Najbogatsi płacą praktycznie zerowe podatki dochodowe. Jak to robią? Sposoby bywają zaskakująco proste. Historyjka o tym, że bogatych opodatkować się nie da, służy wyłącznie ich interesom. Nie dajmy się na nią nabrać
Płacenie podatków, zamiast być aktem obywatelskiej cnoty, stało się wyłącznie przykrym obowiązkiem. Warren Buffet mówił parę lat temu, że efektywnie płaci niższe podatki niż jego sekretarka. Donald Trump chwalił się w kampanii prezydenckiej, że unika płacenia podatków. Śledztwo brytyjskiego The Times wykazało, że w latach 2016-2017 Trump oddał państwu w podatkach jedynie 750 dolarów, a we wcześniejszych latach zdarzało mu się nie płacić nic.
W Polsce debaty o nieznacznym podwyższeniu progresji podatkowej zwykle ucina się hasłami o zarzynaniu klasy średniej, mimo że większość polskich miliarderów rozlicza się według liniowej stawki PIT w wysokości 19 proc. Zmiana rezydencji podatkowej przez polskiego tenisistę, Huberta Hurkacza z Polski na Monte Carlo, gdzie efektywnie zapłaci zerowe podatki, spotkała się z pochwałami zaradności i apologią wolności wyboru.
Równocześnie żyjemy w czasach skrajnie wysokich i powiększających się nierówności. W większości państw rozwiniętych nierówności ekonomiczne rosną nieustannie od lat 80. XX wieku.
W Stanach Zjednoczonych w 1979 roku najbogatszy 1 proc. społeczeństwa inkasował około 10 proc. narodowego dochodu, a w 2019 roku już około 20 proc. W Polsce od czasów transformacji udział najbogatszych 10 proc. społeczeństwa w krajowym dochodzie wzrósł z poziomu około 20 proc. do 40 proc.
Na początku czerwca Pro Publica, organizacja zajmująca się dziennikarstwem śledczym, opublikowała dane amerykańskiego urzędu skarbowego, z których wynika, że najbogatsi Amerykanie, tacy jak Jeff Bezos czy George Soros, płacą praktycznie zerowe podatki dochodowe. Dziennikarze porównali deklarowane płatności podatkowe z majątkiem najbogatszych 25 osób z list Forbesa. Okazało się, że w latach 2014-2018 majątek tych osób wzrósł o 401 miliardów dolarów, a w podatkach zapłacili 13.6 miliardów, czyli 3,4 proc.
Nierówności rosną, a bogaci nie płacą podatków. Przypadek? Nie sądzę.
Kluczem do zrozumienia zjawiska niepłacenia podatków przez bogatych jest rozróżnienie dochodów na dochody z pracy i dochody z kapitału.
Zwykli ludzie zarabiają na życie codziennie chodząc do pracy — z końcem miesiąca otrzymują wynagrodzenie, od którego płacą podatek dochodowy. Takie dochody nazywa się dochodami z pracy. Za dochody z pracy uchodzi zwykłe wynagrodzenie, ale także dodatki pracownicze takie jak ubezpieczenie zdrowotne czy emerytalne.
W większości państw wysoko rozwiniętych dochody z pracy opodatkowane są progresywnie. Oznacza to, że lepiej zarabiający płacą proporcjonalnie wyższe podatki. Przykładowo, w Polsce mamy dwie stawki podatku PIT – 17 proc. oraz 32 proc. Jeżeli pracownik zarobi powyżej 85 tys. zł w roku, to od zarobków powyżej tej kwoty należny podatek wynosi 32 proc. W podobnym sposób, choć zwykle znacznie bardziej progresywnie, dochody z pracy opodatkowane są w Niemczech, we Francji czy w Stanach Zjednoczonych.
Najbogatsi grają według zupełnie innych reguł. Duża część dochodów osób najzamożniejszych pochodzi z kapitału – np. rent płaconych właścicielom nieruchomości czy dywidend wypłacanym akcjonariuszom. Takie dochody nazywa się dochodami kapitałowymi. Dochód z kapitału różni się od dochodu z pracy tym, że jest uzyskiwany w sposób pasywny. Posiadacz kapitału nie ponosi wysiłku związanego z wytworzeniem wartości dodanej w gospodarce. Wypożycza jedynie kapitał, który płaci mu procent z tytułu ogólnej rzadkości kapitału w gospodarce.
