0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Jakub Orzechowski / Agencja Wyborcza.plFot. Jakub Orzechows...

Narodowy Instytut Zdrowia Publicznego PZH – Państwowy Instytut Badawczy począwszy od 1977 roku publikuje cyklicznie raporty, poświęcone kondycji zdrowotnej naszego społeczeństwa. Z początkiem czerwca 2025 ukazało się kolejne jego wydanie.

Raport zawiera liczne analizy stanu zdrowia Polaków, a także dane dotyczące czynników wpływających na nasze zdrowie. Podczas jego prezentacji zwrócono m.in. na wyraźne zahamowanie tempa wzrostu oczekiwanej długości życia, a także pogorszenie samooceny zdrowia przez obywateli.

„To nie pandemia spowodowała kryzys, zwróciła jedynie uwagę na problem, który występował już wcześniej".

„Zamiast trwałej poprawy stanu zdrowia, mamy stagnację i oznaki regresu” – mówi prof. Bogdan Wojtyniak z NIZP PZH – PIB. „Oczekiwana długość życia między rokiem 2014 a 2019 wzrosła jedynie o 0,2 roku u kobiet i 0,3 roku u mężczyzn, co jest wyraźnym pogorszeniem trendu z lat wcześniejszych” – dodaje prof. Wojtyniak. „W latach 2020-2022 długość życia bardzo spadła w wyniku pandemii, a wzrost w 2023 roku jest trudny do interpretacji i wymaga kolejnych obserwacji”.

Przeczytaj także:

Dyrektor NIZP PZH – PIB Bernard Waśko podczas konferencji prasowej zastrzegł, że zahamowanie tempa wzrostu oczekiwanej długości życia dotyczy nie tylko Polski, jednak u nas dzieje się to najszybciej. Wyjaśniał, że w krajach Unii Europejskiej nastąpiła stagnacja od 2015 roku, a w Polsce niestety zaczynamy tracić korzyści, które osiągnęliśmy po 90. roku i doganialiśmy Europę.

W 2023 roku oczekiwana długość życia mężczyzn wynosiła 74,7 lat i była dłuższa o 0,6 roku niż w poprzedzającym pandemię 2019 roku, a w przypadku mężczyzn w wieku 65 lat była dłuższa zaledwie o 0,1 roku.

Z kolei długość życia kobiet wynosiła 82,1 lat i wydłużyła się o 0,3 roku w porównaniu z rokiem 2019. W przypadku kobiet liczących 65 lat wzrost wyniósł podobnie jak u mężczyzn zaledwie 0,1 roku.

Zdrowie to zasób społeczny

Wśród czynników negatywnie oddziałujących na nasze zdrowie eksperci wymieniają m.in.:

  • konsumpcję wysoko przetworzonej żywności,
  • wzrost używania alkoholu i tytoniu,
  • niską aktywność fizyczną, zwłaszcza wśród dzieci i młodzieży,
  • używanie substancji psychoaktywnych,
  • pogarszający się stan zdrowia psychicznego,
  • zmiany klimatu i degradację środowiska, powodujące nowe zagrożenia epidemiologiczne.

Raport zawiera liczne propozycje działań naprawczych w zakresie:

  • regulacji rynkowych ograniczających dostęp produktów szkodliwych dla zdrowia,
  • edukacji zdrowotnej, szczególnie wśród dzieci i młodzieży,
  • interwencji profilaktycznych, w tym promowania zdrowego stylu życia.

„Jeśli budujemy schrony, tworzymy rezerwy pandemiczne i adaptujemy miasta do zmian klimatu, to tym bardziej powinniśmy inwestować w zdrowie jako najważniejszy zasób społeczny” – podkreślają autorzy dokumentu.

Ważne wnioski z raportu

Jednym z autorów raportu jest Rafał Halik, dr. nauk medycznych i nauk o zdrowiu, specjalista zdrowia publicznego.

Dr Halik tak pisze o raporcie na Facebooku:

  • Od 2015 roku wyhamowały wzrosty oczekiwanej długości życia i to wszędzie, nie tylko w Polsce;
  • Porażką polityki zdrowotnej od transformacji jest niedogonienie przez mężczyzn oczekiwanej długości życia kobiet – różnica wynosi blisko 7,5 roku!
  • Mamy nowe niepokojące procesy – nowa plaga alkoholowa, nastolatkowie w 40 proc. vapują (elektroniczne papierosy), trują się, uzależniają i wpuszczają w siebie dopalacze w ten sposób;
  • Epidemia otyłości oraz cukrzycy zbiera swoje żniwo;
  • Jest problem z odsetkami przeżywalności z powodu nowotworów i jest to w dużym stopniu związane z późną wykrywalnością;
  • Załamuje się zdrowie psychiczne ludzi i jest to problem bardziej kompleksowy niż tylko stres. Zanikają szczere przyjaźnie, słabnie wsparcie społeczne, brak wzajemnego zaufania;
  • Antybiotykooporność powoduje, że coraz głębszym problemem stają się infekcje szpitalne i zapalenia płuc;
  • Polecam mój rozdział o wypadkach i o tym, że dziś wcale nie są najniebezpieczniejsze drogi, tylko domy.

