Sprawdziłem, czy księża pedofile są w Polsce bezkarni i jakie są tego przyczyny. Mojej analizie zarzucono, że „zawiera tezy nieprawdziwe, szkodliwe i głęboko niemoralne”. To pomówienie. Rzetelnie przedstawiłem fakty, a prawda bywa niewygodna - Andrzej K. Sidorski odpowiada na polemikę z jego tekstem
Publikujemy odpowiedź Andrzeja K. Sidorskiego, współpracownika OKO.press, na polemikę Agaty Diduszko-Zyglewskiej i prof. Agnieszki Graff z jego tekstem pt. "Księża pedofile są bezkarni z powodu milczenia parafian, a nie zmowy z państwem". Autor broni się przed zarzutem "wtórnej wiktymizacji ofiar". Zapewnia, że nie było to jego zamiarem, a głównym celem jego tekstu była walka z powielanym przez polityków i publicystów mitem o całkowitej bezkarności księży zawinionej przez państwo.
Na początek informacja o autorze: jestem antyteistą i anyklerykałem, autorem kilkunastu obszernych artykułów dla OKO.press o kościelnej pedofilii, oburzającej postawie Jana Pawła II i polskich biskupów, przemocy księży wobec dzieci i reformatorskich dekretach papieża Franciszka; nie jestem zwolennikiem PiS; nie jestem członkiem redakcji OKO.press.
Bardzo szanuję i cenię Agatę Diduszko-Zyglewską i Agnieszkę Graff. Jednak ich polemika z moim tekstem jest tyleż emocjonalna, co zupełnie nietrafiona, niekonsekwentna i niepotrzebna. Można by artykuł autorek uznać za bardzo ciekawe uzupełnienie mojego tekstu, który był na zupełnie inny temat.
Niestety autorki zdecydowanie podkreślają, że jest to polemika, mająca wykazać nieprawdziwość moich twierdzeń. I to z kolei ja uważam za „szkodliwe i głęboko niemoralne”. Szkoda, że w tej sprawie nie mówimy jednym głosem, bo przecież i autorkom, i mnie chodzi o to samo – rozliczenie Kościoła, sprawiedliwość dla ofiar i bezpieczeństwo dzieci. Przykro mi, że muszę wskazać pewne uchybienia w ich toku rozumowania, zważywszy na to, że pani Agata Diduszko-Zyglewska jest ikoną walki z kościelną pedofilią.
Nie mylmy czterech zupełnie różnych przypadków:
Mój artykuł był poświęcony wyłącznie temu ostatniemu przypadkowi, podobnie jak obecny tekst.
Mówienie o bezkarności księży pedofilów bez wyjaśnienia, o które z tych znaczeń chodzi, to wprowadzanie chaosu informacyjnego, a często po prostu wprowadzanie w błąd opinii publicznej. Warto też zaznaczać, czy mówi się o dniu dzisiejszym, czy o sytuacji z przeszłości.
W Polsce z mediów znanych jest około 150 przypadków księży sprawców przestępstw wobec wolności seksualnej małoletnich – pedofilii, wykorzystania seksualnego osób w wieku 16-18 lat oraz posiadania i rozpowszechniania pornografii dziecięcej. Mniej więcej połowa tych przypadków zakończyła się wyrokiem skazującym. 60 proc. wyroków to kara bezwzględnego więzienia – średnio 4 lata. Dla porównania – świecki pedofil dostawał średnio 3 lata. Można to wszystko sprawdzić na Mapie kościelnej pedofilii.
Pozostali sprawcy uniknęli kary. Dlaczego? Po prostu dlatego, że ich przestępstwo nie zostało zgłoszone organom ścigania.
Media nie donosiły o prawie żadnym wypadku, aby zgłoszony ksiądz uniknął kary (pojedyncze umorzenie postępowania zdarzają się wszędzie).
Z niezgłaszaniem przestępstw wiąże się kolejny powód bezkarności księży pedofilów – przedawniania się karalności. Dziś przestępstwo pedofilskie przedawnia się, gdy ofiara kończy 30 lat, do 2014, gdy kończyła 23 lata, związku z czym wielu księży-sprawców pozostaje bezkarnych.
Diagnoza, że główną przyczyną bezkarności księży pedofilów jest niezawiadamianie organów ścigania przez rodziny ofiar i same ofiary, nie jest „obciążaniem ofiar odpowiedzialnością”. To po prostu tak zwana brutalna, goła prawda, pozbawiona jakiejkolwiek oceny. Używanie w tym kontekście argumentu o „wtórnej wiktymizacji” jest nieporozumieniem.