Kapitał opodatkowany był zwykle podobnie jak praca. Jednak w przeciągu ostatnich dekad w wielu krajach wysoko rozwiniętych obserwuje się trend spadku opodatkowania kapitału i wzrostu opodatkowania pracy.
Dlaczego? Ponieważ w latach 70. XX wieku ekonomiści skutecznie przekonali polityków do tego, że najlepsze opodatkowanie kapitału wynosi 0 proc. Twierdzono, że podatki nie powinny przeszkadzać w akumulacji kapitału, która prędzej czy później przyczyni się do wzbogacenia najuboższych. Dziś wiemy, że takie twierdzenia są dalekie od prawdy.
Nierówny dostęp do kapitału potwierdzają analizy empiryczne. Z wyliczeń Tax Policy Center wynika, że dochody przeciętnego mieszkańca Ameryki pochodzą w około 65 proc. z pracy i około 12 proc. z kapitału (reszta to transfery, świadczenia społeczne czy dochody z działalności gospodarczej). W przypadku najbogatszego 1 proc. populacji już prawie 40 proc. dochodów pochodzi z kapitału i mniej więcej tyle samo z pracy.
Ale gdy spojrzy się na jeszcze węższą grupę najbogatszego 0,1 proc., to udział dochodów kapitałowych w całkowitych dochodach wynosi nawet 50 proc.
To szacunki dla Stanów Zjednoczonych, ale praktycznie w każdej gospodarce kapitalistycznej zależność jest podobna. Zasada jest prosta – im jesteś bogatszy, tym więcej zarabiasz z tytułu posiadania kapitału.
Nierówne opodatkowanie dochodów z pracy i kapitału pozwala najbogatszym płacić znacznie niższe podatki niż reszta społeczeństwa. Dlaczego? Mechanizm jest dość prosty. Dochody kapitałowe powstają, gdy aktywa (np. akcje spółki giełdowej) sprzedawane są po wyższej cenie, niż ta, po której zostały kupione. Mowa wtedy o zrealizowanych zyskach kapitałowych. Istotne jest to, że podatek płaci się jedynie od zrealizowanych zysków kapitałowych.
Jeżeli miliarder posiada akcje, których wartość wzrosła w rok o 15 proc., ale ich nie sprzeda, to nie zapłaci podatku. Dlatego Jeff Bezos czy Elon Musk nie zapłacili prawie żadnych podatków w ostatnich latach – ponieważ zwiększali swój majątek, a nie dochody.
Gdy zrealizowane zyski kapitałowe opodatkowane są niżej niż dochody z pracy (np. z tytułu wynagrodzenia), to osoby bogate posiadają silną zachętę do manipulacji swoimi źródłami dochodów w taki sposób, aby wykazać wyższe dochody z tytułu kapitału niż pracy. W Stanach Zjednoczonych podatek od zysków kapitałowych wynosi 20 proc., a najwyższa stawka federalnego podatku dochodowego 37 proc.
Podobnie w Polsce, podatek od zysków kapitałowych (tzw. podatek Belki) wynosi 19 proc., a najwyższa stawka podatku PIT 32 proc. Kapitał jest zatem niższej opodatkowany niż dochody z pracy, co tworzy zachęty do arbitrażu i zmiany źródeł dochodu w celu optymalizacji podatkowej.
Do manipulacji źródłami dochodów najczęściej wykorzystuje się skup akcji własnych (z ang. shares buyback). Na czym polega skup akcji własnych? W uproszczeniu: na kupnie przez spółkę akcji własnych z rynku w celu zwiększenia zysków akcjonariuszy. Gdy spółka kupuje akcje od swoich akcjonariuszy, to w praktyce wypłaca im wynagrodzenie z tytułu posiadania kapitału, więc tworzy dochód, który podlega podatkowi od zysków kapitałowych. W przypadku Stanów Zjednoczonych byłoby to około 20 proc.
