Partie demokratycznej opozycji zapowiedziały, że spotkają się z rządem, by przedyskutować strategię walki z pandemią. Władze PiS, by wprowadzić obostrzenia potrzebują wsparcia opozycji, bo są szantażowane przez antyszczepionkowców we własnych szeregach
W poniedziałek 22 listopada popołudniu piekło zamarzło.
"Postanowiłam zaprosić [do rozmów o epidemii - przyp.] wszystkich przewodniczących klubów i kół parlamentarnych, aby zobaczyć, czy jest dobra wola, inne pomysły, i czy jesteśmy w stanie ponad podziałami wypracować wspólne rozwiązania w sytuacji, która dotyczy nas wszystkich" - zapowiedziała marszałek Sejmu Elżbieta Witek.
"Mogłabym nic nie robić, ale w momencie, kiedy atakuje się rząd, że szczepienia nie idą, kiedy opozycja neguje wszystko, co robi rząd, spróbujmy pokazać, co można zrobić wspólnie" - dodała.
Również w poniedziałek do rozmów nad "wspólnym modelem dla osób niezaszczepionych" zapraszał Mateusz Morawiecki: "Chcemy z partiami opozycyjnymi ten problem wkrótce przedyskutować tak, żeby mieć jasność, czy projekt, który zaproponowaliśmy będzie miał większość, aby go wprowadzić" - deklarował.
Morawieckiemu chodzi o projekt poselski zakładający m.in. że pracodawca może niezaszczepionego pracownika przenieść na stanowisko, gdzie nie ma kontaktu z klientem
Spotkanie ma się odbyć dziś, w środę 24 listopada, o godz. 12:00. Swój udział zapowiedziały KO, Lewica, PSL i Polska 2050.
W zaproszeniu do rozmów zawarte są oczywiście zarzuty wobec opozycji, oskarżanej o bycie hamulcowym potrzebnych zmian legislacyjnych i niekonstruktywne krytykanctwo. Jeszcze do czasu poniedziałkowego zaproszenia opozycja nie wychodziła z jednoznacznymi propozycjami dotyczącymi polityki antycovidowej. Oficjalnymi stanowiskami klubów było raczej wskazywanie, by rząd ujawnił swoją strategię, a przede wszystkim zalecenia Rady Medycznej.
W tym czasie ze strony rządu słychać było jedynie wyjaśnienia, dlaczego pomimo rozpędzającej się czwartej fali nie są wprowadzane żadne rozwiązania. Usłyszeliśmy między innymi, że:
Jeszcze w wakacje zdawało się, że rząd nie planuje stosowania strategii "kto umrze, ten umrze". W przestrzeni publicznej pojawiały się półoficjalne zapowiedzi, że jesienią szczepienia mają być odpłatne, co miało zachęcić Polaków i Polki do skorzystania z "jeszcze darmowej" usługi.
Na przełomie lipca i sierpnia już w połowie krajów UE obowiązywały restrykcje dla osób niezaszczepionych. Jednym z głośniejszych przykładów była Francja, przez którą wprawdzie przetoczyły się protesty, ale gdzie jednocześnie udało się skutecznie przyspieszyć program szczepień. Atmosfera ogólnoeuropejskiej zgody co do strategii potęgowała wrażenie, że takie rozwiązania również w Polsce mogą być kwestią czasu.
Przymiarką do tego kroku były prawdopodobnie przepisy umożliwiające niewliczanie osób zaszczepionych do limitów osób mogących wziąć udział w wydarzeniach kulturalnych i sportowych. Jednak zasady te nie były powszechnie znane i – co więcej – po prostu masowo je ignorowano.
W czasie, kiedy rząd zastanawiał się, jakie właściwie podjąć kroki, antyszczepionkowcy nie próżnowali.
Napadano na punkty szczepień, nachodzono szpitale. Poseł Konfederacji Grzegorz Braun jeździł po Polsce i zapowiadał egzekucje Adama Niedzielskiego i Michała Dworczyka.
Pozostali parlamentarzyści Konfederacji używali i używają nieco mniej radykalnych środków wyrazu, ale zgadzają się z Braunem co do meritum - żadnych lockdownów, żadnych obostrzeń, żadnych przymusów. Ba, nawet żadnych zachęt do szczepień, ponieważ zachęty to według nich forma propagandy i pośredniego przymusu.
