Szkolenia za 1800 zł za godzinę, których nie było, oraz koncert z okazji 40-lecia KOR z głównym bohaterem Antonim Macierewiczem - to imprezy, w których doszło do "niegospodarności, powoływania się na wpływy oraz fałszowania dokumentów" - twierdzi CBA. Stratna ma być Polska Grupa Zbrojeniowa
Rano 28 stycznia 2019 CBA zatrzymała sześć osób, wśród nich Bartłomieja M., byłego rzecznika MON i szefa gabinetu politycznego Antoniego Macierewicza. Przypominamy wszystkie "przygody" z wojskiem bliskiego współpracownika byłego szefa MON.
Wśród zatrzymanych jest także Mariusz Antoni K., były poseł PiS, członek komisji obrony narodowej w VII (2011-2015) kadencji Sejmu. Ale na razie nie wiadomo, czy oba zatrzymania mają ze sobą związek.
Pozostałe zatrzymane osoby to była urzędniczka MON (ta, która uniemożliwiła harcerzowi odczytanie apelu poległych 1 września 2017 na Westerplatte) i osoby związane z Polską Grupą Zbrojeniową. Wśród nich jej wiceprezes Radosław O., były właściciel apteki w Łomiankach, w której pracował Bartłomiej M., zanim zrobił tak oszałamiająca karierę w MON.
Sam Radosław O. zanim został wiceprezesem PGZ był również szefem klubu „Gazety Polskiej” w Łomiankach.
Zanim O. został wiceprezesem PGZ był również szefem klubu „Gazety Polskiej” w Łomiankach.
Według TVP, sprawa ma dotyczyć okresu, w którym Antoni Macierewicz był szefem resortu obrony.
„Gazeta Wyborcza” powołując się na przecieki z CBA pisze, że podstawą zarzutów wobec M. są finansowe operacje dotyczące imprez z okazji 40-lecia Komitetu Obrony Robotników, których głównych bohaterem był Antoni Macierewicz.
Imprezy te były sponsorowane przez Polską Grupę Zbrojeniową. W ramach organizacji koncertu „Głos Wolności” z tej okazji, PGZ przekazała dla Stowarzyszenia dla Dobra Rzeczpospolitej 730 tysięcy złotych, z czego 705 tys. zł otrzymała firma Ten Team, która organizowała koncert.
Koncert odbył się w hotelu Sofitel, było na nim obecnych około 400 osób. Z tej puli pieniędzy organizowano również szkolenia pracowników, a koszt godziny szkolenia jednej osoby wynosił 1800 złotych.
Podczas swojej politycznej kariery u boku Antoniego Macierewicza był bohaterem licznych "przygód" z wojskiem i polityką. Dzięki temu stał się też bohaterem licznych tekstów OKO.press.
Brakowało mu kwalifikacji (szkoła średnia), co nadrabiał zaangażowaniem i wiernością wobec swojego szefa. Według ustawy, na szefa gabinetu politycznego powołana może zostać osoba, która posiada wykształcenie wyższe oraz siedmioletni staż pracy – Bartłomiej M. tych warunków nie spełniał.
W wyborach do Sejmu w 2015 roku startował z listy PiS w okręgu piotrkowskim. Uzyskał 1992 głosy, do Sejmu jednak się nie dostał. Wśród kandydatów PiS w okręgu miał 11. wynik, chociaż na liście dostał miejsce numer cztery, a z jego okręgu wybrano sześciu posłów PiS.
Przy okazji, okłamał wyborców i Państwową Komisję Wyborczą na temat swojego wykształcenia. Nazwał siebie "administratywistą", chociaż studiów nie ukończył. Pisaliśmy o tym we wrześniu 2016 w tekście "Manipulacja wyborcza Bartłomieja Misiewicza. Znowu to wykształcenie".
Szefem gabinetu politycznego Macierewicza został w listopadzie 2015. We wrześniu 2016 zasiadł dodatkowo w radzie nadzorczej Polskiej Grupy Zbrojeniowej. Brak kwalifikacji i doświadczenia nie przeszkadzał mu w obrażaniu i deprecjonowaniu osiągnięć wojskowych czy byłych urzędników MON.
