0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Dawid Zuchowicz / Agencja GazetaDawid Zuchowicz / Ag...

„Składam rezygnację z funkcji ministra zdrowia, pozostaję posłem, wracam do pracy zawodu lekarza” – ogłosił na konferencji prasowej Łukasz Szumowski.

Jeszcze trzy lata temu mało znany urzędnik państwowy, w 2020 roku został nagle najpopularniejszym politykiem w Polsce. W początkowej fazie epidemii COVID-19 prezentował się jako kompetentny i spokojny urzędnik, fachowiec medyczny i epidemiologiczny. W kolejnych tygodniach ten wizerunek padał pod ciężarem kolejnych sprzecznych rekomendacji i afer związanych z jego majątkiem.

Z pewnością od marca do kwietnia zbudował swoją rozpoznawalność na poziomie, do jakiego w polskiej polityce dochodzą właściwie tylko premierzy i prezydenci. W kwietniu został liderem zaufania w comiesięcznym pomiarze IBRiS. Wówczas minister zdrowia cieszył się zaufaniem 51 proc. Polaków. Częstymi konferencjami prasowymi, na których z troską i zmęczoną twarzą pochylał się nad epidemią i zdrowiem Polaków, przykrył niekompetencję przygotowania Polski na efekty pandemii.

Miał szansę na wykreowanie się na fachowca, który ponad podziałami przeprowadza Polaków przez pandemię. I początkowo to działało - przynajmniej wizerunkowo. Kolejne miesiące to jednak uleganie politycznej presji ze strony PiS i afery związane z interesami Szumowskiego.

Jeszcze 7 sierpnia w wywiadzie dla wp.pl Szumowski mówił:

"Nigdzie się nie wybieram. W takiej sytuacji, jaką mamy, nie można w ogóle rozmawiać o opuszczeniu okrętu. Jestem żeglarzem i sternikiem, wiem, że takich rzeczy się nie robi".

Tymczasem na dzisiejszej konferencji minister powiedział, że chciał odejść w lutym, ale przyszła pandemia i został pół roku dłużej. Trudno nie przyjąć tej deklaracji z dużą dozą wątpliwości. Dlaczego "żeglarz i sternik" zaledwie 11 dni po tamtych słowach uznał, że z okrętu miał i tak zejść już dawno, a teraz jest na to dobry czas? Dlaczego nie poczekał na rekonstrukcję rządu, która nastąpi w najbliższych tygodniach?

Szumowski twierdzi, że wraca do zawodu lekarza. Jego zagadkowa, nagła dymisja może sugerować, że stoi za nią coś więcej. Przypominamy jego polityczną drogę.

Porozumienie z rezydentami

Ministrem zdrowia Szumowski był 2,5 roku. Na tym stanowisku zastąpił 9 stycznia 2018 roku skompromitowanego reakcją na strajk lekarzy rezydentów Konstantego Radziwiłła. Szybko okazało się jednak, że do protestujących lekarzy Szumowski ma podobne podejście jak swój poprzednik. Po podpisaniu porozumienia z rezydentami, które zobowiązywało rząd do przekazania 6 proc. PKB na służbę zdrowia, już w lipcu 2018 okazało się, że podczas pracy nad ustawą o nakładach na służbę zdrowia, odrzucono wszystkie poprawki zaproponowane przez lekarzy.

Medycy wciąż protestują. Zaledwie 10 dni temu, 8 sierpnia odbył się w Warszawie protest pracowników ochrony zdrowia. W manifestacji wzięło udział kilkaset osób – lekarzy, pielęgniarek, ratowników medycznych. Protestujący mieli ze sobą taczki przeznaczone dla kilku członków rządu, w tym ministra Łukasza Szumowskiego.

"Mimo upływu lat i wielu zapewnień, nadal maleje dostępność do świadczeń, rosną za to kolejki, nadal borykamy się z problemami kadrowymi" - pisali organizatorzy demonstracji.

