Jeśli cokolwiek dotąd mogło zapewnić Kaczyńskiemu, Morawieckiemu i Dudzie nieco lepsze miejsce w historii niż to, które przypadło sanacyjnym pułkownikom, to była to ich reakcja na rosyjską agresję na Ukrainę. Zamiast tego wybrali jednak doraźną kampanijną korzyść
Prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski miał sporo racji, nazywając w Nowym Jorku nową polsko-ukraińską wojnę handlowo dyplomatyczną „thrillerem”. Nie uwzględnił jednak tego, że ten thriller rozgrywa się przede wszystkim w polskiej polityce wewnętrznej.
Oraz że Prawo i Sprawiedliwość już od progu kampanii wyborczej intensywnie testowało, jakie doraźne korzyści polityczne może przynieść polskiemu obozowi władzy ogłoszenie ochłodzenia stosunków – czy nawet zerwania – z Ukrainą. Stawką są tu głosy tej części prawicowego elektoratu, która stopniowo odwracała się od Ukrainy, zajmując czasem otwarcie, a czasem półotwarcie prorosyjskie stanowisko i najczęściej skłaniając się do głosowania na Konfederację.
To cyniczna i wykalkulowana gra – obliczona na wywołanie sprzyjających PiS-owi przedwyborczych emocji.
Rządząca partia, która długo równoważyła sondażowe problemy „efektem flagi” wynikającym z zaangażowania Polaków po stronie Ukrainy, teraz zmienia front – po to, by odbijać wyborców Konfederacji.
W ten sposób spełnia się czarny scenariusz motywowanego doraźnymi interesami polityki wewnętrznej zerwania Polski z Ukrainą, który w rozmowie z Edwardem Krzemieniem zarysował w sierpniu w OKO.press Mirosław Czech, w latach 2016-2019 doradca władz Ukrainy.
W czwartek 21 września 2023 na ukraińskie miasta po raz kolejny spadły rosyjskie rakiety. Rosjanie z nie mniej niż 10 bombowców strategicznych Tu-95 startujących z bazy Engels wystrzelili 43 pociski manewrujące. 36 z nich udało się zestrzelić ukraińskiej obronie przeciwlotniczej, jednak 7 uderzyło w cele. Kolejne zniszczenia wyrządziły szczątki zestrzelonych rakiet. Między innymi w Kijowie.
W wyniku tej fali ataków zginęły 2 osoby, 26 zostało rannych.
A w nocy poprzedzającej start rosyjskich bombowców światowe agencje na podstawie wyjątkowo nieodpowiedzialnej wypowiedzi premiera Mateusza Morawieckiego ogłaszały, że „Polska nie zbroi już Ukrainy”.
Ten najnowszy kryzys w relacjach Polski i Ukrainy eskalował w nieprawdopodobnie szybkim tempie. Wystarczyło zaledwie 5 dni, by można było mówić o realnej wojnie handlowej, której towarzyszy napięcie zarówno na poziomie dyplomatycznym, jak i na szczytach władzy.
Być może jeszcze nastąpi otrzeźwienie – o czym wydaje się świadczyć dzisiejszy komunikat ukraińskiego ministerstwa rolnictwa. Według niego po rozmowie ministrów Tarasa Kaczki (Ukraina) i Roberta Telusa (Polska) oba kraje zgodziły się, że wypracują satysfakcjonujące obie strony rozwiązanie problemu ze zbożem.
Niemniej tak silnego napięcia w relacjach Polski i Ukrainy nie było od lat. Najpierw – 16 września – stało się to, czego wszyscy się spodziewali. Komisja Europejska ogłosiła zniesienie zakazu importu ukraińskiego zboża do Unii.
Obowiązywał on do 15 września – i choć formalnie miał charakter embarga, był wynikiem żmudnych negocjacji z Ukrainą, Polską, Węgrami i Słowacją prowadzonych po wybuchu pierwszego, wiosennego kryzysu zbożowego.
W wyniku tych rokowań ustalono, że od 16 września unijne embargo ma zostać zniesione, za to Ukraina zobowiązała się do uruchomienia systemu ścisłego licencjonowania eksportu czterech rodzajów produktów rolnych: pszenicy, kukurydzy, rzepaku i słonecznika. Chodziło o to, by Unia nie była rynkiem docelowym tego eksportu – miał on trafiać do tradycyjnych odbiorców ukraińskiego zboża, czyli głównie krajów Bliskiego Wschodu i Afryki.
Także od 16 września – tyle że od północy Polska (razem z Węgrami i Słowacją) wprowadziła własne jednostronne embargo na ukraińskie zboże. Więcej na ten temat w osobnym materiale Marcela Wandasa w OKO.press. Ukraina z kolei zapowiedziała wprowadzenie embarga na polskie warzywa i owoce.
Prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski odpowiedział na ruch Polski dopiero 19 września w Nowym Jorku. W trakcie Zgromadzenia Ogólnego ONZ.
Demonstracyjnie wyszedł z posiedzenia przed przemówieniem Andrzeja Dudy. We własnej mowie zaś, nie wymieniając żadnego z krajów, które wprowadziły embargo, stwierdził natomiast, że „Niepokojące jest, jak niektórzy z naszych przyjaciół w Europie grają na solidarności w teatrze politycznym, urządzając thriller w kwestii zboża. Może się wydawać, że odgrywają własną rolę, ale tak naprawdę pomagają przygotować grunt dla Moskwy”.
Choć Andrzej Duda dość wyraźnie (i zapewne bez porozumienia z własnym obozem politycznym) liczył na to, że uda mu się odegrać rolę mediatora w tym kryzysie, Zełenski nie chciał się z nim spotkać w Nowym Jorku w cztery oczy.
Duda zareagował na ten zawód bardzo emocjonalnie i w charakterystycznym dla siebie rozlewnym stylu:
„Mamy trochę do czynienia tak jak z tonącym. Każdy, kto kiedykolwiek brał udział w ratowaniu tonącego, wie o tym, że człowiek tonący jest niesłychanie niebezpieczny, że może pociągnąć w głębiny.
Ma siłę niewyobrażalną na skutek obawy osobistej, wpływu adrenaliny i może po prostu utopić ratującego. Mówi się, że tonący brzytwy się chwyta i rzeczywiście tonący chwyta się wszystkiego, czego się da. Trochę jest to taka sytuacja jak między Polską i Ukrainą.
Ukraina jest pod napaścią rosyjską, bez wątpienia w bardzo trudnej sytuacji, chwyta się wszystkiego, czego się da. Czy można mieć o to do niej pretensje? Oczywiście, że można mieć pretensje.
Czy trzeba działać tak, żeby się obronić przed uczynieniem szkody przez tonącego? Oczywiście, że musimy tak działać, żeby się obronić przed uczynieniem nam szkody, bo jak tonący doprowadzi do szkody i nas utopi, to nie dostanie pomocy.
Więc to my musimy pilnować naszych interesów i będziemy to robić skutecznie i zdecydowanie” – mówił Duda nie do Zełenskiego, który słuchać go nie chciał, lecz do dziennikarzy na briefingu przed siedzibą ONZ.
Na te słowa Dudy zastrzygła uszami osławiona rzeczniczka rosyjskiego MSZ Maria Zacharowa. Kremlowska propagandystka ogłosiła na Telegramie, że jeszcze nigdy dotąd nie zgadzała się tak bardzo z prezydentem Polski.
W protekcjonalnym tonie dodała, że „Brakuje małego, ale bardzo ważnego wyjaśnienia. Oficjalnie Warszawa, która regularnie uczestniczyła w zmianach reżimu w tym kraju (Ukrainie – przyp. red.), także pomogła zepchnąć ją na dno. Aby ukraiński sąsiad na pewno nie wypłynął na powierzchnię, całe NATO, w tym współczujące władze polskie, przywiązują mu do nóg coś cięższego: pociski, drony, czołgi”.
Mamy w OKO.press nowy program polityczny! Co tydzień w czwartki Dominika Sitnicka i Agata Szczęśniak opisują i komentują rzeczywistość polityczną. Czasami na poważnie, kiedy indziej z lekkim przymrużeniem oka. Sprawdźcie najnowszy odcinek: https://www.youtube.com/playlist?list=PLtvjdkxi9_FFKd_k5GZwzNLREdxwPC4LN
Kariery w kremlowskiej propagandzie pozazdrościł najwyraźniej Dudzie premier Mateusz Morawiecki. W środę 20 września wieczorem na antenie Polsatu szef rządu PiS ogłosił, że Polska „nie przekazuje już uzbrojenia na Ukrainę, my teraz sami się zbroimy w najnowocześniejszą broń”.
Choć był to tylko jeden z wątków typowo kampanijnego wywiadu, a Morawiecki nieudolnie usiłował akcentować w ten sposób PiS-owskie plany rozbudowy armii, w świat poszedł tylko ten jeden przekaz „Polska nie zbroi już Ukrainy”.
