest faktycznie „to”.
Więc nawet patrząc tylko z perspektywy takiego prostego bilansu zysków i strat, współpraca z uczniem po prostu się szkole opłaca. Kiedy młody człowiek przychodzi z jakąś trudnością, szkoła powinna zadać sobie pytanie, co ona może zrobić, żeby go wesprzeć, zamiast zastanawiać się nad tym, jak może mu to wyperswadować.
Czy ty też miałeś takie przykre doświadczenia ze szkołą?
Kiedyś w liceum podniesiono alarm, że korzystałem z męskiej toalety. Przy czym żaden z cispłciowych chłopaków nie robił z tego problemu. To nauczycielka zwróciła mi uwagę i zabroniła wchodzić do męskiej łazienki.
Zrobiła to przed całą klasą?
Właśnie w drugą stronę. Złapała mnie gdzieś na korytarzu i szeptem mi powiedziała, że ktoś mnie widział, jak wychodziłem z męskiej toalety i żebym tego więcej nie robił. Jakby to było coś wstydliwego. I to było podwójnie dziwne, bo już pal licho tę łazienkę, ale przez ten szept poczułem się tak, jakby rozmawianie ze mną o mojej transpłciowości było dla dorosłych niezręczne i niekomfortowe. Tak jakby jakaś część mnie była dla nich powodem do wstydu.
Wolałbyś, żeby taka rozmowa odbyła się w bardziej otwarty sposób?
W pewnym momencie ta cała sytuacja mnie nawet rozbawiła. Bo dorosłym się wydaje, że to jakiś wielki problem, a dla mnie to było po prostu absurdalne. Zamiast wstydliwych półsłówek wolałbym, żeby ktoś jasno powiedział: „Nie rozumiem tego, ale porozmawiajmy o tym”. Taka szczerość daje przestrzeń do dialogu i edukacji. A jeśli rozmowy są uciszane, spychane do strefy wstydu, to trudno cokolwiek zmienić.
Szkoła nie jest jedyną niewspierającą instytucją. Osoby transpłciowe są niewidzialne dla całego polskiego państwa. W sierpniu minie 10 lat, odkąd Andrzej Duda zawetował ustawę o uzgodnieniu płci przygotowaną przez Annę Grodzką. Nie ma ustawy, więc nie ma żadnych praw. Leczenie dysforii nie jest refundowane. Za wizyty lekarskie, hormony, operacje afirmujące płeć, takie jak mastektomia, trzeba samemu zapłacić.
Rozpoczynając tranzycję, zdawałem sobie sprawę, że to jest bardzo kosztowny proces. Wiedziałem, że będę musiał jakoś uzbierać te pieniądze i pewnie pomyśleć też o jakiejś publicznej zbiórce. Jako nastolatek czułem się na to gotowy – pomyślałem, że przez dwa lata pójdę do pracy w wakacje, znajomi coś dorzucą, damy radę. Dopiero z czasem, gdy zostałem aktywistą i spojrzałem na to z szerszej perspektywy, pojawił się zgrzyt – dlaczego właściwie muszę na to wszystko sam zbierać?
Tych kilka lat temu moja operacja mastektomii kosztowała około 8 tys. złotych. Mając przywilej, że nie musiałem się martwić o to, co włożyć do garnka, bo wciąż byłem na utrzymaniu ojca, miałem też możliwość pracy sezonowej i wsparcie znajomych, to dało się to uzbierać.
Ale dzisiaj ceny mastektomii sięgają już kilkunastu tysięcy. Dla przeciętnego 19-latka, który nie ma wsparcia rodziców, samodzielne zdobycie takiej kwoty jest po prostu nierealne.
Istnieje jedna furtka – można się starać o zabieg ginekomastii refundowany przez NFZ, ale do tego trzeba być już po sądownej zmianie danych.
Ale ile osób może z tej furtki skorzystać? Sprawy o ustalenie płci potrafią ciągnąć się latami. W moim przypadku trwało to trzy lata. Szybciej było uzbierać te pieniądze i zrobić operację prywatnie niż czekać trzy lata na refundowaną mastektomię. Ale niektórzy nie mają wyjścia. Czekają, bo nie mają innego wyboru.