Wtórna wiktymizacja to zrzucanie na ofiarę odpowiedzialności za przestępstwo lub obarczanie jej współodpowiedzialnością i dyskredytowanie jej. Zwrócenie uwagi na fakt, że gdyby ofiara (czy jej rodzice) zgłosiła przestępstwo, to sprawca poniósłby odpowiedzialność i nie krzywdził kolejnych dzieci, nie ma z wtórną wiktymizacją nic wspólnego. To tylko stwierdzenie niezaprzeczalnego faktu.
W Polsce od wielu lat funkcjonuje mit kompletnie bezkarnego księdza pedofila. Bezkarnego także z tego powodu, że państwo go chroni i odmawia jego ukarania.
Ten mit - tylko częściowo prawdziwy - był do niedawna jako slogan bardzo skuteczny w debacie politycznej i dobrze się przysłużył walce z pedofilią w Kościele. Stawiał przeciwników politycznych pod ścianą i wymuszał pożądane działania.
Dzisiaj skonfrontowany z rzeczywistością brzmi coraz bardziej absurdalnie. Zwłaszcza że w skrajnej, „ludowej” wersji mówi nawet, że księża w ogóle nie podlegają polskiemu prawu, co rzekomo gwarantuje im konkordat, a nawet posiadają watykańskie paszporty uniemożliwiające ich aresztowanie bez zgody biskupa.
O sile jego społecznego oddziaływania można się przekonać czytając komentarze pod jakimkolwiek tekstem o kościelnej pedofilii. Niemal wszystkie wyrażają to samo pełne oburzenia żądanie, aby państwo zaczęło wreszcie traktować księży na równi z innym pedofilami i zaczęło wsadzać ich do więzienia.
Największym jednak problemem jest to, że w ten mit zdaje się nadal wierzyć wielu publicystów oraz polityków i aktywnie go podtrzymują.
„Pedofil, który nie jest księdzem trafia do więzienia, a ksiądz-pedofil do innej parafii.” – powiedziała Agata Diduszko-Zyglewska we wrześniu 2018, niemal półtora roku po wprowadzeniu prawnego obowiązku denuncjacji pedofilów. Tytuł artykułu - „Księża-pedofile nie mogą być w Polsce bezkarni”.
Na swoim profilu na Patronite założonym w marcu 2020 pisze, że „bezkarność sprawców w sutannach bywa szokująca” i że chce „powrotu do demokratycznej normy, zgodnie z którą (…) sprawcy przestępstw trafiają przed sąd bez względu na pełniony zawód”.
Agata Diduszko-Zyglewska to redaktorka Mapy kościelnej pedofilii, na której są 74 wyroki skazujące księży (w 2018 było ich ok. 60). Są na niej wszystkie opisane w mediach sprawy. Nie ma opisanego niemal ani jednego przypadku, aby zgłoszona do prokuratury nieprzedawniona sprawa nie zakończyła się wyrokiem skazującym. Nie ma też opisanego ani jednego przypadku, aby pedofil nie trafił przed oblicze sądu, tylko dlatego, że jest księdzem.
Na jakiej zatem podstawie znana publicystka wypowiada publicznie tego typu tezy?
"To wstyd i dyshonor dla państwa i dla nas, parlamentarzystów, że stworzyliśmy takie ramy prawne i pozwoliliśmy na takie praktyki organów państwa, które powodują, że księża pedofile mogą w Polsce bezkarnie krzywdzić dzieci" - pisze Joanna Scheuring-Wielgus w zaproszeniu na konferencję prasową we wrześniu 2018.
„Przestępcy w sutannach nie mogą być traktowani na specjalnych prawach”- apeluje Adrian Zandberg w kampanii wyborczej do Sejmu w 2019 roku.
„Jeżeli Kowalski staje przed obliczem Temidy i odpowiada zgodnie z prawem za swoje czyny, to powinien także stanąć polityk i ksiądz, który popełnia wykroczenie. A w Polsce tak się nie dzieje” - wtóruje Zandbergowi kandydujący do europarlamentu w 2019 roku Robert Biedroń.
„Państwo daje Kościołowi (…) bezkarność dla mafii pedofilskiej - twierdzi Włodzimierz z Czarzasty w rozmowie z Tomaszem Sekielskim dla Onet Rano z 2 czerwca 2020 roku. - „Jak nauczyciel jest pedofilem i zostanie złapany, to go ze szkoły przenoszą do więzienia, natomiast jak ksiądz jest pedofilem i zostanie złapany, to zostaje przeniesiony na inne łowiska” - powtarza niemal dosłownie slogan Agaty Diduszko-Zyglewskiej
„Największe wzburzenie społeczne wywołuje bezkarność pedofilów w sutannach, zjawisko „chowania ich po parafiach”, ukrywania ich przestępstw” – mówi Paulina Piechna-Więckiewicz z Wiosny. Tytuł artykułu z 2020 roku - „Dlaczego pedofile w sutannach są ciągle bezkarni?” Komentarz jednej z czytelniczek - „Bo prokuratura jest pisowska i umarza wszystkie śledztwa”.
