TYDZIEŃ, JAKIEGO NIE BYŁO. Gdyby państwo było osobą, byłoby dziś dorosłym człowiekiem w sile wieku, który swoje za uszami ma, ale na siebie samego z 1997 r. patrzy z pobłażaniem, pamiętając, co też tam w rozedrganej młodości nawywijał. Jesteśmy już dziś dojrzali (co nie oznacza, że bezbłędni), odpowiedzialni (co nie oznacza, że zawsze) i solidnie wyedukowani
Bardzo dużo się o sobie dowiedzieliśmy przez ostatnie siedem dni. Nie wszystko jeszcze rozumiemy, siłą rzeczy polegamy na rozgrzanych wciąż emocjach, wyrywkowych analizach, szczątkowych syntezach. Ale jak każda wielka katastrofa, która skupia na sobie uwagę całego społeczeństwa, tak samo powódź z 2024 roku pokaże bardzo szczegółowy obraz nas samych: od stanu państwa, jego władzy, instytucji, operatywności struktur, przez naszą obywatelską samoocenę, aż po portret społecznych aspiracji i oczekiwań.
I porównując to z naszymi reakcjami na powodziową katastrofę z 1997 roku, będziemy mogli sobie odpowiedzieć, jak bardzo zmieniliśmy się przez te ponad ćwierć wieku.
Na przykład. Czy Polki i Polacy to co do cech społecznych te same osoby, co wtedy? Albo czy dzisiejsza Rzeczpospolita Polska jest tym samym państwem, co w 1997 roku? A może łączy je tylko nazwa? Jak bardzo jesteśmy w stosunku do samych siebie z przeszłości podobni, a jak bardzo obcy? I co z tego wynika?
„Tydzień, jakiego nie było” to cotygodniowy newsletter OKO.press, który jako pierwsi otrzymują posiadacze konta TWOJE OKO. By zarejestrować się za darmo i założyć konto, KLIKNIJ TUTAJ.
Powódź w 1997 roku boleśnie uderzyła w nowe państwo, które wciąż było w fazie poczwarki. Już coś się wyłaniało, miało jakieś kształty, ale wciąż tkwiło w twórczym chaosie przekształcenia i nie za bardzo było wiadomo, jaki twór się z tego wykluje. Postkomunizm wchodził w reakcję ze skrajnie wolnorynkowym frazesem, a syntezą tych dwóch porządków było zepchnięcie odpowiedzialności, emocji, lęków i gniewu na jednostki, by radziły sobie same z tym, co je spotkało.
Spadkiem po wschodnim autorytaryzmie było przekonanie, że, no cóż, katastrofy się zdarzają, nie ma o co kruszyć kopii, mniejsze lub większe tragedie są elementem codzienności, po prostu należy się do nich przyzwyczaić i nie oczekiwać niczego nadzwyczajnego ani od państwa, ani od współobywateli. Wolnorynkowy neofityzm nakazywał natomiast obarczać jednostkę w 100 proc. odpowiedzialnością za los, który ją spotkał: mogła się przecież wcześniej ewakuować, mogła zabezpieczyć dobytek, wreszcie – co najdobitniej ujął w słynnych słowach ówczesny premier Włodzimierz Cimoszewicz – mogła się ubezpieczyć.
Co więcej, wbrew narosłym post factum interpretacjom, takie podejście nie wywoływało powszechnego gniewu poza oburzeniem na arogancję władzy.
Co do ogólnej filozofii po cichu wielu przyznawało Cimoszewiczowi rację.
Skoro państwo nie działa i skoro nic nie wskazuje na to, że działać zacznie, a po wtóre panuje ideologiczny konsensus, że ma go być w naszym życiu coraz mniej, to zadbanie samemu o swój los wydawało się nieco przykrą, ale jednak logiczną konsekwencją.
Dwa miesiące po powodzi tysiąclecia mieliśmy wydarzenie czterolecia – wybory parlamentarne. Co dziś może wydać się szokujące, powódź nie była ich centralnym tematem. Przygotowanie państwa, reakcja, potrzeba zmian instytucjonalnych, by tak olbrzymia tragedia ludzka (55 ofiar śmiertelnych) już więcej się nie powtórzyła – to były wszystko tylko didaskalia kampanii. AWS najwięcej mówiła o Bogu, ojczyźnie, walce z komuną i swoich czterech reformach, Unia Wolności stawiała na drugi plan Balcerowicza, ogniskując kampanię wokół swojego nowego lidera, a SLD broniło dorobku swoich rządów.