Owoce, które rosną najniżej

Poprosiliśmy dr. Rafała Halika o skomentowanie niektórych wniosków wynikających z raportu.

Sławomir Zagórski, OKO.press: Najważniejszy wynik raportu to wyhamowanie tempa wzrostu oczekiwanej długości życia. Dotyczy to nie tylko Polski, ale także innych krajów Unii. Prof. Bogdan Wojtyniak wskazuje, że pomiędzy 2014 a 2019 rokiem oczekiwana długość życia wzrosła u nas zaledwie o 0,2 roku w przypadku kobiet i 0,3 roku w przypadku mężczyzn. To wyraźne pogorszenie trendu z lat wcześniejszych.

Dr Rafał Halik*: W Europie rzeczywiście mamy do czynienia z tendencją wyhamowania przyrostu oczekiwanej długości życia. Ale radziłbym spojrzeć na to, co dzieje się w Stanach Zjednoczonych. Tam jest już totalna stagnacja, a nawet pojawiają się spadki oczekiwanej długości życia.

Prof. Bogdan Wojtyniak twierdzi, że powinniśmy patrzeć na to, co dzieje się z naszą populacją jak na proces zdrowotny. A nie jak na pojedynczą fotografię. Natomiast prawdziwą porażką jest dla mnie to, że polscy mężczyźni nie doganiają kobiet, jeśli chodzi o oczekiwaną długość życia.

Zaraz do tego dojdziemy. Chciałbym wcześniej spytać o rozdźwięk pomiędzy starymi krajami Unii i Polską. Stawiasz tezę, że skok cywilizacyjny, gospodarczy, jaki zrobiła Polska od momentu transformacji, jest większy niż skok zdrowotny. Startowaliśmy z dużo gorszej pozycji, doganialiśmy Europę, ale w którymś momencie wyhamowaliśmy i w efekcie różnica zdrowotna pomiędzy nami jest w dalszym ciągu spora.

Bo myśmy zerwali te owoce, które rosną najniżej. I nic dziwnego – tak zawsze jest na początku.

W ogóle najłatwiej poprawić sytuację w krajach Trzeciego Świata. Np. zabezpieczyć studnie, dostarczyć uzdatnioną wodę. To mało kosztowne, a może w ciągu kilku lat zdecydowanie wydłużyć oczekiwaną długość życia.

Moja krytyczna diagnoza

Jednym ze wspomnianych nisko rosnących owoców, które zerwaliśmy w Polsce, było ograniczenie palenia tytoniu. Natomiast nie wykorzystaliśmy innych możliwości wydłużania oczekiwanej długości życia przez takie procesy jak np. edukację zdrowotną w szkołach i POZ, szeroko zakrojone programy profilaktyczne oraz edukacyjne, czy udoskonalanie ścieżek pacjentów w systemie ochrony zdrowia.

Nie sięgnęliśmy też po owoce wyżej rosnące, takie jak zmniejszanie nierówności w zdrowiu w Polsce. Nie zadbaliśmy o kondycję zdrowotną mężczyzn. Nie interweniowaliśmy w kwestii ich ryzykownych zachowań. Położyliśmy kompletnie kwestię alkoholu, co zaczęło się obniżką akcyzy za premiera Belki.

Moja diagnoza jest bardzo krytyczna. Uważam, że skorzystaliśmy w dużej mierze z owoców rozwoju ekonomicznego, natomiast konsekwentną politykę zdrowotną realizowaliśmy w niewielkim stopniu.

Eurostat przyjrzał się możliwej do uniknięcia umieralności Europejczyków i okazuje się, że nie mamy jako kraj zbyt wielu sukcesów w tym zakresie. Chodzi głównie o ograniczanie umieralności możliwej do uniknięcia poprzez działania prewencyjne, czyli ukierunkowane na styl życia i wczesną wykrywalność chorób.

Jesteśmy w sferze gdybania

Przejdźmy do rozdźwięku pomiędzy mężczyznami i kobietami. Twierdzisz, że niedogonienie przez mężczyzn oczekiwanej długości życia kobiet to porażka polityki zdrowotnej w Polsce. Zwracam ci uwagę, że z powodów biologicznych kobiety wszędzie żyją dłużej niż mężczyźni.

Ale jaka jest ta różnica w krajach Europy Zachodniej, a jaka w Polsce i w Europie Środkowowschodniej? My i cała Europa Środkowowschodnia borykamy się z przedwczesną umieralnością mężczyzn i przez 30 kilka lat można było coś z tym zrobić.