W te antyszczepionkowe działania włączyła się również część obozu Zjednoczonej Prawicy - intensywnie flirtująca i konkurująca ze skrajną prawicą na narracje Solidarna Polska, a także część parlamentarzystów PiS.
Jedna z liderek nurtu antysanitarystycznego, Anna Maria Siarkowska z PiS, powołała nawet Parlamentarny Zespół do Spraw Sanitaryzmu. To tam podczas jednego z posiedzeń Rzecznik Praw Dziecka Mikołaj Pawlak mówił, że „jesteśmy w fazie eksperymentu medycznego na dzieciach”. Drugim najważniejszym członkiem zespołu zaraz po Siarkowskiej jest Janusz Kowalski z Solidarnej Polski. Duet zasłynął w lipcu wspólnym najściem na dom dziecka.
Pod koniec października głosowano w Sejmie ustawę Konfederacji "Stop Segregacji Sanitarnej", zakładającej zakaz wprowadzania jakichkolwiek restrykcji wobec osób niezaszczepionych. Projekt upadł, bo przeciwko zagłosowały Lewica, KO oraz większość klubu PiS.
Ale Zjednoczona Prawica nie była jednomyślna. Oprócz samej Konfederacji ustawę poparło aż 13 posłów koalicji rządzącej. Byli to nie tylko parlamentarzyści z Zespołu ds. Sanitaryzmu, ale także m.in. ministrowie Michał Woś i Zbigniew Ziobro.
Skoro zatem antysanitaryzm okazał się oficjalnym poglądem części rządu, PiS zmuszony był przepychać wspomniany projekt ustawy o nowych uprawnieniach pracodawców wobec osób zaszczepionych jako inicjatywę poselską. Do zbierania podpisów oddelegowani zostali Czesław Hoc i Paweł Rychlik. Plan złożenia projektu w Sejmie zapowiedziano 18 listopada, ale jeszcze tego samego dnia zaczęły krążyć informacje, że podpisy wycofują nawet ci nieliczni, którzy zdążyli je złożyć.
Prawdą jest zatem, że PiS nie podejmuje pewnych działań w obawie przed stopnieniem słupków poparcia i ewentualnym odpływie elektoratu do Konfederacji. Ale faktem jest również, że ma w koalicji grupę kilkunastu, być może kilkudziesięciu osób, które nie poprą żadnych obostrzeń ze względu na swoje indywidualne interesy polityczne, niekoniecznie tożsame z interesami PiS.
Liczą na to, że po ewentualnym upadku projektu Zjednoczonej Prawicy, do którego być może dołożą się kwestie epidemiczne, wyborcy zapamiętają im kartę "antysanitarystyczną".
Same paszporty covidowe być może nie są tak toksycznym tematem, na jaki próbuje się je kreować. W sondażu Ipsos dla OKO.press z końca września wynika, że mają poparcie ponad połowy Polaków (52 proc.). To odwrócenie tendencji, które jeszcze widzieliśmy w badaniach z kwietnia, gdy sprzeciwiało się im aż 63 proc. respondentów.
Wśród elektoratów opozycji poparcie dla paszportów sięga 65 proc. (Lewica), a nawet 74 proc. (KO), a wśród wyborców PiS wynosi 53 proc. Różnice nie są zatem drastyczne.
Na razie żadne z ugrupowań opozycyjnych nie mówi natomiast o obowiązkowych szczepieniach.
Ale to nie podziału odpowiedzialności za paszporty covidowe najbardziej wygląda PiS. Nawet jeśli z pomocą opozycji dojdzie do uchwalenia tych przepisów, to ich działanie odczujemy najprawdopodobniej dopiero przy kolejnej fali zachorowań. Tymczasem przed nami kilka tygodni dalszych wzrostów, które zabiją tysiące Polek i Polaków i mogą doprowadzić do zatoru systemu ochrony zdrowia. Katastrofa już jest nie do uniknięcia i ktoś będzie musiał za nią wziąć odpowiedzialność.
Zdrowie
Elżbieta Witek
antyszczepionkowcy
COVID-19
koronawirus
paszport szczepionkowy
szczepienia przeciw COVID-19
Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.
Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.
Komentarze