To co najbardziej uderza, to to, że podobnie mylące, a często wręcz nieprawdziwe, twierdzenia padają niezależnie od tego, czy wypowiadający je jest laikiem, czy profesjonalistą, po którym mamy prawo oczekiwać zabierania głosu z większą rozwagą.
„Księża, którzy molestują dzieci, pozostaną bezkarni, żadne z wprowadzanych zmian zaostrzających Kodeks karny ich nie dotkną” – to słowa profesor prawa Moniki Płatek w dyskusji nad nowelizacją Kodeksu Karnego w 2019 roku.
„Żeby ścigać pedofilów (także w Kościele), nie trzeba zaostrzać prawa. Przepisy są w tym względzie zupełnie wystarczające. Problem w tym, że nie są egzekwowane ze względu na sojusz ołtarza z tronem” - to głos Ewy Siedleckiej, dziennikarki specjalizującej się w prawie z 2019 roku.
Księża w Polsce „mogą gwałcić (...) i nawet w obliczu oczywistych dowodów włos im z głowy nie spada”, „policja umywa ręce, a prokuratura umarza sprawy”, wiedzą, że Kościół „ochroni ich w każdym przypadku i zatuszuje każde przestępstwo” – alarmuje Eliza Michalik na łamach Na Temat w lutym 2020.
„Księża w biały dzień z otwartą przyłbicą gwałcą dzieci”, „księża codziennie gwałcą dzieci w samo południe i nikogo to nie obchodzi”, „gdy ksiądz gwałci dziecko, to policja się nie śpieszy” – zapewnia non stop swoich fanów przy wtórze gromkich braw Kuba Wątły.
„Jak wiemy hierarchowie kościelni są wyłączeni spod prawodawstwa kraju, w którym działają i mają swoje prawodawstwo kościelne, watykańskie” - błędnie twierdzi Tomasz Raczek w wideorecenzji z „Zabawy w chowanego”.
Jak te wszystkie stwierdzenia sugerujące lub mówiące wprost, że w Polsce księży pedofilów nie wsadza się do więzienie tylko dlatego, że są księżmi, mają się do rzeczywistości? Do wspomnianych wcześniej 74 wyroków i toczących się w ubiegłym roku co najmniej 20 śledztw?
Część z nich to najzwyklejsze mijanie się z prawdą. Powszechność takich wypowiedzi jest niepokojąca.
Dlaczego uważam, że polemiczny charakter artykułu – choć nie sam artykuł – Agaty Diduszko-Zyglewskiej i Agnieszki Graff jest „szkodliwy i niemoralny”?
Autorki polemiki piszą tak, jakby w ogóle nie zrozumiały przyświecającej mojemu tekstowi intencji – weryfikacji fałszywej obiegowej opinii za pomocą tzw. gołych faktów. Pominęły kompletnym milczeniem to, co stanowiło 95 proc. zawartości mojego tekstu - fakt skazywania w Polsce zgłoszonych do prokuratury księży pedofilów na wieloletnie kary więzienia.
Aż trudno w to uwierzyć, ale w całej tej polemice z moim tekstem poświęconym wyrokom na księży pedofilów, autorki ani razu nie mówią o jakimkolwiek wyroku na księdza ani o jakimkolwiek procesie księdza. Ani słowem nie przyznały – tak, w Polsce księża pedofile idą do więzienia. Co ma sobie o moim - anonimowego autora - tekście pomyśleć czytelnik, jeśli znana doktor habilitowana wraz z popularną publicystką zbywają jego podstawową informację całkowitym milczeniem?
Mam do autorek głęboki żal, że świadomie podważają mój wysiłek, zmierzający do obalenia szkodliwego mitu uniemożliwiającego racjonalną debatę o kościelnej pedofilii. Na dodatek jeszcze go umacniają.
Wprawdzie nigdzie wprost nie mówią, że to nieprawda, iż księża są w Polsce skazywani. Za to wieloma sformułowaniami nadal nakręcają histerię wokół rzekomej całkowitej bezkarności księży, co potem wybrzmiewa w wielu publicznych wypowiedziach i dyskusjach w internecie.