Dlaczego skup akcji własnych stanowi formę optymalizacji podatkowej? Ponieważ tradycyjnie spółki dystrybuowały zyski poprzez wypłatę dywidendy, która podlegała progresywnemu opodatkowaniu (tak samo jako dochody z pracy). Gdy spółka kupuje akcje własne, to akcjonariusze inkasują zyski kapitałowe, które opodatkowane są niżej niż dochody z pracy. Przed 1982 rokiem skup akcji własnych w Stanach Zjednoczonych był nielegalny. Natomiast od lat 80. XX wieku spółki skupują akcje własne na masową skalę, ponieważ pozwala im na to wzrost zysków sektora korporacyjnego.
Inną popularną strategią optymalizacyjną, stosowaną przez miliarderów, jest strategia „kupuj, pożyczaj i umieraj” (z ang. buy, borrow and die). Na czym polega? W uproszczeniu: celem strategii jest wypłata zysków kapitałowych bez ponoszenia jakichkolwiek kosztów podatkowych, a następnie przekazanie posiadanych aktywów w spadku swojej rodzinie.
Jak to działa w praktyce? Najpierw miliarder kupuje akcje spółki – np. za 10 milionów dolarów. Po kilku latach, gdy wartość akcji wzrasta o 6 proc., miliarder chce zrealizować zyski. W normalnych okolicznościach sprzedałby akcje, a od 600 tys. dolarów zapłacił podatek od zysków kapitałowych. Miliarder decyduje się jednak na pożyczenie 600 tys. dolarów od banku pod zastaw posiadanych akcji. Oznacza to, że pożyczka zostaje zabezpieczona posiadanymi przez miliardera akcjami.
Pożyczone 600 tys. dolarów miliarder może wydać na dowolny cel. Może je zainwestować, ale może równie dobrze kupić za nie posiadłość lub jacht. Jednak, co najważniejsze, nie zapłaci od nich ani dolara podatku, ponieważ od długu nie płaci się podatków.
Takie operacje miliarderzy powtarzają aż do swojej śmierci, efektywnie nie płacąc żadnych podatków od posiadanego majątku.
Co się dzieje, gdy umierają? W tym miejscu dochodzi do największej optymalizacji podatkowej. Zyski kapitałowe zwykle opodatkowane są w momencie ich zrealizowania, czyli np. sprzedaży akcji. Opodatkowuje się nadwyżkę wartości aktywów. Jeżeli nasz miliarder sprzedaje akcje, których wartość urosła o 600 tys. dolarów, to zapłaci podatek od 600 tys. dolarów. Jeżeli jednak przekaże akcje w spadku, to w przypadku ich sprzedaży spadkobierca zapłaci podatek liczony od nadwyżki wartości aktywów, która powstała już po uzyskaniu spadku, czyli nie zapłaci podatku od 600 tys. dolarów. W taki sposób miliarderzy mogą dziedziczyć majątek, od którego wzrostu nie zapłacą żadnych podatków. Stąd nazwa strategii – „kupuj, pożyczaj i umieraj”.
Nierówne opodatkowanie dochodów z kapitału i pracy jest jedną z głównych przyczyn niepłacenia podatków przez osoby najbogatsze. Jednak równie istotne jest bezpośrednie unikanie płatności podatkowych.
W ostatnich dekadach unikanie płacenia podatków przez najbogatszych z marginalnego zjawiska stało się powszechną praktyką. Według Emanuela Saeza i Gabriela Zucmana w 2018 roku najbogatsze kilka procent Amerykanów nie zapłaciło około 25 proc. należnych podatków. Wśród reszty społeczeństwa było to zaledwie około 10 proc. Jeszcze w 1973 roku najbogatsi Amerykanie unikali płacenia około 15 proc. należnych podatków – nieznacznie więcej niż uboższa część społeczeństwa. Najbogatsi unikają najczęściej płacenia podatku dochodowego i od nieruchomości, ubodzy — podatków konsumpcyjnych (np. VAT-u).
Jak się unika płacenia podatków? Najbogatsi robią to głównie za pośrednictwem spółek, które transferują zyski do rajów podatkowych. Przykładowo, Mark Zuckerberg, właściciel Facebooka posiada około 20 proc. udziałów w spółce. W 2020 roku Facebook zarobił netto około 30 miliardów dolarów. Oznacza to, że zysk przypadający na Zuckerberga wyniósł około 6 miliardów dolarów. Facebook nie wypłaca jednak dywidendy, więc 6 miliardów Zuckerberga nie podlegało podatkowi dochodowemu.
