„Za dwa lata” Szumowskiego zmieniły się w 7-8 tygodni. Polacy pójdą do urn, bo wg sondażu Ipsos tylko 22 proc. obawia się zarażenia koronawirusem „siebie lub najbliższej rodziny". A już na pewno wyborcy PiS nie będą się bawić w głosowanie korespondencyjne, bo tylko 13 proc. z nich boi się zakażenia. Ofiarą kalendarza politycznego padnie zdrowie publiczne?
Projekt ustawy o szczególnych zasadach wyborów ogłoszony przez PiS (ustami Jadwigi Emilewicz) budzi zasadnicze wątpliwości prawne (analiza tutaj). Uderzające jest także pozostawienie Polkom i Polakom wyboru formy głosowania: w lokalach wyborczych lub - na wniosek zainteresowanych - listownie.
Jak powiedziała Emilewicz, głosowanie [korespondencyjne] mogą wybrać ci, którzy boją się wirusa. Postanowiliśmy sprawdzić, na ile Polacy się boją i kto się boi bardziej, a kto mniej - przedstawiamy wyniki sondażu Ipsos dla OKO.press*.
Poza tym w tekście:
Ale najpierw najnowszy sondaż IPSOS dla OKO.press.
W sondażu Ipsos ukończonym 29 kwietnia zapytaliśmy o obawę zakażenia - siebie samego lub najbliższej rodziny. Przeważa odpowiedź: "raczej nie".
W oparciu o informacje, które napływają do ludzi, jest to ocena racjonalna. Polska jest jednym z krajów o najniższej liczbie zakażeń na milion. W chwili publikacji tego artykułu (po 595 zakażeniach, o których poinformowało ministerstwo zdrowia 12 maja) wynosi ona 438 przypadków na milion.
Załóżmy, że mówiąc o najbliższej rodzinie każdy miał na myśli 5-9 osób (średnio 7). Szanse znalezienia się osoby badanej lub jej najbliższych na liście przypadków wynoszą 8 x 438 / 1 000 000 czyli 0,35 proc. Statystycznie to 1 do 290. W Hiszpanii (5 735 zakażeń na milion) takie prawdopodobieństwo jest 13 razy większe i wyniosłoby 4,6 proc., czyli 1:25.
Oczywiście niewykrytych przypadków jest znacznie więcej, a epidemiolodzy przewidują, że zakażenia w najbliższych latach będą miały ogromny zasięg, ale polskie doświadczenia mogą być źródłem uspokajających sygnałów (zapewne w dłuższej perspektywie fałszywych).
Założenie "niech decyduje sam wyborca" brzmi dobrze dla liberalnego ucha. Podobną propozycję hybrydowych wyborów przedstawiła zresztą - jako pierwsza - 11 maja Koalicja Obywatelska. Barbara Nowacka i Robert Kropiwnicki argumentowali, że jest to formuła, która umożliwi wyborcom „podjęcie decyzji w sposób świadomy, czy chcą iść do urny, czy oddać głos listownie".
Takie myślenie jest obarczone poważnym ryzykiem. Rzecz w tym, że ludzie różnią się dostępem do wiedzy, przywiązaniem do utrwalonych skryptów zachowań i zdolnością do racjonalnej analizy sytuacji.
Jak pokazuje sondaż OKO.press, bezpieczniejszą strategię głosowania korespondencyjnego wybiorą bardziej aktywne warstwy, wyżej w hierarchii socjoekonomicznej. Poza wymienionymi czynnikami odczuwają większe ryzyko zakażenia własnego lub w najbliższej rodzinie.
I tak, oczekiwanie, że możemy zostać zakażeni, częściej deklarują:
Te zmienne wiążą się też z postawami politycznymi, bo PiS cieszy się większym poparciem wśród ludzi starszych, mniej wykształconych, uboższych oraz mieszkańców wsi i najmniejszych miast.
Do tego dochodzą motywacje ściśle wyborcze podsycane przez propagandę władzy. W efekcie różnice między zwolenni/cz/kami PiS i całą resztą są ogromne.
Wśród wszystkich osób badanych, które nie chcą głosować na PiS (wybierają inną partię lub nie deklarują udziału w wyborach), obawę zakażenia zgłasza 27 proc. W elektoracie Kaczyńskiego - dwa razy mniej - 13 proc.
Wśród wyborców PiS panuje epidemiczny hurraoptymizm: tylko co ósmy zwolennik Kaczyńskiego dostrzega zagrożenie SARS-CoV-2.
