0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Ilustracja: Mateusz Mirys / OKO.pressIlustracja: Mateusz ...

Mark Rutte, najdłużej urzędujący premier w historii Królestwa Niderlandów, lider VVD, centroprawicowej Partii Ludowej na rzecz Wolności i Demokracji, z którą wygrywał kolejne wybory w 2010, 2012, 2017 i 2021 roku – odejdzie z krajowej polityki.

To koniec epoki.

Przez 13 lat brak ideologicznych debat szedł w parze z konsekwentną polityką neoliberalną. Wiele wskazuje na to, że to się zmieni, ale nie sposób przewidzieć w jaką stronę. Mark Rutte zostawi kraj na rozdrożu. Za pół roku Niderlandy mogą mieć najbardziej prawicowy rząd w swojej historii, ale równie dobrze może dojść do skrętu w lewo.

Liczba niewiadomych jest bardzo duża. Wiadomości w publicznej telewizji podsumowały to tak: „Jeszcze nie minęły dwa tygodnie od upadku rządu i wszystko się zmieniło”. Pewne jest tylko, że Rutte zarządza krajem jeszcze do wyborów, które odbędą się prawdopodobnie w listopadzie 2023 roku.

Nadszarpnięte zaufanie do państwa

Taki tymczasowy rząd nazywa się po niderlandzku demissionair [odchodzący, przeznaczony do dymisji red]. Wielu obywateli ma poczucie, że nie tylko premier i jego rząd są demissionair, ale całe państwo. Zaufanie do polityki i do instytucji publicznych jeszcze nigdy nie było tak niskie. Mark Rutte zostawia po sobie górę nierozwiązanych problemów. Wiele partii szuka w wielkim pośpiechu nowego lidera. Tymczasem kolejny ruch prawicowo-populistyczny szturmuje haskie salony.

Z perspektywy Polski może się wydawać, że Niderlandia – dosłowne tłumaczenie Nederland – to bajecznie uporządkowany kraj, którego mieszkańcy niezmiennie dobrze wypadają w międzynarodowych rankingach szczęścia. Ale to tylko jedna strona medalu. Prawdą również jest to, że i tu niezadowolenie i niepokój rosną.

Słowo klucz, to zaufanie, albo raczej jego brak.

Wiadomo od dawna, że tak zwane high trust societies – społeczeństwa o wysokim poziomie zaufania – tworzą najżyźniejszy grunt pod demokrację i dobrobyt. Tam, gdzie ludzie sobie wzajemnie ufają, koszty transakcyjne są niższe i możliwości organizacyjne większe. Nad Wisłą socjologowie i politolodzy regularnie wskazują na brak zaufania społecznego jako jeden z głównych hamulców rozwoju Polski. Niderlandy z kolei należą do ekskluzywnego klubu krajów, gdzie obywatele obdarzają siebie sporym kredytem zaufania. Nadal tak jest, ale widać coraz więcej i głębszych pęknięć.

Przeczytaj także:

Niech to rynek reguluje

Żeby to zrozumieć, trzeba się cofnąć o około trzydzieści lat. W odpowiedzi na nadmiernie rozdęte i kosztowne państwo opiekuńcze kolejne rządy wybierały rozwiązania bardziej prorynkowe. Państwo systematycznie wycofywało się, oddając przestrzeń obywatelom. To bardzo fajnie dla tych, którzy sobie dają radę. To oni są tymi zadowolonymi, którzy głosują na VVD premiera Ruttego, która od ponad dekady jest największą partią. Partia Marka Ruttego robiła w rządzie to, co obiecuje swoim prawicowo-liberalnym wyborcom i jest za to wynagradzana.

Inne partie dawnej trójki – socjaldemokraci, chadecy i liberałowie – leczą kaca po swoim udziale w neoliberalnym eksperymencie. Chadecy (CDA) i socjaldemokraci (PvdA) są dziś cieniem dawnych partii ludowych, które w dwudziestym wieku wytworzyły model społeczno-rynkowy. Mimo wielu żółtych i czerwonych kart od wyborców Partia Pracy (PvdA) w latach 2012-2017 jeszcze raz weszła w koalicję z Ruttem i firmowała politykę podwyższenia wieku emerytalnego, likwidacji bezzwrotnego wsparcia finansowego dla studentów, cięć w opiece społecznej, ogłoszenia końca budownictwa socjalnego; niech rynek reguluje. Za to socjaldemokraci zostali zdziesiątkowani w wyborach.

