0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Jakub Orzechowski / Agencja GazetaJakub Orzechowski / ...

Co mówili? Jak głosowali? Gdzie manipulowali? O co się kłócili? Co sobotę rekapitulujemy dla państwa, czym próbowali mamić nas politycy w mijającym tygodniu.

W czwartek 23 czerwca Ukraina i Mołdawia uzyskały status państw-kandydatów do Unii Europejskiej, a polskie władze natychmiast pospieszyły z gratulacjami, uwypuklając swoje zasługi w całym procesie: "Polska i kilka innych krajów przystąpiły do szerokiej akcji dyplomatycznej i nasze wysiłki okazały się skuteczne. Nasza sprawczość została dzisiaj potwierdzona i mamy ten historyczny moment osiągnięty" - stwierdził w Brukseli premier Mateusz Morawiecki.

Trudno powiedzieć, z czego się tak Morawiecki cieszy. Biorąc pod uwagę stanowisko ministrów jego rządu wobec Unii Europejskiej, powinien przecież raczej zrobić wszystko, żeby Ukraina od UE trzymała się jak najdalej. Nie namawia się przecież przyjaciół, żeby przystąpili do szajki rządzonej przez zboczeńców, dewiantów i pedofilów.

Owszem, wg ważnych ludzi na kluczowych stanowiskach w polskim rządzie, tym właśnie jest Unia - organizacją rządzoną przez pedofilów.

Przeczytaj także:

Tego samego dnia, gdy Morawiecki napawał się dumą, jego minister edukacji Przemysław Czarnek w Polskim Radiu mówił tak:

"Profesor Roszkowski pokazuje prawdę (...) o zboczeńcach i dewiantach z 1968 roku (...)

ci sami pedofile są dziś politykami Unii Europejskiej, którzy rządzą Unią Europejską".

Nowa propozycja OKO.press na pierwszy dzień weekendu. W cyklu „Sobota prawdę ci powie” znajdziecie fact-checkingi (z OKO-wym fałszometrem) zarówno z polityki polskiej, jak ze świata, bo nie tylko u nas politycy i polityczki kłamią, kręcą, konfabulują. Cofniemy się też w przeszłość, bo kłamstwo towarzyszyło całym dziejom. Będziemy rozbrajać mity i popularne złudzenia krążące po sieci i ludzkich umysłach. I pisać o błędach poznawczych, które sprawiają, że jesteśmy bezbronni wobec kłamstw. Tylko czy naprawdę jesteśmy? Nad tym też się zastanowimy.

HiT, czyli jak Czarnek zdemaskował pedofilski gang w Brukseli

Tu potrzebny jest bardziej obszerny przypis.

Minister Czarnek zdemaskował pedofilski gang Brukseli, odnosząc się do cytatu z podręcznika do nowego przedmiotu Historia i Teraźniejszość, który na uczniów szkół średnich decyzją Czarnka będzie czyhał na lekcjach już od września.

Autor książki prof. Wojciech Roszkowski cytuje w niej słowa Daniela Cohn-Bendita - legendy paryskiego buntu z maja 1968 roku i późniejszego polityka niemieckich Zielonych - który w książce z 1975 roku ("Der grosse Basar") opisywał z aprobatą relacje seksualne z dziećmi.

Cohn-Bendit tłumaczył w późniejszych latach, że jego słowa były projekcją, fikcją, tekst nazywał "prowokacją" i "wielką głupotą", ale faktem jest, że jego wypowiedzi były w całości niedopuszczalne i rzuciły złowrogi cień na przeszłość niemieckiego polityka.

Faktem jest również, że zwłaszcza w pierwszych latach po rewolucji 1968 roku, na marginesach politycznych emanacji tamtego buntu (m.in. właśnie wśród niemieckich Zielonych) pojawiały się co najmniej problematyczne idee dotyczące dziecięcej seksualności.

Podrozdział o mrocznych fenomenach na obrzeżach majowej rewolty powinien niewątpliwie pojawić się w każdej rzetelnej książce o 1968 roku, natomiast - jak się zapewne Państwo domyślacie - prof. Roszkowski zrobił z nich jej znak rozpoznawczy, a 1968 rok stał się w jego ujęciu główną przyczyną tej oto smutnej rzeczywistości, że świat zachodni jest obecnie zdemoralizowany i zdegenerowany.