7,5 roku różnicy w długości życia to kawał czasu. Można by przez ten czas skończyć nawet dwa fakultety studiów.

To nierówność zdrowotna, którą przez konsekwentne działania można było zasypać.

Przyczyny, które doprowadzają do tego, że mamy tak szokująco krótszą oczekiwaną długość życia mężczyzn w stosunku do kobiet, zmieniały się w czasie. Niestety, nie mamy na ten temat pogłębionych analiz i tak naprawdę nie wiemy, jakie dokładnie mechanizmy epidemiologiczne stoją za tak wielką różnicą.

Można jednak śmiało zaryzykować tezę, że nie jest ona związana z biologią, tylko ze stylem życia polskich mężczyzn, z ich antyzdrowotnymi zachowaniami.

Najważniejszą przyczyną zgonów w Polsce były i są choroby układu krążenia, choć tu dokonał się spory postęp. Pali w dalszym ciągu więcej mężczyzn niż kobiet, jednak w porównaniu z czasami przed transformacją bardzo wielu z nich rzuciło papierosy. Spożycie alkoholu wśród mężczyzn jest wyraźnie wyższe, ale czy to rzeczywiście alkohol tak bardzo skraca życie mężczyznom?

No widzisz i tu jesteśmy w sferze gdybania, bo – jak mówiłem – nikt tego matematycznie nie przeanalizował. Trzeba by zrobić badanie tzw. obserwacyjne kohortowe. Czyli obserwować przez dłuższy czas grupę polskich mężczyzn i kobiet. Sprawdzać, jakie czynniki oddziałują na te grupy zdrowotnie i jaki jest rzeczywisty styl życia badanych.

Takich badań w Polsce nie prowadzimy i możemy bazować wyłącznie na statystykach publicznych albo badaniach przekrojowych, ale to dość statyczny obraz.

Patrząc wstecz, palenie rzeczywiście idzie w Polsce w dół. A alkohol niestety nie.

Zmieniły się wprawdzie zachowania związane z piciem alkoholu, ale nadal jego spożycie jest dość wysokie.

Jeśli zaś chodzi o choroby układu krążenia, to – owszem – notujemy olbrzymi postęp, ale nadal nie dogoniliśmy Europy Zachodniej, ani nawet nie osiągnęliśmy przeciętnej Unii Europejskiej. Gdy popatrzysz na utracone lata życia, choroby układu krążenia są w Polsce nadal na pierwszym miejscu.

Mężczyźni ryzykanci

Rozmawiałem niedawno z kardiologiem, który powiedział, że coraz częściej na zawał zapadają już nie czterdziestolatkowie, lecz trzydziestoparolatkowie.

Chcę powiedzieć dwa słowa o diecie. W PRL problem z chorobami układu krążenia wynikał z tego, że dieta była bardzo bogata w tłuszcze zwierzęce.

Dzierżyliśmy jako kraj rekord spożycia, jeśli chodzi o mięso i tłuszcze nasycone. Teraz mamy nieco inny problem związany z dietą, a mianowicie nadmierne spożycie cukrów prostych i wysoka wartość energetyczna tego, co zjadamy. Epidemia otyłości i cukrzyca to ważne czynniki obciążenia sercowo-naczyniowego.

Kolejna sprawa – wysoko przetworzona żywność zawierająca bardzo dużo soli i sodu, co zwiększa ryzyko nadciśnienia tętniczego.

Nadciśnienie wynika również – o czym mało kto wie – ze spożycia alkoholu.

No i następna sprawa w kwestii chorób układu krążenia, z którą coraz gorzej sobie radzimy i która związana jest ze starzeniem się naszej populacji – udary.

Z chorobą niedokrwienną serca jakoś dajemy radę, natomiast udary stanowią prawdziwy problem.

Wracając do mężczyzn, to jeśli chodzi o ich styl życia, są oni znacznie bardziej skłonni niż kobiety do podejmowania ryzykownych zachowań zdrowotnych. To wynika z ich biologicznej cechy neurofizjologicznej – oni po prostu lubią podejmować takie zachowania – ale także z pewnych wzorców kulturowych. Tego, że np. nikt nam nie będzie zabraniał jeść mięsa. Albo, że mężczyzna musi kierować samochodem, a nie jeździć komunikacją publiczną albo na rowerze.

Te wzorce dotyczą także picia alkoholu. Zwróć uwagę, co się dzieje w mediach społecznościowych, gdy ktoś napisze, że Polacy piją za dużo alkoholu. Święte oburzenie, że atakuje się autonomię jednostki i że niby można pić bezpiecznie.

Uważam, że jeżeli nie będziemy oddziaływali na takie wzorce, przepaść między kobietami a mężczyznami, jeśli chodzi o oczekiwaną długość życia, się nie zmniejszy.