Słowa Morawieckiego, podobnie jak wcześniej Dudy, również doceniła rosyjska propaganda. „Polska odmawia dostarczania broni Ukrainie, ponieważ nie wierzy już, że Ukraina jest w stanie nadal wspierać «antyrosyjską chimerę». Warszawa wyraża tu opinię ukształtowaną przez swoich władców w Stanach Zjednoczonych" – powiedział w czwartek agencji RIA Nowosti niejaki Aleksiej Martynow, dyrektor Międzynarodowego Instytutu Państw Współczesnych i profesor nadzwyczajny rządowej Akademii Finansów.
Po drodze padła jeszcze szokująca deklaracja rzecznika rządu Piotra Müllera. We wtorek 19 września w Polsat News zapowiedział on, że Polska zamierza odebrać świadczenia socjalne i inne formy pomocy przyznane uchodźcom z Ukrainy. Więcej na ten temat w osobnym materiale Juli Theus.
Niezależnie od tego, jak wiele wynika tu z niedostatków kompetencji czołowych polityków Zjednoczonej Prawicy, wiele wskazuje na to, że nie mamy do czynienia z chwilowym kryzysem, który w ciągu kilku dni zapłonął jak pochodnia, by niedługo później równie gwałtownie zgasnąć, lecz z całkiem realnym zwrotem w polityce polskiego obozu władzy względem Ukrainy.
PiS testował taką woltę już w kwietniu, gdy wybuchł pierwszy kryzys z ukraińskim zbożem w roli głównej. Jarosław Kaczyński, który nie pełnił wtedy żadnej funkcji w rządzie, za to przemawiał na lokalnym wiecu wyborczym, ogłosił nagłe wprowadzenie przez Polskę embarga na ukraińskie zboże.
Kijów został wtedy potraktowany przez Warszawę dosłownie z buta – nie było ostrzeżenia, a decyzja została ogłoszona nagle i w okolicznościach niemających nic wspólnego z dobrymi standardami dyplomacji.
Problem został rozwiązany dzięki aktywnej interwencji Stanów Zjednoczonych i Unii Europejskiej. Ostatecznie na początku maja weszło w życie embargo ustanowione przez Komisję Europejską. A Ukrainie zostały postawione wspomniane już warunki uporządkowania eksportu, zanim embargo zostanie zniesione. Stosunki Polski i Ukrainy na dłuższą chwilę powróciły do normy.
Jawny sygnał do antyukraińskiego zwrotu został przez prezesa PiS wydany dopiero w lipcu. Z okazji rocznicy Rzezi Wołynia, Jarosław Kaczyński wystąpił w Polskim Radiu i orzekł, że jeśli chodzi o wojenne okrucieństwo „trudno pod tym względem pobić Niemców, ale niestety Ukraińcom to się udało".
W tej samej rozmowie Kaczyński domagał się „stawiania sprawy naszych interesów w sposób zdecydowany” – i chodziło tu zarówno o kwestię zboża, jak i rozliczenia rzezi wołyńskiej.
W nieoficjalnych rozmowach politycy PiS tłumaczyli to wtedy „potrzebą zagospodarowania antyukraińskich nastrojów” i snuli opowieści, że to „ruch wyprzedzający” wobec kampanijnych działań Konfederacji.
Chwilę później prezydencki minister Marcin Przydacz rozpoczął kampanię wypominania Ukrainie rzekomej niewdzięczności względem naszego kraju.
„Ukraina powinna bardziej doceniać wkład Polski w wojnę i w pomoc dla Ukrainy” – stwierdził wtedy Przydacz. Ukraina zareagowała na to ostro.
Polski ambasador w Kijowie został wezwany do ukraińskiego MSZ. Po kilku gniewnych pomrukach z obu stron wiele mogło wskazywać na to, że konflikt został ponownie załagodzony. Ale w rzeczywistości wtedy już tykał zegar ustawiony na 15 września, czyli na przypadający dokładnie na miesiąc przed polskimi wyborami dzień wygaśnięcia unijnego embarga na zboże.
Wtedy też – w sierpniu – uruchomiony został w przekazie rządu PiS motyw „Ukrainy niewdzięcznej” – dotąd obecny właściwie tylko we wpisach w mediach społecznościowych środowisk prorosyjskich i w wypowiedziach niektórych Konfederatów.
Obecnie to jeden z leitmotivów propagandy PiS w odniesieniu do Ukrainy.
To wszystko to reakcja PiS-u na trendy obserwowane w badaniach postaw społecznych od co najmniej kilku miesięcy. Część Polaków zaczęła odczuwać zmęczenie przeciągającą się wojną i niecierpliwić się obecnością w Polsce uchodźców z Ukrainy. Była to woda na młyn dla Konfederacji – jawnie domagającej się zerwania ze szczególnym traktowaniem Ukrainy i Ukraińców przez Polskie władze.
