0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Wojtek RADWAŃSKI / AFPFot. Wojtek RADWAŃSK...

– Nie możemy w imię dobrych politycznych relacji na ołtarzu poświęcić ludzi. Zakładamy, że nie będziemy integrować uchodźców, ponieważ może wrócą do Ukrainy? A jeżeli nie wrócą? Zrobi się im gigantyczną krzywdę. Musimy szanować stronę ukraińską, ale też jasno zadeklarować, że będziemy prowadzić swoją politykę wewnętrzną i integracyjną – mówi OKO.press Bartłomiej Potocki, dyrektor Instytutu Praw Migrantów, wrocławskiej organizacji pozarządowej. – Wciąż, po dwóch latach, nie ma koncepcji, jaka ona ma być.

JESTEŚMY TU RAZEM

Powoli wyczerpują się zasoby dobrej woli i możliwości pomocy ukraińskim rodzinom, które ratując się przed rosyjską agresją, próbują w Polsce mieszkać, pracować i uczyć się. Państwo nie wspiera już Polek i Polaków, którzy przyjmują uchodźców. Czas na nowo ułożyć relacje i szukać rozwiązań. Chcemy w OKO.press opisywać historie gości z Ukrainy, usłyszeć je od was. Czekamy też na listy polskich pracodawców, gospodarzy, wszystkich osób, które chcą napisać komentarz lub zgłosić pomysł. Piszcie na adres [email protected].

МИ ТУТ РАЗОМ

Поволі вичерпуються ресурси доброї волі та можливості допомоги українським родинам, які, рятуючись від російської агресії, намагаються жити, працювати та навчатися в Польщі. Держава більше не підтримує польок та поляків, які приймають біженців. Настав час заново формувати стосунки та шукати рішення. В OKO.press ми хочемо описати історії гостей з України, почути їх від вас. Також чекаємо на листи від польських роботодавців, господарів та всіх, хто бажає написати коментар чи подати ідею. Пишіть на [email protected].

Według ostatnich danych z listopada 2023 roku w Polsce przebywa około 955 tys. uchodźców z Ukrainy.

Jesienią 2023 roku Unia Europejska przedłużyła tymczasową ochronę dla osób uciekających przed rosyjską wojną przeciwko Ukrainie do 4 marca 2025 roku. W Polsce jak na razie została ona przedłużona i wygasa 4 marca 2024 roku.

Cykl OKO.press „Jesteśmy tu razem” o Ukraińcach i Ukrainkach w Polsce znajdziecie tutaj.

Przeczytaj także:

Krystyna Garbicz, OKO.press: Jak pan ocenia sytuację uchodźców z Ukrainy po dwóch latach od wybuchu pełnoskalowej wojny? Czy zadomowili się w Polsce?

Bartłomiej Potocki: Im dłużej trwa konflikt, im dłużej uchodźcy z Ukrainy są na terytorium Polski, tym bardziej widać podział na kilka grup. Największa – nie większościowa, nie przekracza 50 proc. – to ludzie, którzy wchodzą w proces integracji. Chcą ułożyć sobie względnie normalne życie nie zadając sobie pytania, czy wrócą do Ukrainy czy też nie. Ich dzieci uczęszczają do polskich szkół, oni pracują. Wśród nich jest grupa, gdzie doszło do łączenia rodzin. Wcześniej w Polsce pracowali mężczyźni, a po 24 lutego dojechały do nich żony z dziećmi.

Osoby, które zdecydowanie deklarują chęć pozostania w Polsce na stałe, to grupa mniejsza od poprzedniej. Tu również często mieliśmy do czynienia z łączeniem rodzin albo z uchodźcami, którzy nie mają bliskiej rodziny w Ukrainie. Takie osoby wchodzą w wiele procesów społecznych.

Kolejna grupa próbuje się zintegrować, ale na sposób tymczasowy. Wybiera z procesu integracji jedynie te elementy, które pozwalają na funkcjonowanie w Polsce. Są to na przykład osoby pracujące poniżej kwalifikacji, ale nie z przymusu, tylko z wyboru. (Są też oczywiście tacy, którzy z przymusu pracują poniżej swoich kwalifikacji, nie mają łatwej możliwości zdobycia pracy odpowiadającej ich wykształceniu). Robią to, żeby odejść od pokusy pełnej integracji. To jest naturalny model radzenia sobie z sytuacją migracji uchodźczej. Te osoby boją się tak zwanej pułapki zaangażowania.

