Jak będą wyglądały prawa kobiet, w tym zwłaszcza prawa reprodukcyjne, w Polsce w 2022 roku? Rozważamy trzy scenariusze: nic się nie zmieni, władza zacznie przykręcać śrubę albo, co najmniej prawdopodobne, nastąpi nowe otwarcie
W rocznicę wyroku Trybunału Julii Przyłębskiej poszłam na organizowany przez Strajk Kobiet warszawski protest. Kontrast w stosunku do tego, co działo się w październiku 2020 roku, był dramatyczny: zamiast dziesiątek tysięcy osób, przyszło parę setek, w tym wiele pod partyjnymi sztandarami. Skąd ta różnica? Prawa reprodukcyjne przestały być dla Polek i Polaków ważne? Pogodziłyśmy się z faktycznym zakazem aborcji? Niekoniecznie.
Po prostu Polki sobie radzą. W końcu mają w tym doświadczenie.
Od prawie trzydziestu lat Polki przerywają ciąże pozasystemowo - w prywatnych gabinetach, zagranicznych klinikach i tabletkami w domu - i to się nie zmieniło. Ba, nagłośnienie tematu, a zwłaszcza istnienia takich organizacji jak Aborcja Bez Granic - jej numer telefonu, +48 22 29 22 597, jesienią 2020 zdobił mury i chodniki równie często, jak osiem gwiazd - paradoksalnie dostęp do przerywania nieplanowanych ciąży wręcz zwiększyło.
Aborcja Bez Granic opublikowała niedawno statystyki: przez rok po decyzji Trybunału z pomocy organizacji skorzystało ponad 34 tysiące osób. Tylko dwie holenderskie kliniki, z którymi współpracuje, przyjmują codziennie od trzech do sześciu Polek.
W gorszej sytuacji są te kobiety, które przed wyrokiem mogłyby skorzystać z trzeciego wyjątku od zakazu, czyli aborcji ze względu na wady płodu - zwłaszcza, że często są to ciąże zaawansowane, gdy na tabletki, najtańszą metodę, jest już za późno. Ale też nie jest to sytuacja beznadziejna: są - nieliczne, ale są - szpitale, które przerywają ciąże ze względu na zagrożenie zdrowia psychicznego ciężarnej, i są lekarze i lekarki, którzy takie skierowania wystawiają. Jak podaje Federa, w tym roku udało się wyegzekwować około trzystu takich zabiegów. Cytując psychiatrę dr Aleksandrę Krasowską, kropla w morzu potrzeb - ale gdy obowiązywał tzw. kompromis, rocznie wykonywano w polskich szpitalach też tylko około tysiąca aborcji embriopatologicznych. Z kolei Aborcja Bez Granic pomogła (także finansowo) zorganizować 1 080 aborcji w drugim trymestrze w zagranicznej klinice.
Polka w ciąży z wadami płodu, jeśli jest dostatecznie zdeterminowana, by ją przerwać, najpewniej to zrobi. Kosztem dodatkowego stresu i cierpienia, i najczęściej dzięki pomocy organizacji pozarządowych. Ale zrobi.
Jak jednak pokazała śmierć Izy z Pszczyny, samopomoc aborcyjna ma granice. Kobieta zmarła dobę po przyjęciu do szpitala, bo lekarze bardziej obawiali się konsekwencji przerwania nierokującej ciąży - z bezwodziem w 22. tygodniu - niż realnego zagrożenia dla życia i zdrowia pacjentki. Przez całą Polskę znów przetoczyły się protesty, ale na zmianę prawa to się nie przełożyło. Nie wpłynęło też najwyraźniej na postawę lekarzy i lekarek, którzy w wywiadach powtarzają, że nie można od nich wymagać bohaterstwa ani łamania prawa. Tyle że przez ostatnie 30 lat żaden medyk nie został skazany za aborcję terapeutyczną, a w ustawie zapisany jest wyjątek w przypadku zagrożenia życia lub zdrowia, i wcale nie musi być to zagrożenie bezpośrednie.
Federa opublikowała numer telefonu - 663 107 939 lub 501 694 202 - pod który pacjentki mogą dzwonić w sytuacji zagrażającej życiu. Polki mogą go wpisać do telefonu obok numeru do Aborcji bez granic. I dalej jakoś będą sobie radzić.
