0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Wyborcza.plFot. Sławomir Kamińs...

9 marca 2023 grupa parlamentarzystów PiS przyniosła na salę plenarną Sejmu RP portrety Jana Pawła II. Uzbrojeni w wizerunki papieża posłowie pozowali z kolei do szeregu portretów zbiorowych, a te natychmiast obiegły media (nie tylko) społecznościowe. Nieprędko zapomnimy o tym zdarzeniu - zwielokrotniony obraz działa na emocje. Jakie? Zależy, kto patrzy. Sposób prezentacji tych zdjęć w mediach społecznościowych wiele mówi o współczesnej Polsce, o toczącej się tu wojnie kulturowej i narastającej polaryzacji. Poseł PiS Jan Mosiński zamieścił jedno z nich na Twitterze, komentując ze wzruszeniem: „Obronimy to wielkie dziedzictwo, które współtworzył Ojciec Święty Jan Paweł II, któremu na imię Polska”. Przemysław Witkowski, lewicowy publicysta, badacz skrajnej prawicy w Polsce, wrzucił fotkę z nieco szerszym planem na swój fejsbookowy profil ze wstępem: „Branie LSD jest w Polsce absolutnie zbędne, bo poczucie dziwności i odrealnienia Polski Sejm dostarcza wszystkim zupełnie za darmo”. Z jednej strony patos, z drugiej sarkazm.

Z jednej sklejenie Polski z kultem Jana Pawła, z drugiej sugestia, że PiS odkleił się od rzeczywistości.

Jakie są reguły kulturowej i politycznej gry, która toczy się obecnie wokół papieża? I jaka jest symboliczna logika samego gestu – co właściwie oznacza „obrona dobrego imienia św. Jana Pawła II” i nazwanie ustaleń dziennikarzy „haniebną nagonką”? Czy PiS ma szanse zajechać na obronie Naszego Papieża do wyborczego triumfu? I co zrobić, by mu się nie udało?

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie

Przeczytaj także:

Mleko się rozlało

Linia podziału jest z pozoru wyraźna. Z jednej strony obietnica, że będziemy trwać w zaprzeczeniu, a polskość na wieki pozostanie tożsama z „dziedzictwem” JP2. Z drugiej strony propozycja, by jednak przyjąć do wiadomości ustalenia Marcina Gutowskiego i Ekke Overbeeka i postąpić stosownie do tej wiedzy, czyli się z kultem papieża pożegnać. Dwie perspektywy: niezmąconej niczym wiary w niewinność świętego i wielkiej kulturowej zmiany, bolesnego rozliczenia z przeszłością i, jak się można spodziewać, stopniowej laicyzacji.

Warto sobie uświadomić, że jest to wybór pozorny. Mleko się rozlało. Poznaliśmy prawdę. Wiemy, że Wojtyła wiedział o seksualnych nadużyciach wobec dzieci i chronił księży, którzy się ich dopuścili. Wiedzą to także PiS-owscy propagandyści. Można przez jakiś czas odsuwać tę prawdę, deklarując, że czekamy na otwarcie kościelnych archiwów, albo, ostrzej, zarzucając holenderskiemu dziennikarzowi niechęć do papieża i wiarę w SB-eckie papiery. Jednak gwałty na dzieciach to fakt; sprawcy tych gwałtów zachęcani łagodnie do pokuty i przesuwani do innych parafii – tu nie ma żadnych wątpliwości.

Prędzej czy później te fakty – i ich moralny ciężar – przebiją się do społecznej świadomości.

Tak jak do świadomości Irlandczyków w latach 90. dotarła prawda o okrucieństwach dokonywanych przez zakonnice w pralniach Magdalenek, a dekadę temu – o zbiorowych grobach dzieci w Tuam. Nie mamy wyboru między wiedzą i niewiedzą. Pytanie jest raczej takie, na jakich warunkach wiedza zadomowi się w polskiej kulturze – czy jako nagła i niespodziewana katastrofa, rozpad zbiorowej tożsamości, czy raczej stopniowo, jako nieuchronna zmiana kulturowa, zmiana, która de facto zachodzi powoli od kilkunastu lat. Na razie w mediach odbywa się panika moralna, na której kapitał polityczny zbija Kaczyński. Opozycja uznała, że najlepiej będzie aferę z papieżem przeczekać, bo świętość JP2 to nadal potężne tabu.