Co więcej, Facebook praktycznie nie płaci podatku CIT. W 2019 roku zapłacił jedynie około 30 milionów podatku CIT. Zyski Facebooka transferowane są do rajów podatkowych, gdzie efektywnie nie płaci podatków.
Unikanie podatku CIT jest wektorem wzrostu nierówności, ponieważ przyczynia się do wzrostu majątku najzamożniejszych. Zuckerberg zarobi znacznie więcej na wzroście cen akcji, jeżeli Facebook nie zapłaci podatku CIT. Co więcej, niższy podatek CIT oznacza więcej pieniędzy w rękach korporacji, a to pozwala im np. skupować akcje własne.
Jakie są przyczyny unikania płacenia podatków? Mowa tutaj o splocie różnych czynników – globalizacji, słabości egzekucji podatkowej czy wzroście znaczenia rajów podatkowych. Istotne jest jednak to, że w ostatnich latach dynamicznie rozwinął się sektor finansowy, który zarabia na biznesie przekrętów podatkowych.
Rynki stanowią jeden z najbardziej efektywnych mechanizmów zaspokajania ludzkich potrzeb.
Rynki są jednak obojętne na dobro wspólne i nie mają moralnych granic. Praktycznie dowolna usługa może zostać sprzedana na rynku, jeżeli tylko znajdzie się odpowiedni nabywca.
Praktyki unikania płacenia podatków wytworzyły popyt na specyficzne usługi, które nie tworzą żadnej wartości dodanej w gospodarce, a jedynie wzbogacają zamożnych podatników kosztem reszty społeczeństwa. Mowa tu o takich usługach jak doradztwo podatkowe, usługi zarządzania majątkiem (z ang. wealth management) czy usługi audytowe świadczone przez wielkie korporacje.
Takie usługi mają jeden cel – pomóc najzamożniejszym w unikaniu płacenia podatków. Czy to jest legalne? Branża specjalizują się w przekrętach podatkowych najczęściej broni swojej działalności, argumentując, że czym innym jest uchylanie się od płacenia podatków (z ang. tax evasion) oraz unikanie płacenia podatków (z ang. tax avoidance). To pierwsze jest nielegalne. To drugie - jak najbardziej legalne. Jeżeli ludzie unikają płacenia podatków, to tylko dlatego, że prawo jest dziurawe. Wina leży zatem po stronie twórców prawa, czyli aparatu państwowego.
Powyższa argumentacja jest jednak daleka od prawdy. Prawo podatkowe na całym świecie opiera się na doktrynie ekonomicznej treści (z ang. economic substance doctrine), która mówi o tym, że wszystkie transakcje muszą posiadać istotny cel ekonomiczny.
Transakcje, które nie posiadają celu ekonomicznego (np. mające na celu obniżenie opodatkowania), są uznawane za nielegalne. W związku z tym, nawet jeżeli niektóre praktyki unikania podatków nie łamią prawa, to na pewno są niezgodne z doktryną ekonomicznej treści - są więc nielegalne.
Skoro transakcje unikania opodatkowania są w praktyce nielegalne, a skarb państwa traci na nich miliardy, to dlaczego państwo nie egzekwuje skutecznie prawa podatkowego? Po pierwsze, liczba sposobów na omijanie płacenia podatków jest praktycznie nieskończona. Za unikanie opodatkowania stoją armię doskonale wykształconych prawników i konsultantów, którzy zarabiają olbrzymie pieniądze na tym biznesie. Żaden urząd skarbowy nie dysponuje takimi zasobami. Ponadto, nawet jeżeli uda się złapać przestępcę, to batalie prawne trwają zwykle latami, a państwo często bywa bezradne w starciu z najdroższymi kancelariami prawnymi.
Amerykańska socjolożka, Brooke Harrington bada biznes związany z przekrętami podatkowymi. W swoim doktoracie zajmowała się branżą zarządzania majątkiem i przeprowadziła ponad 60 wywiadów z zawodowymi konsultantami w 18 państwach. Większość z respondentów twierdziła, że społeczeństwo ich po prostu nie rozumie. Uważali się za osoby postępujące słusznie – chroniące najzamożniejszych przed drapieżnymi spadkobiercami, ułatwiające rozwój sektora finansowego w ubogich krajach czy pomagające dzieciom najzamożniejszych w rozważnym dysponowaniu majątkiem.