Powódź była w tle, trochę jak wielki nieobecny, w myśl zasady, że w domu powieszonego nie mówi się o sznurze.
I rządzące SLD, choć ostatecznie straciło władzę, w stosunku do 1993 roku poprawiło swój wynik o 7 pkt. proc. oraz o 700 tys. głosów, a w jeszcze niedawno spustoszonym przez powódź Wrocławiu poprawiło swój wynik o 6 pkt. proc.
Z jednej strony została z tamtego czasu indywidualna duma z akcji samopomocowego narodowego zrywu, którego hymn, piosenka zespołu Hey „Moja i Twoja nadzieja” z refrenem “Nic, naprawdę nic nie pomoże, jeśli ty nie pomożesz dziś miłości”, był w sumie dobrą metaforą tamtego czasu: nic nie pomoże, jeśli nie pomożesz sobie sam.
Z drugiej strony, zostały indywidualne traumy i przerażenie oraz dogłębne poczucie instytucjonalnej pustki, skrupulatnie zamiecione pod dywan. Dopiero niedawno serial “Wielka woda” na masową skalę próbował rozgrzebać i urealnić tamte rany.
Na pierwszy rzut oka (dość powierzchowny, ale innym niż pierwszy jeszcze dziś nie dysponujemy) reakcja na wrześniową powódź 2024 roku pokazuje dwa inne państwa: kraj dorastający zastąpił kraj dorosły. To nie znaczy, że nie popełniono błędów, że zbyt lekko nie potraktowano prognoz, że nie zawiodła w wielu miejscach komunikacja i przepływ informacji. To znaczy tylko tyle i aż tyle, że zarówno państwo (nie konkretnie Tusk, Morawiecki, Duda, Kosiniak, czy Czarzasty, ale instytucje), jak i społeczeństwo obywatelskie nauczyło się już, co trzeba robić.
Choć nie zawsze nam jeszcze wychodzi.
Rząd już wie, że w kryzysie państwo musi nie tylko działać najsprawniej, jak potrafi, ale i dawać obywatelom poczucie bezpieczeństwa i skoordynowanego wysiłku. Stąd codzienne odprawy premiera Tuska w telewizji (które mają oczywiście również wymiar PR-owy, ale to już opowieść na inny temat), stąd konferencje ministra obrony Kosiniaka-Kamysza, podczas których jednym z najczęściej odmienianych słów jest “opieka”, stąd zapewnienia, że “nikt nie zostanie sam”.
To też poczucie, że państwowe pomocowe nitki należy połączyć z wysiłkiem społeczeństwa obywatelskiego: od sieci parafialnych, przez grupy z doświadczeniem samoorganizacji i koordynacji ze strajków kobiet, po łączący jednych i drugich oddolny ruch pomocy uciekającym przed wojną Ukrainkom i Ukraińcom.
Gdyby państwo (rozumiane jako połączenie instytucji i obywateli) było osobą, byłoby dziś dorosłym człowiekiem w sile wieku, który swoje za uszami ma, ale na siebie samego sprzed ćwierć wieku patrzy z pobłażaniem, pamiętając, co też tam w rozedrganej młodości nawywijał. Innymi słowy, jesteśmy już dziś dojrzali (co nie oznacza, że bezbłędni), odpowiedzialni (co nie oznacza, że zawsze i za każdym razem), wyedukowani (co nie znaczy, że powinniśmy przestać się uczyć).
Dlatego wbrew powszechnym metaforom o państwie z kartonu, dykty, papier mâché, możemy być z siebie dość dumni. Rozwijamy się prawidłowo. A złość na to, że zawsze mogło być lepiej, też jest bardzo potrzebna jako przejaw zdrowej ambicji.
Fundamentalny dla zrozumienia, co działo się w tym powodziowym tygodniu, jest tekst w OKO.press Agnieszki Jędrzejczyk. “Jak państwo zareagowało na katastrofę powodziową na Dolnym Śląsku?” – pyta Agnieszka i odpowiada na przekór medialnym narracjom o katastrofie: “Nie chodzi o to, czy i kiedy »Tusk się wściekł« i jak bardzo hydrolodzy »się pomylili«”.