W pustce po PvdA i CDA od początku lat dwutysięcznych częściowo pojawili się prawicowi populiści wszelkiej maści, od Pima Fortuyna – zamordowanego w 2002 roku przez ekologicznego aktywistę, po Geerta Wildersa z jego antyislamską partią, aż po Thierrego Baudeta, pro-rosyjskiego zwolennika spiskowych teorii.

Resztę przestrzeni po tradycyjnych partiach zajął polityczny plankton – system wyborczy jest proporcjonalny, co powoduje, że do parlamentu dostaje się kilkanaście partii. W tym czasie VVD premiera Ruttego zmieniała się coraz bardziej w partię konserwatywną; broni interesów have’s przeciw roszczeniom have-not’s. To „mieć” kontra „nie mieć” nie dotyczy tylko pieniędzy, ale również przywilejów kontra wykluczenia społecznego i kulturowego.

Rośnie liczba wykluczonych

Po latach zarządzania krajem jak „Holandią spółką z o.o.” (de BV Nederland) skutki są widoczne i budzą coraz większy niepokój. W 2017 roku rząd powołał komisję, by zbadać, jak wzmacniać system parlamentarny w obliczu rosnącego prawicowego populizmu i malejącego zaufania obywateli do systemu. Po dwóch latach badań komisja doszła do takiej konkluzji:

„W ostatnich latach rosną różnice w poziomie niezadowolenia między osobami z wyższym i niższym wykształceniem oraz między osobami o wysokich i niskich dochodach. Linia podziału między tymi grupami staje się coraz ostrzejsza. Od początku XXI wieku powiększa się grupa stosunkowo nisko wykształconych wyborców o niewielkim lub zerowym zaufaniu do polityki i ograniczonym zainteresowaniu polityką. Czują się niereprezentowani, są niezadowoleni z polityków i partii politycznych.

Uważają, że głosowanie raz na cztery lata to za mało i wierzą, że władza powinna wrócić do ludu".

Badanie Ipsos z 2022 roku potwierdziło ten obraz. Odsetek ludzi, którzy ledwo wiążą koniec z końcem, wzrósł w ciągu roku z 35 proc. do 43 proc., podczas gdy udział tych, którzy twierdzą, że nie mają problemów finansowych, zmniejszył się z 57 proc. do 44 proc. Bezpośrednim winowajcą była wysoka inflacja, spowodowana wojną w Ukrainie oraz zwalczaniem skutków kryzysu koronawirusa pustymi miliardami. Ale trudno w rosnących podziałach nie widzieć też długofalowego rezultatu kilku dekad neoliberalnej polityki.

Szkoły i żłobki jako biznes

Mark Rutte szczyci się tym, że jest pierwszym liberalnym premierem od stu lat, kiedy to Pieter Cort van der Linden pełnił ten urząd. Ale jest to zupełnie inny liberalizm. Van der Linden współtworzył prawo socjalne, by ochraniać pracowników i kładł duży nacisk na równość szans (kansengelijkheid) jako podstawę liberalizmu: każda osoba – nieważnie czy jej rodzice są bogaci, czy biedni – powinna dostać równe szanse na starcie. Liberlizm Ruttego ma mało wspólnego z tak rozumianą merytokracją. Pismo „De Correspondent” streściło to tak:

„Van der Linden obracałby się w grobie widząc liberalizm Ruttego”.

Odejście od merytokracji dobrze widać w szkolnictwie. Rząd w Hadze pozbył się bezpośredniej kontroli nad szkołami. Przekazano obowiązek zarządzania nimi władzom lokalnym wraz z pewną sumą pieniędzy, którą miały one dysponować według zasad bardziej rynkowych.

Różnica między „czarnymi” a „białymi” szkołami rosła.

Rodzice, których stać, korzystają z korepetycji – fenomenu prawie nieznanego wcześniej. Opiekę nad mniejszymi dziećmi całkowicie przekazano rynkowi. „Służby publiczne sprzedano” – podkreślił ostatnio Tsjeenk Willink, były przewodniczący Senatu (Eerste Kamer) z ramienia Partii Pracy. – „Teraz dochody z zadań publicznych przypadają prywatnym firmom. Żłobki na przykład zmieniły się w biznes”.