Tego, że im więcej dadzą od siebie – tym trudniej będzie im wrócić do kraju pochodzenia.

Na przykład nie chcą się włączać w wydarzenia kulturalne kraju przyjmującego, ponieważ uznają, że to nie jest czas i miejsce, oni są tutaj tylko po to, żeby zapewnić sobie bezpieczeństwo. Ta grupa będzie w ten sposób funkcjonować przez długi okres ze względu na mocne patriotyczne przywiązanie do kraju pochodzenia. To osoby, które o wiele chętniej uczestniczyłyby w kulturze kraju pochodzenia, niż kraju przyjmującego. Należałoby tę grupę lepiej zagospodarować z pomocą instytucji kraju pochodzenia. Przykładem mogą być wspólne projekty ukraińskiego MSZ i ministerstwa kultury.

Ostatnia grupa – która się ciągle zmniejsza – to osoby nieintegrujące się. Też jest zróżnicowana. Część osób pracuje, a część nie, z różnych powodów. Najtrudniejszą społecznie jest grupa osób, które nie pracują i mieszkają w ośrodkach zakwaterowania zbiorowego, ponieważ następuje u nich proces uzależnienia od pomocy, tzw. wyuczonej bezradności. Im dłużej ta grupa będzie pozostawać w ośrodkach i w pewnych schematach, tym trudniej będzie – nawet tym, którzy często mówią, że chcą wrócić do Ukrainy – wrócić do kraju, który będzie się odbudowywał po wojnie. Ukraina, zwłaszcza w pierwszej fazie, będzie potrzebowała ludzi bardzo aktywnych.

To jest zadanie dla polskich organów, które zajmują się osobami mieszkającymi w ośrodkach zbiorowego zakwaterowania – żeby pokazywać im różne możliwości nie tylko aktywności na rynku pracy, ale w ogóle aktywności społecznej. Niestety, tego brakuje.

Powojenna Ukraina będzie potrzebowała ludzi aktywnych

Może ci ludzie liczą na to, że w Ukrainie po zwycięstwie sytuacja będzie wyglądała tak samo jak przed wojną. Ale niestety…

Ukraina do tej pory też była krajem, który wymagał aktywności od swoich obywateli. Ukraińcy przecież byli bardzo aktywni i społecznie, i jeżeli chodzi o społeczeństwo obywatelskie, ale też na rynku pracy. To bardzo przedsiębiorczy naród.

Dla grupy nieintegrującej się to są prywatne tragedie. Mówimy w tym kontekście o „raju utraconym” i mglistym post war dream (marzeniu o powojniu). Im dawniej opuściliśmy kraj pochodzenia, tym bardziej idealizujemy jego dobre strony i tym mniej pamiętamy elementy trudne i negatywne. Ci ludzie będą pamiętać pozytywne rzeczy z życia w rodzinie, wśród znajomych, w społeczności.

Post war dream zakłada nadzieję na to, że po zwycięstwie będzie dobrze. Ale nikt nie mówi tym ludziom: czujecie się Ukraińcami, chcecie odbudowywać ten kraj – a my będziemy potrzebować, załóżmy, wielu inżynierów. Więc jeżeli możecie iść na kursy zawodowe w Polsce, to idźcie, bo tego wymaga od was nasz post war dream. Tymczasem jest tylko hasło: będzie dobrze.

Osoby przebywające w ośrodkach zbiorowego zakwaterowania często są w trudnej sytuacji ze względu na przykład na swój wiek albo też dlatego, że mają małe dzieci. To nie jest proste, by mając trójkę dzieci i będąc samotną matką dokładać sobie kurs zawodowy czy językowy. To jest wyzwanie. I kiedy brakuje bodźców, które by podtrzymywały na duchu z założeniem, że ta aktywność będzie później dla nas jakimś kapitałem, który się zwróci, to nie dziwmy się, że ci ludzie się nie aktywizują.

Na jaw wyszły polskie problemy

Co zadziałało, a co nie dwa lata temu, kiedy Polska musiała się zmierzyć z milionami uchodźców wojennych?

Zadziałało społeczeństwo obywatelskie i na pewno rozwinięta przedwojenna diaspora ukraińska. O tym mówi się za mało. Większe obciążenie personalnie wzięły na siebie osoby z Ukrainy, które brały do domu swoich znajomych, rodzinę, czasami nieznajomych. W statystykach widzimy jedynie, że te osoby pojawiły się w mieszkaniach prywatnych. To dowód anegdotyczny, ale mam znajomych Polaków i Ukraińców i widzę, jak się rozkładały liczby przyjmowanych uchodźców.