"Takiego kryzysu, jaki mamy teraz w ochronie zdrowia, nie było chyba nigdy" - mówił do zebranych związkowiec z Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy Bartosz Fiałek. Przebieg demonstracji i postulaty protestujących opisywaliśmyw OKO.press:

Przeczytaj także:

Podczas swojego urzędowania Szumowski potrafił powiedzieć, że liczba lekarzy na osobę w Polsce jest na poziomie średniej europejskiej. A to nieprawda. Szumowski wziął liczbę Naczelnej Izby Lekarskiej, która stosuje inne definicje i porównał je z europejskimi danymi. Tymczasem podczas rządów ministra Szumowskiego nic się w tej kwestii nie poprawiło. Zamiast 3,6 lekarza na 1000 osób mamy ich 2,4 i jesteśmy w europejskim ogonie.

Ta wypowiedź to przykład jego politycznego przywiązania do Prawa i Sprawiedliwości - politycy partii rządzącej też chętnie rzucają liczbami, które z rzeczywistością mają cokolwiek wspólnego tylko przy bardzo kreatywnej interpretacji. Tę umiejętność Szumowski w pełni zaprezentował nam jednak dopiero podczas pandemii koronawirusa.

Nie oglądamy się na Europę?

"Koronawirus prędzej, czy później w Polsce będzie. Jesteśmy na to przygotowani. Są wytyczne i procedury; oddziały zakaźne w gotowości, przygotowujemy kolejne laboratoria" - mówił Szumowski 24 lutego. "Czas dotarcia próbki do laboratorium służb sanitarnych będzie bardzo krótki, zresztą do tej pory też był krótki i wszystkie wyniki mieliśmy w przeciągu 24 godzin" - chwalił się minister. Jedno z laboratoriów gotowych na przeprowadzenie testu miało się znajdować w Gorzowie Wielkopolskim.

4 marca w Zielonej Górze wykryto pierwszy przypadek koronawirusa w Polsce. Próbkę wysłano na badania do Warszawy. Od przyjęcia pacjenta do ogłoszenia wyniku minęły 44 godziny. Trudno uznać to za "gotowość" i sukces ustalonych wcześniej procedur.

Jeszcze w marcu 2020 roku, kiedy nie wiedzieliśmy, jak szybko koronawirus będzie rozprzestrzeniał się w Polsce, minister zapewniał opinię publiczną, że Polska "nie ogląda się na Europę" i samodzielnie robi zakupy najpotrzebniejszego sprzętu ochronnego i medycznego. Bo Unia nie jest solidarna. W ten sposób świadomie wprowadzał opinię publiczną w błąd. Wspólny przetarg na sprzęt ochronny ramach UE zakończył się sukcesem. Na pierwszą edycję Polska po prostu się spóźniła.

Testy? Nie moja wina

Przez pierwsze tygodnie epidemii wykonywaliśmy wyjątkowo mało testów na potencjalnych zakażonych. W wywiadach Minister Szumowski zrzucał odpowiedzialność za ten stan na szpitale i lekarzy lub zasłaniał się niewiedzą. Tymczasem to ministerstwo tworzyło zalecenia, jak testować np. personel medyczny. Dotarliśmy do listu Szumowskiego do dyrektorów szpitali z 28 kwietnia, który pokazywał, jak wąskie są rekomendacje w tej sprawie. Dopiero w połowie maja liczba przetestowanych próbek dziennie zaczęła regularnie przekraczać 20 tys.

Tego samego dnia opublikowaliśmy tekst, w którym krytycznie ocenialiśmy reakcję Ministerstwa Zdrowia na epidemię, ale też chwaląc je za względnie szybką decyzję o lockdownie. Wiodącym problemem była wówczas mała liczba testów, szczególnie wśród personelu medycznego:

W lipcu i sierpniu liczba zakażeń poszła mocno w górę. Jednym z głównych ognisk zakażeń okazały się wesela, na które zezwolono bez żadnych ograniczeń. Można to było z łatwością przewidzieć.

Wyborcza chorągiewka

Szumowski wszedł w rolę eksperta epidemiologicznego i wydawał kolejne opinie na temat bezpieczeństwa wyborów prezydenckich w trakcie epidemii. Kluczył niemiłosiernie. Gdy rząd chciał przeprowadzić wybory korespondencyjne, mówił, że wybory korespondencyjne są bezpieczne. Posunął się nawet w tym celu do manipulacji danymi. Udowadniał, że po wyborach korespondencyjnych w Bawarii nie doszło do wzrostu zakażeń koronawirusem. Tymczasem nawet jego doradcy przekonywali go pod koniec marca, że jest dokładnie odwrotnie.