Milczenie nie jest jednak niczym innym jak zgodą na grę, którą prowadzi PiS. I trzeba przyznać, że robi to zręcznie.

Upadek autorytetu wywołuje gigantyczny lęk i gniew, a te emocje w pierwszych miesiącach powodują odruch wyparcia. PiS słusznie kalkuluje, że na obronie czci JPII może dojechać do jesiennych wyborów. Że wysiłek towarzyszący zaprzeczeniu, odpowiednio podsycany przez rządowe media, będzie budował wyborczą wspólnotę.

Widzowie TVP dowiadują się więc, że Ekke Overbeek kocha Rosję. Telewizja dodaje też otuchy Polakom, donosząc, że „W piątym meczu półfinałowym ekstraligi hokeja na lodzie pomiędzy Comarch Cracovią a GKS Katowice kibice „Pasów” skupili się nie tylko na sportowych zmaganiach. Oprócz flag wywiesili transparent »TVN kłamie, JP II świętym pozostanie. Łapy precz od Ojca Świętego«”.

Czy wzmacniając lęk i chwaląc zaprzeczenie, można wygrać wybory? Na pewno warto próbować. Jeśli opozycja pozostanie bierna, jeśli wycofa się, uznając naruszenie papieskiego tabu za katastrofalną gafę, którą należy puścić w niepamięć, jeśli nie zaproponuje własnej opowieści – PiS-owski scenariusz ma duże szanse się ziścić.

Wojny kulturowe – jak to działa?

Spór o papieża to klasyczny przykład batalii toczonej w ramach wojny kulturowej. Wojny te dotyczą różnych tematów – żelazny zestaw to aborcja, prawa LGBT, symbole religijne, kontrowersyjne dzieła sztuki, stosunek do historii. Jednak w gruncie rzeczy zawsze chodzi o zbiorową tożsamość. Kim jesteśmy jako wspólnota? W co właściwie wierzymy? Kogo chcemy wykluczyć?

Rozstrzygnięcia w poszczególnych kwestiach dokonują się w sądach, trybunałach, czy parlamentach, ale rzadko okazują się trwałe, bo same spory pozostają nierozstrzygalne. Inaczej niż w kwestiach ekonomicznych, tu żadna ze stron nie chce kompromisu, każda okopuje się na swoim terytorium, demonizując przeciwnika.

W efekcie zmienia się sama logika politycznych podziałów i możliwych koalicji. W miejsce klasycznej prawicy i lewicy, czyli ugrupowań różniących się stosunkiem do kwestii gospodarczych, wyłaniają się dwa wrogie obozy: konserwatyści i postępowcy. Dynamika ta jest świetnie opisana na przykładzie Stanów Zjednoczonych, gdzie wojny kulturowe rozpoczęte pod koniec lat 70. sojuszem Republikanów i religijnej prawicy trwały przez kolejne dekady, a ich ostatnią spektakularną odsłoną był atak na Kapitol z 6 stycznia 2021.

W ostatniej dekadzie wojny kulturowe przeobraziły się w konflikty klasowe, doprowadzając do zwycięstwa populistów takich jak Trump, Kaczyński czy Bolsonaro. Niektórzy badacze opisują ten podział także w kategoriach stosunku do globalizacji – jako wrogość między tymi, którzy czują się obywatelami świata, i ludźmi „stąd”, przywiązanymi do lokalnych tradycji i wartości anty-globalistami. To do tych ostatnich skierowany jest PiS-owski przekaz dotyczący Papieża Polaka – niech sobie świat myśli o Naszym Papieżu, co chce, my tu w Polsce „obronimy jego dziedzictwo”.

Wojny kulturowe mają tę ciekawą właściwość, że kolejne rozgrywki inicjuje obóz konserwatywny, dbając, by toczyły się na jego terytorium. I zwykle wygrywa, bo strona przeciwna ma kłopot z językiem wartości. Dowiadujemy się, że chodzi o „obronę tradycji” lub „wartości rodzinnych”, które zostały bestialsko i bezprawnie naruszone. Pretekstem bywa zdarzenie lub zjawisko kulturowe świadczące o istnieniu ludzi o poglądach innych niż konserwatywne – kontrowersyjny spektakl, dzieło sztuki, reportaż czy książka. Ów pretekst zostaje następnie opisany w tonie alarmistycznym, w kategoriach obrazy uczuć religijnych, czy wręcz profanacji, zagrożenia niewinnych dzieci, czy – jak w tym przypadku – aksjologicznej i tożsamościowej katastrofy.