Skryty polski alkoholizm

Pisząc o nowych niepokojących procesach, wspominasz o nowej pladze alkoholowej. Co rozumiesz przez to pojęcie?

Polska miała i ma problem z alkoholem. Dawniej wynikało to głównie z bardzo ryzykownego picia wódki. Teraz – jak wspominałem – są inne wzorce spożywania alkoholu. Pije się więcej trunków niskoprocentowych, co przez polską ludność uważane jest za niewinną formę rozrywki.

Zanikł u nas stereotyp żulika spod budki z piwem, natomiast nasz alkoholizm jest bardzo często skryty. Wiele osób nadużywa alkoholu, pije ryzykownie, nie zdając sobie z tego sprawy i otoczenie też nie zdaje sobie z tego sprawy. Ludzie uważają, że to normalne.

Znam, także w moim otoczeniu, osoby, które twierdzą, że codzienne picie alkoholu jest OK i że każdy może się codziennie odstresować jednym drinkiem.

W młodszym pokoleniu postawy wobec alkoholu są bardziej sceptyczne, ale spożycie na tle Europy, jest u nas nadal wysokie. O skutki nietrudno. Choćby rosnący problem chorób układu pokarmowego, marskości wątroby, zapalenia trzustki, na temat których świadomość w polskim społeczeństwie jest bardzo niska. Jeżeli chodzi o choroby alkoholozależne, przegoniliśmy Finlandię, z której zawsze się naśmiewaliśmy.

Występujące dziś w Polsce choroby alkoholozależne są inne niż te w PRL. W PRL mieliśmy problem z wypadkami i nietrzeźwymi pracownikami. A dziś mamy problem np. z samobójstwami. Według WHO pułap powyżej 10 zgonów na 100 tys. mieszkańców z powodu samobójstw powinien zapalać czerwoną lampkę, jeżeli chodzi o zdrowie psychiczne ludności. Tymczasem my ten poziom zgonów przekraczamy od lat.

Mało kto, również wśród specjalistów, zdaje sobie sprawę, że

samobójstwa są związane z alkoholem. Alkohol jest depresantem.

I nie powinno nas zmylić to, że po jednej dawce alkoholu jesteśmy zeuforyzowani i czujemy się rozluźnieni.

Mamy też w Polsce problem wśród młodzieży z eksperymentowaniem z różnymi substancjami psychoaktywnymi. Jeśli chodzi o narkomanię, nie wypadamy tak źle w statystykach, ale trend niekontrolowanego używania substancji psychoaktywnych i różnych leków to nowa plaga, która jest jeszcze słabo zbadana, ale którą widać.

40 proc. nastolatków uzależnionych od nikotyny

Ostrzegasz też przed e-papierosami, dopalaczami.

Mamy 40 proc. nastolatków vapujących, a to oznacza, że 40 proc. nastolatków jest użytkownikami nikotyny.

Nigdy nie mieliśmy tak wysokiego odsetka dzieci uzależnionych od nikotyny.

Człowiek uzależnia się od substancji i będzie robił wszystko, by ją wprowadzić do organizmu. Te dzieciaki będą zatem też i w przyszłości z dużym prawdopodobieństwem sięgać po normalne papierosy, by zaspokoić swój głód.

Badania pokazują też, że kilkanaście procent nastolatków vapujących używa ich do wprowadzania do organizmu innych substancji psychoaktywnych: kannabinoidów, dopalaczy, a nawet i mefedronu.

Kryzys opioidowy w Stanach Zjednoczonych pokazuje nam, czym grozi używanie różnych substancji psychoaktywnych, również tych pochodzących z leków zapisywanych przez lekarzy. To narasta. Są osoby, które uzależniają się od tych substancji podczas terapii.

Rzeżączka, kiła, HIV w natarciu

W Polsce mamy też problem z uzależnieniem się od seksu wśród młodzieży, a także z chemseksem. Tymczasem ten temat jest już w ogóle zakopany pod dywan. Ludzie odczuwają wobec siebie nieufność, czują brak wsparcia, a to wpływa na kondycję psychiczną i chęć sięgania po substancje psychoaktywne, które popychają nas do różnych szkodliwych zachowań.

Zwróć uwagę, że rośnie nam w kraju zapadalność na choroby weneryczne. Rośnie liczba przypadków rzeżączki, kiły. Rośnie liczba zakażeń HIV.

W Polsce mieliśmy raptem dwie poradnie seksuologiczne dla dzieci i młodzieży. Jedną z nich właśnie zamknięto.

Obserwuję dzieci i młodzież. Nie jestem tradycjonalistą, ale dostrzegam ze smutkiem, że coraz bardziej zanikają wzorce trwałych przyjaźni opartych na szczerości i zaufaniu.