Epidemia afer

Prawdziwe kłopoty ministra zaczęły się jednak dopiero w maju.

Wielokrotnie powtarzał, że rzeczywiście bezpieczne wybory można będzie przeprowadzić dopiero za dwa lata. Gdy okazało się, że wybory odbędą się nie za dwa lata a niecałe dwa miesiące od pierwotnie ustalonej daty, nie zaprotestował.

12 maja „Gazeta Wyborcza” ujawniła, że Ministerstwo Zdrowia wydało 5 mln złotych na bezużyteczne maseczki ochronne. Beneficjentem tej transakcji był kolega ministra Szumowskiego i jego instruktor narciarski.

18 maja ujawniliśmy związki Łukasza Szumowskiego z Danielem O., twórcą piramidy finansowej. Łukasz Szumowski, a potem jego żona Anna weszli we wspólny interes z Danielem O. – byłym piłkarzem Wigier Suwałki, a później wspólnikiem i członkiem władz kilkudziesięciu spółek najrozmaitszych branży.

Należąca do nich spółka Necor miała otworzyć klinikę kardiologii inwazyjnej w Bielsku Podlaskim. By zdobyć środki na inwestycję, emitowała obligacje.

Inwestorzy chętnie je kupowali, bo reklamowano jej jako papiery firmy „związanej ze znanym kardiologiem – prof. Szumowskim”. Gdy Szumowski został ministrem zdrowia, jego udziały przejęła jego żona. O szczegółach sprawy przeczytasz w tekście Radosława Grucy i Bianki Mikołajewskiej.

W czerwcu okazało się, że Andrzej I., handlarz bronią, u którego Ministerstwo Zdrowia zamówiło respiratory za 200 mln zł, oszukał kontrolowaną przez państwo spółkę zbrojeniową. Sprawę badała ABW, a wiedziały o niej prawdopodobnie także inne służby. Minister Szumowski zapewniał jednak, że jego resort zawarł kontrakt ze spółką Andrzeja I. po weryfikacji służb i dostawa jest niezagrożona. Tymczasem wiedza o tym, że I. brał udział w nielegalnym handlu bronią, była publiczna, opisywana wcześniej w mediach.

Dobra robota

„Dzisiaj uznałem, że to jest ten czas. Mamy zbudowany w Polsce system szpitali jednoimiennych, mamy rozbudowaną sieć laboratoriów. Udało się doprowadzić do tego, że w Polsce nie było dziesiątek tysięcy zgonów, jak w krajach Europy Zachodniej, o wiele bogatszych od nas - Włoszech, Francji” – mówił dziś minister na konferencji prasowej, na której ogłosił swoją decyzję o dymisji.

Jest tylko jeden kłopot: epidemia w Polsce nie została opanowana.

Miesiąc, w którym Szumowski opuszcza swoje stanowisko to również rekordowy pod względem koronawirusowych statystyk miesiąc w Polsce.

Pod koniec lipca, gdy notowaliśmy rekordowe 657 przypadków koronawirusa w Polsce, Piotr Pacewicz pisał: „fala COVID-19 podnosi się, a zamknąć ludzi w domach już nie można. Przydałby się minister - lider z charyzmą, a zarazem skłonny do współpracy z samorządami. Szumowski - chorągiewka na wyborczym wietrze i uczestnik szemranych interesów - nie nadaje się”. Wątpliwe, że Szumowski posłuchał naszych apeli, ale mógł w podobnym czasie uznać, że jego czas się kończy.

Minister, który chwali się swoimi osiągnięciami, opuszcza stanowisko w najgorszym dotychczas punkcie epidemii w Polsce. W sierpniu cztery razy przekroczyliśmy 800 przypadków. Po pięciu miesiącach w centrum uwagi Szumowski rezygnuje i zostawia za sobą z jednej strony dużo niższe liczby zakażeń niż na Zachodzie, z drugiej – miesiące sprzecznych komunikatów i podążaniem za polityczną wolą partii zamiast za wiedzą medyczną.

Oraz pytania o to, dlaczego zrezygnował właśnie w tym momencie.

;

Udostępnij:

Jakub Szymczak

Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.

Komentarze