0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Grzegorz Celejewski / Agencja GazetaGrzegorz Celejewski ...

"Dramat polskiego wymiaru sprawiedliwości i państwa prawa jednocześnie, polegał na tym, że sądy nie rozumiały, że obywatel swoje wyobrażenie o prawie buduje właśnie w oparciu o kontakt z sądem, na sali sądowej" - pisze prof. Tomasz Tadeusz Koncewicz*

"Jeżeli będzie więcej rozstrzygnięć, które kłócą się z elementarnym poczuciem sprawiedliwości, to nikt za sądy nie będzie umierał. Dlaczego mam walczyć za kogoś, kto nie potrafi mnie obronić? Ten społeczny resentyment rósł latami, aż w końcu został wyzwolony z dramatycznymi dla państwa prawa konsekwencjami".

Jak zatem odbudować państwo prawa w Polsce? Nie da się tego zrobić przy pomocy „instytucjonalnej różdżki” i fałszywej narracji o tym, że „teraz naprawiamy wszystko od góry”. Dyskusja musi skupić się na tym, jak zapewnić zaufanie obywatela do państwa i prawa „od dołu”, w sądzie i w urzędzie - argumentuje konstytucjonalista z Uniwersytetu Gdańskiego.

Opozycja nie wystarczy

Po wyborach parlamentarnych z 13 października 2019 roku odezwały się umiarkowanie optymistyczne głosy, że wynik głosowania to żaden koniec, ale raczej początek. To może być prawda, ale pod warunkiem, że tym razem kierunek marszu zostanie dobrze nakreślony, nacisk na państwo prawa prawidłowo rozłożony i wyzwania w sposób czytelny nazwane.

Oczywiście, że od silnej i pryncypialnie wiernej Konstytucji opozycji politycznej będzie w ciągu następnych 4 lat wiele zależeć. W każdym dojrzałym systemie demokratycznym opozycja polityczna stanowi jeden z kluczowych demokratycznych ograniczeń władzy większościowej.

Jeżeli jednak nowe liberalne i społecznie odpowiedzialne otwarcie (“początek”) mają być rzeczywiste i poważne, sama wiara w moralny kręgosłup opozycji, jej sprawność organizacyjną, wizję i odwagę jej przywództwa - wszystkie wymienione elementy są przyszłe i niestety niepewne - absolutnie nie mogą wystarczać.

Przeczytaj także:

Niedokończona konsolidacja demokratyczna

Konstytucyjne zniszczenie państwa, prawa i obyczajów, dokonane w trakcie czterech lat rządów PiS, jest faktem. Coraz częściej rozbrzmiewa więc pytanie, jak przywrócić w Polsce państwo prawa i czy jest to jeszcze w ogóle możliwe?

Za tym ważnym pytaniem kryje się wielkie i trudne wyzwanie, a efekt końcowy jest wypadkową wielu czynników społecznych, kulturowych, ekonomicznych i politycznych. Jako prawnik myślę jednak o prawnym aspekcie tej dyskusji. Mam wrażenie, że zadający pytanie i poszukujący nań odpowiedzi, nie dostrzegają jednego elementu, kluczowego dla powodzenia procesu przywracania państwa prawa i zaufania do niego wśród obywateli. Jego brak jest jednym z powodów sukcesu wyborczego PiS.

Dyskusja jest niebezpiecznie jednostronna, ponieważ dominuje w niej myślenie instytucjonalne.

Wysiłek ma słusznie koncentrować się na wskrzeszeniu Trybunału Konstytucyjnego, odbudowaniu niezawisłego sądownictwa powszechnego, czy odpolitycznieniu prokuratury.

Nie ulega wątpliwości, że konieczny nowy ład instytucjonalny ma fundamentalne znaczenie, tym razem jednak perspektywa czysto instytucjonalna już nie wystarczy.

Podejmując trud poszukiwania odpowiedzi na postawione wyżej pytanie, musimy nauczyć się wyciągać wnioski z błędów przeszłości. Przywracanie państwa prawa nie może być ograniczone do - niewątpliwie ważnej - dyskusji o instytucjach, procedurach i mechanizmach. Tym razem wielki wysiłek musi być skierowany na budowanie społecznego rozumienia tychże.

Po 1989 roku mottem przewodnim zmian było stopniowe odcinanie się od przeszłości komunistycznej: wzmocnienie sądu konstytucyjnego, wyeksponowanie państwa prawa jako meta zasady całego ustroju, uwypuklenie znaczenia niezawisłego sądownictwa etc.