Zresztą w badaniach widać, że ludziom coraz trudniej zainicjować i utrzymać takie relacje. Seks traktowany jest jak element rozrywki, ale i też desperacka próba znalezienia ułudy bliskości i czułości. Z jednej strony te dzieciaki pragną harmonijnego związku, czułości, a z drugiej szukają prostego seksu. Tyle że on nie zaspokaja pragnienia bliskości.

W badaniach seksuologów widać, że może tego seksu jest więcej, ale spada też i satysfakcja młodych z życia seksualnego.

Niesamowicie różnorodna Polska

Mówisz o braku zaufania, o słabnącym wsparciu społecznym. Wiążesz to z podziałem Polski na pół?

Nie powiedziałbym, że Polska jest podzielona na pół. Polska jest niesamowicie różnorodna, jeśli chodzi o sytuację zdrowotną oraz poglądy, sytuację społeczno-ekonomiczną.

Myślałem tu o politycznym podziale.

Mamy różne tzw. narracje o duopolu, że widać zabory, ale moim zdaniem to są uproszczenia zwodzące na nietrafne wnioski, często oderwane od rzeczywistej głębszej analizy zjawisk. Spory polityczne – owszem wpływają na nasze samopoczucie, ale przecież zjawisko bardzo niskiego zaufania wobec siebie ludzi w Polsce jest już omawiane przez socjologów od kilkudziesięciu lat. Było ono obecne w PRL, a nawet przed II wojną światową.

Gdy patrzymy np. na województwa, widać, że mieszkańcy tych zachodnich są w gorszej sytuacji zdrowotnej.

Ale gdy wejdziesz w powiaty, to miejskie aglomeracje w tych gorszych województwach świecą się na zielono, czyli są lepsze.

Bardzo ciekawa sytuacja jest województwie kujawsko-pomorskim, moim zdaniem na ogół pomijanym, jeśli chodzi o zjawiska społeczno-ekonomiczne. Bo tam jest głównie stereotypowa Polska A. Rejony, które ludzie kojarzą z Polską zachodnią i z zaborem pruskim, w których jest niby lepsza tkanka społeczna. Ale jeżeli chodzi o biedę, wskaźniki ubóstwa, wskaźniki zdrowotne, to tam się dzieją rzeczy niepokojące.

Zdrowe podkarpackie i małopolskie

Zaskoczyło mnie stwierdzenie, że na zachodzie kraju sytuacja zdrowotna jest gorsza. Spodziewałem się, że jest odwrotnie.

Wszyscy się tego spodziewają. Ale też nie wszędzie w Polsce wschodniej jest lepiej. Popatrz na województwo lubelskie, jakie jest mozaikowe pod tym względem. Np. powiat chełmski pod względem zdrowotnym wypada bardzo słabo. Ale już np. dawna Galicja miewa się bardzo dobrze.

Podejrzewam, że możemy tutaj użyć koncepcji francuskiego socjologa i filozofa Emila Durkheima, który mówił o więzi społecznej spajającej społeczeństwa w całość.

Tereny dawnej Galicji od pokoleń nie przeżyły wielkich migracji. Ci mieszkańcy, jeśli chodzi o podkarpackie, małopolskie, żyją tam od pokoleń. I to są najlepsze województwa w Polsce pod względem sytuacji zdrowotnej.

Jest tam zapewne silniejsze wsparcie społeczne, są lepsze więzi społeczne i być może właśnie to wpływa na sytuację zdrowotną mieszkańców.

Pod względem stylu życia jest tam np. najmniej palących. A jeśli chodzi o spożycie alkoholu, to też, o dziwo, podkarpackie i małopolskie to nie są najbardziej rozpijaczone regiony w Polsce.

Chciałem jeszcze wrócić do Polski zachodniej, bo pamiętam mojego ojca – socjologa medycyny, który, jak jeszcze było 49 województw, nakładał na mapy województw problem alkoholizmu, urodzeń pozamałżeńskich, chorób wenerycznych i patrzył, co się dzieje na Ziemiach Zachodnich. Ojciec uważał, że tam mozaika nowoprzybyłych jeszcze się społecznie nie zintegrowała i nie nawiązała wspólnot.

Jednak taka integracja i wspólnota to też broń obosieczna. Bo z jednej strony mamy wsparcie, ale i wzajemną kontrolę społeczną. Czyli np. jak sąsiad się rozchoruje, wszystkie sąsiadki przychodzą i pomagają, podwożą do lekarza, sprawdzają leki. A z drugiej strony z układem takiej samokontroli, takich ciasnych relacji społecznych, związany jest też większy stres. Jeśli ktoś odstaje od innych, jest na przegranej pozycji.