Przykład edukacji pokazuje też, że wolny rynek nie zawsze zmniejsza biurokrację. Po latach prorynkowych zmian w szkolnictwie rezultat wygląda tak: na dole brakuje nauczycieli, którzy w większości pracują za małe pieniądze, podczas gdy na górze rozrosła się warstwa dyrektorów, menedżerów, konsultantów, coachów i doradców, którzy nie uczą młodzieży, za to świetnie zarabiają. Tymczasem międzynarodowe badania (np. PISA) pokazują, że poziom umiejętności językowych niderlandzkich dzieci systematycznie się obniża.

Niderlandy wyłączone, czyli „rządzą nami, a nie z nami”

Dyskusja o rosnących podziałach w społeczeństwie dostała w 2022 roku nowy impuls dzięki książce „Afgehaakt Nederland” („Niderlandy wyłączone”, a dosłownie: „odhaczone”), w której autorzy pokazują, jak coraz większe grupy nie czują się już reprezentowane przez system polityczny. „Ci, którzy się wyłączyli, są bardzo niezadowoleni z funkcjonowania administracji publicznej – twierdzi René Cuperus, jeden z autorów. – Mają poczucie krzywdy i czują, że rządzi się nimi, zamiast z nimi”.

W Polsce może się wydawać normalne, że urzędnik i polityk traktują obywatelkę czy obywatela tak, jakby to oni istnieli dla niego, a nie on dla nich. Ale w Niderlandach taka postawa władz publicznych jest odbierana jako znak kryzysu demokracji.

„Zbyt mało mówimy o demokracji, tak jakby była oczywistą oczywistością, jak woda z kranu” – ostrzega Cuperes.

„Wyłączeni” (afgehaakten) są niderlandzkim odpowiednikiem francuskich „zapomnianych” (oubliés), którzy parę lat temu organizowali protesty żółtych kamizelek. De afgehaakten mieszkają tak jak les oubliés na kresach. Dosłownie: na terenach północnych prowincji Groningen i Fryzji i na południu w Zelandii oraz Limburgii. Są to regiony stosunkowo dalekie od Randstad, sieci aglomeracji dużych miast w prowincjach Holandii i Utrechtu. Brak zaufania do systemu politycznego jest największy w Zelandii i w Limburgii.

W północnych prowincjach aż 80 procent badanych zgadza się z tezą, że „opinie tych, którzy mieszkają w Randstad liczą się bardziej niż opinie reszty Niderlandczyków”.

Haga wyssała bogactwo Groningen i porzuciła jej mieszkańców

Jak zostało podkopane zaufanie do państwa, dobrze pokazuje przypadek Groningen. Ta najbardziej wysunięta na północ prowincja dała Niderlandom przez ostatnie pół wieku ogromne bogactwo w postaci gazu ziemnego. Teraz płaci za to cenę.

Już w latach osiemdziesiątych zdarzały się pierwsze trzęsienia ziemi, ale dopiero dekadę później państwo niechętnie przyznało, że szkody są skutkiem wydobycia gazu. Dziesiątki tysięcy budynków zostały uszkodzone.

Haga dosłownie wyssała bogactwo Groningen, po czym porzuciła jego mieszkańców.

Kolejne rządy Ruttego obiecywały wsparcie finansowe. Po długich latach protestów i spraw sądowych poszkodowani nadal czekają, pogrążeni w niekończących się procedurach biurokratycznych. Obiecywano, że w październiku 2023 wydobycie ma być przerwane, ale nie jest to przesądzone.

Coert Fossen z Ruchu Ziemi Groningen (GBB) wyraził powszechne odczucie, stwierdzając: „Nauczyliśmy się zachowywać zdrowy brak zaufania, by nie powiedzieć głęboki brak zaufania”.

Jeżdżąc po Groningen, widzi się wszędzie flagę regionalną, a dużo rzadziej narodową czerwono-biało-niebieską. Nic dziwnego, że partie protestu cieszą się tu powodzeniem, o ile ludzie w ogóle fatygują się jeszcze do urn.