Nie udała się nam infrastruktura krytyczna i obrona cywilna. Zupełnie niewykorzystany został potencjał Ochotniczych Straży Pożarnych, jednej z niewielu organizacji obrony cywilnej przeszkolonych w sposób zespołowy. OSP mogłyby dowodzić wolontariuszami, którym groziło wypalenie z powodu braku wiedzy i doświadczenia, jak i działać w sytuacjach kryzysowych.

Polska mówiła: widzicie. jak fajnie, zwykle uchodźców przyjmuje się w ośrodkach, my przyjęliśmy w domach prywatnych. Tylko chcę zwrócić uwagę – często mi się to nie udaje, ponieważ większość opinii publicznej w Polsce lubi, kiedy mówi się dobrze o Polakach – że w związku z tym umyka nam fakt, że nie mieliśmy przygotowanej żadnej infrastruktury krytycznej, która mogłaby przyjąć te wszystkie osoby.

Trzeba było przyjmować uchodźców w domach, ponieważ nie było innego wyjścia.

Potem doszedł do tego brak strategii integracyjnej wobec uchodźców. Przez 8 lat rządów Prawa i Sprawiedliwości Polska nie wiedziała, co robić z uchodźcami: jak tych ludzi włączać na rynek pracy, czy powinni dostawać jakieś zasiłki zanim wejdą na rynek pracy, jak w modelu niemieckim. Nie ma tej wiedzy do dzisiaj. Wcześniej de facto też jej nie było, ponieważ polityzacja problemu migracji rozpoczęła się w roku 2014, kiedy ruszyli migranci z Bliskiego Wschodu.

Nie mamy opracowanych dobrych podręczników języka polskiego jako obcego. W niektórych z używanych obecnie główni bohaterowie wysyłają sobie wiadomości faksem, który wyszedł z użycia na początku lat 2000. To pokazuje, że nie jesteśmy przygotowani na zintegrowanie uchodźców. A uchodźców będzie coraz więcej.

Polska miała szczęście w tym całym nieszczęściu, że obywatele Ukrainy sami chętnie się integrują.

Polskie władze cieszyły się, kiedy uchodźcy z Ukrainy zajmowali się sami sobą. Ale to też z punktu widzenia państwa jest niebezpieczne. Prowadzi to, zwłaszcza przy rozbudowanej sieci migracyjnej, do tworzenia tak zwanego społeczeństwa równoległego. Uchodźcy wiedzą, że mogą polegać tylko i wyłącznie na sobie, ponieważ państwo przyjmujące nie za bardzo się nimi interesuje. Nie tworzy to spójności społecznej. W związku z tym należałoby powiedzieć, że te polskie dwa lata pomocy należy ocenić stosunkowo negatywnie.

Oddolny ruch mieszkańców Polski był wspaniały, ale działania instytucjonalne z miesiąca na miesiąc były coraz słabsze, widać było brak pomysłu, rzetelnej wiedzy, współpracy ze specjalistami.

W pierwszych dniach wojny z Urzędu Wojewódzkiego i Marszałkowskiego padały pytania: co mamy robić, kto zajmuje się migracją na Dolnym Śląsku? To pokazuje, że brakowało wiedzy – i to we Wrocławiu, w silnym ośrodku akademickim, gdzie wystarczyło zadzwonić chociażby na uniwersytet.

Po drugie, brak było specjalistów od migracji w urzędach. Polska, pomimo tego, że przez lata mieliśmy coraz więcej migrantów ekonomicznych, nie zadała sobie trudu zatrudnienia nawet pojedynczych osób, które specjalizowałyby się w kwestiach teorii migracji. A przecież już przed wojną pełnoskalową mieliśmy miliony migrantów ekonomicznych.

Ośrodki w uzdrowiskach na dłuższą metę się nie sprawdzają

Czy rozmieszczenie uchodźców w ośrodkach zbiorowego zakwaterowania miało sens?

Ośrodki były lokowane w strefach turystycznych, w małych miejscowościach, rejonach, gdzie mamy przewagę pracy dorywczej, sezonowej. Szkoły były tam nieprzygotowane do pracy z dzieckiem uchodźczym, były trudności z dostępem na przykład do dobrego internetu szerokopasmowego. Więc te dzieci w szkole nie mogły liczyć na dobrą edukację, a w ośrodkach nie mogły korzystać z edukacji zdalnej.