Co na to druga strona? Często niestety niewiele.

Logika populistycznej nagonki jest taka, że strona liberalno-lewicowa niemal zawsze pozostaje w defensywie. Milczy jakby zawstydzona, gdy tymczasem zostaje napiętnowana jako elita, wrogowie zwykłych ludzi. Czasem coś powie o pluralizmie światopoglądowym, prawach mniejszości, czy wolności słowa, ale zasadniczo strategia jest taka, że trzeba przeczekać nawałnicę, nie drażnić, nie dolewać oliwy do ognia.

W Polsce w ostatnich latach za pretekst do takich wzmożeń posłużyły m.in. ratyfikacja Konwencji Stambulskiej (rzekomo nośnik „ideologii gender”), podpisana przez Rafała Trzaskowskiego w Warszawie deklaracja LGBT+ (znowu gender), symbole użyte podczas kobiecych protestów (symbol „Polki Walczące”, błyskawica, słowo „wypierdalać”), spektakl „Klątwa” Olivera Frljicia w warszawskim Teatrze Powszechnym, czy pomnik Złotej Waginy Iwony Demko w Teatrze Dramatycznym w Warszawie.

Przykłady można mnożyć. Do zabawniejszych należy niedawna panika moralna wokół owadów, które rzekomo każe nam jeść Unia Europejska. Cel jest zawsze ten sam: wywołać lęk, pogłębić polaryzację, zmobilizować elektorat i zagnać przeciwników politycznych do narożnika. Oto zwyrodnialcy, którzy chcą zmieniać dzieciom płeć, nakarmić was robakami, sprofanować świętości. Zdrajcy narodowi, nie-Polacy. Ten właśnie efekt próbuje obecnie osiągnąć PiS za pomocą wzmożenia wokół Jana Pawła II. Tym razem oprócz lęku uruchomiono inną potężną broń – nostalgię. Przyjrzyjmy mu się bliżej.

Wspomnienia jako polityczny oręż

„Zostanie pustka” – tak brzmi tytuł tekstu Piotra Zaremby w „Rzeczpospolitej” o skutkach „wygnania Jana Pawła II” z panteonu polskości. Tekstów o podobnym przesłaniu ukazało się w ostatnich dniach dziesiątki – co ciekawe, także w prasie liberalnej, zwłaszcza w "Gazecie Wyborczej".

Skąd przekonanie, że bez kultu Jana Pawła II nie ma Polski?

Stawiam tezę, że mamy do czynienia z upolitycznioną nostalgią. Chodzi o taki obraz przeszłości, w którym minione zdarzenia przedstawione są jednostronnie i wybiórczo, a jednocześnie nasycone sensem i pełnią. Wobec nostalgicznych wyobrażeń o przeszłości – zwłaszcza tych, które utrwaliły się w zbiorowej wyobraźni poprzez popkulturę – wiedza historyczna jest bezradna. Nostalgia nie znosi komplikacji. Nostalgia jest o tym, że byliśmy piękni, młodzi i niewinni. Nostalgia to wieczne teraz. Upolitycznienie nostalgii to obietnica, że nic się nie zmieni.

Nieprzypadkowo wykorzystane w Sejmie zdjęcia papieża pochodzą z początków jego pontyfikatu. Nie chodzi tu o przywołanie Wojtyły jako postaci historycznej, lecz narosłych wokół niego wspomnień i emocji. Zdjęcia papieża w rękach posłów mówią: oto my, oto polskość, nasza młodość. Ta szczególna emocja – wspólnotowa ekstaza, radość, duma nadzieja – którą poczuliśmy 16 października 1978 roku na wieść, że Karol Wojtyła został papieżem. W mojej rodzinie opowiada się anegdotę, która świetnie ten klimat oddaje. Dotyczy ona „babci klozetowej” – swoją drogą, to postać dla nostalgicznej pamięci o czasach PRL-u emblematyczna – która witała gości tego przybytku radosnym okrzykiem: „Nasi wygrali Konklawe!”.

Wspólnota ponad podziałami, duma, nadzieja – znaczna część Polaków łączy te emocje z wyborem Wojtyły na papieża, z pielgrzymką papieską z 1979 roku i karnawałem „Solidarności”. I na tych emocjach – na upolitycznionej nostalgii – PiS zbija obecnie polityczny kapitał. Przekaz ma charakter pokoleniowy. Skierowany jest wyłącznie do Polaków po 50-tce – nieco młodsi doświadczyli papieskiej polskości w wersji zapośredniczonej, rozcieńczonej, a najmłodsze pokolenie – wcale. Tych starszych jest jednak wystarczająco wielu, by na upolitycznionej nostalgii opłacało się opierać wyborczą kalkulację.