Ukochany polski grill

Powiedz, proszę, dwa słowa o epidemii otyłości. Mamy tu gigantyczny problem. I jeżeli nic z tym nie zrobimy, długość życia w Polsce, tylko z tego powodu, spadnie do roku 2050 o blisko 4 lata.

Obawiam się, że może być jeszcze gorzej.

Problem otyłości narasta. Wynika m.in. z ogromnej podaży jedzenia.

Być może też z tego, że jesteśmy narodem, który godnościowo nadal czuje się nienasycony, nienajedzony.

Mam porównanie między Polską a Danią, w której mieszkam. Duńczycy nie tyją aż w tak dynamicznym tempie. Gdy przyjeżdżam do Polski, z przerażeniem patrzę, jak wyglądają tu koszyki z zakupami. Są ładowane po korek. Duńczyk, gdy przychodzi do sklepu, ma listę zakupów i kupuje to, co jest mu akurat potrzebne. Ponadto tutaj słodycze i napoje słodzone kosztują krocie, nawet jak na duńską kieszeń.

Dodatkowo Polacy mało się ruszają. Jeżeli ktoś się już rusza, to wielkomiejska klasa średnia.

Dlaczego się nie ruszamy? Bardzo często w chłopskich i robotniczych rodzinach model odpoczynku jest taki, że jak pracowałeś ciężko, to potem musisz poleżeć i sobie podjeść. To dziedziczony model na spędzanie wolnego czasu, żeby się nie ruszać, a mecze oglądać w telewizji. Tutaj potrzebna jest dynamiczniejsza zmiana kulturowa, choć trzeba przyznać, że to jednak się zmienia, szczególnie w większych ośrodkach miejskich.

Jest też tyle niezdrowych produktów w naszych sklepach, że często nie mamy innego wyjścia.

Czasem coś jem, co wydaje mi się zdrowe. Później patrzę na etykietę i widzę, że właśnie zjadłem cztery łyżki cukru. Np. w ketchupie.

Muszę jeszcze wspomnieć o ukochanym polskim grillu. Mamy piwo, z szalonym indeksem glikemicznym, nie mówiąc o alkoholu. Do tego przetworzone, często przypalone przetwory mięsne, sosy pełne cukru, czerwone mięso. Grille wyparły dawny model majówki – wycieczkę, często rowerem, na łono natury z rodziną i najbliższymi. Zapominamy też, że grill to prawdziwa bomba kancerogenów.

Trzeba coś zrobić z kancerofobią

Powiesz coś o nowotworach, drugiej po chorobach układu krążenia przyczynie zgonów Polaków?

Tak, powiem o naszej kancerofobii i o marnym udziale w badaniach przesiewowych. To jest po prostu żenujące. Ludzie boją się spotkać z lekarzami – onkologami, boją się też samego spotkania z systemem i oczywiście samej choroby. Kobiety nie idą na badanie mammograficzne, bo często boją się aroganckich zachowań. Opowiadały mi koleżanki lekarki, które poszły na cytologię, nie przedstawiając się, że są lekarkami, że zostały bardzo niemiło potraktowane przez ginekologów.

Musimy coś zrobić z polską kancerofobią, bo wszędzie w mediach mówi się, że ludzie umierają na nowotwory i jakie to jest przerażające, ale mało kto przy okazji mówi, że są takie i takie programy, że można się zapisać na badanie. Tłumaczy się, że trzeba się badać zawczasu, ale nie podaje się ludziom konkretów.

Przecież tutaj możemy skorzystać z arsenału wielu narzędzi elektronicznych, by łagodzić jednocześnie lęk przed rakiem, motywować ludzi, upraszczać proces badań przesiewowych, tworzyć przyjazną atmosferę profilaktyki.

Kobiety dostają zaproszenia na badanie mammograficzne. Nie lubią go jednak może nie ze względu na opryskliwość osób, które je wykonują, tylko po prostu to nie jest miłe badanie.

Ale o dziwo, jeżeli już ktoś chodzi na badania przesiewowe, to właśnie kobiety z Polski powiatowej. Często ksiądz potrafi powiedzieć w kościele, że będziecie się smażyły w piekle, jeżeli nie będziecie chodziły na to badanie i później panie ustawiają się do mammobusu.

To akurat mówię czysto anegdotycznie, ale jest wielu samorządowców, aktywistów lokalnych, którzy z dużą charyzmą organizują w gminach i powiatach mammobusy, akcje badań przesiewowych i robią wspaniałą robotę. A problem jest właśnie z klasą średnią, że bolesność tego badania, że kwestia pofatygowania się, często jest tutaj barierą.

Nasi schorowani seniorzy

Jesteś autorem rozdziału o wypadkach. Zwracasz uwagę, że dziś zdarzają się one częściej w domach niż na drogach. Czy upadki – bo o nich mowa – wiążą się z tym, że mamy starsze społeczeństwo?