Na Dolnym Śląsku jest zakład poprawczy, skąd przeniesiono wychowanków do innego zakładu i ulokowano tam uchodźców. Warunki sanitarno-bytowe nie są tam najgorsze. Ale najgorsze jest to, że ciągle jest ochrona przy wejściu, więc nie można wejść z ulicy nie legitymując się, są kraty w oknach, drut kolczasty nad murem.

Integracja psychologiczna osób tam przebywających jest całkowicie niemożliwa.

Dzieci z ośrodka chodzą do polskiej szkoły i to jest super. Ale proszę postawić się na miejscu rodzica polskiego dziecka z I-II klasy, który wie, że tam był zakład poprawczy, a jego dziecko wraca ze szkoły i mówi, że poznało Artema i chciałoby iść do niego pograć w grę. Zrozumiałe jest, że polski rodzic ma opory, żeby puścić tam swoje dziecko. To uniemożliwia integrację, stygmatyzuje osoby, które zostały umieszczone w takim ośrodku.

Już zaangażowałem w sprawę Rzecznika Praw Obywatelskich, będzie tam kontrola.

Rozumiem, że na początku wojny był strach i popłoch, że szukano miejsca gdziekolwiek, ale jeśli po dwóch latach ktoś by mnie pytał, jaki ośrodek zbiorowego zakwaterowania zamknąć, to właśnie taki.

To było udawanie modelu rozproszonego zakwaterowania uchodźców. Można go stosować w miastach, w których budujemy intensywnie mieszkania socjalne czy komunalne. Są w zasobie komunalnym, kiedy przychodzi potrzeba – powódź albo inny kataklizm czy w tej sytuacji intensywne uchodźstwo – rozmieszczamy te osoby w różnych miastach, ale w normalnych budynkach. Wpychanie ludzi do hoteli, małych ośrodków, gdzie nie ma pracy czy też do zakładu poprawczego, to po prostu pozbycie się tych ludzi i ulokowanie ich gdziekolwiek, a nie spójna koncepcja.

Godność i szacunek

Może politycy tego nie rozumieją? Może ich zdaniem i zdaniem części społeczeństwa, skoro daliśmy tym ludziom miejsce do zamieszkania, dajemy im jedzenie, to powinni mieć się dobrze. Uchodźcy z Ukrainy nie mogą się skarżyć, ponieważ to jest odbierane jako niewdzięczność. Przecież „mają wszystko gotowe”. Ale też nie mają innego wyjścia. Czy samo łóżko i jedzenie wystarczy do integracji? Dla bohaterów moich tekstów to za mało.

To jest trudny, specjalistyczny temat. Poziom integracji społecznej należy mierzyć dwoma współczynnikami: odniesieniem się do kraju pochodzenia i do kraju przyjmującego.

Jeżeli mówimy o kraju rozwijającym się, stosunkowo ubogim, to dla tych osób czasami możliwość zamieszkania w pokoju w cztery czy sześć osób jest w porządku. Będą czuć, że ich prawo do godności jest zrealizowane.

Ale mamy perspektywę Ukrainy – kraju, który radził sobie przyzwoicie przed wojną. Miał oczywiście różne problemy, ale to był kraj na nienajgorszym poziomie życia. Dlatego część uchodźców może być zdania, że oferowane im warunki są dla nich uwłaczające.

Żeby integracja zaistniała, musimy szanować poczucie godności tych osób.

Jeśli chodzi o kraj przyjmujący, to też zależy od tego, na ile jest rozwinięty. Jaka jest dopuszczalna granica, poniżej której uznajemy, że komuś jest odbierana godność ze względu na przykład na warunki bytowe zapewniane przez państwo.

Zastanówmy się, czy warunki oferowane w bardzo wielu ośrodkach zbiorowego zakwaterowania dla uchodźców z Ukrainy zbulwersowały nas jako społeczność przyjmującą czy też nie? Jeśli tak, to nie możemy wymagać integracji od uchodźców, ponieważ my sami czulibyśmy na ich miejscu, że ktoś nas po prostu nie szanuje.

Domy usamodzielniające zamiast ośrodków

Porozmawialiśmy o błędach, to może o postulatach. Jak według pana można byłoby naprawić sytuację z ośrodkami?