„Żyjemy zatem w państwie, które odmawia ofiarom ochrony i sprawiedliwości” - piszą. Państwo „nie zapewnia (...) sprawiedliwości nieletnim obywatelom”. „Czy godzimy się na państwo, które zamiast bronić gwałconych dzieci przed oprawcami… - pytają retorycznie i bardzo emocjonalnie, niemal w stylu Kuby Wątłego?
To są zdania w stylu sloganów z konwencji partyjnej – połowa w nich prawdy, połowa nieprawdy.
Mit o bezkarności księży w Polsce – jeśli go inaczej sformułować - mówi, że w innych państwach księża pedofile są znacznie częściej wsadzani do więzienia. To po prostu nieprawda.
Wszędzie na świecie liczba zgłoszonych przypadków i skazanych księży była kilkudziesięciokrotnie niższa od rzeczywistej liczby przestępców w sutannach. Na tym przecież polegał skandal z „kościelną pedofilią” - wszystkie państwa zawiodły nie wykazując dostatecznej czujności.
Słynny amerykański John Jay Report mówi, że w USA w ciągu 50 lat na 100 tys. posługujących w tym okresie księży skazano zaledwie 252. W Polsce z Mapy kościelnej pedofilii i wynika, że w ciągu 20 lat na 30-40 tys. posługujących w tym czasie księży skazano 74. W rzeczywistości wyroków było zapewne trochę więcej. Jesteśmy więc pod tym względem zupełnie normalnym krajem, o którym nie można powiedzieć, że księża cieszą się większą bezkarnością niż gdzie indziej, choć ich pozycja jest przecież znacznie mocniejsza.
W USA według John Jay Report w ciągu owych 50 lat zgłoszono policji 1021 księży, z których tylko 384 zostało oskarżonych. Na wspomniane 252 wyroki skazujące, zaledwie 100 było wyrokami więzienia. Przypomnę, że w Polsce do więzienia poszło 60 proc. skazanych, czyli procentowo znacznie więcej. Polskie sądy okazały się pod tym względem dużo surowsze. Z raportu Prokuratury Krajowej sporządzonego po filmie „Nie mów nikomu” wynika, że w Polsce jest również procentowo znacznie mniej umorzeń i odmów wszczęcia postępowania.
Cały świat zszokowała nie tylko skala pedofilii księży. Zszokowało również wieloletnie milczenie ogromnej liczby ofiar i świadków, wskutek którego zjawisko kościelnej pedofilii przez całe dziesięciolecia pozostawało w ukryciu.
Autorki nie zaprzeczają mojemu twierdzeniu, że zjawisko tzw. „milczenia ofiar” i „milczenia parafian” istnieje. Nie zaprzeczają też, że z jego powodu księża pedofile unikają odpowiedzialności karnej.
Piszą wręcz o „mrocznym sekrecie Polaków: zmowie milczenia”. Mimo to zarazem próbują temu milczeniu odebrać decydujące znaczenie, wbrew faktom bagatelizując wpływ tego zjawiska na bezkarność księży. To bardzo niekonsekwentne.
Agata Diduszko-Zyglewska zaledwie rok temu w rozmowie z Jarosławem Kuźniarem w Onet Rano sama opowiadała o licznych ofiarach pewnego księdza, których w żaden sposób nie udawało się namówić na ujawnienie jego powszechnie znanych przestępstw pedofilskich. Autorki ciekawie wyjaśniają przyczyny „milczenia ofiar” i „milczenia parafian”. Jednakże samo zrozumienie i wytłumaczenie przyczyn tego zjawiska nie powoduje, że przestaje ono odgrywać istotną rolą. Zrozumieć nie znaczy unieważnić.
Stwierdzenie autorek, że „polskie państwo nie wywiązuje się z obowiązku skutecznej ochrony dzieci przed pedofilią” to kolejny przykład sloganu w równym stopniu prawdziwego co nieprawdziwego. Cóż ono znaczy i o którym państwie można powiedzieć, że „wywiązuje się z obowiązku skutecznej ochrony dzieci przed pedofilią”?
Czy to, że w Polsce za zły dotyk wobec 10-letniego dziecka można po 20 latach stanąć przed sądem nie jest daleko posuniętą ochroną dzieci? Z kolei Sylwester Latkowski zgodziłby się, że tej ochrony nie ma, skoro większość pedofilów z Dworca Centralnego i Zatoki Sztuki uniknęła kary.
W Polsce rocznie zgłasza się na policję ponad 2 tys. przypadków pedofilii i zapada ok. 700 wyroków, w tym ok. 60 za gwałt na dziecku. Rzeczywiste rozmiary zjawiska szacuje się nawet na 10 tys. przypadków rocznie.
