0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: 31.05.2023 Czestochowa , ulica Sikorskiego . Szkola Podstawowa numer 38 imienia Ludwika Zamenhofa . IX Turniej Wiedzy o Muzyce Rockowej , ktorego tematem byla muzyka czestochowskiego zespolu T.Love obchodzacego jubileusz 40 - lecia istnienia . Fot. Grzegorz Skowronek / Agencja Wyborcza.pl31.05.2023 Czestocho...

Bliższa analiza wyników naszej sondy o pracach domowych prowadzonej do 6 marca 2024 przez kilka organizacji społecznych* pokazuje skalę problemu, ryzyko ministerialnych propozycji, a także kierunki, w jakich należałoby zmieniać obecny system zamiast radykalnych rozporządzeń. Z odpowiedzi ponad 4500 osób, w tym komentarzy na pytania otwarte, płynie sześć wartych rozważenia postulatów.

Zacznę jednak od kilku uwag ogólnych.

Zmiany w sposobie zadawania, czy raczej niezadawania prac domowych dla klas I-III wejdą w życie od kwietnia, a dla klas IV-VIII – od września 2024 roku.

Rozporządzenie stanowi uzupełnienie ogólnego paragrafu 12 wcześniejszego rozporządzenia o ocenianiu: „Ocenianie bieżące z zajęć edukacyjnych ma na celu monitorowanie pracy ucznia oraz przekazywanie uczniowi informacji o jego osiągnięciach edukacyjnych pomagających w uczeniu się, poprzez wskazanie, co uczeń robi dobrze, co i jak wymaga poprawy oraz jak powinien dalej się uczyć”.

Dołączono do niego dwa kluczowe zapisy:

1) w klasach I-III nauczyciel „nie zadaje uczniowi pisemnych i praktycznych prac domowych do wykonania w czasie wolnym od zajęć dydaktycznych”;

2) w klasach IV-VIII nauczyciel „może zadać uczniowi pisemną lub praktyczną pracę domową do wykonania w czasie wolnym od zajęć dydaktycznych, z tym że nie jest ona obowiązkowa dla ucznia i nie ustala się z niej oceny”.

Problem realny, rozwiązania ryzykowne

Sonda, którą przeprowadziliśmy, pokazuje, jaki klimat panuje wokół prac domowych w środowiskach nauczycielskim, rodzicielskim i uczniowskim. Pozwala zajrzeć nieco głębiej i zobaczyć dominujące postawy wszystkich zainteresowanych stron, w tym przekonania, motywacje i strategie nauczycielek**. Wiele z tysięcy komentarzy, jakie dostaliśmy, zawiera bowiem sugestie, co zrobić z pracami domowymi, żeby miały większy sens i dopełnia obraz, jaki wynika z danych liczbowych.

Przeczytaj także:

Nasze badanie pokazuje zamieszanie, jakie istnieje wokół sposobu zadawania prac i potwierdza, że ministerstwo trafiło w realny problem, sygnalizowany zresztą od lat m.in. w 2019 roku przez Adama Bodnara jako RPO, inicjatora kampanii „ZadaNIE domowe”.

Sonda wskazuje też na słabe punkty i ryzyka przyjętych przez MEN rozwiązań.

Już sama reguła, zgodnie z którą minister „wie lepiej” jest powszechnie odrzucana. Zaledwie 6 proc. nauczycielek jest zdania, że to ministerstwo powinno decydować o tym, ile prac zadaje się w szkole, znakomita większość chce tę decyzję podejmować samodzielnie. Także rodzice uważają, że to sprawa nauczycieli, a nie centralnych władz oświatowych i jedynie uczniowie, którzy z pewnością usłyszeli o ministerialnych planach, w większym stopniu wspierają realizowany obecnie scenariusz.

Ministerstwo mówi głosem uczniowskiej braci

W ogóle wygląda na to, że ministerstwo proponując radykalne zmniejszenie ilości prac domowych, rezygnacją z ich oceniania oraz zadawanie tylko chętnym, co oznacza wprowadzenie dobrowolności, mówi najbardziej głosem uczniowskiej braci.