Od początku swoich rządów Prawo i Sprawiedliwość, jeśli nawet nie zawsze ściśle współpracuje z Kościołem oraz ultrakonserwatywnymi organizacjami w rodzaju Ordo Iuris czy Fundacji Pro, to liczy się z nimi i w znacznej mierze realizuje ich agendę. Oprócz zaostrzenia prawa aborcyjnego, które na parlamentarną wokandę trafiało kilkakrotnie, a ostatecznie zostało wprowadzone tylnymi drzwiami - wyrokiem upolitycznionego Trybunału Konstytucyjnego - przez ostatnie sześć lat PiS ograniczył też dostęp do antykoncepcji awaryjnej, zmniejszył finansowanie dla organizacji kobiecych i rozpoczął procedurę wypowiedzenia Konwencji o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej (tzw. Konwencji Stambulskiej).
W imię obrony rodziny i wartości chrześcijańskich Zjednoczona Prawica zwalcza też tzw. ideologię gender, później przechrzczoną na ideologię LGBT - czyli feminizm, liberalizm i prawa osób nieheteronormatywnych. W edukacji stawia na "gruntowanie cnót niewieścich" - czytaj: stanie na straży tradycyjnej wizji ról płciowych - a w sejmowej zamrażarce wciąż czeka obywatelski projekt "Stop pedofilii", przewidujący kary za "publiczne propagowanie lub pochwalanie podejmowania przez małoletniego obcowania płciowego", czyli w praktyce za edukację seksualną.
Realizowany przez PiS projekt ideologiczny coraz bardziej przy tym oddala się od rzeczywistości i priorytetów Polek i Polaków, zwłaszcza tych najmłodszych.
Pokolenie Z najszybciej odchodzi od Kościoła i najsurowiej go ocenia, ma najmniejsze problemy z akceptacją osób LGBT i jest rekordowo lewicowe - aż 40 procent najmłodszych kobiet deklaruje poglądy na lewo od centrum. Wśród najmłodszych znajdziemy też najwięcej zwolenników aborcji na żądanie do 12. tygodnia ciąży - w najbardziej optymistycznym sondażu OKO.press z listopada 2020 aż osiem na dziesięć osób w wieku 18-29 lat opowiadało się za tym rozwiązaniem. Ale liberalizują się we wszystkich wymienionych obszarach, choć wolniej, też starsze roczniki.
Wreszcie, mimo prorodzinnych priorytetów władz i zachęcania do powiększania rodziny zarówno kijem (wspomniany wyrok TK, utrudnienia w dostępie do antykoncepcji, patriarchalna edukacja), jak i marchewką (500 plus), dzietność nie tylko nie wzrosła, ale wręcz przez ostatni rok w Polsce urodziło się rekordowo mało dzieci. I jest to rzeczywistość, na którą nawet PiS nie jest całkowicie impregnowany.
Ostatnia próba zaostrzenia prawa aborcyjnego - obywatelski projekt “Stop aborcji”, który za przerwanie ciąży przewidywał kary jak za zabójstwo - była ewidentnie wymierzona w organizacje pomagające w aborcji i w kobiety, które zamiast robić je w sekrecie i w poczuciu winy, zaczęły o zabiegach mówić i domagać się liberalizacji. Jego odrzucenie w pierwszym czytaniu pokazało jednak, że nawet jeśli w PiS są antyaborcyjni radykałowie (za dalszymi pracami nad projektem głosowało 41 posłów i posłanek), większość, z Jarosławem Kaczyńskim na czele, to pragmatycy. PiS co prawda nie ugiął się pod zeszłoroczną falą protestów, ale też najwyraźniej nie spieszy mu się do kolejnej. A ambicje fundamentalistów ucięła reprezentująca partię rządzącą posłanka Anna Czerwińska, która oskarżyła wnioskodawców o reprezentowanie poglądów skrajnych, "dywersję wobec ochrony życia" oraz robienie prezentu organizacjom proaborcyjnym.
To wyrok Trybunału Przyłębskiej ma być nowym “rozsądnym centrum”. Nie znaczy to jednak, że w razie potrzeby na ołtarzu zwierania szeregów na prawicy znów nie zostaną poświęcone prawa i swobody kobiet. Pomysły już są.
Forsowany przez Bartłomieja Wróblewskiego - autora wniosku do TK o zbadanie zgodności z konstytucją aborcji ze względu na wady płodu - projekt ustawy powołujący Polski Instytut Rodziny i Demografii przeszedł w grudniu do dalszych prac. Instytut, obawiają się krytycy, będzie bazą danych dotycząca dokumentacji medycznej i prawnej. Jego prezes zaś dostanie uprawnienia prokuratorskie - będzie mógł angażować się w sądowe sprawy rodzinne oraz wszczynać postępowania. Już pojawiają się obawy, że interwencje PIRiD raczej dotyczyłyby rodzin nieheteronormatywnych niż na przykład przemocy domowej.