To tragiczna statystyka. Tylko w jaki sposób ma podważać prawdziwość mojego artykułu o skazywaniu księży pedofilów i „milczeniu ofiar” jako przyczynie ich bezkarności?
Czy to że matka zgwałconej przez wikarego 17-latki idzie ze skargą do abp Leszka Sławoja Głódzia, a gdy ten jedynie przenosi przestępcę do innej parafii, nie robi nic dalej, jest winą państwa? Po tym jak państwo w 2017 r. wprowadziło obowiązek denuncjacji, inny ksiądz, któremu dziewczyna się po 6 latach zwierzyła, zawiadomił prokuraturę i przestępca został skazany. Wyrok więzienia mógł zapaść 6 lat wcześniej, a przestępca 6 lat wcześniej mógł przestać zagrażać innym, gdyby tylko matka dziewczyny albo sama ofiara poszła na policję.
Podobnie było z ministrantem z Jemielnicy – sprawa trafiła do prokuratury tylko dzięki wejściu w życie ustawy o obowiązkowej denuncjacji przestępstw pedofilskich. Zawiadomienia też nie złożyła matka ofiary, tylko przymuszona prawem kuria, do której rok wcześniej matka zgłosiła przestępstwo.
Wniosek jest oczywisty, ale dla autorek wydaje się być nie do przyjęcia, bo zdejmuje część odpowiedzialności z państwa, co nie pasuje do ich poglądów politycznych. Do moich też nie pasuje, ale prawda jest mi większym przyjacielem.
Mity posługują się stereotypami. Ofiary „ignorowane, wyśmiewane, bite”, o jakich piszą autorki, to właśnie taki stereotyp. Bez wątpienia prawdziwy - znam opisy wielu takich przypadków i zapewne dziesiątki, może setki podobnych miało miejsce.
Ale to tylko jedna z wielu realnie występujących sytuacji. Gdyby wszystkie przypadki tak wyglądały, skąd wzięłoby się 74 wyroki na mapie?
Są też dzieci i nastolatkowie, które po prostu mówią, co je spotkało i liczni rodzice, którzy po prostu zgłaszają takie przestępstwa – problem polega na tym, że większość zgłaszała je do biskupa. Są rodzice, którzy lżejszych – zazwyczaj – przypadków nie chcą zgłaszać, aby zaoszczędzić dziecku kolejnych nieprzyjemnych przeżyć. Prokuratura miewa problemy z nakłonieniem rodziców, aby przyprowadzili dzieci na zeznania.
Do tego stereotypu nie pasuje żaden z trzech przypadków, na jakie powołują się autorki. Ani ministranci księdza Jankowskiego, ani ofiara księdza z Chodzieży, ani rezolutne dziewczynki z pogadanki o molestowaniu. Stereotypowy nie oznacza powszechny.
Są dorosłe ofiary mocno związane z Kościołem, które nie chcą tej instytucji zaszkodzić. Są też dorosłe ofiary, które z różnych względów nie chcą szukać pomsty na swoim krzywdzicielu.
„Nie chcę, żeby »poleciały głowy«, nie chcę nawet skazania księdza pedofila – on dziś poniesie wystarczającą karę” - mówi jeden z bohaterów „Zabawy w chowanego”.
„Nie chcę z tym chodzić do prokuratury z uwagi na rodzinę i ewentualne szykany w naszą stronę” – powiedział w 2013 w kurii mężczyzna, będący dorosłą ofiarą w głośniej ostatnio sprawie księdza Stanisława S. z Radomia. Do prokuratury sprawa trafiła dopiero 6 lat później.
Rodzice i dorosłe ofiary decydują się na milczenie z bardzo różnych powodów. W przypadku osób mocno związanych z Kościołem są one często umotywowane religijnie.
Kościelna pedofilia to zjawisko niezwykle zróżnicowane – wiele sytuacji wprawia zapoznającego się ze sprawą w prawdziwą konsternację. Pisanie o wielu z nich zostałoby z pewnością uznane - niesłusznie - za próbę dyskredytowania ofiar.
Sprowadzanie ich wszystkich do stereotypu ofiar, które są „ignorowane, wyśmiewane, bite” to lekka demagogia. A także myślenie ahistoryczne - inaczej pewne sprawy wyglądały 40 lat temu, inaczej dzisiaj.
W pełni zgadzam się z autorkami, że „państwo polskie traktuje Kościół katolicki w sposób uprzywilejowany i jest z nim w specyficznym, szkodliwym dla żyjących w Polsce ludzi, układzie”. To prawda dość oczywista. Celem mojego tekstu nie było podważanie istnienia takiego układu.