Przede wszystkim powinniśmy nawiązać kontakt z władzami ukraińskimi. Uprzedzić je, że musimy przeprowadzić akcję integracji poprzez usamodzielnienie uchodźców, przeniesienie ich do czegoś w rodzaju domów usamodzielniających.

To jest projekt, który sprawdza się na przykład przy osobach z lekką niepełnosprawnością. Te osoby mogą jak najbardziej stać się aktywną częścią społeczeństwa, ale na pierwszych etapach potrzebują wsparcia. W takim domu jest więc ktoś w rodzaju administratora, ale z kompetencjami psychologicznymi i socjologicznymi, który może wspierać mieszkańców w czynnościach dnia codziennego.

Należałoby zlikwidować ośrodki zbiorowego zakwaterowania tam, gdzie nie ma potencjału do usamodzielnienia, przenieść te osoby do miast i miasteczek, gdzie taki potencjał jest, przydzielić im asystentów, ale nie wyręczających, tylko dających wskazówki.

Taki model usamodzielnienia połączony z nauką języka oraz kursami językowo-orientacyjnymi (o kulturze, społeczeństwie, gospodarce Polski ) dałby tym osobom możliwość integracji.

Istnieje prawdopodobieństwo, że ukraińskie władze będą się obawiać, że te osoby nie będą już deklarowały chęci powrotu. Ale mogą w ten sposób wrócić do aktywności, poczucia sprawczości, podmiotowości, do tego, że to one zaczynają decydować o sobie, a nie sytuacja decyduje za nie.

Nawet w takich elementarnych sprawach, co jeść na śniadanie.

Dokładnie. Domy wspomagające to model, który się sprawdza. Jego minus – jest drogi. Ale warto ponieść te koszty z perspektywy postępu społecznego, ponieważ teraz osobom, które pozostają niezaopiekowane, dzieje się realna krzywda.

W pierwszym roku pełnoskalowej wojny dużo się mówiło o remontach pustostanów. Czy na rozmowach się skończyło?

Część pustostanów w jakiś sposób została zagospodarowana, ale tak naprawdę problemem jest to, że to się dzieje bez planów. Zdarzają się sytuacje, że pustostany przez chwilę służyły jako miejsce zbiorowego zakwaterowania, ale teraz już tam nie ma uchodźców i gmina nie ma żadnej chęci, żeby je zagospodarować w sposób systemowy.

Pomysł aby wybudować w dużych miastach dzielnice dla uchodźców jest zły pomysł, prowadzi do gettyzacji. Jeżeli trzeba budować, to na osiedlu z lat 70-80., których w Polsce jest dosyć dużo. Tam budynki są rozmieszczone stosunkowo rzadko, można by dogęścić zabudowę. Żeby dzieci z tego nowego budynku bawiły się z dziećmi polskimi, a życie osiedlowe sprzyjało funkcjom integracyjnym.

Sam chętnie bym się tym zajął

Ile osób mieszka jeszcze w ośrodkach?

Niespełna 60 tys. osób. Nie jest to bardzo duża liczba. Niestety brakuje tutaj woli politycznej, chęci zrobienia tego w sposób systemowy, brakuje koncepcji i osoby, która wzięłaby na siebie odpowiedzialność za tę koncepcje.

W krajach, które zaczęły się zajmować kwestią integracji najczęściej byli to ludzie z drugiej, trzeciej politycznej linii, którym dawano szansę. Jak ci się uda, to zrobisz karierę polityczną, ale jak ci się nie uda, to zrzucimy wszystko na ciebie.

Wyznam, że ja nawet chętnie bym spróbował, bo tyle lat się tym zajmuję. Ten model domów wspomagających, który powstał w Bazylei, realizował polityk z trzeciego szeregu, który stał się specjalistą znanym na całą Europę z koncepcji integracyjnych.

Takie działanie nie było jednak po linii Prawa i Sprawiedliwości. Mam nadzieję, że teraz będzie się to powoli zmieniać.

Przed jakimi wyzwaniami stoi nowa władza w kwestii uchodźców i migrantów?

Najważniejszym jest odpowiedzenie sobie na pytanie, jaką rolę w naszym społeczeństwie mają pełnić uchodźcy z Ukrainy. Do tej pory pojawiały się głosy ze strony poprzedniej władzy, ale i części specjalistów, że po wojnie przecież oni wyjadą. Część wyjedzie, ale część nie. A im dłużej trwa wojna, tym mniej z nich wróci do ojczyzny. I co w związku z tym?