Dobrze użyta fotografia ma wielką moc. Zwielokrotnione zdjęcie papieża odsyła do innych zdjęć papieża. Tych, które wisiały w niezliczonych okiennych kapliczkach podczas pielgrzymek i tych, które od dekad wiszą w niezliczonych polskich domach, samochodach, warsztatach samochodowych. Te obrazy – w pamięci, czy na ścianie – nie są jednak deklaracją polityczną.

Można mieć papieża na ścianie i diametralnie inny od Jana Pawła II pogląd na temat aborcji, antykoncepcji i rozwodów.

Można go „lubić” jako postać – ale być daleką czy dalekim od wybaczenia mu, że chronił przestępców seksualnych. Nostalgia to nie deklaracja światopoglądowa. Sejmowy gest posłów PiS to próba zawłaszczenia nostalgii jako kapitału wyborczego jednej partii. Jeśli uda się skleić obronę papieża Polaka z polskością, a krytykę jego pontyfikatu ze zdradą narodową, PiS wygra wybory. Czy ta kalkulacja się sprawdzi? Moim zdaniem zależy to od reakcji opozycji. Tę batalię można przegrać, milcząc. I można próbować ją wygrać, przeciwstawiając PiS-owskiej opowieści własną opowieść.

Oswoić stratę, odzyskać język wartości

Poszczególne batalie w wojnach kulturowych nader często wygrywa prawica, bo potrafi wywołać lęk, nadaje sens symbolom i sprawnie wykorzystuje polaryzację do mobilizowania elektoratu. Jednak w dłuższym planie czasowym wygrywa strona liberalna. Dlaczego? Bo zmiana kulturowa jest faktem. Społeczeństwa zachodnie stopniowo się laicyzują, wzrasta przyzwolenie na odmienność, znikają tabu, kolejne pokolenia dokonują nieuchronnych rewizji historycznych, a te trafiają do podręczników i stopniowo przestają kogokolwiek dziwić.

Skrypt kulturowy uruchamiany przez konserwatystów jest alarmistyczno-nostalgiczny – to zawsze opowieść o upadku wartości, rozpadzie wspólnoty.

Skrypt strony postępowej jest optymistyczny i dotyczy gotowości na zmianę.

Tę konieczną i sprawiedliwą zmianę, jaką jest emancypacja grup wcześniej pomijanych, dyskryminowanych i upokarzanych. Ta pierwsza opowieść skutecznie uruchamia lęk przed zmianą. Zadaniem drugiej strony jest spokojne przeprowadzenie ludzi przez zachodzącą zmianę, znormalizowanie jej, oswojenie straty. Strona liberalna apeluje do rozumu, ale też do nadziei na lepszy świat, empatii i gotowości do zmierzenia się z trudną historią.

Milcząc i przeczekując, opozycja godzi się na reguły gry narzucone przez uzbrojonych w zdjęcia papieża posłów PiS. Pozwala Kaczyńskiemu ustawić się w roli wrogów wartości, wrogów Polski.

Tymczasem należałoby raczej przejąć inicjatywę i inaczej niż PiS definiować polskość.

Trzeba mówić o sprawiedliwości, empatii, odpowiedzialności, niezgodzie na krzywdę. Upolitycznionej nostalgii trzeba mocnym głosem przeciwstawić opowieść o kraju ludzi dobrych, mądrych i odpowiedzialnych, kraju, w którym broni się słabszych. Polacy nie są społeczeństwem gotowym poświęcać dzieci na ołtarzu tradycji czy autorytetu. Należy im o tym przypominać, używając przy tym mocnych słów. Takich, które przywołują realny wymiar całej sprawy: gwałt, okrucieństwo, bezkarność, cynizm, krzywda. Trzeba mówić o zmowie milczenia, która trwało zbyt długo.

Trzeba dopuścić do głosu ofiary.