Państwo prawa było jednak budowane „od góry”, bez zwracania uwagi, w jaki sposób powstający nowy ład ustrojowy przekłada się na życie obywateli, jak jest przez nich rozumiany.

Polska konsolidacja demokratyczna następowała w sferze deklaracji, tekstu i rozwiązań instytucjonalnych. Nie było prawdziwej dyskusji, po co obywatelom sądy? Jak sądy mają sądzić, a urzędnicy załatwiać sprawy, aby budować swoją społeczną legitymizację? Na czym polega uznanie Konstytucji za najwyższe prawo RP? etc.

Odpowiedzią na problem(y) miało być tworzenie nowych instytucji i uchwalanie nowych regulacji prawnych. Odpowiedzialni za zmiany w Polsce nie do końca doceniali znaczenie procesu, który musi towarzyszyć tworzeniu nowych instytucji. Lekceważyli, że wykonywanie przez instytucję swojego mandatu i kompetencji ma budować legitymizację społeczną nie tylko dla instytucji, ale w równym stopniu dla prawa, które te instytucje stosują.

Nawet najlepiej skonstruowane instytucje muszą upaść, gdy atakowi ze strony sił nieliberalnych towarzyszy brak społecznego zrozumienia, dlaczego instytucje istnieją, co i jak robią oraz jakie mają znaczenie w życiu codziennym obywateli.

Prawo i instytucje pozbawione społecznego zaufania i akceptacji są jak zamki budowane na piasku.

Dramatyczne konsekwencje takiego odgórnego procesu widzimy i odczuwamy dzisiaj, gdy państwo prawa zostało bez większych problemów rozmontowane w ciągu czterech lat w imię nieograniczonej woli większości.

Głos obywatelski w obronie instytucji był i jest ledwo słyszalny. Ale czy mogło być inaczej i czy mieliśmy podstawy oczekiwać więcej, skoro Polacy nigdy nie mieli okazji nauczyć się reguł demokracji i przyjąć obowiązków wobec wspólnoty? Wcześniejsze 50 lat komunizmu nie sprzyjało budowaniu partycypacji i zaufania do państwa i prawa, o krótkim 20-leciu międzywojennym nie wspominając. 123 lata rozbiorów z kolei uczyło nie szacunku, ale raczej gloryfikowało opór i nieposłuszeństwo wobec prawa (obcego) i państwa (nieswojego).

Z kolei po 1989 roku - poza krótkim wzmożeniem obywatelskim w pierwszej połowie 1989 roku - głos obywateli ograniczał się do symbolicznego oddania głosu w czasie wyborów, a kolejne cykle polityczne były zdominowane przez walkę polityczną „na górze” i technokratyczne podejście do odgórnej konsolidacji demokratycznej według logiki „potrzebujemy więcej instytucji” i nowych przepisów prawa. W tym samym czasie Polacy rzucili się w wir walki o swoje - urządzali własne życie i zabezpieczali się materialnie, tylko sporadycznie spoglądając w kierunku „rozpolitykowanej Warszawy”.

Zasad gospodarki rynkowej uczyliśmy się znacznie szybciej niż reguł życia w demokracji. Gdy więc PiS przeprowadził „sprawne” i metodyczne przejęcie państwa, instytucje padały przy milczącej aprobacie opinii publicznej.

Konsolidacja demokratyczna była oparta na słabych podstawach obywatelskich. Opinia publiczna dosyć łatwo uwierzyła w czarno-białe przesłanie, że TK był faktycznie sądem elit, sądy zawsze były przeciwko tobie etc.

Cnoty demokracji liberalnych w postaci tolerancji, poszanowania odmienności i pluralizmu, nigdy nie stały się elementem codziennego życia Polaka. Wrota dla „dobrej zmiany” i powrotu polskich resentymentów i demonów, tylko chwilowo wyciszonych w czasie marszu do Europy po 1989 roku, zostały uchylone na oścież.

Co jest więc nam potrzebne, aby państwie prawa dać w Polsce jeszcze raz szansę i wierzyć, że to może być istotnie nowy początek?

Lekcja I. (Krytycznie) o sobie samym

Przede wszystkim zacznijmy od tego, że problemem polskiej demokracji po 1989 roku była pasywność elit intelektualnych, w tym samych prawników. Ta pasywność jest zresztą refleksem problemu szerszego tj. braku zaangażowania obywatelskiego w ogóle i myślenia w kategoriach wspólnoty, za którą ja jako Obywatel też muszę ponosić odpowiedzialność.