Młodych ludzi, którzy w liczbie 626 osób wypełnili naszą ankietę (58 proc. ze szkół ponadpodstawowych, do tego 16 proc. z klas VII-VIII podstawówki) trudno oczywiście uznać za grupę reprezentatywną; zapewne są szczególnie zaangażowani w sprawę. I są to w większości, choć nie wyłącznie, uczniowie “niechętni” zadaniom domowym.

Fakt, że tylko 42 proc. dzieci, które wzięły udział w naszej sondzie, chodzi do podstawówki utrudnia porównania ich postaw z odpowiedziami 1435 nauczycielek i nauczycieli (81 proc. ze szkół podstawowych) i 2455 rodziców (83,5 proc. ma dzieci w podstawówce).

Na otwarte pytanie sondy “jakie zadania domowe lubisz?”, ponad jedna trzecia młodych odpowiada “żadnych”,

a komentarze rodziców to potwierdzają. Ta niechęć nie wynika wyłącznie z tego, że praca domowa to dodatkowy wysiłek i czas, a jak wiadomo z wielu badań, uczniowie czują się przemęczeni i przytłoczeni szkolnymi wymaganiami. Dokłada się do tego poczucie, że część zadań niewiele daje, zwłaszcza gdy polega na mechanicznych czynnościach, np. wypełnianiu kart ćwiczeń lub na “bezsensownym przepisywaniu z podręcznika”. Albo wykracza poza to, co było omawiane w szkole i czego dzieci po prostu nie rozumieją.

Zadań jest za dużo, ale rezygnacja to o krok za daleko

Nasza sonda potwierdza, że powtarzana od lat diagnoza o nadmiarze zadań jest trafna. Żadna z grup nie uważa, że prac domowych jest zbyt mało. Zaledwie 1-2 proc. nauczycieli, 5 proc. rodziców i 3 proc. uczniów uznało, że należałoby zadawać jeszcze więcej.

Ale postulat całkowitej rezygnacji podzielany jest niemal wyłącznie przez uczniów (43 proc. odpowiedzi).

Ogromna większość nauczycielek i rodziców postuluje ograniczenie prac domowych, ale jest przeciwna rezygnacji z nich. Nauczyciele nie wyobrażają sobie życia szkolnego bez zadań (nawet jeśli sami ich nie zadają), za to uczniowie – świetnie.

Ale wszystkie trzy grupy ankietowanych zgadzają się, że coś trzeba z pracami domowymi zrobić – zaledwie jedna trzecia nauczycieli i jedna czwarta rodziców uważa, że obecny stan rzeczy nie wymaga zmiany. Uczennice i uczniowie widzą to jeszcze ostrzej – tylko 76 osób spośród 626 młodych (12 proc. na wykresie powyżej) twierdzi, że nic nie trzeba zmieniać. Dobrze sobie radzą z tym, co jest i nie potrzebują niczyjej pomocy. Ale większość pomocy potrzebuje (o czym dalej).

Są tacy, którzy już uczą bez zadań i bez stopni

Postanowiliśmy także sprawdzić, jakich prac nauczycielki nie zadają i dlaczego. Odpowiedzi, choć zróżnicowane ze względu na etap edukacyjny i przedmiot, układają się w pewien wzór.

Po pierwsze spora grupa nauczycieli (aż do 20 proc.) w ogóle nie zadaje żadnych zadań – i dotyczy to wszystkich poziomów od edukacji wczesnoszkolnej aż po język polski i języki obce w liceach ogólnokształcących oraz technikach.

“Moim zdaniem zadawanie prac domowych jest porażką nauczyciela” – twierdzi licealny nauczyciel historii i wiedzy o społeczeństwie. Zadaje prace tylko chętnym, czyli wyprzedza ministerialne rozporządzenie, które ma obowiązywać od września 2024 i to wyłącznie w starszych klasach szkoły podstawowej.