Harrington twierdzi jednak, że prawnicy i finansiści porzucili swoje role obrońców interesu publicznego i zostali skorumpowani przez najbogatszych.
W świecie, w którym najlepiej wykształceni profesjonaliści bronią interesu wąskiej grupy majętnych obywateli, chronienie praw społeczeństwa staje się praktycznie niemożliwe.
Każda demokracja musi poddać społecznym negocjacjom optymalnym poziom opodatkowania i rozmiar aparatu państwowego. Pomóc mogą w tym historia, statystyka czy krajowe doświadczenie. Czy drastyczne obniżki podatków ostatnich dekad były przedmiotem takiej dyskusji? Czy ktokolwiek wyrażał zgodę na lokowanie coraz to większego majątku najbogatszych w rajach podatkowych?
Niektóre zmiany były efektem decyzji politycznych. W latach 70. XX wieku Ronald Reagan drastycznie obniżył podatki w Stanach Zjednoczonych. Podobnie Donald Trump w 2017 roku.
Odejściu od progresywnych podatków za każdym razem towarzyszy jednak podobny wzór postępowania. Najpierw, najbogatsi znajdują skuteczne sposoby na obchodzenie podatków. Następnie, rządy zaczynają narzekać, że opodatkowanie najbogatszych jest praktycznie niemożliwie. Na końcu, stawki podatków zostają drastycznie obniżone. Obniżce podatków towarzyszą różne teorie ekonomiczne, które wykorzystywane są przez lobbystów jako narzędzie nacisku na rządzących.
Czynniki, które zadecydowały o wzroście skali unikania opodatkowania, były w większości niezależne od procesu demokratycznego. Przykłady? Dynamiczny rozwój drapieżnych usług finansowych, które ułatwiają przekręty podatkowe; globalizacja, pozwalająca transferować zyski do dowolnego miejsca na świecie czy błędne koło konkurencji podatkowej między państwami, które doprowadziło do drastycznego spadku podatku CIT. O tych zmianach nie decydowano w głosowaniu powszechnym. Unikanie opodatkowania przez najbogatszych nie było przedmiotem społecznych deliberacji. Dlatego triumf niesprawiedliwości podatkowej, to zaprzeczenie demokracji.
Podatki są ceną za cywilizowane społeczeństwo. W ostatnich latach potrzeby publiczne nie zmalały. Wręcz przeciwnie, wzrosły. Infrastruktura, edukacja publiczna, ochrona zdrowia czy walka ze zmianami klimatu – nie rozwiążemy żadnego z tych problemów bez podatków.
Reguła jest prosta - jeżeli najzamożniejsi przestają płacić podatki, to płaci je reszta społeczeństwa.
W 2019 roku podczas Forum Ekonomiczne w Davos holenderski historyk, Rutger Bregman mówił: „To uczucie jakbym był na konferencji dla strażaków, ale nikomu nie pozwala się mówić o wodzie (…) To żadne odkrycie! Możemy dyskutować w nieskończoność o tych wszystkich głupich działaniach filantropijnych (…) Ale powinniśmy dyskutować o podatkach. Podatki, podatki, podatki. Wszystko inne to brednie!”.
Wiara w demokrację wymaga równego udziału w demokracji wszystkich aktorów. Jeżeli dziś najsilniejsi aktorzy społeczni z własnej woli przestają płacić podatki, to kto jutro będzie wierzył w sens demokracji? Historyjka o tym, że bogatych opodatkować się nie da, służy wyłącznie ich interesom. Nie dajmy się na nią nabrać. Walka z rajami podatkowymi to walka o przyszłość demokracji. Rozmawiajmy o podatkach. Wszystko inne to brednie.
Ekonomista i socjolog. Współpracuje z ośrodkiem analitycznym SpotData i Fundacją Instrat. Wcześniej pracował w Instytucie Badań Strukturalnych. Zajmuje się głównie nierównościami, polityką publiczną i rynkiem pracy
Ekonomista i socjolog. Współpracuje z ośrodkiem analitycznym SpotData i Fundacją Instrat. Wcześniej pracował w Instytucie Badań Strukturalnych. Zajmuje się głównie nierównościami, polityką publiczną i rynkiem pracy
Komentarze