W Polsce, o prawie w charakterze ekspertów mówili (z małymi wyjątkami) niestety wszyscy, tylko nie prawnicy. Mamy socjologów, ekonomistów, politologów, którzy nagle odkrywają w sobie ukrytego prawnika i ze swadą wypowiadają się w mediach na temat bieżących kontrowersji związanych z prawem, sądami etc.

Tymczasem to prawnik - a szczególna rola w tym zakresie prawników-naukowców - powinien współkształtować rzeczywistość dzięki swojej wiedzy, zdolności krytycznego myślenia i umiejętności opisywania świata. Niestety, to jak naukowiec widzi siebie w Polsce, odbiega zasadniczo od tego, jak postrzega siebie w Europie Zachodniej i czego od niego oczekuje opinia publiczna.

Na Zachodzie naukowiec jest uprzywilejowanym uczestnikiem debaty publicznej i współtworzy ją. U nas często nie potrafi wytłumaczyć, w jaki sposób jego wiedza może być użyteczna dla społeczeństwa, jakie jest jej praktyczne zastosowanie.

Boi się konfrontacji z szerszym audytorium, przemawia do już przekonanych, zamiast konfrontować swoje poglądy, być gotowym do ich zmiany i zabierać głos w sprawach ważnych i nurtujących opinię publiczną.

Nawet jeżeli słyszy lub czyta w mediach piramidalne bzdury (żelazne „po wejściu do UE, Niemcy nas wykupią”; w SN zasiadają komunistyczni sędziowie etc.) nie reaguje, wychodząc z założenia (błędnego!), że przecież to jest tak niedorzeczne, że i tak nikt w to nie uwierzy. Na tym polega właśnie błąd, bo to co jest niedorzeczne dla niego z przyczyn oczywistych, jest wyznacznikiem myślenia i wiedzy o świecie dla innych. Trzeba umieć podjąć próbę wyjaśnienia (co jest czymś innym niż dążenie do przekonania za wszelką cenę!), że możliwa jest alternatywna wizja rzeczywistości i jej postrzegania.

Lekcja II. Zła diagnoza

W Polsce po 1989 roku zbyt często jedyną receptą na problemy była zmiana obowiązującego prawa i tworzenie nowych regulacji. Tylko tytułem przykładu w trzecim roku kadencji tego Sejmu uchwalonych zostało 268 ustaw!. Przepisów jednak nie tylko przybywa w zastraszającym tempie, ale ich jakość jest często na żenująco niskim poziomie legislacyjnym. Niechlubnym symbolem degrengolady Parlamentu jest nocne przepychanie za wszelką cenę i przy wykluczeniu jakiejkolwiek debaty parlamentarnej ustaw, które punktowo realizują postulaty polityczne partii rządzącej, zamiast tworzyć spójną regulację prawną.

Tymczasem naszym problemem nigdy nie był brak przepisów, ale deficyt mądrej interpretacji tego, co już jest.

Nawiązując do Monteskiusza, musimy przestać pytać jakie są prawa, ale raczej jacy są ci, którzy te prawa stosują. My tymczasem cały czas robimy znak równości pomiędzy prawem, a przepisem prawa.

Ta tekstocentryczność miesza się z hipokryzją, skoro przepis jest fasadowy: obowiązuje, ale nikt go nie stosuje. Postępując w ten sposób nie dostrzegamy zasadniczej różnicy pomiędzy przepisem prawa a ideą prawa. Przepis to prawo pisane (lex), podczas gdy sprawiedliwość (ius) to sfera prawa rozumianego jako kombinacja ideałów słuszności, racjonalności i efektywności. W Polsce cały czas mamy za dużo lex!

„Prawo z ludzką twarzą” to jednak nie tylko suche przepisy, ale także - a może przede wszystkim - dobra praktyka, która decyduje o ostatecznym kształcie prawa i jego odbiorze przez obywateli. Można w tym miejscu powtórzyć prorocze słowa, historyka, badacza przeszłości kultury polskiej, powieściopisarza Władysława Łozińskiego, który tak pisał w swoim „Prawem i lewem. Obyczaje na Rusi Czerwonej w pierwszej połowie XVII wieku”(zbiór esejów, 1903 rok): „to nie brak prawa zgubił obyczaje, ale brak władzy, nie brak sankcyj karnych, ale brak ich wykonania. Wiemy, że prawa były dorywcze, niedostateczne, niestanowcze, niejasne i pełne niekonsekwencyj, ale to było mniejsze złe, stokroć gorszym było to, że było bezsilne, że istniejąc, a nie działając, już samym tym martwym swoim istnieniem robiły niekiedy więcej szkody, niż gdyby ich wcale nie było…”.