Byłoby ciekawe dowiedzieć się więcej, jak pracują ci “bezzadaniowi” nauczyciele szkół średnich (są wśród nich także poloniści i nauczyciele języków obcych) – i ich uczniowie – no i jak radzą sobie z egzaminacyjną presją z tych przedmiotów. Czy mają poczucie, że to, czego uczą na lekcjach, po prostu wystarcza? Czy raczej pewność, że młodzi ludzie poradzą sobie na maturze, czerpiąc wiedzę i umiejętności skądinąd? Ale to temat na większe badanie – być może

właśnie takie nauczycielskie doświadczenia mogłyby pomóc ograniczyć prace domowe w szkołach średnich, czym władze oświatowe jak dotąd się nie zajęły.

Część nauczycieli (według deklaracji aż 21 proc.) realizuje inne marzenie ministerstwa o pracach domowych – „tylko dla chętnych”. Jak wyniki z odpowiedzi na pytania otwarte, są też takie i tacy, którzy nie wystawiają stopni, ale nawet w szkołach podstawowych jest ich mało.

Jeśli rozporządzenie wejdzie w życie, to będzie naprawdę rewolucja.

Matematyk z liceum pisze tak: “Nie ma sensu zadawanie prac domowych i egzekwowanie ich wykonania poprzez stawianie negatywnych ocen. Zawsze powtarzam uczniom, że dużo więcej sensu ma zrobienie choćby części pracy domowej, czy nawet poświęcenie czasu na zadania, których nie uda się poprawnie zrobić, niż przepisywanie odpowiedzi od kolegi, aby uniknąć negatywnych konsekwencji”.

Pierwsza zasada: nie zadawaj z nieprzerobionego materiału

W nauczycielskich komentarzach powtarza się deklaracja, że nie zadają prac domowych z materiału, który nie został omówiony na lekcji. Nauczycielka edukacji wczesnoszkolnej z wiejskiej szkoły: “Nie zadaję prac domowych z nieprzerobionego materiału”. Gdyby wszyscy polscy nauczyciele trzymali się tej zdroworozsądkowej zasady, poziom frustracji uczniowskich i rodzicielskich byłby z pewnością mniejszy.

Nauczycielka historii w klasach IV-VI przyznaje wprawdzie, że czasem zadaje coś, czego nie wszystko udało się zrobić na lekcji, ale na szczęście cokolwiek zadaje tylko raz w miesiącu. Do takich fatalnych praktyk przyznaje się 10 proc. nauczycieli (wykres poniżej).

Ta sama nauczycielka nie zadaje rzeczy “zbyt trudnych lub zajmujących zbyt wiele czasu. Zazwyczaj są to 1-2 zadania do wykonania w około 10-15 minut”.

Jeden z uczniów pisze, że najwięcej problemów sprawia mu właśnie “robienie zadań, których nie zdążyliśmy zrobić na lekcji. Tematy do samodzielnego przerobienia. Kilkanaście stron zadań takiego samego rodzaju np. dotyczących jednego zagadnienia z matematyki”.

Trudno nie empatyzować z autorem tej wypowiedzi.

Licealistka pisze, że najbardziej lubi takie zadania, które “poszerzą i utrwalą wiedzę, ale które będę potrafiła rozwiązać z wiedzą, którą pozyskałam z lekcji, a nie szukać sposobu w książkach”.

A uczeń kończący technikum wyznaje, że ma problem z pracami, które “mają za zadanie nadrobić to, czego nie zdążył zrobić nauczyciel na lekcji oraz takimi, które nieodrobione są karane jedynką.

Gotuje się we mnie kiedy nauczyciel sypie jedynkami, a uczniowi potulnie je przyjmują, bo ZAWSZE SIĘ TAK ROBIŁO, WIĘC W CZYM PROBLEM".

Druga: zadawaj to, z czym uczniowie mogą sobie poradzić

Częste w naszej sondzie są nauczycielskie deklaracje, żeby trzymać się odpowiedniego poziomu trudności – respondenci nie zadają zadań zbyt trudnych, “z którymi uczeń nie poradzi sobie sam”.

Zadania zbyt skomplikowane, wykraczające poza umiejętności i wiedzę zdobytą w szkole, są mocno krytykowane.