Tak. Ale z upadkami jest skomplikowana sprawa, bo to również pokłosie słabej kondycji zdrowotnej polskiego społeczeństwa i wielochorobowości. Nasi seniorzy są po prostu schorowani.

Jeżeli ktoś ma cukrzycę, nadciśnienie, a do tego jest otyły, ryzyko, że się wywróci w domu, jest wielokrotnie wyższe.

Tak samo polipragmazja, czyli zażywanie wielu leków, też istotnie zwiększa ryzyko upadku.

Myśląc o upadkach, wyobrażam sobie staruszkę, która wywraca się z powodu podeszłej starości. Tymczasem to nieprawda.

Może źle się wyraziłem, bo mówiłem z punktu widzenia zwalczania tego problemu. Natomiast prawdą jest, że wraz z wiekiem, szczególnie kobiety, mają większe ryzyko upadku.

Ostatnio analizowałem dane ze szpitali i okazuje się, że liczba hospitalizacji z powodu urazów związanych z upadkami u kobiet gwałtownie rośnie już po 50. roku życia. Czyli już w wieku 50 lat powinno się u nich interweniować, jeżeli chodzi o profilaktykę upadków.

To prawda, że im starsze społeczeństwo, tym upadków jest więcej. Natomiast można temu przeciwdziałać. To sprowadza się m.in. do dbania, żeby seniorzy nie byli aż tak bardzo schorowani i samotni, żeby byli aktywni fizycznie. Bo o dziwo, im człowiek mniej się rusza, tym jest bardziej narażony na upadki. Tymczasem starsze osoby zazwyczaj obawiają się ruszać właśnie z obawy, że się wywrócą.

Sporo osób starszych też nie dojada, ma ubogą dietę i jest słabo nawodnionych, a to zwiększa ryzyko omdleń i zaburzeń koordynacji ruchowej.

To, co jest charakterystyczne dla Polski, to również umieralność w wyniku upadku.

I uwaga – ryzyko zgonu na skutek upadku osoby z niższym wykształceniem jest u nas pięciokrotnie wyższe niż osoby z wyższym wykształceniem.

Tutaj liczy się wiele czynników naraz, od tego, że osoby słabiej wykształcone są bardziej schorowane, po podłe warunki mieszkaniowe, w jakich żyją. Również to, że często prowadzą pojedyncze gospodarstwa domowe. Ponieważ mężczyźni żyją 7,5 lat krócej, kobiety są same w domu. I nikt, jak upadną, nie ruszy im z pomocą. To dramatyczna sytuacja.

Taki upadek może prowadzić do złamania kości udowej, a z tego często się już nie wychodzi.

Tak. To chyba gorsze niż zaawansowany nowotwór, jeżeli chodzi o cierpienie, ból, unieruchomienie. Dotyczy głównie kobiet, bo kobiety częściej cierpią na osteoporozę, ale mężczyźni też nie są od niej wolni.

Dodam, że po to, byśmy sobie lepiej radzili z upadkami, musimy poprawić poziom opieki w POZ nad osobami starszymi. Bo upadki to często wynik stanów cukrzycowych, nadciśnienia, zawrotów głowy czy innych problemów neurologicznych.

Powinien zająć się tym premier

Jaki jest ogólny wydźwięk raportu, o którym rozmawiamy? Żyjemy w trudnych popandemicznych czasach, z długiem zdrowotnym, z wieloma problemami, których nie udało w Polsce przez lata rozwiązać. W twojej opinii ten raport jest smutny?

I smutny, i – na swój sposób – wesoły. Wesoły, bo w czasie trudnej transformacji, dzięki zmianom modernizacyjnym nasze społeczeństwo wywalczyło dłuższą oczekiwaną długość życia. Bo była aspiracja, żeby stać się społeczeństwem nowoczesnym. Był taki zamysł. Czyli rzucamy palenie, więcej się ruszamy, eliminujemy tłuszcze zwierzęce z diety.

Natomiast smutny wydźwięk jest taki, że jako państwo, ale również jako społeczeństwo, za mało robimy na rzecz swojej sytuacji zdrowotnej. Zostały zerwane – jak mówiłem – tylko najniżej rosnące owoce.

Jestem zawiedziony, że przy okazji prezentacji wyników raportu odbyła się tylko konferencja w PAP.

A tak naprawdę to powinien premier Polski – przepraszam, idealizuję – zająć się tym raportem i powiedzieć, co się dzieje z naszym zdrowiem. I że bierzemy byka za rogi, bo jeżeli chcemy poprawić sytuację zdrowotną ludności, to nie wystarczy, że zrobi coś minister zdrowia.

Jeżeli chcemy, żeby np. staruszkowie rzadziej upadali w mieszkaniach, to do działania powinno się włączyć Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej. Pracownicy socjalni powinni pomagać starszym osobom, tak urządzić mieszkanie, żeby redukować ryzyko upadków, żeby nie były one groźne w skutkach.

