0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Rafał Szczepankowski / Agencja Wyborcza.plFot. Rafał Szczepank...

Przed piątkową, 19 grudnia, wizytą prezydenta Wołodymyra Zełenskiego w Warszawie, a zwłaszcza przed jego spotkaniem z polskim prezydentem, drżę ze strachu. Nie, to złe określenie, raczej kurczę się ze wstydu w oczekiwaniu na to, co Karol Nawrocki wykona, żeby pokazać, na co stać prawdziwego Polaka.

Co by Głowa miała zrobić w Kijowie?

Postawił Nawrocki na swoim i nie poniżył Polski (powiedzmy – tej Polski, która wygrała w I i II turze wybory prezydenckie 2025 roku), bo kto to słyszał, żeby polska Głowa Państwa miała pociągiem jechać do Kijowa, narażając swoją dostojność i wystawiając na szwank to, co nazywa narodowym „jestestwem”. Miałby Nawrocki pokłonić się ukraińskim żołnierzom?

(Widziałem tych żołnierzy na zaporoskim froncie, faktycznie nic takiego, mam w oczach dwóch kucharzy, inżyniera, który jako jedyny bał się jeździć na linię zero i został zaopatrzeniowcem oddziału, właściciela lombardu, kelnera zatroskanego o chorą matkę, dwóch byłych graczy w zawodowe rugby, wszyscy stęsknieni za dziećmi i wnukami, i jeszcze młodziutki prawnik, który ranny w brzuch wrócił ze szpitala na front, ot zwykli ludzie, nie ma powodu się im kłaniać).

Miałby Nawrocki stanąć na kijowskim Majdanie i złożyć kwiaty pod symbolami tryzuba i czerwono-czarnymi flagami, skoro czerwień dla prawdziwego polskiego patrioty musi oznaczać zawsze krew polską (a nie jak w oryginale – ukraińską)?

I co miałaby wtedy zrobić Głowa? Odwracać głowę, udawać, że tych flag nie widzi?

Na szczęście to ukraiński prezydent się pofatyguje do Warszawy i to on będzie się kłaniał naszym żołnierzom.

Można być pewnym, że polski prezydent podkreśli, jak ważne jest, że wizyta dochodzi do skutku na polskiej (a nie ukraińskiej) ziemi. Przypomni/wypomni też Zełenskiemu ogrom pomocy, jaką dostała od nas Ukraina. Śladem swego transatlantyckiego mentora, będzie oczekiwał wdzięczności,

może nawet zasugeruje, że było jej za mało.

Jego rzecznik już zapowiada, że to będzie „męska rozmowa” i że Nawrocki zadba o „interesy polskie”, więc dowie się Zełenski, że nie wolno mu więcej wchodzić w drogę polskim rolnikom, a jak to zrobi, to ukraińskie ziarno wyląduje tam, gdzie jest jego miejsce.

„Widzę to tak” to cykl, w którym od czasu do czasu pozwalamy sobie i autorom zewnętrznym na bardziej publicystyczne podejście do opisu rzeczywistości. Zachęcamy do polemik.

Męska rozmowa prawdziwego patrioty

Zwróci uwagę Zełenskiego, jakim błogosławieństwem dla relacji polsko-ukraińskich byłoby

zrównanie banderyzmu z nazizmem i komunizmem.

Może nawet wyrazi przekonanie, że taka ustawa, jak tylko Tusk odda władzę, zostanie w Polsce przyjęta i doradzi Zełenskiemu, żeby Kijów zrezygnował z kultu zbrodniarza, jakim był Stepan Bandera, nawet jeśli stał się symbolem narodowych aspiracji Ukrainy i podtrzymuje morale wyczerpanego narodu.

Bo liczy się morale Nawrockiego i jego zwolenników. Jeśli Zełenski chce marzyć o zbudowaniu dobrych relacji z Polską, czy polskim poparciu akcesji do Unii Europejskiej, to bez Bandery.

Będzie Nawrocki (rocznik 1983) rozliczał Zełenskiego (rocznik 1978) z ludobójstwa na Wołyniu w 1943 roku, bo

prawdziwemu patriocie cierpienia rodaków sprzed 82 lat, przesłaniają dzisiejsze rosyjskie ludobójstwo, wymordowanie Buczy, porywanie dzieci, torturowanie jeńców.

Płacz tamtych ofiar zagłusza płacz dziś zabijanych przez Rosję ludzi w szpitalach, na przystankach autobusowych czy w budynkach mieszkalnych. Bo tamte ofiary płakały po polsku.