Uczennica pisze, że problemem jest zwłaszcza matematyka, “gdy nauczyciel żąda czegoś, czego nie wytłumaczył, bo czasu na lekcji nie starczyło”. Ktoś dodaje: “zadania z tego, czego nie było na lekcji.” i dorzuca: “zadania skomplikowane, niejasne, podchwytliwe.”

Przy okazji warto zwrócić uwagę, że według deklaracji w naszej sondzie matematycy i matematyczki zadają najwięcej:

Tymczasem widać wyraźnie (wykres poniżej), że zadań za trudnych, których nie da się zrobić samemu, jest mnóstwo: w klasach I-III aż 82 proc. dzieci potrzebuje pomocy (w tym 41 proc. codziennie i tyle samo kilka razy w tygodniu), w kl. IV-VI – 78 proc., w VII-VIII też 78 proc. (nieco rzadziej codziennie). W szkołach ponadpodstawowych, gdzie młodzi powinni już być naprawdę samowystarczalni – nadal 65 proc. korzysta ze wsparcia rodziców i korepetytorów (codziennie już „tylko” 13 proc.).

To dane mocno niepokojące, zwłaszcza że z polskich i międzynarodowych badań wynika, że zadania, których nie odrabia się samodzielnie, mają niewielki wpływ na osiągnięcia uczniów.

A jakie zadania młodzi lubią? Jeden z licealistów ujmuje to tak:

“w miarę proste, ale nie za łatwe, bo trochę wysiłku nie zaszkodzi” i dodaje jeszcze “angażujące”.

Całkowicie się z nim zgadzam. Od razu jednak pojawia się pytanie – jak uwzględnić indywidualne potrzeby uczniów dokonując wyboru zadań? Doświadczenie w pracy edukacyjnej podpowiada mi rozwiązanie.

Trzeba bardzo dobrze wiedzieć, po co zadajemy coś uczniowi do domu.

Jeśli ten cel będzie przemyślany, to znajdzie się przestrzeń na indywidualizację.

W jaki sposób? Choćby poprzez wybór formy pracy (esej, komiks, filmik, „ściąga dla kolegów”....).

Trzecia zasada: co za dużo, to niezdrowo

Kolejna grupa nauczycielek i nauczycieli wyraźnie dba, by zachować umiar: “nie zadaję prac domowych, które zajmują bardzo dużo czasu, staram się, by praca była efektywnym powtórzeniem tego, co robiliśmy na lekcji”.

Mama uczennicy z edukacji wczesnoszkolnej narzeka, że problemem staje się “ilość. Najgorzej jest, gdy dziecko jednego dnia kończy lekcje o 16:00, a następnego ma na 07:30”.

Nauczyciel historii i wiedzy o społeczeństwie z małej miejscowości: “Nie zadaję zwykłych prac domowych. Nie pomagają się uczyć prace, których jest za dużo".

I proponuje uczniom wyłącznie “zadania projektowe, jeśli można je w ogóle nazwać pracą domową”.

W innej nauczycielskiej ankiecie czytam: “Nie zadaję wielu zadań (np. 200 z jednego działu). A to się zdarza w mojej szkole niestety”. Rzecz się dzieje w wielkomiejskim liceum, budzi grozę, no i pokazuje, że problem z pracami domowymi mamy nie tylko w podstawówkach.

Jeden z rodziców tak ocenia sytuację: “Prace domowe z rozszerzonych przedmiotów w liceum to dramat. Gigantyczny przeskok ze szkoły podstawowej i rozszerzenia powodują, że praca domowa często polega na przyswajaniu nowych treści i ich ćwiczeniu (np.matematyka, geografia). Problem prac domowych zaczyna się w 7 kl. SP i trwa do matury. Podstawa programowa jest przeładowana, więc zadają. Dziecko na naukę poświęca przynajmniej 55-60 godzin tygodniowo.

Prace domowe w klasach I-VI SP to nie jest tak duży problem, jak bandycko działający system w klasach wyższych”.

Czasem można tu liczyć na zrozumienie rodziców: “kończy lekcje o 17:00, dojeżdża pociągiem do domu i o 18:00 jest padnięta i nie widzę powodu, żeby jeszcze pracowała w domu, więc zachęcam do ściągania z internetu, bo szkoda życia”.

