A co po wyborach? PiS czeka z szeregiem ustaw mających skonsolidować swoją władzę w kraju. Zweryfikują wszystkich sędziów, osądzą niezależnych dziennikarzy, prokuratura Ziobry zyska narzędzie do nacisku na przedsiębiorców, a fundamentaliści religijni zatriumfują zakazem edukacji seksualnej i "propagandy LGBT"
Wygrana Andrzeja Dudy w niedzielnych wyborach utoruje Prawu i Sprawiedliwości drogę do uchwalenia szeregu projektów, które są zbyt kontrowersyjne i budzą za duży społeczny opór, by można było je ruszać w ciągu ostatniego roku nieustającej kampanii wyborczej. Część z ustaw, które opisujemy można już znaleźć w rządowym BIP, niektóre opisane zostały w programach wyborczych, lub zapowiedziane dość szczegółowo podczas konferencji prasowych, inne z kolei czekają w komisjach sejmowych. Są wreszcie i takie projekty, które politycy na razie jedynie mętnie zapowiadają, ale widać w nich wyraźną inspirację przepisami obowiązującymi w innych półautorytarnych krajach.
Ze zbioru przygotowanego przez OKO.press wyłania się obraz domykającego się systemu monowładzy - wysadzanie ostatecznych bezpieczników w postaci niezawisłych sądów powszechnych, organizowanie narzędzi do szykanowania niezależnych mediów, dziennikarzy, a także organizacji pozarządowych i demontaż ostatniej rządowej komórki - Rzecznikowi Praw Obywatelskich, którzy patrzą władzy na ręce. Sami obywatele muszą być gotowi na nowe formy nacisku ekonomicznego, który prokuratura będzie mogła stosować wobec przedsiębiorców. Obrazu dopełniają projekty, które, kosztem praw człowieka, mają uczynić z polskiego społeczeństwa konserwatywną, jednorodnie katolicką przystań.
W Ministerstwie Sprawiedliwości czeka projekt reorganizacji sądownictwa, co resort Ziobry ostatecznie potwierdził w lutym. To będzie trzeci i ostatni etap podporządkowywania obozowi władzy wymiaru sprawiedliwości. Na czym ma polegać?
Dziś system sądów powszechnych jest dwuinstacyjny. Dzieli się na sądy rejonowe, które rozpoznają najprostsze sprawy i od których wyroków można się odwołać do sądów okręgowych. Sądy okręgowe pierwszych instancji rozpoznają bardziej skomplikowane sprawy, a od ich wyroków można się odwołać do sądu apelacyjnego. W sądach okręgowych i apelacyjnych pracują bardziej doświadczeni sędziowie.
Reforma Ziobry zakłada spłaszczenie tej struktury, zlikwidowanie wszystkich sądów i utworzenie dwóch nowych szczebli sądownictwa. Powstać mają sądy regionalne, które przejmą funkcję sądów apelacyjnych i okręgowych, oraz sądy okręgowe, które zastąpią sądy rejonowe. Zniknąć mają też stopnie awansów sędziowskich.
Taka reorganizacja sprawi, że sędziów trzeba będzie na nowo powoływać na urząd i kierować do nowych sądów, co sprawi, że wszyscy przejdą weryfikację przed nową KRS.
Sędziowie będą mogli być degradowani, wysyłani do pracy z dala od domu, wysyłani na wcześniejsze emerytury, czy po prostu nie dostaną w ogóle powołania pod różnymi pretekstami. Tak działo się w przypadku reorganizacji prokuratury.
Wraz z atakami rządu na dziennik “Fakt” po serii publikacji o ułaskawieniu przez Andrzeja Dudę mężczyzny, który molestował swoją córkę, powrócił temat repolonizacji mediów. PiS od kilku lat zapowiadał, że ustawa jest w przygotowaniu, a nawet, że leży już na biurku. Mówiło się, że jej zapisy wyznaczają górną granicę udziału zagranicznego kapitału w polskich mediach, która miała wynosić około 15-20 proc.
Zapisy te objęłyby nie tylko znienawidzone przez PiS tytuły szwajcarsko-niemieckiej grupy Ringier Axel Springer Polska, do której należą Onet, "Fakt" i "Newsweek", ale również szereg tytułów prasy regionalnej, które należą do grupy Polska Press będącej częścią niemieckiego koncernu Verlagsgruppe Passau.