Zgodnie z transakcyjnym podejściem Donalda Trumpa, Nawrocki wystawi Zełenskiemu symboliczny rachunek za koszty przyjęcia milionów uchodźców (miliony liczy się w ten sposób, że podaje liczbę przekroczeń granicy, a nie osób) i podkreśli, że czas specjalnej ochrony musi ustąpić normalnym relacjom, a goście nie mogą być lepiej traktowani niż gospodarze we własnym kraju. Jeśli coś powie o negocjacjach, to raczej namawiając na realistyczną ocenę sytuacji, z uwzględnieniem,

ile ma Kijów kart w ręku.

Będzie przy tym protekcjonalnie życzliwy, dobry pan, z zachowaniem powagi swego najjaśniejszego urzędu, rzecz jasna.

To wszystko popłynie z prezydenckiego serca, które jest biało-czerwone, nawet jeśli Donald Tusk zawłaszczył taki znak.

Popłynie też z kalkulacji, bo wie Nawrocki, że elektorat Konfederacji, tej zwykłej i tej z Polską Koroną na głowie Grzegorza Brauna, oczekuje od prezydenta, że nie będzie się „banderystom” i „UPAdlińcom” kłaniał. I jako Prawdziwy Polak pokaże im, czyje ma być na wierzchu.

Co nie znaczy, że mniej prawdziwi Polacy nie wykonali już paskudnej pracy. Utorowali Nawrockiemu drogę.

Braun, Miller, Kosiniak-Kamysz i Tusk

Piękny sen o solidarności polsko-ukraińskiej już w 2024 roku, a szczególnie od kampanii prezydenckiej 2025 roku, zamienia się stopniowo w ponurą rzeczywistość antyukraińskiej niechęci. Nie widać już przekazów pozytywnych, czy to w formie wdzięczności i podziwu dla Ukrainy za jej bohaterską wojnę z agresją Putina, czy to docenienia wkładu ukraińskich uchodźców i uchodźczyń w polski rozwój gospodarczy.

Popatrzmy do lustra. Żyjemy w kraju, w którym ukraińskim dzieciom kulturalne panie w autobusie zwracają uwagę,

żeby nie mówiły po ukraińsku, bo tu jest Polska.

Kierowcy pokazują faka widząc ukraińskie blachy.

Przeczytaj także:

Politycy i polityczki (choć tu akurat męski głos jest znacznie lepiej słyszalny) prześcigają się w wychwalaniu, jak to my pomagamy i jaką rolę Polska odgrywa, jakim to hubem jesteśmy, ale ich słowa są zimne i a deklaracje wyrachowane.

I nie chodzi tu o polityków, takich jak antysemita Grzegorz Braun, którego rojenia o kłamstwie oświęcimskim i fizyczne ataki na ludzi i symbole w Imię Boże, chce dziś głosować co 12 dorosła osoba w Polsce. Wierzą mu zapewne, że we wrześniu nadleciały nad Polskę ukraińskie drony.

Nie chodzi nawet o Leszka Millera, który sugeruje, że za aktami dywersji w Polsce stoją ukraińskie służby. I z tym swoim medialnym wdziękiem i reputacją zasłużonego premiera, demaskuje ukryty plan Kijowa, by zezwalając na wyjazdy młodszym Ukraińcom „stworzyć w Polsce zalążek nowej, licznej diaspory – politycznego, gospodarczego i kulturowego zaplecza Ukrainy w samym sercu Unii Europejskiej (...) nawet nie zauważymy momentu, gdy rola gospodarza zamieni się w rolę gościa we własnym domu”.

Nie, nie chodzi o najważniejszych polityków. To premier i wicepremier rządu rywalizowali w styczniu 2025, kto bardziej zaszantażuje Ukrainę: czy Władysław Kosiniak-Kamysz („bez uszanowania i upamiętnienia ofiar [Wołynia] nie ma mowy o wejściu Ukrainy do Unii Europejskiej”), czy Donald Tusk („Pan wicepremier nie odkrył Ameryki, Ukraina nie będzie członkiem UE bez polskiej zgody (...) Dopóki nie będzie respektu dla standardów politycznej i historycznej kultury, Ukraina nie stanie się częścią rodziny europejskiej”.

Z narracją panów premierów zgadza się bon mot Jarosława Kaczyńskiego: „Z Banderą do UE nie wejdą”, co Miller komentował „Brawo panie Kaczyński!”.

Polaryzacja polaryzacją, ale w tym jednym jest zgoda ponad podziałami.

Nawrocki ma drogę przetartą.