W sierpniu 2016 pisaliśmy jak stwierdził, że Tomasz Siemoniak, szef MON w latach 2011-2015, nigdy nie był w Afganistanie. To nieprawda - Siemoniak był tam podczas swojej pracy w ministerstwie cztery razy. Za tą wypowiedź Bartłomiej M. przeprosił.
Nie przeprosił jednak generała Waldemara Skrzypczaka, który stracił przez niego pracę. W lutym 2017 informowaliśmy, że po skrytykowaniu M., Skrzypczak, b. dowódca wojsk lądowych i b. wiceminister obrony został zmuszony do rezygnacji z pracy w Wojskowym Instytucie Technicznym Uzbrojenia.
W sierpniu 2016 Antoni Macierewicz odznaczył go złotym medalem za zasługi dla obronności kraju, łamiąc zasady przyznawania tego odznaczenia przyjęte w III RP – osoba odznaczona złotym medalem, musi najpierw otrzymać medal brązowy i srebrny.
Pisaliśmy o tym w tekście "Order uśmiechu. Macierewicz odznaczył Misiewicza za męstwo lub odwagę".
Dzięki czujności naszego czytelnika poznaliśmy uzasadnienie, jakie napisał Macierewicz, wręczając M. order. Zasługi jego rzecznika to „kultywowanie tradycji niepodległościowych żołnierzy wyklętych i niezłomnych”, „systemowy rozwój organizacji proobronnych oraz klas mundurowych”, „proces tworzenia wojsk obrony terytorialnej kraju”, a także aktywne uczestnictwo w procesie dekomunizacji Wojska Polskiego.
Dla opozycji stał się symbolem polityki kadrowej państwa PiS. W 2016 roku Platforma Obywatelska i Nowoczesna zainicjowały internetowe akcje pod hasztagiem #PiSiewicze i #Misiewicze.
Akcja zachęcała do demaskowania działaczy bez kwalifikacji, którzy trafili na wysokie stanowiska w administracji państwowej i spółkach skarbu państwa za rządów PiS. Misiewicz zasłynął również jako imprezowicz.
W styczniu 2017 roku „Fakt” opisał jak podczas służbowej delegacji rzecznik MON zabawił w białostockim klubie. Podjechał pod niego rządową limuzyną, uczestnikom imprezy proponował pracę w ministerstwie, nagabywał studentki, był tam w towarzystwie ochroniarza.
Jednym z jego ostatnich "osiągnięć" podczas pracy dla rządu był portal dezinformacja.net. Za pomocą tej inicjatywy chciał walczyć "z powszechną dezinformacją w mediach". Tymczasem strona powielała głównie propagandową narrację PiS, pojawiło się na niej niewiele treści i szybko skończyła swoją działalność. Opisywaliśmy również ten aspekt działalności Misiewicza.
Początkowo Misiewicza bronił cały PiS. O kłamstwach Joachima Brudzińskiego w obronie rzecznika MON pisaliśmy w tekście "Katarynka PiS. Brudziński broni specjalnych praw dla Misiewicza".
Ostatecznie, przyboczny Macierewicza okazał się dla PiS obciążeniem, chociaż do końca bronił go Macierewicz. W lutym 2017 Misiewicz przestał pełnić funkcję rzecznika MON. W kwietniu 2017 został ostatecznie usunięty z PiS. Zaraz potem założył firmę doradczą.
CBA zatrzymało "niejako przy okazji" jeszcze jednego byłego prominenta PiS Mariusza Antoniego K. Jakie miał on związki z wyciąganiem pieniędzy od PGZ - na razie nie wiadomo. Zarzuty ma z nieco innego paragrafu - powoływania się na wpływy dla osiągania korzyści.
Mało kto pamięta, ale rozpoczynał swoją karierę polityczną w Młodzieży Wszechpolskiej. Przez rok był nawet prezesem okręgu białostockiego. Potem był w Zjednoczeniu Chrześcijańsko-Narodowym, potem Przymierzu Prawicy i ostatecznie w PiS.