Nie popieram tej strategii, ale rozumiem. Mam nadzieję, że tocząca się obecnie dyskusja obejmie także szkoły ponadpodstawowe.

Po czwarte: mamy dość “ćwiczeniówek”

Jakie zadania nie mają sensu i nie pomagają się uczyć? Z sondy wynika, że coraz gorzej oceniane są opracowywane przez wydawnictwa zeszyty i karty ćwiczeń z nużącymi rutynowymi poleceniami, z tekstami do uzupełnienia o właściwe słowa, bez zachęty do myślenia i własnych wypowiedzi.

Jak widać „trzy wykresy powyżej”, aż 68 proc. prac domowych to „krótkie zadania do powtórzenia materiału z lekcji”.

Polonistka z wiejskiej szkoły: “20 ćwiczeń w ćwiczeniówce, wypracowania na oklepane tematy, które można znaleźć w internecie”. Wtórują jej inni, oceniając jako bezsensowne “krótkie zadania w ćwiczeniach, które można odpisać przed lekcją” oraz “hurtowe ilości kserówek czy przepisywanie fragmentów podręcznika do zeszytu”.

“Ćwiczeniówka” jest krytykowana także przez rodziców i uczniów – jedni i drudzy narzekają na monotonię i nudę: “jest zadane kilka stron zadań z ćwiczeń –

po którymś zadaniu jest to już odtwórcza praca, żeby Pani jedynki za brak pracy nie postawiła".

Rodzic dziecka z klas IV-VI dodaje, że największy problem jest z “pracami, gdzie trzeba się dostosować do klucza”.

Rozumiem, że potrzebny jest klucz na egzaminie maturalnym (choć mam zastrzeżenia do tego, jak dziś wygląda), ale w czwartej klasie?!

Po piąte: zadania odporne na kopiowanie z sieci

Wiele respondentek wskazuje na dewaluację zadań domowych w epoce internetu i mocno rozwiniętych “kompetencji cyfrowych” w dziedzinie wyszukiwania i kopiowania odpowiedzi.

Nauczyciel/ka historii z dużego miasta ma tu taką strategię: “Nie zadaję prac domowych wszystkim uczniom, zwłaszcza wymagających napisania jakichś wniosków, ponieważ uczniowie kopiują treści z internetu. Zadaję tylko chętnym oraz precyzuję wymagania, uczniowie sami przygotowują się np. do sprawdzianu wg moich wytycznych. Nie zadaję prac po każdej lekcji.

Dawno temu z tego zrezygnowałam, ponieważ nie mogłam ich regularnie sprawdzać, a uczniowie po prostu bezrefleksyjnie spisywali z internetu”.

Coraz więcej polonistów nie zadaje już wypracowań ani innych dłuższych prac pisemnych, “bo pisze je AI lub rodzice”.

Ale także nauczycielka przedmiotów przyrodniczych w technikum przestała zadawać cokolwiek w formie pisemnej, “bo kopiują z internetu”.

Czy nauczyciele potrafią i mają czas wymyślać zadania „nie do skopiowania”? Część tak, ale na pewno nie wszyscy. Przydałyby się szkolenia dla nauczycieli.

Technologia przychodzi tu uczniom z odsieczą – albo jako źródło gotowych do skopiowania treści, albo jako efekt pedagogicznej rozpaczy – że pewne zadania są dziś bezsensowne.

Ale z drugiej strony, ćwiczenie się w samodzielnym planowaniu, pisaniu i redagowaniu tekstu bez presji czasowej i klasowych dystrakcji jest przecież potrzebne! Jak z tego wybrnąć? To pytanie, z którym mierzą się nie tylko nasi poloniści, ale nauczyciele na całym świecie.

Po szóste: chcemy zadań, w których trzeba ruszyć głową

Wszystkie grupy uczestniczące w naszej sondzie chwalą zadania, w których trzeba pomyśleć, a uczniowie domagają się nawet prac wymagających kreatywności. Licealna nauczycielka angielskiego na pytanie o zadania bezsensowne odpowiada: “Takie, w których nacisk jest na ilość, a nie na jakość. Takie, przy których uczeń nie musi nawet ruszyć głową, wystarczy klawiaturą, żeby znaleźć odpowiedzi w internecie”.