Udziały skupować miałyby spółki skarbu państwa, lub inwestorzy powiązani z PiS, a następnie podporządkowywać redakcje linii partyjnej, jak to się stało w przypadku mediów publicznych. Jest to dość ryzykowna ścieżka, bo na przeszkodzie mogłyby stanąć unijne regulacje i Trybunał Sprawiedliwości UE.
Drugim sposobem, zrealizowanym z powodzeniem na Węgrzech, jest zatem stopniowe przejmowanie udziałów bez ustawowego przymusu. Już raz taki manewr PiS-owi się nie udał, gdy w 2019 powiązana z partią grupa Fratria próbowała za pieniądze PKO SA wykupić Radio Zet. Zatem ustawa repolonizacyjna (zwana też dla niepoznaki "dekoncentracyjną") może być nadal w grze.
O tej ustawie PiS wspominało wprost w swoim programie wyborczym w 2019 roku:
“Ze względu na odpowiedzialność i szczególne zaufanie, jakim cieszy się profesja dziennikarza, należałoby również stworzyć zupełnie odrębną ustawę regulującą status zawodu (ustawa o statusie zawodowym dziennikarza). Wprowadzałaby ona rozwiązania podobne do tych, jakie mają inne zawody zaufania publicznego, np. prawnicy lub lekarze. Głównym celem zmiany powinno być utworzenie samorządu, który dbałby o standardy etyczne i zawodowe, dokonywał samoregulacji oraz odpowiadał za proces kształtowania adeptów dziennikarstwa”.
Można sobie łatwo wyobrazić, że taki samorząd dziennikarski "dbający o standardy etyczne i zawodowe", będzie dla środowiska dziennikarskiego równie reprezentatywny co obecna Krajowa Rada Sądownictwa dla sędziów. Nie trzeba sięgać daleko pamięcią, by przytoczyć przykłady, gdy władza oczerniała, zarzucała kłamstwo i braki warsztatowe i etyczne dziennikarzom, którzy ujawniali afery rządzących.
Oprócz więc wytaczania procesów karnych i cywilnych, władza uzyska dodatkowy straszak w postaci ciała udzielającego nagan, kar, a może nawet utrudniającego praktykowanie krytyki prasowej.
"Ministerstwo Środowiska podjęło pracę nad tym, żeby ujawnić finansowanie NGO-sów, nie tylko ekologicznych", zapowiedział w maju szef resortu Michał Woś. Na pierwszy rzut oka pomysł jest niezrozumiały, ponieważ organizacje pozarządowe, które otrzymują przelewy powyżej pewnej kwoty (15 tys zł. w przypadku osób prawnych, 35 tys. zł w przypadku jednego darczyńcy), są i tak zobowiązane do informowania o tym urząd skarbowy oraz podania tego do wiadomości publicznej. W projekcie chodzi jednak o co innego.
Rząd sugeruje, że organizacje pozarządowe, które oprotestowują jego kontrowersyjne działania i projekty (jak np. przekop Mierzei Wiślanej) pracują na zlecenie obcych krajów, które chcą destabilizować i osłabiać Polskę. Zgodnie z zapowiedziami Wosia organizacje będą miały informować Polaków o tym, że są finansowane z zagranicy.
Podobne ustawy obowiązują już w innych krajach, które nie są pełnymi demokracjami. Na Węgrzech tak rejestrowane NGO-sy objęte są ostrzejszymi reżimami kontroli finansowej i możliwymi sankcjami, w Izraelu organizacje mają obowiązek dołączać w każdym mailu, korespondencji, wniosku, w kontakcie z prasą adnotację „ta organizacja jest finansowa ze środków zagranicznych”, co ma je dyskredytować w opinii publicznej. W Rosji co piąta organizacja wciągnięta na “listę agentów” została następnie zamknięta.
We wrześniu 2020 roku kończy się kadencja Adama Bodnara urzędującego obecnie na stanowisku Rzecznika Praw Obywatelskich. Zgodnie z konstytucją RPO wybierany jest przez Sejm za zgodą Senatu, co oznacza, że PiS nie będzie mógł mianować tam kogokolwiek według swojego uznania.