Polska nigdy nie miała problemu polegającego na braku prawa, ale jej problemem było nieumiejętne i oportunistyczne stosowanie prawa już istniejącego.

Lekcja III. Prawo i państwo to nie tylko opresja

Jeżeli państwo polskie gdzieś zawiodło po 1989 r. to w sferze niezrozumienia, że kluczowym aspektem państwa prawa jest także „prawo z ludzką twarzą”.

Po 1989 r. mieliśmy i mamy do czynienia z dwoma fundamentalnymi procesami dotykającymi sposobu patrzenia na prawo, i rozumienia prawa. Dyskusji o prawie w XXI wieku, zwłaszcza w naszej części Europy, nie sposób w sposób sensowny toczyć, jeżeli nie dostrzeżemy tej zależności. Z jednej strony bowiem obywatel zaczął dostrzegać w prawie tarczę, dzięki której może bronić się przed dominującym i władczym państwem. O ile jednak obywatel w prawie dostrzegł instrument obrony, praktyka prawa (sądy i urzędy) pozostały w tyle za tą cywilizacyjną zmianą i nie zrozumiały konieczności odpowiedniego dopasowania, tak w wymiarze warsztatu interpretacyjnego, jak i świadomości.

Prawo z perspektywy państwa polskiego było i niestety jest cały czas zdominowane przez perspektywę miecza, dzięki któremu od obywatela trzeba wyegzekwować jego zobowiązania wobec Państwa.

W tej konfiguracji państwo jest gotowe na wszelką staranność, czasami bezwzględność w dochodzeniu „swojego”. Podczas gdy oczekiwanie ludzi na „prawo z ludzką twarzą” - które chroni, jest bardzo duże. Praktyka stosowania i interpretacji prawa pozostały w tyle. Sąd i urząd cały czas mentalnie pozostają po stronie „prawa miecza”, gdzie rządzi formalizm i legalizm.

„Prawo-tarcza” zamiast korygować i uelastyczniać system prawny przez wprowadzenie elementów sprawiedliwości, godności, czasami nawet zdrowego rozsądku, jest cały czas postrzegane jako aberracja i spotyka się z niezrozumieniem w sądach i urzędach.

Dzisiaj jednak oczekiwania ludzi wobec prawa wzrosły, Polacy chcieliby, aby sąd chronił ich efektywnie (aspekt prawa w działaniu), a nie jedynie iluzorycznie (prawo kończy się na „przepisie w księgach”). Nic tak nie alienuje ludzi jak przekonanie, że prawo jest fasadowe, gdy tekst coś daje, a później zapóźniona praktyka i interpretacja nie nadążają za tekstem i prawo rozczarowuje ludzi, którzy w sądzie z różnych względów nie dostają tego, czego słusznie oczekują i intuicyjnie rozumieją jako sprawiedliwość.

I tu pojawia się zgrzyt, ponieważ sędzia czy urzędnik przyzwyczajony do „starego” jest niepomiernie zdziwiony, że oto nagle ma przed sobą obywatela, który śmie twierdzić, że państwo jest wobec niego do czegoś zobowiązane, a nie na odwrót.

Gdy obywatel chce jako podmiot uprawniony walczyć z państwem, sąd nie jest gotów go bronić z równą gotowością z jaką egzekwuje wobec obywatela prawo jako miecz. To się musi zmienić.

Bez takiego przewartościowania cała dyskusja o państwie prawa zostanie znów sprowadzona do kolejnej reformy instytucjonalnej.

Lekcja IV. Spychologia

Aby odbudowa państwa prawa się powiodła, konieczna jest kultura i etos pracy. Problemy i rzeczywistość należy nie tylko tłumaczyć, ale także rozwiązywać, zamiast uprawiać „spychologię” według logiki, że ktoś inny powinien się sprawą zająć. Potrzebne jest myślenie pozytywne, co „ja”, jako urzędnik, sędzia etc. muszę i mogę zrobić, aby nie zawieść oczekiwań tych, którzy przychodzą do mnie ze swoimi problemami i wiarą, że zostaną one rozwiązane, zamiast otrzymania formułki „że sprawy nie można załatwić, bo...”.