Wg Roszkowskiego "seks stał się czynnością rozrywkową, odczłowieczając ludzi", a "pojękiwania" z piosenki "Je t'aime moi non plus" Jane Birkin i Serge'a Gainsbourga docierały wówczas, o zgrozo, do uszu dzieci. Ogólnie wg Roszkowskiego muzyka stała się wtedy nieznośnie głośna, a w warstwie tekstowej wykwitły "coraz bardziej dosadne słowa" (a fuj!), wyśpiewywane przez takich pożal się boże artystów jak - za przeproszeniem - The Beatles i The Roling Stones.

No, czyli jak widać, podręcznik to generalnie hit, a słuchająca Young Leosi i Maty młodzież będzie na pewno wdzięczna profesorowi Roszkowskiemu za ostrzeżenie przed zejściem na złą drogę.

Ale dość o tym, bo o książce będziemy jeszcze w OKO.press pisać. Teraz zajmijmy się zagadką, jak w swojej przenikliwości minister Czarnek wywiódł z jeremiad i skarg Roszkowskiego, że Unią Europejską rządzą pedofile.

Cohn-Bendit z rządzeniem UE nigdy nie miał nic wspólnego, przez 20 lat (do 2014 roku) był członkiem Parlamentu Europejskiego i na Unię miał mniej więcej taki wpływ jak Patryk Jaki i prof. Ryszard Legutko.

Trudno też określić mianem "pedofilki z 1968 roku" szefową Komisji Europejskiej Ursulę von der Leyen, bo miała wówczas 10 lat. W krąg podejrzanych nie łapią się również jej zastępcy: Margrethe Vestager właśnie się wtedy urodziła, Frans Timmermans miał 7 lat, a Věra Jourová - 4 lata.

Można więc przypuszczać, że znany ze swojej kolorowej i bogatej umysłowości minister Czarnek dokonał po prostu twórczej parafrazy znanej sentencji, że każdy pijak to złodziej - w jego wersji każdy urzędnik Unii Europejskiej to - że jeszcze raz zacytujemy - zboczeniec, dewiant i pedofil z 1968 roku.

Pytanie tylko - i minister powinien na nie pilnie odpowiedzieć - dlaczego w takim razie wciąż jako Polska w tej zbrodniczej Unii tkwimy. Chyba nie chcemy odpowiadać za współudział?

Ale odnotujmy też z aprobatą, że Przemysław Czarnek wobec wykorzystywania seksualnego dzieci ma dziś bardziej pryncypialne stanowisko, niż jeszcze dwa lata temu, kiedy - być może pod zgubnym wpływem Cohn-Bendita, kto wie - relatywizował je w taki sposób: "[Problem pedofilii] jest też celowo wykorzystywany do walki z Kościołem, religią, Bogiem czy chrześcijaństwem, bo choć w Kościele występuje w nie większej, a nawet mniejszej skali niż w innych środowiskach, to tylko tu jest tak mocno nagłaśniany".

Nowy delfin w polskim Zoo

Czas na tematy przyjemniejsze, bo oto w mijającym tygodniu dokonał się cud narodzin: mamy w Polsce nowego delfina. Wszystko odbyło się w oceanarium na Nowogrodzkiej, a słodki malec nazywa się Mariusz Błaszczak, o czym w obecności akuszerki Danuty Holeckiej poinformował w poniedziałek 21 czerwca w TVP szef Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński: "Minister Błaszczak [w roli wicepremiera] z całą pewnością zastąpi mnie znakomicie i sądzę też, chociaż to nie jest jeszcze ten moment, w którym mogę publicznie to ogłaszać,

że zastąpi mnie pod każdym względem, także jeśli chodzi o wszystkie funkcje".

Przekładając ezopową frazę lidera obozu władzy na język prostych ludzi, Jarosław Kaczyński ogłosił (chociaż to nie był ten moment, w którym mógł to publicznie ogłosić), że jego następcą na stanowisku prezesa Prawa i Sprawiedliwości będzie szef resortu obrony, nowy wicepremier i nowy szef komitetu ds. bezpieczeństwa narodowego. Mariusz Błaszczak właśnie.

Trzeba przyznać, że jeśli chodzi o zwiększenie populacji delfinów w Polsce, prezes Kaczyński ma większe zasługi niż program 500+ wobec rozmnażania się ludzi narodowości polskiej.