Niderlandy zatrute azotami, traktory wjeżdżają do Hagi

Inny przykład opuszczenia prowincji przez centrum, to stikstofcrisis – kryzys spowodowany emisją związków chemicznych zawierających azoty (stikstof jest nazwą zbiorczą). Ziemia niderlandzka jest przesiąknięta tymi związkami, które niszczą to, co zostało z przyrody. Jednym z głównych winowajców jest rolnictwo przemysłowe, rezultat polityki, która zachęcała rolników przez dekady do coraz większej produkcji.

Niderlandy są drugim po USA eksporterem produktów rolnych. I to na powierzchni mniej więcej dwóch polskich województw.

Obok ponad siedemnastu milionów ludzi, mieszka w Holandii prawie cztery miliony krów, ponad 11 milionów świń i 100 milionów kur. Żeby je karmić, importuje się ogromne ilości pasz (przeważnie z dalekich kontynentów), które już jako odchody, trują glebę.

Kolejne rządy Ruttego zamykały oczy na ten problem, do czasu, gdy sądy przyznały rację organizacjom ekologicznym.

Rząd musiał drastycznie ograniczyć emisję, skutkiem czego całej gospodarce groził zastój, bo nie tylko rolnictwo emituje związki azotowe. Tymczasowo ratowano sytuację, obniżając maksymalną prędkość na autostradach do 100 km na godzinę, ale to tylko plaster. W rządzie wybuchły ostre kłótnie na temat dalszych kroków. Chadecy (CDA) rakiem wycofywali się z ustaleń, podczas gdy z kręgu lewicowych liberałów (D’66) wyciekł pomysł, aby zlikwidować... połowę bydła i trzody chlewnej.

Rozwiązań nadal nie ma i na prowincji rośnie złość.

Przez dekady zdziesiątkowano liczbę rolników. Ci, którzy przetrwali, prowadzą wielkie przemysłowe zakłady, w które zainwestowano miliony. Mieliby pozbyć się dorobku pokoleń?

Poczucie krzywdy przerodziło w się gwałtowne protesty. Traktory wjechały do Hagi. Ich symbol – narodowa flaga do góry nogami – czyli niebiesko-biało-czerwona – trafił do wszystkich obywateli, którzy mają poczucie, że świat, który znali, stanął do góry nogami. W ten sposób powstał Ruch Rolnika i Obywatela (Niderlandzki skrót: BBB), który już przeorał scenę polityczną. W tegorocznych wyborach prowincjonalnych oraz do Senatu (Eerste Kamer), BBB z marszu stał się największą partią prawie wszędzie poza dużymi miastami i współrządzi już w dziesięciu z dwunastu prowincji.

Afera dopłat do przedszkoli i etniczne profilowanie

Ale nie tylko de afgehaakten na prowincji czują się wykluczeni. Około jedna czwarta populacji ma pochodzenie imigranckie. Wśród nich wielu ma poczucie, że nowa ojczyzna ich nie chce. Rządy Ruttego utwierdziły ich w tym przekonaniu dzięki tak zwanej toeslagenaffaire, czyli aferze dopłat. Około 24 tys. rodziców usłyszało, że wyłudziło zasiłki i mają oddać dopłaty za przedszkole, które mieli rzekomo niesłusznie otrzymać na swoje dzieci (ok. 70 tys.).

Okazało się, że nie dość, że Urząd Skarbowy za namową polityków stosował drakońskie kary za drobne błędy lub karał w ogóle bezpodstawnie, to jeszcze stosował etniczne profilowanie.

Wystarczało obco brzmiące nazwisko, żeby zostać kontrolowanym.

Tysiące rodziców popadło w finansowe kłopoty. Tak jak mieszkańcy Groningen w swoich uszkodzonych domach, wielu poszkodowanych rodziców czeka po dziś dzień na obiecaną rekompensatę.

Rutte wraca do władzy jakby nigdy nic

W obu przypadkach złamano zasadę zaufania w życiu publicznym. W Polsce może się wydawać, że to nic wyjątkowego, że urzędy traktują obywatela jak potencjalnego oszusta, ale w Niderlandach takie podejście jest uważane za oburzające.

W przypadku obu skandali, komisje śledcze parlamentu wystawiały Ruttemu druzgocącą opinię.

Afera dopłat doprowadziła w 2001 roku do upadku jego trzeciego rządu. Wcześniej ministrowie koalicyjnych partii premiera Ruttego podali się dymisji, ale sam premier – politycznie głównie odpowiedzialny za zło – nie poczuwał się do odpowiedzialności.