Jeżeli uchodźcy z Ukrainy mają się w pełni zintegrować, dołączyć do grona polskich obywateli, to potrzebujemy programów integracyjnych. Musimy dać im wszelkie narzędzia, które umożliwiają integrację: kursy nauki języka, kursy orientacyjne, ale też możliwość rozwoju osobistego.

Jeżeli jednak twierdzimy, że wrócą do siebie, to jakie to będzie miało konsekwencje dla gospodarki? W ciągu roku obywatele Ukrainy są w stanie zakładać 20 tys. jednoosobowych działalności gospodarczych. To jest pewnie kilka procent naszego PKB, które zniknie. Czy jesteśmy na to gotowi?

Dzieci muszą skończyć w szkołę

Są jeszcze dwa mniejsze wyzwania. Po pierwsze – obowiązek szkolny dzieci ukraińskich. Polska nie może sobie pozwolić na to, żeby jakiekolwiek dziecko nie ukończyło szkoły. Nawet jeżeli pójdziemy na rękę Ukrainie i zgodzimy się na to, że ukończy ją w systemie ukraińskim. Musimy jednak kontrolować wykonywanie obowiązku szkolnego. Od edukacji zależy przyszła sytuacja społeczna i ekonomiczna tych dzieci.

Kolejna kwestia to rozmieszczenie migrantów i uchodźców na rynku pracy. Jeżeli uchodźcy będą mieli nisko zawieszony szklany sufit, skumulujemy ich w prostych branżach, to tak naprawdę stworzymy sobie społeczeństwo drugiej kategorii. A przecież jesteśmy państwem europejskim, rozwiniętym i z możliwościami.

To jest wyzwanie – jakimi metodami integracji społecznej zadbać o włączanie migrantów w każdy segment rynku pracy.

Gdzieś tam pewnie będzie nam chodził po głowie problem ukraińskich seniorów, ale ta grupa nie jest zbyt liczna, kilkuprocentowa i Polska jako dosyć mocna gospodarka poradzi sobie z wypłacaniem zasiłków i pomocą społeczną dla tej grupy. Najważniejsze są dzieci i osoby pracujące – głównie młode matki.

Właśnie, praca. Ponad 60 proc. uchodźców z Ukrainy pracuje. Gdzie?

Powoli zaczyna się przebijać, że mamy w Polsce problem z working poor, czyli biednymi pracującymi. To osoby, które pracują często na pełen etat, ale za wynagrodzenie, które skazuje ich na bycie biednymi. Większość uchodźców też w to się wpisuje, zwłaszcza, kiedy mówimy o samotnych matkach z dwojgiem dzieci.

Uchodźcy z Ukrainy nadproporcjonalnie pracują poniżej kwalifikacji, w halach produkcyjnych, gastronomii, a więc w sektorach charakteryzujących się niestabilnymi formami zatrudnienia. A to może skutkować tym, że cudzoziemcom ciężko będzie z tych sektorów wyjść, a z drugiej strony Polacy nie będą chcieli podejmować tych prac.

Profil migranta się zmienia

W 2023 roku Instytut Praw Migrantów przeprowadził ponad 27 tys. konsultacji. Z czym przychodzą do was uchodźcy?

W porównaniu z rokiem 2022 nie zmienia się ilość osób, które skonsultowaliśmy, ale zmienia się to, z czym przychodzą. Społeczny profil migranta ewoluuje.

W roku 2022 przychodzili z potrzebami pierwszego rzędu: bezpieczeństwa, legalizacji pobytu. Psycholog był oblegany. W 2023 roku o wiele większą popularnością cieszą się konsultacje naszego doradcy zawodowego. We współpracy z Wojewódzkim Urzędem Pracy zatrudniamy czterech doradców zawodowych. Mamy doradcę przedsiębiorczości, który pomaga wyjaśnić sprawy dotyczące zakładania i prowadzenia działalności gospodarczej.

Zmienia się też patrzenie na przyszłość dzieci. W pierwszym roku mieliśmy pytania dotyczące edukacji zdalnej, ale też po prostu jak zapisać dziecko do szkoły. Ale w tym roku, zwłaszcza w sierpniu-wrzesniu, pytania dotyczyły dostępu do polskich stypendiów, szkół artystycznych, sportowych.