To jest głęboko niesprawiedliwe, że trzeba w taki sposób walczyć o coś, co jest niezbędne do życia – czyli po prostu do przeżycia kolejnego dnia.
Bo zabiegi afirmujące płeć to nie jest poprawianie urody. To są często wręcz operacje ratujące życie.
Do niedawna, żeby zmienić oznaczenie płci w dokumentach, trzeba było pozwać swoich rodziców do sądu. Na łamach OKO.press wielokrotnie opisywaliśmy tę kuriozalną procedurę, na którą ty też się załapałeś. Musiałeś pozwać do sądu nie tylko ojca, z którym mieszkałeś, ale także swoją matkę, która została pozbawiona praw rodzicielskich i z którą od lat nie masz kontaktu.
I ostatecznie nie udało mi się jej pozwać, bo okazała się osobą nieuchwytną dla polskiego systemu prawnego. To dobrze obrazuje moment, gdy na filmie dzwonię do różnych prokuratur i sądów, próbując uzyskać dostęp do akt sprawy o alimenty, w której znajdował się adres mojej matki. Musiałem go znać, żeby wysłać matce pozew.
Ta sytuacja była dla mnie abstrakcyjna i bardzo stresująca. Wiedziałem, że raczej nie uda się matki namierzyć, ale jednocześnie bałem się, co się stanie, jeśli się uda. Wizja rodzinnego spotkania w sądzie i to jeszcze w takiej sprawie była dla mnie nie do zniesienia.
Rodzice musieliby razem usiąść po stronie pozwanej. A jednak nie bez powodu matka została pozbawiona praw rodzicielskich i od lat nie mamy z nią kontaktu.
I to właśnie problem z ustaleniem adresu matki sprawił, że ten proces tak się przedłużał. To kolejny już przykład na to, jak osoby transpłciowe są niewidzialne dla polskiego państwa. Prawo swoje, rzeczywistość swoje.
Czujesz się ofiarą tego systemu?
Przez długi czas nie odbierałem tego w ten sposób. Uznawałem, że jest pewna wytyczona ścieżka i po prostu trzeba ją krok po kroku przejść. Jestem osobą bardzo zadaniową – wiem, co trzeba zrobić, więc działam. Jednak im więcej czasu mija od zamknięcia sprawy, tym bardziej mnie to wszystko dotyka. To, co przeżyłem, jest nie tylko niesprawiedliwe, ale momentami wręcz nieludzkie. Nawet mając wsparcie ojca, trudno to było udźwignąć.
Oglądając, jak wydzwaniasz do kolejnych sądów i prokuratur, nie mogłem powstrzymać skojarzeń z „Procesem” Franza Kafki. W twoim przypadku zderzenie z biurokratyczną machiną okazało się szerszym problemem niż tylko wydanie przez sędziego wyroku o zmianie oznaczenia płci w dokumentach.
Chaos w urzędach to uniwersalny problem, który nie dotyczy tylko osób transpłciowych. Ale ja przez brak procedur znalazłem się w sytuacji naprawdę absurdalnej.
Żeby wyrobić nowy dowód osobisty, w którym będę mógł mieć wpisane imię „Mikołaj”, musiałem zmienić oznaczenie mojej płci w akcie urodzenia z żeńskiej na męską. Żeby to zrobić, musiałem pozwać oboje moich rodziców do sądu, mimo że byłem już pełnoletni. Aby pozwać matkę, której nie widziałem od lat, musiałem znać jej adres. Adres był w aktach sprawy karnej o alimenty, do których nie dało się dotrzeć, bo wędrowały od Annasza do Kajfasza. Miłe panie w sekretariatach sądów i prokuratur mówią „nie ma”, „nie wiem, kiedy będą”, „nie pomogę panu”. I co ja mogę zrobić w zderzeniu z takim systemem?
Dlatego tak ważne jest uznanie prawa osób transpłciowych do samostanowienia. Postępowanie sądowe powinno zostać zastąpione bezpłatną procedurą administracyjną. Przecież ostatecznie chodzi tylko o zmianę literki oznaczającej płeć w dokumentach. Do czego jest tu potrzebny sędzia w todze?