Co więcej, po wygranych wyborach w 2021 roku Mark Rutte wrócił jako premier dokładnie tej samej czteropartyjnej koalicji. W ten sposób złamano kolejną niespisaną regułę, że polityk odpowiedzialny za błędy, podaje się do dymisji. Jak pisze autor „Niderlandy wyłączone”, „nieufność wobec polityki jest potęgowana tym, że ten sam gabinet, który poddał się do dymisji z powodu afery dopłat, jakby nigdy nic dalej rządzi i do tego nie rozwiązuje problemu”.

Brakuje mieszkań, zielonej energii, integracji

Ale lista afer i problemów, które się ciągną od lat, jest dużo dłuższa. Brakuje mieszkań; do 2030 potrzebne będzie prawie milion nowych mieszkań, bo liczba mieszkańców przekracza 18 milionów (gdyby Polska była tak gęsto zaludniona, miałaby prawie 150 milionów mieszkańców).

Brakuje zielonej energii; przy obecnym tempie zmian szansa, że Niderlandy osiągną europejskie cele klimatyczne są bardzo małe.

Brakuje pomysłów, jak integrować kilkadziesiąt tysięcy uchodźców, którzy co rok dostają azyl w Niderlandach.

Niedawno media pokazywały migrantów, którzy spali pod gołym niebem na zewnątrz ośrodka dla azylantów. Krytycy oskarżają Ruttego o to, że specjalnie nie rozbudowuje ośrodków przyjęć, żeby zniechęcić potencjalnych migrantów do przyjazdu oraz politycznie rozegrać temat migracji.

Jak Mark Rutte doprowadził do upadku Marka Ruttego

Ostatnie lata były łabędzim śpiewem Ruttego. Potrzebował aż dziewięć miesięcy, by skleić starą-nową koalicję. Po tym niechlubnym rekordzie te same cztery partie, które stworzyły Rutte III, zgodziły się stworzyć Rutte IV. Koalicjanci Ruttego robili to bez entuzjazmu, z poczucia odpowiedzialności za kraj, bo innej większości nie dało się zebrać. Ten brak motywacji czuć było od samego początku. Rutte IV obiecywał wielkie zmiany, ale okazał się niezdolny do podejmowania potrzebnych decyzji.

Na początku lipca, po półtora roku nie-rządzenia, gabinet upadł.

Sposób odejścia premiera Ruttego również ilustruje koniec epoki. Kultura polityczna Holandii opiera się na dogadywaniu się i wzajemnym zaufaniu. Inaczej się nie da w kraju, gdzie rządy zawsze są koalicyjne. Dotąd Mark Rutte wpisywał się w ten polderowy model demokracji. Przez 13 lat dał się poznać jako elastyczny negocjator, zdolny do rządzenia zarówno z lewicą, jak i z prawicą.

A tu nagle rozsadził swój własny gabinet.

Twardo obstawał przy ograniczaniu prawa łączenia rodzin imigrantów, wiedząc, że sądy mu na to nie pozwolą i wiedząc, że dwoje jego koalicjantów – kalwińska „Unia Chrześcijańska” oraz lewicowi liberałowie z D’66 – nigdy czegoś takiego nie zaakceptują.

Tym samym Mark Rutte doprowadził do upadku rządu Marka Ruttego.

Znany komentator spraw publicznych, Maarten van Rossem, zwerbalizował powszechne osłupienie tak: „To było morderstwo [rządu] z zimną krwią”. Trzy dni później „morderca” dostarczył kolejną niespodziankę; ogłosił swoje odejście z haskiej polityki.

Niderlandy w chaosie

Pytanie teraz brzmi: czy Niderlandy skręcą w lewo, czy jeszcze bardziej w prawo. Bo po obu stronach panuje silne niezadowolenie.

„Kiedy w demokracji ludzi ogarnia poczucie, że stracili wpływ na rzeczywistość, nie ma się co dziwić, że zarówno po lewej, jak i po prawej stronie rośnie niezadowolenie. Po lewej stronie z powodu większej nierówności socjo-ekonomicznej, po prawej dlatego, że ludzie nie czują się już u siebie” – konkludował w połowie lipca były przewodniczący Senatu Willink. „Zarówno na lewicy, jak i prawicy, Rutte stał się symbolem wszystkiego, co poszło źle”.