Przecież to jest duże wyzwanie i dla rodziny, i dla dziecka. Ale jeżeli chce się je podjąć, to jednak za tym wszystkim stoi chęć integracji. Tak samo, jeżeli chcemy iść na kurs doszkalający.

Z biegiem czasu coraz większa grupa chce się integrować.

Te osoby ustabilizowały swoje potrzeby najniższego rzędu i wchodzą w potrzeby wyższego rzędu: samorealizacji, poczucia wpływu na swoje życie.

Jest też tak, że coraz większą popularnością cieszą się konsultacje naszej prawniczki dotyczące prawa rodzinnego, a więc też rozwody i sprawy alimentacyjne. To zjawisko również należy wiązać z procesem integracji i trudnościami, przed którymi staje Ukraina. W pierwszym roku wojny rodziny często deklarowały, że rozłąka nawet wzmocni ich związek. Sytuacja się jednak normalizuje i różnie bywa, jak to w życiu. Jak szeroki to będzie proces, ciężko mi powiedzieć. Nie wydaje mi się, żeby był bardzo znaczący. Spraw rozwodowych nie prowadzimy, więc ciężko nam jest powiedzieć, czy te osoby później realnie decydują się na złożenie pozwu rozwodowego. Ale wiemy, że o to pytają.

Wspominał pan, że w 2022 roku było większe zapotrzebowanie na pomoc psychologiczną, a wydawało mi się, że dopiero teraz, po zabezpieczeniu podstawowych kwestii bytowych uchodźcy zaczynają myśleć na poważnie o zdrowiu psychicznym. Czy ta pomoc w Polsce jest wystarczająca?

To był taki rodzaj pierwszej pomocy psychologicznej. Pomoc w złapaniu równowagi po wyrzuceniu z siodła, jakim była wojna, uchodźstwo i konieczność odnalezienia się w nowym kraju. Pomoc psychologiczna ciągle jest potrzebna, jest jej za mało, zwłaszcza osób z doświadczeniem pracy z takimi osobami. Ale mówimy już o zapotrzebowaniu na normalną pomoc psychologiczną.

Potrzebują jej zwłaszcza uczniowie. Niestety polscy nauczyciele nie potrafią pracować z grupami wielokulturowymi, nie mają wiedzy teoretycznej na temat migracji i uchodźstwa, związanych z tym wszystkim różnic i barier. Nie potrafią radzić sobie z sytuacjami marginalizacji społecznej uczniów cudzoziemskich ani z wynikającymi z tego konfliktami pomiędzy grupami dzieci. Są bardzo często bezradni.

Dzieci walczą o zasoby i uznanie społeczne. Dochodzi do konfliktów z obu stron. Czasami dzieci z Polski zaczynają, czasami dzieci ukraińskie.

Jest to trudne w grupach nastolatków, zwłaszcza dorastających chłopców. Słyszymy: ja nie będę się uczył, ponieważ za kilka miesięcy kończę 18 lat, wracam do Ukrainy i idę na front. Kiedy rozmawiam o tym z nauczycielami, z dyrektorami, powtarzam: spróbujcie wejść na ich grunt i powiedzieć okej, ale będziesz zwykłym piechurem, jeżeli nie skończysz żadnej szkoły. A możesz zostać bohaterem narodowym, jeżeli zaczniesz się uczyć.

Ale widać, że nawet tak prosta wydawałoby się rzecz czasami w natłoku bieżących spraw nie przychodzi dyrektorom, nauczycielom do głowy. Tracą kontakt z tą młodzieżą. Brak jest znajomości psychologii i brak empatii, wczucia się w to, że ten młody człowiek ma w tym momencie taki odruch, ale go nie zrealizuje. A można byłoby go łatwo rozbroić.

To jest gigantyczny błąd, bo duża część tych chłopców nie pojedzie do Ukrainy na front. Ale jednocześnie nie skończy szkoły z dobrym wynikiem i nie będzie mogła na przykład pójść na studia.

To ogromna strata społeczna.

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, niepokoją, zaskakują właśnie.

;
Na zdjęciu Krystyna Garbicz
Krystyna Garbicz

Jest dziennikarką, reporterką, „ambasadorką” Ukrainy w Polsce. Ukończyła studia dziennikarskie na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pisała na portalu dla Ukraińców w Krakowie — UAinKraków.pl oraz do charkowskiego Gwara Media.

Komentarze