Najczęściej (34 proc.) ryzyko zakażenia dla siebie i swoich najbliższych dostrzegają wyborcy Koalicji Obywatelskiej, pozostałe elektoraty - Konfederacji, Lewicy i PSL/Kukiz'15 - odpowiadają podobnie (24-27 proc.).
Także w innych pytaniach sondażu OKO.press elektorat PiS pokazywał "niefrasobliwość epidemiczną".
Na pytanie, czy wybory należy zorganizować w maju, czy przełożyć na późniejszy termin elektorat PiS (76 proc. za terminem majowym i 22 proc. za przełożeniem) odpowiadał odwrotnie niż wszyscy pozostali (tylko 9 proc. za majem i aż 81 proc. za przełożeniem).
W szczegółach wygląda to tak (pominięto "trudno powiedzieć"):
W pierwszej turze wyborów, które miały odbyć się w maju, udział deklarowało 57 proc. wszystkich osób badanych (a 39 proc. zapowiedziało, że nie zagłosują).
Tutaj entuzjazm wyborców PiS, by wziąć udział w wyborach, był jeszcze większy - sięgnął 88 proc.!
Nawet ci wyborcy Kaczyńskiego, którzy uważali, że lepiej wybory przełożyć (22 proc.), niemal w komplecie deklarowali, że pójdą głosować.
Kiedy PiS ogłosił 11 maja wieczorem projekt wyborów hybrydowych, minister zdrowia Łukasz Szumowski, który dziesiątki razy powtarzał, że bezpiecznie wybory w lokalach wyborczych można zrobić "za dwa lata, po opracowaniu szczepionki", stanął przed egzaminem z szacunku do samego siebie.
Dzisiejszy (12 maja) "Dziennik. Gazeta Prawna" publikuje jego deklaracje: "System mieszany to zbyt duże ryzyko niezależnie od terminu, w jakim będą przeprowadzone wybory". A także "nadal rekomenduję wybory korespondencyjne, jako najbezpieczniejszą formę w czasie epidemii".
Gdyby Szumowski rzeczywiście poważnie potraktował swoje słowa lekarza i ministra zdrowia, powinien zrezygnować z urzędu, a przynajmniej oddać się do dyspozycji premierowi Morawieckiemu. Zamiast tego oddał się jednak do dyspozycji władzy w innym tego słowa znaczeniu.
W wywiadzie dla DGP spuszcza bowiem z tonu: "Będę rozmawiał co do szeregu punktów. Chciałbym, żeby zapewniono realną możliwość głosowania korespondencyjnego dla wszystkich, którzy będą chcieli tak głosować. Będę namawiał i zgłaszał dzisiaj uwagi".
Także Jarosław Gowin wielokrotnie twierdził, że "wszystkie dane naukowe wskazują, że bezpiecznym terminem jest przesunięcie wyborów prezydenckich o dwa lata". We wtorek tłumaczył jednak w TVN24 woltę ministra Szumowskiego (i swoją własną):
"Każdy minister jest też politykiem, nie może się kierować wyłącznie argumentami eksperckimi, tylko całokształtem funkcjonowania i interesem państwa, a ten wymaga przeprowadzenia wyborów w formule hybrydowej".
Ustawa o szczególnych zasadach wyborów wprowadza quasi zabezpieczenie zdrowotne.
Ten ogólnikowy zapis pozostawia jednak władzy pełną arbitralność decyzji wyborczych. Marszałkini Witek może "zmieniać terminy", np. na zgłoszenie podpisów przez nowych kandydatów, ale najważniejsze zostało ustalone: to politycy (a dokładniej Jarosław Kaczyński) wybierze termin głosowania i ten nie ulegnie zmianie.
OKO.press wielokrotnie wskazywało, że twórczość legislacyjna PiS w czasie pandemii ma wyłącznie cel polityczny.
Jarosław Kaczyński forsując przyspieszone wybory kieruje się słusznym zapewne przekonaniem, że poparcie dla PiS będzie w wyniku epidemii i jej skutków społeczno-gospodarczych spadać, a to oznacza coraz mniejsze szanse Dudy. Jak pokazuje sondaż OKO.press, tak samo myślą osoby badane (poza hurraoptymistycznym jak zawsze elektoratem PiS).