Wielu rodziców ceni prace bardziej twórcze, projekty zespołowe, zadania z dłuższym terminem wykonania, “stawiające na kreatywność, wyobraźnię, rozwijanie pasji”.

Lista “zadań bez sensu” była w naszej sondzie długa. Oto kilka przykładów nauczycielskich wypowiedzi. Warto zobaczyć taki skumulowany zestaw wad systemu:

  • zadania, przy których uczniowie zatrudniają do pomocy innych, żeby zdobyć lepszą ocenę (nauczycielka języka obcego w LO);
  • mechaniczne ćwiczenia jednego rodzaju, przy których nie trzeba myśleć – 100 identycznych przykładów; zadania zamknięte; zadania zbyt trudne (matematyk z technikum);
  • zadania, które nie zachęcają ucznia do poszukiwania, nie mobilizują do zainteresowania tematem (polonistka, klasy VII- VIII);
  • wkuwanie na pamięć reguł wyjaśniających pojęcia (język obcy, kl. VII-VIII);
  • prace z nowym materiałem nieprzećwiczonym na lekcji, nad którymi ślęczy cała rodzina, prace plastyczno-techniczne, wypracowania do napisania przez AI (język angielski w liceum);
  • takie, których później nie wykorzystujemy na lekcji i nie sprawdzamy (język obcy w LO);
  • wszystkie prace domowe, które nie są sprawdzone przez nauczyciela: zadajesz całej klasie, to sprawdź całą klasę! (klasy I-III);
  • odtwórcze – takie, przy których nie trzeba myśleć, zadania polegające na mechanicznym przepisaniu do zeszytu i niesprzyjające pogłębionemu uczeniu się (język polski w klasach IV-VI),
  • i wiele, wiele innych…

Dobrze to rezonuje z uczniowskimi odpowiedziami na pytanie, jakie prace domowe sprawiają ci najwięcej problemów. Poza konkretnymi wskazaniami (np. “rozwiązywanie zadań z matematyki” albo “nudne, powtarzalne zadania”) zdarzają się też dłuższe wypowiedzi, jak ta:

“Prace domowe, w których nie widać możliwości samorealizacji i choćby ogólnej odpowiedzi na pytanie, po co ja mam to robić?. Nie trawię prac, które dążą do wkucia jak największej ilości informacji, w jak najkrótszym czasie, w sposób powodujący brak możliwości zakodowania wykutych danych i korzystania z nich w życiu. Nie lubię zadań domowych, które wykazują dużą powtarzalność i wywołują

uczucie realizowania dążącej donikąd rutyny, pozbawionej innego celu niż wkuć i zapomnieć".

A może nie wylewać dziecka z kąpielą? I dać szkołom szansę?

Niektórzy nauczyciele – zwłaszcza matematyki i języków obcych – zadają częściej, bo uważają, że praca w domu jest potrzebna: “jako nauczyciel języka obcego wiem, że każdy dodatkowy kontakt z językiem MA sens”.

Trudno chyba polemizować z tą opinią, zresztą panie ministry Nowacka i Lubnauer nawet w najmocniejszych zapowiedziach wspominały, że słówek z angielskiego to jednak trzeba się w domu nauczyć.

Ktoś inny dodaje: “Uważam, że nie ma zadań bez sensu. Różne zadania kształtują różne umiejętności. Nie zawsze tylko przedmiotowe”.

Jak już pisaliśmy, także większość rodziców wcale nie chce całkowitej eliminacji prac domowych, nawet jeśli uczennica ma z nimi problem. Ktoś na przykład przyznaje, że dziecko miewa kłopot z zadaniami z matematyki, ale dodaje: “Tu bez ćwiczenia w domu nie da rady. Ilość zadań nie jest duża, no i uczą one systematyczności i utrwalają wiadomości”.