Odsyłanie z urzędu do urzędu nie może być, tak jak jest dzisiaj, podstawową techniką załatwiania spraw. Takie pozorne administrowanie tylko wzmaga frustracje ludzi i utwierdza ich w przekonaniu, że w Polsce nic nie uda się dobrze załatwić, że system faktycznie zawodzi, jest niefunkcjonalny, a w konsekwencji trzeba go „reformować”. A to woda na młyn populistów.

Cztery wskazówki na dobry początek

Jakakolwiek konstelacja polityczna zechce w przyszłości podjąć wyzwanie przywrócenia państwa prawa w Polsce, musi zarzucić marzenie o „instytucjonalnej różdżce” i fałszywej narracji „a teraz naprawiamy od góry”. Nasza mapa drogowa na początek może być za to wyznaczona przez cztery skromne podpowiedzi.

  • Po pierwsze, czas najwyższy przestać zaklinać rzeczywistość i odejść od uproszczonego, by nie powiedzieć prymitywnego, rozumienia terminu „prawo”, które utożsamia tekst prawny z prawem. Musimy zrozumieć, że integralnym elementem prawa jest pojęcie „standardu”, czyli połączenia tekstu i praktyki. W konsekwencji oderwania tekstu od praktyki i utożsamiania tekstu z prawem, polskie prawo ma często charakter fasadowy, jest sprowadzone do pięknie zapisanej kartki papieru, która nijak ma się do rzeczywistości.
  • Po drugie, słowami kluczami prawa w XXI w. jest sytuacyjność i szarość, która odchodzi od rozwiązań zero-jedynkowych na rzecz proporcjonalności i ważenia rożnych kolidujących interesów. Gdy instytucje stosujące prawo, zza akt zaczynają dostrzegać człowieka z krwi i kości, stosować Konstytucje jako tarcze dla obywateli wobec państwa, tym samym budują w oczach opinii publicznej swoją własną legitymizację i uzasadniają swoją użyteczność. Sąd, który chroni, zyskuje najpotężniejszego sojusznika: obywatela.
  • Po trzecie, w Polsce jesteśmy świetni w zarządzaniu problemami, odsyłania, zwracania z powodów proceduralnych etc. Zamiast spróbować wydać rozstrzygnięcie, które zakończy problem, mamy do czynienia z rytualnym i pozornym tańcem nad przepisem, który ma tworzyć wrażenie zewnętrznej (formalnej) poprawności, a który w rzeczywistości alienuje ludzi i zniechęca wobec własnego Państwa.
  • Po czwarte, mnożąca się na każdym kroku manipulacja prawem. Manipulacja prawem wymaga od prawników poważnie myślących o prawie i państwie zabrania głosu, prostowania, tłumaczenia, a nie wygodnego milczenia - bo ludzie i tak nie wierzą w takie bzdury. Otóż błąd: ludzie wierzą i wracają do domów z taką uproszczoną, często antagonizującą wizją rzeczywistości. Tym samym stają się łatwym łupem dla populistycznych partii w typie PiS-u.

„W sędziów wierzymy?”

Poszukując odpowiedzi na pytanie „jak odbudować państwo prawa”, będziemy musieli ją intensywniej niż dotąd łączyć z konieczną dyskusją o samym etosie sądzenia. Tak, aby ludzie w końcu w prawie dostrzegli sojusznika, a nie tylko mroczną siłę.

To sami sędziowie muszą zrozumieć, że gdy akceptują z pokorą krytykę, są gotowi do zmian w sposobie myślenia o swoim powołaniu i władzy. Po 1989 roku nigdy nie mieliśmy rzetelnej dyskusji o tym, po co ludziom sąd i o tym jak sami sędziowie postrzegają i rozumieją swoje powołanie w społeczeństwie.

Jeżeli więc chcemy w przyszłości rzetelnie odbudować państwo prawa, dyskusja musi być tym razem budowana wokół tego, jak zapewnić zaufanie obywatela do państwa i prawa „od dołu”, w sądzie, w urzędzie.