Sondaże OKO.press pokazują też, że w II turze wyborów wynik rywalizacji Duda - kandydat/ka opozycji byłby sprawą otwartą: 43 proc. deklaruje, że w takim starciu poparłoby Dudę, ale 39 proc. głosowałoby na dowolnego innego kandydata lub kandydatkę, kimkolwiek będzie (czyli zgodnie z zasadą „byle nie Duda”), a 11 proc. - waha się "w zależności do tego, kto będzie rywalem Dudy". Analiza pokazuje, że znaczna większość z tej ostatniej grupy nie wybrałaby obecnego prezydenta.
Kaczyński próbuje też jak najszybciej ugruntować swoją pozycję w obliczu erozji obozu władzy i rosnących aspiracji Jarosława Gowina, któremu udało się zablokować wybory majowe i może się politycznie "rozochocić".
Dyspozycyjny dla PiS prezydent może ratować zagrożoną władzę Kaczyńskiego, nawet w wariancie rządu mniejszościowego.
Właśnie polityczny pośpiech (a nie rzekoma groźba odszkodowań; por. tekst prof. Łętowskiej) był powodem odrzucenia najwłaściwszej opcji ogłoszenia stanu klęski żywiołowej. Rozwiązania wprowadzane ustawami są de facto zakamuflowanym stanem nadzwyczajnym, ale pozostawiają Kaczyńskiemu pełną kontrolę nad terminami.
Konstytucja przewiduje bowiem, że "w celu zapobieżenia skutkom katastrof naturalnych lub awarii technicznych noszących znamiona klęski żywiołowej oraz w celu ich usunięcia Rada Ministrów może wprowadzić na czas oznaczony, nie dłuższy niż 30 dni, stan klęski żywiołowej na części albo na całym terytorium państwa. Przedłużenie tego stanu może nastąpić za zgodą Sejmu".
Konstytucja zabezpiecza obywateli przed machlojkami wyborczymi w warunkach klęski żywiołowej.
"W czasie stanu nadzwyczajnego oraz w ciągu 90 dni po jego zakończeniu (...) nie mogą być przeprowadzane wybory do Sejmu, Senatu, organów samorządu terytorialnego oraz wybory Prezydenta RP, a kadencje tych organów ulegają odpowiedniemu przedłużeniu".
Zapis o "odpowiednim przedłużeniu" kadencji prezydenta oznaczałby, że Duda sprawowałby swój urząd co najmniej do jesieni 2020 (okres stanu klęski plus 90 dni), a zapewne aż do dnia wybrania nowego prezydenta.
OKO.press analizowało polityczną histerię prezydenta, który twierdził, że odsunięcie wyborów poza termin majowy doprowadzi do "paraliżu państwa". Jak mówił OKO.press prof. Piotr Tuleja, kierownik Katedry Prawa Konstytucyjnego UJ oraz sędzia Trybunału Konstytucyjnego w stanie spoczynku, to "odpowiednie przedłużenie można interpretować tak, że kadencja prezydenta potrwa aż nie zostanie wybrany nowy prezydent".
Innym zabezpieczeniem przed paraliżem państwa byłaby rezygnacja Dudy i przejęcie funkcji Głowy Państwa przez marszałkinię Witek.
Zapewne także pośpiech zdecydował o przyjęciu formuły "hybrydowej" wyborów. PiS zorientował się, że przygotowanie "poczytliady" wymagałoby za dużo czasu.
Na pytanie, czy epidemia COVID-19 w Polsce wygasa nie zna odpowiedzi nikt. Władze najwyraźniej zmieniły narrację i przeszły od straszenia scenariuszem włoskim do uspokajania, że - poza Śląskiem - sytuacja jest opanowana.
W związku z blamażem Szumowskiego jako niezależnego eksperta, trudno mieć jednak zaufanie do jego diagnoz, a także do rządowych decyzji o poluzowaniu kolejnych ograniczeń. Można się obawiać, że chcąc upewnić obywateli o bezpieczeństwie wyborów za 47 dni (jeśli 28 czerwca) władze podporządkują polityce decyzje luzowania także innych ograniczeń.
Obowiązuje "kalendarz polityczny" a nie "epidemiologiczny".
Od jakiegoś czasu OKO.press regularnie przedstawia dynamiczny bilans epidemii, sprawdzając wahania liczby przypadków aktywnych, czyli tych osób, które zostały zakażone i jeszcze nie wyzdrowiały (a także nie umarły).