W sondażach Ipsos dla OKO.press i TOK FM po raz pierwszy odnotowaliśmy tego rodzaju zmianę w marcu. Wtedy okazało się, że polskie młode kobiety bardziej niechętnie patrzą na obecność w Polsce uchodźczyń z Ukrainy niż ich rówieśnicy. W porównaniu z listopadem 2022 roku z 25 do 30 procent wzrósł zaś odsetek ogółu badanych deklarujących negatywny stosunek do obecności w Polsce Ukrainek i Ukraińców.
Czerwcowy sondaż IPSOS dla OKO.press i TOK FM wskazał już czarno na białym, że jeśli chodzi o stosunek do Ukraińców przebywających w Polsce, radykalizują się szczególnie mocno wyborcy Konfederacji.
Jednocześnie w sondażach różnych ośrodków badawczych od wiosny widoczny był stopniowy wzrost notowań Konfederatów. Większość interpretacji wiązała to ze wzrostem nastrojów antyukraińskich.
Osobną kwestią były problemy z notowaniami PiS-u na wsi w związku z kwestią ukraińskiego zboża. Wprawdzie krajowi mali producenci zboża nie są już grupą elektoratu, która mogłaby przesądzić o wyniku wyborów, jednak w okolicznościach, w których PiS walczy o każdy punkt procentowy poparcia, jest to kwestia dla partii jak najbardziej istotna.
Antyukraiński zwrot Prawa i Sprawiedliwości i związanego z nim obozu władzy jest motywowany właśnie tymi trendami sondażowymi. PiS chce dopasować się do nastrojów antyukraińsko nastawionej części prawicowego elektoratu i w ten sposób zamienić wsparcie dla Ukrainy na głosy w wyborach. Tylko za jaką cenę?
Na tle całej ponurej krajowej i międzynarodowej działalności obozu władzy pomoc udzielana Ukrainie od 22 lutego 2022 roku przez rząd PiS i prezydenta Andrzeja Dudę była wręcz aktem strzelistym.
Jeśli cokolwiek dotąd mogło zapewnić Kaczyńskiemu, Morawieckiemu, Dudzie, ba, nawet Błaszczakowi miejsce w historii nieco lepsze niż to, które przypadło sanacyjnym pułkownikom, to było to właśnie ich reakcja na rosyjską pełnoskalową agresję na Ukrainę.
Oparta na prawidłowej ocenie rosyjskiego zagrożenia, zgodna z polską racją stanu i interesami polskiego państwa a przy tym humanitarna.
Polska była dotąd w absolutnej czołówce państw wspierających walczący kraj. Ukraina otrzymywała stąd bezprecedensową pomoc militarną, humanitarną, ekonomiczną i polityczną. To rządzona przez PiS Polska jako jedno z pierwszych państw świata wysyłała Ukrainie ręczną broń przeciwlotniczą i przeciwpancerną, tak potrzebną w pierwszym etapie wojny.
Bezprecedensowa była skala pomocy udzielonej uchodźcom z Ukrainy – choć to akurat większa zasługa polskiego społeczeństwa niż rządu. To nasz kraj oddał następnie Siłom Zbrojnym Ukrainy praktycznie całe posowieckie uzbrojenie pancerne i artyleryjskie, jakim dotąd dysponował – w tym kilkaset czołgów z rodziny T-72 i również kilkaset bojowych wozów piechoty i pojazdów innych typów.
To wreszcie Polska na przełomie 2022 i 2023 roku odegrała kluczową rolę w decyzji NATO o rozpoczęciu przekazywania Ukrainie nowoczesnego sprzętu ciężkiego zachodniej produkcji.
To wszystko PiS właśnie w ekspresowym tempie zaprzepaszcza. Od szansy na nieco lepsze miejsce w historii niż to, na które dotąd zasługiwał, cenniejsza dla Jarosława Kaczyńskiego okazała się iluzoryczna wciąż nadzieja na odebranie jakiejś części głosów Konfederacji.
Świat
Władza
Wybory
Joe Biden
Jarosław Kaczyński
Mateusz Morawiecki
Władimir Putin
Wołodymyr Zełenski
Konfederacja
Prawo i Sprawiedliwość
Unia Europejska
Dzieci z Ukrainy
embargo na zboże
kryzys zbożowy
Ukraina
wojna w Ukrainie
Dziennikarz, publicysta. Pracował w "Dzienniku Polska Europa Świat" i w "Polsce The Times". W OKO.press pisze o polityce i sprawach okołopolitycznych.
Dziennikarz, publicysta. Pracował w "Dzienniku Polska Europa Świat" i w "Polsce The Times". W OKO.press pisze o polityce i sprawach okołopolitycznych.
Komentarze