W 2019 r. wiemy już, że zaufania tego nie zbuduje deklaracja „Polska jest demokratycznym państwem prawa”. Konieczne jest umiejętne przekładanie na sprawy i problemy zwykłych ludzi. To na sądach ciąży szczególna odpowiedzialność. Tylko wtedy konstytucja ma szansę stać się naszą KONS-TY-TUC-JĄ.

Bezwzględny atak z strony PiS wymusił, że sami sędziowie zaczęli dostrzegać w końcu wagę społecznej funkcji swojego zawodu, konieczność komunikowania w sposób zrozumiały swoich orzeczeń, tłumaczenia prawa ludziom, którzy w sądzie widzą ostatnią deskę ratunku, uczynienia z Konstytucji codziennego elementu ich orzekania.

Na początek więc III RP będzie potrzebowała prawdziwej, rzetelnej i często trudnej dla samych sędziów, dyskusji o etosie sądzenia w demokratycznym państwie prawnym. Trzeba w końcu jasno powiedzieć i egzekwować wobec sędziów, że dobre sądzenie to rozstrzyganie konfliktów i ważenie, a nie tylko stosowanie suchego przepisu. Prawo nigdy nie będzie dostarczać zerojedynkowych, prostych rozwiązań.

Obywatel nie idzie do sądu, żeby usłyszeć, że coś jest niejasne w przepisie i proszę poczekać, musimy zapytać kogoś mądrzejszego, tylko po to, aby w tym sądzie dostać ochronę.

Etos sądzenia to trzy powiązane elementy:

  • po pierwsze, rzemiosło sędziowskie, które wyjaśnia jak sędziowie interpretują prawo, jakimi dyrektywami się posługują;
  • po drugie, gotowość wyjścia poza ramy wyznaczone przez rutynę i dostrzeżenie człowieka z krwi i kości;
  • po trzecie w końcu, odwaga, która oznacza, że gdy sędzia czuje, że coś jest nie tak, nie zatrzyma się na tej konstatacji, ale zrobi kolejny krok: wyda rozstrzygnięcie, które przełamie rutynę, oczekiwania środowiska, presję kolegów ze składu.

Taki sędzia który chce zrobić coś więcej, bo dostrzega że może wydać wyrok niesprawiedliwy, zasługuje na uznanie, ale i wsparcie. W każdej grupie jest bowiem naturalne dążenie do uniformizacji, robienia tak jak wszyscy, aby się nie wychylić. Ten kto idzie pod prąd jest od razu wskazywany palcem, a presja środowiska jest czasami nie do udźwignięcia.

W naszej dyskusji o sądach zbyt dużo uwagi od lat przywiązywaliśmy do elementu pierwszego, i, co gorsze, podbudowaliśmy go formalistycznym myśleniem o sądzie jako maszynce do liczenia, która zacina się, gdy wprowadzimy złe dane.

Dramat polskiego wymiaru sprawiedliwości i państwa prawa jednocześnie, polegał na tym, że sądy nie rozumiały, że obywatel swoje wyobrażenie o prawie buduje właśnie w oparciu o kontakt z sądem, na sali sądowej.

Jeżeli będzie więcej rozstrzygnięć, które kłócą się z elementarnym poczuciem sprawiedliwości, to nikt za sądy nie będzie umierał. Dlaczego mam walczyć za kogoś, kto nie potrafi mnie obronić? Ten społeczny resentyment rósł latami, aż w końcu został wyzwolony z dramatycznymi dla państwa prawa konsekwencjami.

Dzisiaj żyjemy w czasie próby i niepokojących oraz pozostających bez stanowczych odpowiedzi pytań: czy sędziowie powszechni orzekający na pierwszej linii będą mieli wystarczająco dużo odwagi, aby konsekwentnie i na dłuższą metę mówić władzy: „nie”, i orzekać wbrew jej oczekiwaniom? Czy aby nie płacimy ceny za brak dyskusji o etosie sądzenia i zaniechania w zakresie budowania przez sądy społecznej legitymizacji dla swojej władzy?

W 2014 r. sędziowie mogli słuchać lub nie, i po prostu wrócić do „sprawiedliwości z taśmy”, jak to jeden z sędziów nazwał na moim wykładzie. Dzisiaj tego komfortu już nie mamy, ponieważ inna jest stawka i pilność materii. Stawka jest dramatycznie większa niż 5 lata temu, bo od zmiany w sercach i głowach sędziów zależy przetrwanie niezawisłego sądownictwa w Polsce. Pilność z kolei jest zdefiniowana przez konieczność działania „tu i teraz” przez samych sędziów w duchu sprawiedliwszego orzekania.