Sprawdzamy, jak liczba "przypadków aktywnych" zmienia się z dnia na dzień: czy rośnie (wtedy słupek idzie w górę), czy maleje (słupek w dół od osi X). Jak widać na wykresie poniżej, nie ma wyraźnej tendencji, raczej wahania, a dzisiejszy (12 maja ) wzrost 252 przypadków jest największy od 20 kwietnia.
Także po liczbie nowych przypadków zakażeń widać, że epidemia na razie się nie cofa, choć także nie rozwija zbyt gwałtownie. Trwa raczej przeciąganie liny. W I i II dekadzie kwietnia średnio było dziennie 364 nowych zakażeń, w III dekadzie ta liczba spadła do 294. W pierwszych 11 dniach maja wzrosła ponownie do 338 dziennie.
Ogólna w Polsce liczba aktywnych przypadków nie spada tak jak w wielu krajach. Najbliższe tygodnie pokażą, czy to wyłącznie efekt śląskiego ogniska zakażeń i czy ewentualne opanowanie epidemii wśród górników doprowadzi wreszcie do tego, że krzywa aktywnych przypadków zacznie w Polsce przypominać czeską; oba kraje wirus zaatakował w tym samym momencie - w połowie marca.
Minister Szumowski próbował dowodzić, że II tura marcowych wyborów korespondencyjnych w Bawarii - w odróżnieniu od I tury tradycyjnych - nie dała wzrostu zakażeń (w szczególności krzywa Bawarii nie odbiegała od Nadrenii Północnej Westfalii), ale wtedy zależało mu na udowodnieniu, że "pocztyliada" będzie całkowicie bezpieczna.
OKO.press powoływało się na analizy ekspertów pracujących dla rządu, którzy twierdzili, że wpływ na wzrost zakażeń miały obie tury wyborów bawarskich, choć ta druga - mniejszy.
Wpływ pierwszej tury - w lokalach wyborczych - na wzrost zakażeń nie budził do tej pory wątpliwości także ministra Szumowskiego (choć może wkrótce zmieni zdanie, żeby zachować spójność nowego przekazu, jaki dostał do wykonania). Oto wykres opracowany przez OKO.press, który pokazuje casus Bawarii na tle średniej Niemiec i landu, na który - fałszywie - powołał się Szumowski:
Analizowaliśmy także wpływ I i II tury bawarskich wyborów na liczbę zakażeń porównując bawarskie liczby ze średnią w całych Niemczech.
Oczywiście takie analogie mogą być zwodnicze. Wybory w Bawarii przypadły tuż po wybuchu epidemii w Niemczech.
Ale nawet w warunkach epidemii o małej czy gasnącej intensywności, głosowanie w komisjach stwarza zagrożenie wzrostu transmisji SARS-CoV-2 na dużą skalę.
Pracę podejmie 27 tys. obwodowych komisji wyborczych (10 razy więcej niż komisji gminnych przewidzianych w poprzedniej ustawie o głosowaniu korespondencyjnym); będzie w nich pracować ponad 200 tys. osób, intensywnie kontaktując się między sobą i z milionami wyborców (do tej pory brakowało chętnych; w kwietniu zgłosiło się tylko 21 proc.).
Dojdzie do trudnych do skontrolowania kontaktów między milionami wyborców (np. w ramach obyczaju - na wybory po kościele).
Oczywiście, można sobie wyobrazić super optymistyczny scenariusz, w którym epidemia w kilka tygodni wygaśnie, a Śląsk będzie w Polsce łabędzim śpiewem SARS-CoV-2. Oby tak było.
Analizy w tym tekście pisane są na wypadek, gdyby tak się jednak nie stało.
Konstytucja dawałaby nam bezpieczny bufor trzech miesięcy po ostatnim przedłużeniu zagrożenia epidemiologicznego. Gdybyśmy mieli stan klęski żywiołowej, wybory mogłyby zostać ogłoszone najwcześniej we wrześniu. Tak by było bezpiecznie.
*Sondaż telefoniczny Ipsos dla OKO.press, metodą CATI, 27-29 kwietnia 2020, na ogólnopolskiej reprezentatywnej próbie 1016 dorosłych Polaków
Władza
Wybory
Zdrowie
Jarosław Kaczyński
Łukasz Szumowski
Koalicja Obywatelska
Konfederacja
Prawo i Sprawiedliwość
PSL
Sojusz Lewicy Demokratycznej
COVID-19
koronawirus
lewica
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Komentarze