Trudne do udźwignięcia ciężary

To nasi oświeceni liberałowie wymyślili, żeby w kampanii wyborczej

Rafał Trzaskowski pokazał, że jest Polakiem i obowiązki ma polskie.

To dlatego kandydat KO zażądał ograniczenia świadczeń dla dzieci ukraińskich uchodźców i uchodźczyń, które nie pracują i nie płacą podatków w Polsce, czyli akurat tych małych ofiar wojny, którym to wsparcie jest najbardziej potrzebne (bo ich mamy nie pracują).

Oczywiście obecność ok. 1,2 miliona ukraińskich uchodźców i wcześniejszych migrantów ekonomicznych¹ budzi napięcia i idylla pierwszych miesięcy po ataku Putina w lutym 2022 roku była nie do utrzymania.

Ale rolą rządzących mogłoby być studzenie pojawiających się antyukraińskich nastrojów, rozbrajanie antyimigranckiego populizmu prawicy i produkowanych przez rosyjskie boty fejk newsów (np., że Ukraińcy są operowani poza kolejką) i wreszcie prowadzenie polityki migracyjnej, w której eksponowane są zyski z obecności migrantów oraz dobre praktyki integracji (nie mylić z asymilacją).

Czy przypominacie sobie w tym roku jakąś pozytywną wypowiedź ważnego polityka, czy polityczki, skierowaną do przebywających w Polsce Ukraińców? Choćby jedną? Czy ktoś wyraził oburzenie z powodu napaści słownych i fizycznych, jakich dziesiątki opisuje policja (a zgłaszany jest promil)?

Pierwsza z brzegu informacja warszawskiej nadkomisarz Pauliny Onyszko: „Młodzi obcokrajowcy, w rejonie sklepu na Białołęce zostali zaczepieni przez nieznanych im mężczyzn. Agresywni napastnicy wyzywali ich wulgarnie z powodu ich narodowości. Trzech najbardziej agresywnych, pobiło obywateli Ukrainy”.

Czy ktoś z rządzących polityków polemizował z tezą Konfederacji, że Polaków nie stać na utrzymywanie dwóch narodów?

Ktoś przedstawił korzyści z ich obecności? Redaktor tego tekstu wskazał mi jeden przykład Magdaleny Biejat, która na FB obalała fake newsy o tym, że Ukraińcy zabierają Polakom pracę.

Inaczej Donald Tusk. Informując w Sejmie o rosyjskich zamachach, premier mówił z troską o rosnącej niechęci do Ukraińców, ale znalazł dla niej usprawiedliwienie, bo "mamy wystarczająco dużo ciężarów z tytułu ponad miliona ukraińskich uchodźców w Polsce. Coraz łatwiej, ze zrozumiałych względów, rozbudzać sentymenty antyukraińskie” (podkr. – red.).

Zamiast zawołać, ludzie opamiętajcie się, na ukraińskiej imigracji zarabiamy, odmładzają szeregi pracujących, ratują budownictwo, opiekę zdrowotną, handel.

Aksjomat tych „ciężarów”, jakie ponosimy, rzucił się na mózg nawet ministrowi finansów Andrzejowi Domańskiemu, który powiedział największą głupotę swoim życiu (mam nadzieję, że nie przeoczyłem czegoś gorszego) stwierdzając, że na odebraniu dzieciom ukraińskim 800 plus budżet zaoszczędzi „kilka niskich miliardów” – (faktycznie maksymalnie 240 mln, nie licząc kosztów i mniej wymiernych strat, np. z powodu wyjazdów tych rodzin do Niemiec).

A przecież na miejscu polskiej władzy należałoby dać na mszę w kościele, a jeszcze lepiej w cerkwi, bo takich migrantów ze świecą szukać. Nieodróżnialni z wyglądu, zbliżonej kultury, hymny prawie takie same, oba języki tak podobne, że bardziej się nie da. W dodatku wyjściowo entuzjaści Polski.

Byliśmy na czele ukraińskich rankingów, byliśmy ich wybranym narodem, w sensie wybieranym w sondażach ulubionych narodów. Już nie jesteśmy.

Było Monte Cassino został hub

Przecierałem oczy ze zdumienia, oglądając debatę wyborczą ósemki kandydatek i kandydatów 1 kwietnia 2025 roku w Końskich. Na pytanie, którą stolicę odwiedzi każde z kandydatów, jak już zostanie prezydentem, padło 17 – mówiąc językiem biura turystycznego – „destynacji” (co dało 28 odpowiedzi, bo kilka się powtarzało). Ranking wizyt wygrał Waszyngton (pięć wskazań), przed Wilnem (trzy) oraz Brukselą, Rygą i Tallinem (dwa). Kolejne 11 miejsc dostało po jednym wskazaniu.