Polonistka z technikum opisuje swoją strategię: “Systematycznie zadaję lektury oraz konieczność powtarzania materiału z lekcji. Okazjonalnie – dodatkowe zadania dla chętnych oraz dla osób, które z różnych przyczyn wolą spokojną pracę w domu; no i dla tych, którzy chcą zaliczyć materiał po dłuższej nieobecności – to zadania pomocowe”.

Brzmi rozsądnie, prawda?

W ogóle z naszej całej sondy widać, że większość nauczycieli ma to przemyślane i wie, co robi. Nie oznacza to, że problemu nie ma, bo przecież jeśli 10 nauczycieli danej klasy z nawet super przemyślaną strategią zada choćby niedużo, to uczniowie (i ich rodzice) mają kłopot.

Wtedy jest tak: “Nie jest problemem sama praca domowa, problemem jest to, że sześciu nauczycieli zadaje pracę do zrobienia w góra 20 minut, nie zdając sobie sprawy, że nie są jedyni; robią się z tego dla ucznia co najmniej dwie godziny” (klasy VII-VIII).

Dlatego już pięć lat temu we współpracy z RPO stworzyliśmy rekomendacje dla szkół i lansujemy pomysł, by

w każdej szkole nauczyciele wspólnie z uczniami i rodzicami, wypracowali własny model prac domowych.

Jego ważnym elementem musi być przepływ informacji między nauczycielami o tym, ile i po co zadajemy, z czego nie zadajemy wcale, no i jak to zrobić, żeby uniknąć “spiętrzeń”. Takie rozwiązanie wspiera w naszej sondzie 41 proc. nauczycieli i nauczycielek, to sporo, ale dlaczego nie wszyscy?

Przecież tak to powinno wyglądać we wszystkich placówkach!

* Sondę „Twoja opinia o pracach domowych” przeprowadziła 28 lutego-6 marca 2024 sieć SOSdlaEdukacji.pl. Skierowany do nauczycieli/ek, uczniów i uczennic oraz rodziców zestaw pytań przygotowały SOS dla Edukacji, Centrum Edukacji Obywatelskiej, Fundacja Szkoła z Klasą, Fundacja Civis Polonus, Fundacja Przestrzeń dla Edukacji oraz Kampania Wolna Szkoła. Pełen raport z sondy ukaże się w czwartek 14 marca 2024.

W sondzie wzięło udział 1435 nauczycielek i nauczycieli, reprezentujących szkoły (w tym ze szkół wiejskich 355 osób, a z miast ponad 500 tys. – 352 osoby), z tego 81 proc. ze szkół podstawowych (w tym: 30 proc. z klas I-III, 29 proc. – IV-VI i 41 proc. VII-VIII) oraz 19 proc. szkół ponadpodstawowych (w tym 63 proc. z liceów, 33 techników, 5 proc. szkół branżowych).

Najczęściej odpowiadali nauczyciele i nauczycielki:

  • edukacji wczesnoszkolnej 22 proc.;
  • języka polskiego – 19 proc.;
  • innego języka – 18 proc.;
  • matematyki – 15 proc.;
  • przedmiotów przyrodniczych – 10 proc.;
  • historii i społeczeństwa – 10 proc.

Rodziców wypowiedziało się 2455, z tego 83,5 proc. ma dzieci w podstawówce (z czego w klasie I-III 38 proc., w kl. IV-VI – 43 proc., a w kl. VII-VIII – 19 proc.), a 16,5 proc. w szkołach ponadpodstawowych (z czego 76 proc. w liceach, 21 proc. w technikach i niecałe 3 proc. w szkołach branżowych).

Wśród 626 uczniów i uczennic 42 proc. chodzi do szkół podstawowych (z czego 50 proc. chodzi do klas IV-VI, 40 proc. do klas VII-VIII i 10 proc. do klas I-III) a 58 proc. do szkół ponadpodstawowych (prawie 73 proc. do liceów, prawie 27 proc. do techników, mniej niż 1 proc. do szkół branżowych).

**W tekście używam zamiennie form żeńskich (nauczycielka, uczennica) i męskich (nauczyciel, uczeń)

;

Komentarze