Strategia Demograficzna 2040 przewiduje z kolei ochronę rodziny przez ograniczenie liczby rozwodów, cesarskich cięć i żłobków. Czyli kosztem kobiet, którym trudniej będzie wydostać się z przemocowego związku i trudniej wrócić do pracy po urodzeniu dziecka.
Na kolejne narzędzie dyscyplinujące zapowiada się też rejestr ciąż. Według obowiązującego prawa własna aborcja nie jest co prawda karana i nawet po wpisaniu do rejestru pacjentka mogłaby na kolejnej wizycie zakomunikować lekarzowi, że ciąży nie ma, bo ją przerwała, ale może ją to narazić na donos i przesłuchanie na policji.
Państwo może też na serio wziąć się za organizacje pomagające w pozasystemowym przerywaniu ciąży i za te szpitale, które jeszcze wykonują legalne zabiegi. W listopadzie jedna z członkiń Aborcyjnego Dream Teamu usłyszała zarzuty za pomocnictwo w aborcji. W grudniu wojewódzka konsultantka w dziedzinie położnictwa i ginekologii zleciła kontrolę w szpitalu Bielańskim: sprawdzenie rejestru zabiegów ginekologicznych, w tym poronień. Ordynator oddziału ginekologii uznał to za “dyscyplinującą rózgę”: próbę wpłynięcia na pracę placówki.
Podsumowując, w imię zwiększenia dzietności i ochrony rodziny rząd może jeszcze bardziej utrudnić życie kobietom - a także rodzinom nieheteronormatywnym - i jeszcze bardziej zniechęcić Polki do rodzenia dzieci.
Możliwe tylko wtedy, gdy dojdzie do przyspieszonych wyborów i wygra je opozycja. Jak bardzo byłoby ono w temacie praw kobiet progresywne, zależałoby oczywiście od układu sił w parlamencie. Ale, co pokazała chociażby grudniowa debata nad projektem “Stop aborcji”, w kwestii praw reprodukcyjnych opozycja jest już w innym miejscu niż jeszcze pięć lat temu.
Lewica zapowiedziała, że gdy dojdzie do władzy, aborcja będzie legalna, bezpieczna i darmowa. PSL opowiedziało się za referendum w tej sprawie. Małgorzata Tracz z Koalicji Obywatelskiej zadeklarowała, że Polki zasługują na aborcję bez kompromisów (nie jest to jednak stanowisko całego klubu).
Poparty przez Lewicę obywatelski projekt "Aborcja bez kompromisów", legalizujący przerywanie ciąży do 12. tygodnia bez podawania powodów, zebrał już wymagane 100 tysięcy podpisów. Do Sejmu ma trafić w marcu 2022, na dzień kobiet. Szanse na uchwalenie w tym parlamencie ma zerowe, ale będzie okazja do policzenia szabel. Zwłaszcza w Koalicji Obywatelskiej, która w kwestii liberalizacji prawa aborcyjnego od czasu zeszłorocznych protestów jest, no cóż, trochę w ciąży.
Przez 20 lat Platforma Obywatelska niezmiennie stała bowiem na straży "najlepszego z możliwych" kompromisu, sprzeciwiając się stanowczo każdej próbie liberalizacji i - tu już zdecydowanie mniej stanowczo - każdej próbie zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej. W lutym, po długich wewnętrznych debatach, Koalicja Obywatelska ogłosiła, że opowiada się za aborcją dostępną do 12. tygodnia ciąży, ale tylko w "wyjątkowo trudnej sytuacji" i po konsultacji z lekarzem i psychologiem. Frakcja konserwatywna nie była zadowolona.
Niedawno o aborcyjne stanowisko KO zapytano przedstawicielki jej umiarkowanego i progresywnego skrzydła - ich wypowiedzi dość istotnie się różniły. Według Małgorzaty Kidawy-Błońskiej (wypowiedź dla RMF FM) "Platforma Obywatelska uważa, że aborcja jest złem i nie powinna mieć miejsca, chociaż jeżeli chcemy, żeby tej aborcji w naszym kraju nie było, trzeba spełnić pewne warunki”. I tylko dlatego, że te warunki nie są spełnione, a kompromis zniszczono, "dopuszczamy możliwość aborcji w wyjątkowych sytuacjach, nie tak na życzenie”.
Barbara Nowacka, która z kolei od lat walczy o liberalizację ustawy z 1993 roku, w rozmowie z "Dziennikiem Gazetą Prawną" zapowiedziała, że jak tylko KO wygra wybory, "prawo musi zostać zliberalizowane" i "każda Polka będzie mogła przerwać ciążę do 12. tygodnia".
Przekonamy się po wyborach.
Komentarze