Sondaże pokazują, że trzy formacje mają szansę na najlepszy wynik wyborczy i mogą zgarnąć po około 20 procent głosów:

  • VVD, osierocona po odejściu Ruttego,
  • ruch chłopsko-obywatelski BBB, który istnieje dopiero od roku oraz
  • Zjednoczona Lewica, która powstała ledwie tydzień temu.

VVD i Lewica szukają nowych liderów, tak samo zresztą lewicowi liberałowie (D’66) i chadecy (CDA).

BBB ma wprawdzie liderkę – Caroline van der Plas – ale brakuje im kandydatów do parlamentu.

Słowem: chaos. A gdy nic nie jest wiadome, wszystko jest możliwe. Główni kandydaci do liderowania VVD i Lewicą pokazują, że możliwy jest zarówno jeszcze bardziej prawicowo-konserwatywny kurs, jak i odejście od neoliberalizmu.

Uchodźczyni z Turcji pociągnie Holandię w prawo?

Wewnątrz VVD szykuje się do walki o władzę ministra sprawiedliwości Dilan Yesilgöz. Jako siedmioletnia dziewczynka uciekła z matką z Turcji do Niderlandów, gdzie już mieszkał jej ojciec, kurdyjski aktywista związkowy. Zaliczyła większość partii lewicowych, zanim doszła do wniosku, że jej serce bije po prawej stronie. I to bardzo.

„Jest bardziej prawicowa niż ja” – powiedział kiedyś Mark Rutte o swojej ministrze sprawiedliwości.

Kontrowersje budzi między innymi jej restrykcyjne podejście do migracji. Krytycy zarzucają jej, że sama nigdy nie znalazłaby bezpiecznej przyszłości w Niderlandach, gdyby wtedy stosowano politykę migracyjną, którą teraz proponuje. Ale wewnątrz VVD budzi podziw.

Jeśli VVD wygra w listopadzie, Yesilgöz mogłaby być pierwszą kobietą na czele rządu oraz pierwszą osobą pochodzenia zagranicznego na czele rządu. Wielu członków VVD ma nadzieję, że bardziej prawicowa Yesilgöz mogłaby razem z BBB stworzyć najbardziej prawicowy rząd w historii Niderlandów.

Frans Timmermans twarzą nowej lewicy?

Ale piłka może potoczyć się równie dobrze w lewą stronę.

Po latach obwąchiwania się dwie główne partie lewicy – Partia Pracy (PvdA) oraz Zieloni (Groen Links) – postanowiły stworzyć wspólną listę wyborczą, która ma szansę wygrać wybory. Do tego zgłosił się kandydat wagi ciężkiej do prowadzenia nowej formacji: dobrze znany w Polsce Frans Timmermans. Jako wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej odpowiadał za praworządność i był częstym – przez rządy PiS-u średnio mile widzianym – gościem w Polsce. Jest politykiem bardzo doświadczonym. Ma dużą szansę zostać twarzą nowej lewicy, bo pasuje do obu jej części; jest członkiem PvdA ,a jako „zielony” Komisarz walczy w Brukseli o odbudowę przyrody w Europie.

Timmermans obiecuje zmianę kursu: „Chcę być premierem, bo myślę, że możemy prowadzić politykę w innym stylu, niż to miało miejsce w ostatnich latach. Możemy doprowadzić do tego, że rynek służy ludziom, a nie odwrotnie”.

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, niepokoją, zaskakują właśnie.

;
Ekke Overbeek

(rocznik 1970), niderlandzki dziennikarz, pochodzi z Fryzji, filozof i romanista. Korespondent na Europę Centralną (z naciskiem na Polskę) niderlandzkich dzienników m.in. "Trouw". Współautor filmu dla telewizji holenderskiej "Silence of the Shadow of John Paul II" (2014). W Polsce znany przede wszystkim jako autor dwóch książek demaskujących Kościół katolicki: pionierskiej "Lękajcie się. Ofiary pedofilii w polskim Kościele mówią" (Wydawnictwo Czarna Owca, 2013) oraz "Maxima Culpa. Jan Paweł II wiedział" (2023). W tej ostatniej dowodzi, że Karol Wojtyła jako arcybiskup krakowski pomagał uniknąć odpowiedzialności sprawcom pedofilii, a także jako papież nie reagował na znane sobie przypadki przestępstw seksualnych w Kościele

Komentarze