Jednak z tego stwierdzenia nie wynika w sposób konieczny, że państwo chroni przed odpowiedzialnością karną szeregowych księży pedofilów w sytuacji, gdy ktoś złoży doniesienie o popełnieniu przestępstwa. To byłoby po prostu głupie, a PiS głupi nie jest. Przeczą temu też fakty.
Skuteczność polityki zależy od umiejętności dostosowywania się do zmieniającej się sytuacji. Powtarzanie, że PiS chroni pedofilów w sutannach, gdy za zły dotyk wobec dwóch dziewczynek zapada na księdza wyrok 5 lat więzienia, a za zgwałcenie znajomej 17-latki przez wikarego 12 lat, zaczyna brzmieć mało wiarygodnie.
15 lat temu proboszcz z Tylawy za zły dotyk wobec sześciu dziewczynek dostał 2 lata w zawieszeniu, a jeszcze niedawno wikary z Wyszek za kilkakrotny gwałt na 14-latce 5 lat więzienia. W 2018 zapadło kilkanaście wyroków, podczas gdy dotąd zapadały 3-4 rocznie. W 2019 nie zapadł na księdza pedofila ani jeden wyrok w zawieszeniu. Nawet wyrok pół roku więzienia był bez zawiasów, co się dotąd nie zdarzało – do niedawna wyrok 2 lata więzienia praktycznie oznaczał zawieszenie wykonania kary, czyli w sumie bezkarność. W lutym 2020 w Nowym Targu ruszył największy proces księdza pedofila Mariana W., którego ofiarami było co najmniej 22 chłopców (o przestępstwach zawiadomiła kuria, która prawdopodobnie wiedziała o nich dużo wcześniej).
Jeśli dodać do tego oczekujący w Trybunale Konstytucyjnym drakoński Kodeks Karny, konieczność zmiany „przekazu dnia” staje się nagląca, żeby po prostu nie popadać w śmieszność.
Autorki polemiki z uporem próbują odwrócić uwagę od głównej przyczyny bezkarności księży, którą ja obiektywnie wskazałem. W ich narracji - mającej nieco polityczny charakter - głównym winowajcą musi być państwo. Twierdzą, że „kluczowymi” czynnikami powodującymi bezkarność księży są - obok niepowołania komisji do spraw kościelnej pedofilii – przedawnienie, religia w szkołach, brak edukacji seksualnej i słynny okólnik prokuratury, którym bracia Sekielscy „machnęli” przed oczami widzów „Zabawy w chowanego”.
Jeśli chodzi o przedawnienie, to w Trybunale Konstytucyjnym leży nowelizacja Kodeksu Karnego wydłużająca okres przedawnienia do ukończenia przez ofiarę 40 roku życia, czyli o 10 lat. Trzeba jednak pamiętać, że prawo nie działa wstecz, więc księża pedofile, których sprawy się przedawniły raczej pozostaną bezkarni. Nawet całkowite zniesienie przedawnienia nie postawiłoby kolejnych sprawców pedofilii przed sądem.
Religia w szkołach i brak edukacji seksualnej jako „kluczowe sposoby”, którymi „państwo polskie pomaga Kościołowi utrzymać zmowę milczenia wokół pedofilii” – to teza bardzo mało przekonująca. Religia w szkołach - choć szkodliwa - to nie jest coś, co narzuca nam państwo, tylko wyraz układu sił społecznych. Społeczna i polityczna debata nad oboma tymi zagadnieniami daleko wykracza poza problematykę kościelnej pedofilii.
Wprowadzenie edukacji seksualnej – a raczej po prostu pogadanki o zagrożeniu pedofilią - znacznie podniosłoby bezpieczeństwo dzieci , ale jej ewentualny brak to na pewno nie przejaw zmowy państwa z Kościołem w celu krycia księży pedofilów.
Jedno zdanie z okólnika Prokuratury Krajowej ze stycznia 2019 jest od niedawna rzekomym „dowodem” na to, że prokuratura nie ściga księży pedofilów.
Demonizowany okólnik - zdaniem autorek „nakazujący wyjątkowe łagodne traktowanie Kościoła” - ma w rzeczywistości być może niewielkie znaczenie.
Powstał dopiero w ubiegłym roku i dotyczy tylko jednej, rzadko występującej sytuacji – wystąpienia o akta procesu kościelnego. Niczego nie zakazuje, ani nie zabrania. Jeśli ksiądz pedofil nie stawał wcześniej przed sądem biskupim, problem w ogóle nie istnieje, a zwykle proces świecki odbywa się najpierw. Takie są obecnie przepisy kościelne.