O co więc chodzi? Pozwólcie państwo na zacytowanie dłuższego fragmentu i gorąco zachęcam do lektury tekstu w całości:
“Po raz pierwszy działa całe państwo, wszystkie struktury państwa się spięły.
Zamiast wzmożenia ogólnego i czysto symbolicznego, mieliśmy wzmożenie z tabelkami, w których rozpisane były zadania ze wskazaniem, kto, za co odpowiada. Ponieważ wszystko to dzieje się to pierwszy raz, błędy są oczywiste. Ważne jednak, by czytać je w tym właśnie kontekście – bo wtedy system może się naprawiać”.
Co naturalne, pisaliśmy niemal wyłącznie o powodzi.
Natalia Sawka i Anton Ambroziak pojechali na miejsce, by relacjonować sytuację z pierwszej ręki i sprawdzać, co dzieje się zarówno w tak dużych miastach jak Wrocław, jak i w mniejszych ośrodkach, które były głównymi ofiarami katastrofy.
Warto przeczytać też bardziej syntetyczny reportaż Agnieszki Rodowicz o krajobrazie po wielkiej wodzie. Tam, gdzie władze zawodzą, mieszkańcy radzą sobie sami. Wspominają powódź z 1997 roku i dziwią się, że wiedzą więcej, niż ich burmistrzowie, czy starości.
Rzecz jasna, nie bylibyśmy OKO.press, gdyby nie było u nas również indywidualnych, poruszających historii. Piotr Pacewicz rozmawiał na początku powodzi z mieszkanką uwięzioną w domu w Głuchołazach: „Słyszy pan, jak strasznie szumi ta woda?” – pytała.
Pacewicz rozmawiał również ze słynnym już dziś Jerzym od jeży. Czy jeżyki się potopiły? „Nie, proszę pana, na to nie mogliśmy pozwolić. Zdołałem je uratować, wszystkie 32”. Do naszego bohatera wróciliśmy po kilku dniach: „Koniecznie chciałem ocalić pamiątki, bo moja żona nie żyje, umarła w 2020 roku na raka, nie mogłem stracić tych wspomnień” – opowiada pan Jerzy.
Spojrzeliśmy też na powódź z analitycznego dystansu. O systemie ochrony przeciwpowodziowej i gwieździe ostatnich dni – suchym polderze Racibórz Dolny – pisał Wojciech Kość. Szymon Bujalski rozmawiał z ekspertami o tym, jak chronić Polskę przed powodziami (odpowiedź: jednego prostego rozwiązania rzecz jasna nie ma, ale kluczowa i wymiernie opłacalna jest ochrona klimatu i środowiska). Pod koniec kryzysowego tygodnia hydrogeolog i ekolog z Wrocławia Krzysztof Smolnicki opowiadał Piotrowi Pacewiczowi, że „myśląc o powodzi, powinniśmy oderwać się od koryta”, patrzeć raczej na całe doliny i dorzecza, i zrozumieć wreszcie, jak ważna jest naturalna retencja.
To tylko kilka przykładów z naszych publikacji. Staraliśmy się, żebyście byli państwo dobrze poinformowani, żeby nie tracić z oczu konkretnych, poszkodowanych ludzi i aby nie epatować bez potrzeby katastroficznymi nagłówkami. Mamy nadzieję, że w dużej części nam się to udało.
Naczelny OKO.press, redaktor, socjolog po Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW. W OKO.press od 2019 roku, pisze o polityce, sondażach, propagandzie. Wcześniej przez ponad 13 lat w "Gazecie Wyborczej" jako dziennikarz od spraw wszelakich, publicysta, redaktor, m.in. wydawca strony głównej Wyborcza.pl i zastępca szefa Działu Krajowego. Pochodzi z Sieradza, ma futbolowego hopla, kibicuje Widzewowi Łódź i Arsenalowi
Naczelny OKO.press, redaktor, socjolog po Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW. W OKO.press od 2019 roku, pisze o polityce, sondażach, propagandzie. Wcześniej przez ponad 13 lat w "Gazecie Wyborczej" jako dziennikarz od spraw wszelakich, publicysta, redaktor, m.in. wydawca strony głównej Wyborcza.pl i zastępca szefa Działu Krajowego. Pochodzi z Sieradza, ma futbolowego hopla, kibicuje Widzewowi Łódź i Arsenalowi
Komentarze