Nikt, dosłownie nikt, nie wymienił Kijowa.

Można się tego było spodziewać po prawicowcach Nawrockim (już wiemy, że postawił na swoim) i Marku Jakubiaku czy po kandydacie-błaźnie Krzysztofie Stanowskim (wybrał... stolicę Malediwów), a także po Trzaskowskim, który w kampanii nałożył na siebie prawicowy gorset, aż stracił oddech.

Dziwić mogło pominięcie Kijowa u Szymona Hołowni, zdumiewać musi u lewaczek Joanny Senyszyn (wskazała m.in. Chiny i Indie), a zwłaszcza Magdaleny Biejat, która „chcąc pokazać Europie, że Putin jest zagrożeniem”, wybrała... Wilno. Taki mamy w polskiej polityce klimat.

Dwa dni temu na pokładzie samolotu polski Donald z wdziękiem opowiadał, jak to Europa i USA jednoczą się w poparciu dla Ukrainy. Poczuł się jednak w obowiązku, by podkreślić, że

żaden polski żołnierz nie weźmie udziału w misji pokojowej czy stabilizacyjnej,

która w imieniu Zachodu miałaby gwarantować porozumienie pokojowe.

Który to już raz Tusk składa taką deklarację, tłumacząc, ile to my robimy dla Ukrainy i jakim to jesteśmy hubem, no, że już po prostu nie da się więcej, nie trzeba więcej, i byłoby to niesprawiedliwe, bo inni robią mniej.

To jedno z najbardziej bezsensownych posunięć w polityce zagranicznej ostatnich lat. Utrata na własne życzenie miejsca w gronie europejskiej koalicji krajów bardziej chętnych. Po prostu na spotkania o zapewnieniu bezpieczeństwa Ukrainie Polski nie trzeba już zapraszać. Zwalnia się miejsce dla Skandynawów.

Głupota, tak to trzeba nazwać, polega na tym, że tę cenę płacimy za bezdurno, bo przecież nie ma mowy o żadnych siłach pokojowych w Ukrainie, Rosja jasno mówi, żeby jej głowy nie zawracać takimi pomysłami.

W europejskiej debacie Unii sami zapisaliśmy się do drugiej ligi,

tracąc przy okazji wizerunek odważnego narodu.

Dywizjon 303 i Monte Cassino budowały – mówiąc dzisiejszym językiem – markę Polska. Dziś naszym znakiem firmowym stał się „hub”.

Politycy boją się sondaży, z wzajemnością

Czemu Tusk w kółko o tych żołnierzach? Przecież nie kieruje się troską o ich zdrowie i życie, bo wie, że nic z tego wysyłania nie będzie, a jeśli będzie, to w bezpiecznych warunkach. Odpowiedź jest prosta:

premier i cala klasa polityczna, od Korony po Lewicę, boją się sondaży.

Bo jak w sondażach zapytać: „Gdyby gwarancją bezpieczeństwa dla powojennej Ukrainy miało być stacjonowanie tam europejskich wojsk, czy Pani/Pana zdaniem, Polska powinna wysłać żołnierzy na Ukrainę?”, to ponad połowa mówi, żeby nie wysyłać.

A co mają odpowiadać, jak w kółko słyszą, że nie powinniśmy wysyłać?

Strach polityków przed sondażami i wyniki sondaży wchodzą w miłosny uścisk,

każda antyukraińska wypowiedź polityka, nakręca antyukraińskie reakcje poznawcze, które najpierw wyrażają się w odruchowych odpowiedziach, a potem stabilizują w trwałych postawach, łącznie z aprobatą dla dyskryminacji i łagodnych form przemocy.

Przy czym, powtórzmy, Grzegorz Braun ze swoim elektoratem obsesji i wiary w spiski, ma na taką zmianę postaw mniejszy wpływ niż Miller, a Miller mniejszy niż Tusk czy Kosiniak-Kamysz.

***

Nie dziwcie się zatem zbytnio tym, co usłyszymy od Karola Nawrockiego. Będzie to bardziej „męska”, „patriotyczna”, wykrzyczana z żołnierską werwą wersja polityki, jaka obowiązuje w polskiej polityce.

¹ Nie ma ich już więcej, bo wyjeżdżają dalej na Zachód, czego oficjalne statystyki PESEL UKR nie wychwytują.

;
Na zdjęciu Piotr Pacewicz
Piotr Pacewicz

Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".

Komentarze