Okólnik jak do tej pory miałby zastosowanie w jednej tylko, niezakończonej jeszcze sprawie. Nie wiadomo, czy niewydanie akt procesu kościelnego wywarło na nią jakiś negatywny wpływ. Wpływ dokumentu na przyszłe sprawy trudno w tej chwili ocenić, ale możliwe, że będzie znikomy.
Pamiętajmy, że pierwotną przyczyną odmowy wydania akt przez abp Stanisława Gądeckiego był tzw. „sekret papieski”, zniesiony ostatnio przez papieża Franciszka.
W rozpoczętym już po rozesłaniu okólnika śledztwie w sprawie księdza Krzysztofa L. z diecezji płockiej prokuratorzy bez przeszkód korzystają z akt procesu kościelnego. Dokumenty z własnej inicjatywy udostępniła kuria po tym, jak papież Franciszek zniósł „sekret papieski” i umożliwił dostęp do akt z procesów kościelnych. Śledztwo wszczęto po zawiadomieniu ze strony kurii.
Sprawa możliwości ponoszenia odpowiedzialności karnej przez biskupów za przenoszenie księży pedofilów między parafiami w ubiegłych latach nie została dotąd wyjaśniona przez prawników. Odpowiedzialność biskupów mogłaby pokazać tylko niezależna komisja wyłącznie do spraw pedofilii w Kościele.
Nieporównanie większe znaczenie niż okólnik Prokuratury Krajowej miało wprowadzenie w 2017 r. obowiązku zawiadamiania o przestępstwach pedofilskich, za którego niedopełnienie grożą 3 lat więzienia. W kontekście pedofilii kościelnej to przepis wycelowany głównie w biskupów, choć również w „milczących parafian”.
Kurie rzeczywiście zaczęły zgłaszać przestępstwa – dzięki temu przepisowi skazanych zostało już kilku księży i toczy się kilka kolejnych śledztw oraz procesów.
Pojawiła się też szansa na karanie biskupów, choć jak na razie żadnego nie ukarano. Zawiadomienia o podejrzeniu ukrywania wiedzy o przestępstwach pedofilskich przez biskupów złożyły Razem, Wiosna i OKO.press - niestety jakby nic się w tych sprawach na razie nie działo. Jeszcze żadnego biskupa nie pociągnięto z tego tytułu do odpowiedzialności.
Ustawa o nakazie denuncjacji działa jednak o tyle, że kurie same dość powszechnie zgłaszają księży pedofilów.
Aby rozwiązać jakąś trudność należy najpierw bez uprzedzeń zbadać sprawę, odkryć na czym polega problem i właściwie go sformułować. Jako autora kilkunastu tekstów o kościelnej pedofilii dla OKO.press uderzało mnie od dawna, że problem bezkarności księży jest źle sformułowany. Układ państwo-Kościół nie jest główną przyczyną bezkarności księży w obliczu organów ścigania. Choć gdyby działania prokuratury były skuteczniejsze, być może do więzienia trafiałoby rocznie paru księży więcej.
Sytuacja wyglądałaby też zupełnie inaczej, gdyby wcześniej wydłużono okres przedawnienia i wprowadzono obowiązek denuncjacji – w tym sensie państwo zawiodło.
Jeśli jest prawdą, że księży pedofilów jest w Polsce wielokrotnie więcej niż do tej pory zostało ujawnionych, to wiedzę o tych księżach mają nie tylko kryjący ich biskupi, ale przede wszystkim setki, a może tysiące ofiar, które nie chcą się tą wiedzą podzielić – w jakimś sensie „kryją” sprawców, którzy być może krzywdzą kolejne dzieci.
Nawet ofiary, których sprawy się przedawniły, stanowią źródło cennej informacji dla prokuratury. Mają wiedzę o księdzu pedofilu, który być może nadal działa – dokładnie tak, jak to zostało pokazane w filmach braci Sekielskich.
Największym problemem jest, jak skłonić ofiary do mówienia - jak stworzyć im warunki, aby bez oporów opowiedziały, co je spotkało i wskazały sprawców.
Warunkiem niezbędnym jest powołanie niezależnej komisji wyłącznie do spraw kościelnej pedofilii z szerokimi uprawnieniami wobec Kościoła. Obywatelski projekt takiej komisji został złożony w Sejmie.
Nawet jednak powołanie specjalnej komisji do spraw wyłącznie kościelnej pedofilii może nie rozwiązać problemu do końca. Komisja to nie sąd. Sprawy nieprzedawnione będzie odsyłać do prokuratury. Tej samej, do której dzisiaj może się samodzielnie zgłosić każda ofiara lub jej rodzice.
Jeśli ofiary kościelnej pedofilii nie przemówią z własnej woli, żadna komisja ich do tego nie zmusi.