W 2018 roku nowo narodzonym okazem był obecny premier Mateusz Morawiecki, czyli wtedy "niezwykle zdolny człowiek, może najzdolniejszy w polskiej polityce po 1989 roku”.

Trzy lata później głównym okazem w delfinarium prezesa stał się prezes Orlenu Daniel Obajtek, ochrzczony mianem "Nadziei". Był Obajtek "nadzieją nie naszego obozu politycznego, nie jakiejś grupy partykularnej, tylko po prostu Polski. Wszystkich Polaków, którzy chcą po prostu dobra naszego narodu".

Nie wolno zapominać również o "delfinach wyklętych", wygonionych przez prezesa ze wspólnego akwarium: Zbigniewie Ziobrze i Andrzeju Dudzie. Razem to cztery dorodne okazy.

Przepraszamy za frywolny ton nieprzystający do doniosłego komunikatu najważniejszej osoby w państwie, ale wynika on z już całkowicie poważnej konstatacji - do słów Jarosława Kaczyńskiego na temat jego następców nie należy się przywiązywać. To komunikat skierowany do wewnątrz obozu władzy.

Po pierwsze, ma wzmacniać pozycję Mariusza Błaszczaka w rządzie jako głównego nadzorcy dwóch głównych antagonistów - Morawieckiego i Ziobry.

Po drugie, to dyscyplinujący sygnał do wyżej wymienionych, że ich narastający konflikt może mieć nieoczekiwany dla walczących efekt: nie skończy się zwycięstwem rywalizujących, ale ich obopólną porażką.

Po trzecie, to mobilizujące potrząśniecie partyjnym aparatem i przypomnienie, że w PiS wszystko zależy od wszechmogącej woli prezesa.

W OKO.press tę strategię Kaczyńskiego opisywał Witold Głowacki, porównując lidera obozu władzy do Logana Roya z produkowanego przez HBO serialu "Sukcesja":

"Roy kierując w podeszłym już wieku potężną firmą, dającą i gigantyczne pieniądze, i potężne polityczne wpływy, wciąż mami członków swej rodziny wizją tytułowego przekazania władzy, choć wcale nie zamierza się jej wyrzekać. Przeciwnie – zazdrośnie i brutalnie jej strzeże.

W kolejnych odcinkach i sezonach serialu oglądamy więc, jak Roy wynosi, a następnie w atmosferze emocjonalnego lodowatego zimna zrzuca z piedestału swe kolejne dzieci i bliskich. Relacje w rodzinie stają się coraz bardziej toksyczne, a synowie, córka, obie żony, a z czasem także pasierb i zięć płacą coraz wyższą cenę za kaprysy i atencję głowy rodu. Co jakiś czas rodzi się też w nich pragnienie przyspieszenia sukcesji, wydarcia jej Royowi z gardła, co na ogół kończy się bolesnym upadkiem.

Jedno tylko się nie zmienia – to zawsze Logan Roy pociąga za sznurki, to wokół niego koncentruje się cała sieć relacji i to on jest człowiekiem, z którym się rozmawia.

Bo umiejętnie dystrybuowane widmo sukcesji jest dla niego narzędziem utrwalania własnej władzy i utrzymywania w ryzach organizacji – jaką w tym wypadku jest firma i przenikająca się z nią rodzina".

A w przypadku prezesa Kaczyńskiego - partia. Jak skuteczna jest to metoda, świadczą doniesienia medialne z wewnątrz PiS po komunikacie prezesa: dominuje konfuzja, dezorientacja i strach.

Opozycja się waha: czy kobieta to człowiek?

Tymczasem po stronie opozycji w ostatnich dniach chyba po raz pierwszy tak wyraźnie ujawniły się dwa bloki: nie wyborcze (jeszcze?), ale realne.

Wszystko przy okazji głosowania nad obywatelskim projektem „Legalna aborcja. Bez kompromisów”, czyli ustawą legalizującą przerywanie ciąży do 12. tygodnia. Projekt został odrzucony w pierwszym czytaniu głównie głosami PiS (który jeszcze niedawno zapewniał, że żadnego obywatelskiego projektu w ten sposób nie odrzuci), ale ramię w ramię z obozem władzy głosował również cały klub PSL i dwóch z ośmiorga posłów Polski 2050.