Nie ma już czasu na czekanie, czy liczenie, że burza jakoś minie i wróci status quo. Nie wróci!

Taka jest logika czasów rewolucyjnych, w których żyjemy. Bez podjęcia wyzwania przez sądy i samych sędziów w obrębie swojej przestrzeni, PiS zniszczy sądy do cna i zbuduje nowe na swoją modłę przy aprobacie, a co najmniej pasywności, ludzi.

Od „prawa na niby” do „państwo prawa”. Zacznijmy od serc. Wszyscy

Wszystko to nabiera ogromnego znaczenia w dzisiejszych czasach, ponieważ obywatel potrzebuje, aby o prawie mówić do niego w sposób zrozumiały. Tymczasem ani urzędnik, ani prawnik, nie potrafią komunikować prawa w sposób jasny. Ich prawnicza nowomowa alienuje człowieka, powoduje że prawo jawi się jak jakaś ciemna i nie podlegająca racjonalnej kontroli siła, której trzeba się bać. Prawo jest arbitralnie komunikowane, zamiast być wyjaśniane. A to nic bardziej mylnego!

Dobre prawo to takie, które jest zrozumiałe, które tworzy w jego adresatach uczucie, że warto się do niego stosować, które tworzy nawyk i kulturę posłuszeństwa, która nie ma nic wspólnego z sankcją grożącą za naruszenie prawa.

Bez tego nigdy nie będziemy państwem prawa bez względu na to, jak pompatyczne deklaracje odnajdujemy w tekstach prawnych i jakie nowe instytucje politycy opozycji malują przed nami. Państwo prawa musi działać i to działać w sposób widoczny dla zwykłych ludzi, a nie tworzyć wrażenie, że i tak nie warto, bo układ, procedury, czas etc. Z czasem nikt już nie pamięta o co chodziło w sprawie, media przestają się interesować, bo wczorajszy news nie jest już wart dzisiaj uwagi. W ludziach natomiast pozostaje przekonanie, że winni i tak nigdy nie zapłacą i wszyscy czekamy na kolejną aferę, dwa dni zainteresowania medialnego i powolne toczenie się machiny państwowej rozwiązującej problem, aż do uczynienia zeń jeszcze jednej sprawy, która jak zwykle pozostała na etapie „rozwojowej”.

Na końcu tej gry prawem „na niby”, zaufanie do państwa i jego prawa jest na poziomie zerowym. A wtedy manipulowanie i instrumentalizowanie prawem przez kolejne szarlatańskie większości parlamentarne przebiega przy obojętności ludzi. Brzmi znajomo?

Ostatnie cztery lata były prawdziwym szokiem dla wszystkich, którzy w duchu samozadowolenia, uwierzyli, że polska demokracja jest demokracją skonsolidowaną, a Polacy pełnoprawnymi obywatelami.

Jeżeli populistyczno-autorytarne rządy boją się czegoś, to właśnie „obywatelskiego NIE”, którego kontrolowanie jest znacznie trudniejsze od zniszczenia bezbronnej instytucji.

Jeżeli chcemy, aby 13 października 2019 roku był faktycznie nowym początkiem, musimy dominujące myślenie instytucjonalne uzupełnić przez żmudny proces budowania przywiązania do państwa i prawa wśród obywateli. Kształtowanie serc jest największym wyzwaniem każdego systemu demokratycznego i tak musi być traktowane w Polsce jeżeli (od)budowanie państwa prawa ma nastąpić tym razem na solidnych, bo obywatelskich, podstawach.

Problem jednak w tym, że budowanie nawyków serca jest znacznie trudniejsze niż tworzenie kolejnych instytucji. Wymaga cierpliwości i trwa nieskończenie dłużej niż nocna sesja parlamentu, czy powołanie kolejnej anonimowej i perfekcyjnej instytucji. Jeżeli mamy więc mówić o początku czegoś dobrego, zacznijmy “na dole”, od siebie, tu i teraz .

* Tomasz Tadeusz Koncewicz - profesor prawa, adwokat, Kierownik Katedry Prawa Europejskiego i Komparatystyki Prawniczej UG; 2019 Fernand Braudel Fellow European University Institute w Florencji; 2017-2018 Fellow, Program in Law and Public Affairs (LAPA), Princeton University. Członek Rady Programowej Archiwum Osiatyńskiego.

;

Komentarze