Trzeba też instruować seniorów, jak postępować, jeżeli czują lęk przed upadkiem. Czują, że ich stan zdrowia może doprowadzić do upadku. Nauczyć też ludzi odpowiednio reagować podczas i po upadku, zapewniać im dostęp do wyżywienia, jeśli mają problemy ze sporządzeniem posiłków.

Ministerstwo Rolnictwa powinno kształtować ceny żywności w taki sposób, żeby Polacy nie kupowali żywności wysoko przetworzonej, tylko żeby system cen, np. produktów rolnych zachęcał nas, żebyśmy sięgali częściej po świeże produkty roślinne.

Ministerstwo Sportu i Ministerstwo Edukacji powinny zadbać, żebyśmy mieli dostęp do infrastruktury sportowej w każdym miejscu, za nieduże pieniądze. A nie żeby to były drogie karnety na siłownię, na które wielu ludzi nie stać.

Czuję też niedosyt, że zdrowie to nie jest nasza wspólna sprawa. I nigdy nią nie była.

Politycy tych zagadnień nie lubią

Skąd się to bierze?

Politycy się tym nie interesują, bo mówimy o rzeczach, które są dla suwerena niewygodne.

„Mniej picia alkoholu" – takie hasło załatwiłoby przecież każdego polityka.

Tematu chorób przenoszonych drogą płciową nikt nie ruszy, bo jedni by mówili, że to zachęcanie młodzieży do seksu, a drudzy, że każdy ma prawo do swojego życia intymnego, nieważne, że się kogoś innego naraża na niebezpieczeństwo zakażenia wirusem HPV czy kiłą.

Politycy tych zagadnień nie lubią, bo po to, żebyśmy zdrowo żyli, musimy modyfikować nasz styl życia. A nikt nie chce, by ktoś ci mówił, jak masz żyć. W Skandynawii się o tym mówi, bo zdrowe życie jest – w pewnym sensie – społecznym obowiązkiem. Jeżeli ktoś żyje niezdrowo, to żyje jakby na przekór innym i to jest stygmatyzowane.

W takiej Danii, jeśli ktoś np. demonstracyjnie pali papierosy, może spotkać się z nieprzychylnym nastawieniem ze strony innych. Bo uznaje się to za zachowanie aspołeczne. Ale duńskie społeczeństwo funkcjonuje inaczej.

My jesteśmy społeczeństwem wolnościowym, czyli i też trochę „moja chata z kraja” i nikt mi nie będzie mówił, co mam robić. To wyszło także w pandemii. I politycy się niestety nauczyli, żeby nic nie robić w kwestii stylu życia Polaków i w ogóle się go nie czepiać.

To jednak nie o czepialstwo chodzi, tylko o edukowanie, rozpoznawanie i ocenę zagrożeń, budowanie umiejętności wpływania na swoje zdrowie, zapobiegania problemom.

Państwo powinno wspierać w tym obywateli, budować system, który tworzy nam zdrowe, przyjazne środowisko życia, wspiera nas w wyborze zdrowego stylu życia, motywuje do zdrowych alternatyw.

Sam minister zdrowia tego nie zrobi, to jest wysiłek wszystkich sektorów życia. To zresztą mamy zapisane w Konstytucji.

Przygotowywanie takich raportów ma jednak sens?

Jasne. Uważam, że to bardzo sensowna robota. Tylko przy okazji publikacji kolejnych wydań zawsze jestem zawiedziony, że to ma taki słaby oddźwięk. Zdaję sobie sprawę, że wszystko trzeba ubrać w jakąś narrację. Rozumiem też, że Polacy po pandemii znudzili się tematami zdrowotnymi.

Wiadomo, że jeden zgon to wielka tragedia, ale już milion zgonów to tylko statystyka. I tak to jest niestety postrzegane. Jeżeli jednak nie poprawimy naszej sytuacji zdrowotnej, przegramy cały nasz wyścig cywilizacyjnie. Bo przecież nie muszę cię przekonywać, że zdrowie jest kluczem do jakości życia.

*Rafał Halik, dr. nauk medycznych i nauk o zdrowiu, epidemiolog, specjalista zdrowia publicznego.

;
Na zdjęciu Sławomir Zagórski
Sławomir Zagórski

Biolog, dziennikarz. Zrobił doktorat na UW, uczył biologii studentów w Algierii. 20 lat spędził w „Gazecie Wyborczej”. Współzakładał tam dział nauki i wypromował wielu dziennikarzy naukowych. Pracował też m.in. w Ambasadzie RP w Waszyngtonie, zajmując się współpracą naukową i kulturalną między Stanami a Polską. W OKO.press pisze głównie o systemie ochrony zdrowia.

Komentarze