Trzeba pamiętać również o tym, że nawet komisja nie ukarze sprawców przestępstw przedawnionych. To jest ze względów prawnych niemożliwe i nigdzie w Europie – wbrew temu co piszą autorki – tak pojętej sprawiedliwości nie wymierzono.
Przekaz jaki obecnie płynie ze strony „obrońców ofiar” nie jest zachęcający. Brzmi – państwo ci nie pomoże. Jest w układzie z Kościołem. Na razie księża mogą cię bezkarnie gwałcić, ale walczymy z tym. Bądź cierpliwy (i głosuj na nas).
Na ulicach miast pojawiają się pikiety „stop bezkarności księży”.
Co myśli mijająca je ofiara, która jednocześnie po prostu nie ma gdzie się zgłosić ze swoim problemem – chyba że do pełnomocnika do spraw ochrony dzieci i młodzieży przy kurii albo jakiejś organizacji związanej z Kościołem?
Gdzie ma zadzwonić ofiara i się zapytać, czy jeśli była molestowana w roku 2005 w wieku 9 lat, to sprawca poniesie jeszcze karę? Gdzie ma się zwrócić o bezpłatną pomoc prawną? Gdzie są punkty konsultacyjne, w których psycholog, pomógłby jej pokonać blokadę przed ujawnieniem się i wspierał podczas ewentualnego śledztwa i procesu? Kto prowadzi specjalistyczne grupy wsparcia? Gdzie wreszcie jest ktoś, kto jej powie – możesz uchronić jakieś dzieci od tragedii? I pomoże jej w tym, aby tej tragedii zapobiec.
Niemal rok temu fundacja „Nie lękajcie się” zapowiedziała zakończenie działalności (współpracowała z nią Agata Diduszko-Zyglewska i Joanna Scheuring-Wielgus). W jej miejsce miała powstać nowa organizacja z „czystą kartą”. Parę miesięcy temu ostatecznie się zlikwidowała. Nic w jej miejsce nie powstało. Przepadł pięcioletni dorobek. Setki ofiar, które zaufały Fundacji i się do niej zgłosiły – a także zgłosiły sprawców - zostały pozostawione same sobie. Także z wiedzą, którą posiadają. To cofnięcie się o parę lat. Zniknięcie Fundacji przeszło zupełnie bez echa w mediach.
Dlaczego „nikogo” to nie obeszło? Bo kwestia „milczenia ofiar” w publicznej debacie nie istnieje, podobnie jak same ofiary i ich problemy. Debata nadal koncentruje się niemal wyłącznie na dawno nieaktualnym żądaniu, aby państwo wreszcie zaczęło zamykać księży pedofilów. To temat znacznie atrakcyjniejszy dla polityków, choć od dawna odgrzewając go po raz kolejny tracą wiarygodność i niemal w niczym nie pomagają ofiarom oraz nie chronią dzieci.
Równowaga między pomaganiem ofiarom a „walką z państwem” zdecydowanie została zachwiana.
Podczas gdy politycy nadal powtarzają slogan o bezkarności księży pedofilów, prymas wzywa do rozwieszenia w każdej parafii plakatu inicjatywy "Zranieni w Kościele" z numerem telefonu zaufania, pod który mogą zadzwonić ofiary.
Autorki dziwią się, dlaczego „Kler” Smarzowskiego, publikacja Mapy kościelnej pedofilii, głośna sprawa księdza Jankowskiego i „Nie mów nikomu” Sekielskich „nie wyprowadziły w Polsce tłumów na ulicę”. Równie, a może bardziej dziwne jest to, że nie spowodowały zalewu zgłoszeń przestępstw pedofilskich księży do prokuratury ani dziesiątków kolejnych reportaży w mediach o dzieciach wykorzystanych przez duchownych.
Ofiary nadal milczą, choć tabu - jak pomnik Jankowskiego - zostało już obalone.
Zapraszam do dyskusji nad tym problemem publicystów i dziennikarzy zajmujących się pedofilią w Kościele.
Do Pań autorek: Autor nie sądzi, „że osoby molestowane lub gwałcone przez księży jako ośmio-, dziesięcio- czy dwunastolatki powinny wziąć na siebie odpowiedzialność za to, że ich rodzice nie zgłosili sprawy do prokuratury.” Natomiast – choć tego nie napisałem – rzeczywiście ubolewam, że rodzice ofiar i dorosłe ofiary nie powiadamiały organów ścigania. Wtedy kolejnych ofiar byłoby znacznie mniej.
Autor również należy do osób, które przełamaniu zmowy milczenia wokół pedofilii w Kościele w Polsce poświęciły nieco pracy.
Komentarze