Film „Być jak Mikołaj” nie tylko opowiada o kilku latach twojego życia, ale pokazuje też krok po kroku twój proces tranzycji. Robimy z tobą pierwszy zastrzyk z testosteronu, rozmawiamy z ojcem, wyjeżdżamy z sali operacyjnej po mastektomii, przeprowadzamy się. Jak ci się ogląda tę kronikę teraz, po kilku latach od tych wydarzeń?
Kiedy pierwszy raz oglądałem ten film, wzruszyłem się, bo na ekranie zobaczyłem siebie takim, jakim naprawdę wtedy byłem. Widzę, że zmieniłem się nie tylko wizualnie, ale też życiowo. To bardzo mnie podbudowuje i pozwala mi spojrzeć na tamte lata z ciepłem.
Oczywiście oglądając ponownie na ekranie to, przez co przeszedłem, pojawia się też smutek i złość. Ale są to już emocje dużo łagodniejsze niż kiedyś.
Jako nastolatek nie bardzo lubiłem siebie i wątpiłem, czy inni mnie lubią. Dzięki filmowi spojrzałem na siebie z zewnętrz. I polubiłem tego gościa, którego zobaczyłem na ekranie. A jednocześnie wiem, że tym gościem jestem ja, bo moje życie zostało wiernie na tym filmie oddane.
Więc to prowadzi do nieuniknionego wniosku, że ja chyba naprawdę byłem i jestem spoko osobą. I to najpiękniejszy wniosek, jaki wynoszę z oglądania tego filmu.
Pokazy filmu „Być jak Mikołaj” odbędą się w kinach studyjnych w całej Polsce. Szczegóły znajdziesz tutaj.
Film promuje kampanię społeczną „Pora na równość” Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Kampania obejmuje trzy postulaty:
1. Moje ciało, moja decyzja
Uznanie prawa osób transpłciowych do samostanowienia. Droga do uzgodnienia płci powinna być prosta, szybka i przejrzysta. Postępowanie sądowe powinno zostać zastąpione bezpłatną procedurą administracyjną i opierać się na decyzji osób transpłciowych.
2. Tranzycja bezpieczna i dostępna
Dostępność medycznej tranzycji – przede wszystkim refundacji operacji i zabiegów związanych z tranzycją i terapii hormonalnej – na podstawie świadomej zgody. Prawne uzgodnienie płci nie powinno być zależne od rozpoczęcia procedur medycznych afirmujących płeć, a dostęp do refundowanych przez NFZ świadczeń medycznych nie może być warunkowany uzyskaniem oznaczenia płci w dowodzie.
3. Tożsamość płciowa chroniona przez państwo
Wprowadzenie do Kodeksu karnego jednoznacznych zapisów o ochronie tożsamości płciowej, niepodlegających interpretacji prokuratury i sądu: penalizacja mowy nienawiści oraz przestępstw z nienawiści na tle tożsamości płciowej jako ściganych z urzędu — oraz prowadzenie przez Policję statystyk takich przestępstw.
W OKO.press od 2022 roku. Pisze o prawach człowieka, przekłada zawiłości prawne na ludzki język, tropi przypadki dyskryminacji i niesprawiedliwości społecznej. Wcześniej pracował w Gazecie Wyborczej, a także w organizacjach pozarządowych (Polska Akcja Humanitarna, Krytyka Polityczna), gdzie zajmował się fundraisingiem i komunikacją. Z wykształcenia politolog po UAM, prawnik i dziennikarz (oba Uniwersytet Warszawski). W ramach stypendium studiował także na National Taipei University na Tajwanie. Aktualnie uczeń Autorskiej Szkoły Muzyki Rozrywkowej i Jazzu im. Krzysztofa Komedy w klasie perkusji.
W OKO.press od 2022 roku. Pisze o prawach człowieka, przekłada zawiłości prawne na ludzki język, tropi przypadki dyskryminacji i niesprawiedliwości społecznej. Wcześniej pracował w Gazecie Wyborczej, a także w organizacjach pozarządowych (Polska Akcja Humanitarna, Krytyka Polityczna), gdzie zajmował się fundraisingiem i komunikacją. Z wykształcenia politolog po UAM, prawnik i dziennikarz (oba Uniwersytet Warszawski). W ramach stypendium studiował także na National Taipei University na Tajwanie. Aktualnie uczeń Autorskiej Szkoły Muzyki Rozrywkowej i Jazzu im. Krzysztofa Komedy w klasie perkusji.