Reakcja opozycji, jeśli ma być skuteczna, powinna być uczciwa moralnie, politycznie przemyślana, ale też przytomna psychologicznie. Należy unikać sarkazmu i ironii. Nie wolno lekceważyć poczucia straty, jakie niewątpliwie odczuwa wiele Polek i Polaków obserwując upadek moralny Kościoła, a teraz mierząc się z paskudną prawdą o idealizowanym przez lata Wojtyle. Utrata złudzeń jest bolesna. Zadaniem opozycji i liberalnych mediów nie jest zaprzeczanie tej stracie, wyśmianie jej, lecz towarzyszenie w niej ludziom.

Dlatego w opozycyjnej narracji musi wybrzmieć smutek, żal, rozczarowanie. Ale też pewność, że polskie społeczeństwo – nie całe, ale znacząca większość – przetrwa tę stratę. Że jest gotowe pożegnać się z kultem JPII i uznać go za postać historyczną. Ta zmiana już się dzieje.

Z badań wynika, że jesteśmy najszybciej laicyzującym się społeczeństwem w Europie „Ta najmłodsza Polska jest już niemal w jednej trzeciej niewierząca” – czytamy w raporcie CBOS o religijności Polaków z listopada 2021 roku. O tym, że problem dotyczy niemal wyłącznie ludzi po 50-tce ciekawie pisze o tym Miłada Jędrysik na łamach OKO.press.

I to przecież nie wszystkich. Może warto, żeby opozycja przyjęła do wiadomości obecność w swoim elektoracie ateistów i ludzi innych wyznań niż katolickie? Warto też, by odmłodziła nieco swój wizerunek, kierując przekaz również do młodszych pokoleń, które nie czują się z papieżem Polakiem specjalnie związane. Do tych, którzy i które masowo wyszli na ulice w 2016 i 2018 i wreszcie 2020 roku – domagając się praw nie tylko praw kobiet, ale także rozdziału państwa i Kościoła.

Nie jest prawdą, że Polacy i Polki pożegnawszy się z kultem papieża Polaka, poczują wyłącznie „pustkę”, jak wieszczy prawicowa prasa. Znaczna część poczuje ulgę. Dla innej grupy rozstanie z mitem będzie trudne, ale też oczyszczające. To będzie pożegnanie z hipokryzją - z zestawem przekonań głoszonych bez przekonania, a w zaciszu domowym często negowanych, bo kompletnie nie pasują do współczesnego życia.

Większość z nas śpiewała swego czasu „Barkę” całkiem na serio (młodzież śpiewa ją dziś dla „beki"), na dźwięk słów „habemus papam” wielu z nas dreszcz chodzi po plecach. Ale przecież etyka seksualna głoszona prze Wojtyłę była obca polskiej obyczajowości już wtedy, w latach 80. Spokojnie się bez niej obejdziemy. A w sferze symboli mamy inne punkty odniesienia – inne niż „Barka” piosenki, inne ciastka niż kremówka, inne cytaty niż ten o „tej ziemi”, inne obrazy niż spłowiałe zdjęcia Wojtyły. I inne wartości niż katolickie. Papież symbolizował wolność, ale stosunek do historii się zmienia. Potrafimy przyjąć do wiadomości fakty, o których kiedyś nie wiedzieliśmy. Już kilka razy to zrobiliśmy – tak było z Jedwabnem, tak było z Wałęsą.

Potrafimy oddzielić nostalgiczne wspomnienia z Papieżem od świeżo nabytej wiedzy o Karolu Wojtyle.

Czy burzyć pomniki i zmieniać nazwy ulic? Na pewno nie należy stawiać nowych. A zdjęcia – czy zdejmiemy je ze ścian? Jedni tak, inni nie. Jeśli je zostawimy, to z całą pewnością za kilka lat zdejmą je – może z niesmakiem, a może z czułością – nasze dzieci lub wnuki.

Na zdjęciu: 73. posiedzenie Sejmu IX kadencji. Debata nad poselskim projektem uchwały PiS dotyczącej Jana Pawła II. 9 marca 2023 roku.

;

Udostępnij:

Agnieszka Graff

Profesorka w Ośrodku Studiów Amerykańskich Uniwersytetu Warszawskiego, badaczka feminizmu i ruchów anty-gender, znana feministyczna publicystka, felietonistka (m.in. „Wysokich obcasów”) i pisarka. Członkini rady programowej stowarzyszenia Kongres Kobiet. Autorka takich książek, jak: „Matka feministka” (2014), Rykoszetem. Rzecz o płci, seksualności i narodzie” (2008), Świat bez kobiet. Płeć w polskim życiu publicznym (2001).

Komentarze