Za dalszym procedowaniem w całości była Lewica i w ogromnej większości Koalicja Obywatelska.

To ogromna zmiana zwłaszcza w Platformie Obywatelskiej, która jeszcze w 2018 roku nie chciała poprzeć projektu "Ratujmy Kobiety", a zamiast tego zapowiadała złożenie własnego „Pakietu dla kobiet”, którego elementem miał być tzw. kompromis aborcyjny, czyli po prostu restrykcyjny zakaz aborcji z kilkoma wyjątkami.

Kolejnym zwrotem w stronę Lewicy (a przynajmniej lewicowych postulatów) była wypowiedź Donalda Tuska o polityce mieszkaniowej: "Mieszkanie jest prawem człowieka, to znaczy móc mieszkać w godnych warunkach to nie jest jakiś przywilej, to nie może być marzenie i dorobek całego życia” — powiedział 18 czerwca szef Platformy podczas spotkania z młodymi działaczami, nawiązując tym samym jednoznacznie do hasła "Mieszkanie prawem, nie towarem", skandowanym zazwyczaj podczas protestów lokatorskich i od lat używanego przez lewicowych działaczy i polityków.

Szczegółową analizę słów Tuska i pomysłów polskich partii na politykę mieszkaniową przeczytacie w OKO.press tutaj. My skupmy się na możliwych politycznych konsekwencjach wyraźnego zwrotu w PO. Czy oznacza on, że mamy do czynienia ze zjawiskiem konwergencji i wyborczy sojusz Platformy z Lewicą (raczej z Nową Lewicą, czyli SLD i Wiosną, niż z Razem) jest bliżej niż dalej? Niekoniecznie.

Po pierwsze, słowa Tuska to jedno, a poglądy głównego nurtu aktywu partyjnego - drugie, co dobrze pokazuje reakcja Tadeusza Truskolaskiego z PO na opinię, że mieszkanie jest prawem: “To kupuj młody i rozdawaj, masz takie prawo” - napisał prezydent Białegostoku do młodego działacza Lewicy.

Po drugie, nie wiemy, czy Platforma ma ochotę na sojusz polityczny, czy apetyt na wyborców Lewicy: odbicie części z nich mogłoby pozwolić partii Donalda Tuska na trwałe przekroczenie magicznej bariery 30 proc. poparcia.

Po trzecie, do tanga trzeba dwojga - ewentualny sojusz wyborczy z Platformą zapewne rozbiłby jedność lewicowej koalicji i wprowadził nowy element niepewności: Nowa Lewica (SLD i Wiosna) oraz partia Razem nie były badane sondażowo od trzech lat i o ile można przypuszczać, że pierwszy podmiot ma większe poparcie i dużo sprawniejsze struktury, to dokładne proporcje udziału w 9 proc. dla Lewicy wg badania Ipsos są nieznane.

Jakakolwiek trwała budowla nie powstanie z powyższych zamków na piasku, mijający tydzień pokazał jedno: niezależnie od ewentualnej zmiany władzy i wyborczych konfiguracji w przyszłym Sejmie prawdopodobnie wciąż większość będą miały partie opowiadające się (jednoznacznie lub pod pretekstem tzw. kompromisu) wbrew opinii publicznej za drakońskim i niespotykanym w Europie prawem antyaborcyjnym: to koalicja to PiS, PSL i Konfederacja. Nie wiemy też jak ostatecznie zachowa się Polska 2050.

W tym sojuszu kwestia, czy płód to człowiek, została bez wahania rozstrzygnięta, a odpowiedź na pytanie, czy kobieta to człowiek, wciąż jest przedmiotem debaty.

;

Udostępnij:

Michał Danielewski

Wicenaczelny OKO.press, redaktor, socjolog po Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW. W OKO.press od 2019 roku, pisze o polityce, sondażach, propagandzie. Wcześniej przez ponad 13 lat w "Gazecie Wyborczej" jako dziennikarz od spraw wszelakich, publicysta, redaktor, m.in. wydawca strony głównej Wyborcza.pl i zastępca szefa Działu Krajowego. Pochodzi z Sieradza, ma futbolowego hopla, kibicuje Widzewowi Łódź i Arsenalowi

Komentarze