Jego dotychczasowa kariera polityczna zatrzymała się w 2014 roku. Z posłami Adamem Hoffmanem i Adamem Rogackim pobrali z Kancelarii Sejmu 20 tys. zł na wyjazd służbowy samochodem do Madrytu, po czym polecieli tam z żonami tanimi liniami lotniczymi i za publiczne pieniądze zabalowali. Zostali za to usunięci z partii.
Zaszkodziło mu też rozstanie z żoną - pisały o tym szeroko tabloidy - i związanie się z jedną z tzw. aniołków Kaczyńskiego.
Założył później swoją firmę – Warszawskie Centrum Legislacyjne. Na temat swojej pracy mówił tygodnikowi „Polityka”: „Przygotowuję analizy prawne, wyjaśniam, jak wygląda praktyka sejmowa, monitoruję prace legislacyjne”.
Jest teraz podejrzewany o czerpanie dochodów z nielegalnej działalności lobbingowej. Na początku grudnia 2018 roku dziennikarze „Gazety Wrocławskiej” i „Superwizjera” TVN ujawnili cennik za spotkania z ważnymi urzędnikami państwowymi (ponoć do 30 tys. zł za jedno), które organizowało Warszawskie Centrum Legislacyjne.
Dlaczego akurat teraz został zatrzymany? Można tylko zgadywać. Być może przyczynę można znaleźć w tym, jak PiS ogrywa medialnie te zatrzymania.
„Przekaz dnia” w PiS w związku z aferą jest taki: zatrzymania oznaczają, że w PiS nie ma świętych krów. Ton podała rzeczniczka partii Beata Mazurek:
W ślad za Beatą Mazurek podąża wicepremier Gowin w wypowiedzi dla wp.pl:
"Nie przesądzając o niczyjej winie - na zapleczu Zjednoczonej Prawicy znaleźli się ludzie, którzy lekceważą reprezentowane przez nas standardy moralne. Budujące są działania CBA bo to dowód, że nie ma świętych krów”.
Na to, że takie tłumaczenie PiS w tej sprawie jest mało wiarygodne, zwraca uwagę dziennikarz „Dziennika Gazety Prawnej” Patryk Słowik:
Również Katarzyna Lubnauer z Nowoczesnej dla wp.pl powiedziała:
"Akurat aresztowanie Bartłomieja M. jest na rękę Prawu i Sprawiedliwości, bo to on jest symbolem kolesiostwa i braku kompetencji w partii. Niby nie ma świętych krów, ale prawda jest taka, że podobnych ludzi jest w całej Polsce mnóstwo. I to aresztowanie przykrywa przypadek potencjalnej korupcji w KGHM, który wygląda dużo groźniej".
Już w kwietniu 2017, w tekście "PiS wyhodowało Misiewicza. Teraz go zarżnie i ogłosi »zero tolerancji« dla kolesiostwa. A idzie o coś innego" pisaliśmy, że wyrzucenie Misiewicza to wygodny dla PiS scenariusz.
Okazuje się, że w styczniu 2019 można z niego skorzystać ponownie: przedstawiciele PiS będą teraz w kółko powtarzać, że ich partia jest uczciwa, bo rozlicza również własne afery.
Istnieje jeszcze jedna możliwa interpretacja tego ruchu: może to być ruch wymierzony w Antoniego Macierewicza, który w roku wyborczym znów jest dla PiS obciążeniem. Zatrzymanie jego bardzo bliskiego współpracownika w roku wyborczym może być ostrzeżeniem, żeby był cicho.
Antoni Macierewicz jest też bardzo blisko z ojcem Rydzykiem, pod którego patronatem powstaje partia Prawdziwa Europa - Europa Christi. Mogłaby być konkurentem dla PiS w majowych eurowyborach. Ponieważ Bartłomiej M. był także ulubieńcem o. Rydzyka, to tym ruchem PiS blokuje jednocześnie Macierewicza i Rydzyka.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Komentarze