Rząd najprawdopodobniej będzie chciał uciec się do sztuczki wypróbowanej wcześniej w Trybunale Konstytucyjnym i Sądzie Najwyższym, czyli wprowadzenia do ustawy o RPO funkcji "pełniącego obowiązki" urzędnika, który będzie zarządzał biurem do czasu wyboru nowego Rzecznika. Sam Rzecznik zaś nigdy nie zostanie wybrany, a paski w "Wiadomościach" będą nas informować, że wszystkiemu winne są senackie obstrukcje. W tym czasie RPO i jego biuro będą stopniowo pozbawiane uprawnień, definansowane, marginalizowane.
Ustawa przygotowywana przez rząd ma na celu rozszerzenie podstaw odpowiedzialności przedsiębiorców za czyny zabronione. Dziś, aby podmiot zbiorowy (firma, spółka, fundacja, stowarzyszenie itd.) mógł zostać pociągnięty do odpowiedzialności, konieczne jest wydanie orzeczenia wobec konkretnej osoby, która działała w imieniu danego podmiotu zbiorowego.
Zgodnie z projektem odpowiedzialność byłaby możliwa nawet, jeśli sprawca nie ponosi odpowiedzialności (np. z braku winy) albo też sprawcy w ogóle nie ustalono (wina anonimowa). Projekt przewiduje nakładanie na przedsiębiorców kar pieniężnych (od 30 tysięcy złotych do 30 milionów złotych), kar rozwiązania lub likwidacji, a także środków zapobiegawczych jak wstrzymanie subwencji, dotacji, ubiegania się o zamówienia publiczne.
Do wytoczenia sprawy podmiotowi prawnemu wystarczy prokuratorskie ustalenie, że doszło do przestępstwa.
Projekt obywatelski mylnie nazywany "StopPedofilii" trafił w kwietniu do komisji nadzwyczajnej do spraw zmian w kodyfikacjach. Dwukrotnie debatowano nad nim w Sejmie i dwukrotnie posłowie PiS i członkowie rządu wypowiadali się na jego temat w superlatywach. Pod płaszczykiem "ochrony dzieci" zakłada on karanie więzieniem za prowadzenie edukacji seksualnej w szkołach oraz poprzez środki masowego przekazu.
Wyjaśnialiśmy to w tekście:
Straszenie przed "demoralizacją dzieci" było dla PiS ważnym narzędziem w tej kampanii. Intencje wprowadzenia zakazu Duda potwierdził zapisami w podpisanej przez siebie w czerwcu "Karcie Rodziny", w której mowa jest o tym, że tylko rodzice odpowiadają za edukację seksualną dzieci.
Andrzej Duda i politycy PiS kilkukrotnie w ostatnich latach wspominali o takim pomyśle. Teraz obietnica wprowadzenia go znalazła się w "Karcie Rodziny" podpisanej przez Dudę sformułowana jako "zakaz propagowania ideologii LGBT w instytucjach publicznych". To szersze pojęcie, zatem należy się spodziewać, że chodzi nie tylko o szkoły, ale też na przykład współfinansowane przez samorządy, czy ministerstwo teatry i galerie sztuki. Podobne prawo funkcjonuje już w putinowskiej Rosji. Zgodnie z ustawą kara grzywny grozi (a w przypadku obcokrajowców nawet ekstradycji) grozi każdemu, kto trzyma swojego partnera lub partnerkę za rękę na ulicy, uczestniczy w marszach równości albo prowadzi kampanię społeczną profilaktyki HIV/AIDS.
Pomimo sukcesów Czarnego Protestu i Ogólnopolskiego Strajku Kobiet w 2016 roku temat zakazu aborcji wraca jak bumerang:
Od czasu wielkich protestów temat aborcji był przez PiS, pomimo deklaratywnego poparcia, wielokrotnie zamrażany. Wiązało się to jednak z faktem, że przez ostatnie dwa lata żyliśmy w stanie permanentnej kampanii wyborczej, w czasie której PiS nie mógł sobie pozwolić na ruszanie tematu budzącego taki opór społeczny. Po 12 lipca odezwą się jednak środowiska katolickie, a PiS, w przypadku wygranej Andrzeja Dudy, będzie miało przed sobą kilka lat stabilnych rządów. Sam prezydent swoje zdanie w tej materii wyraził już niejednokrotnie:
"Na pewno podpiszę ustawę zakazującą aborcji eugenicznej, gdy tylko Sejm ją przegłosuje i trafi ona na moje biurko".
Władza
Wybory
Andrzej Duda
Prawo i Sprawiedliwość
aborcja
edukacja seksualna
repolonizacja mediów
Wybory prezydenckie 2020
Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.
Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.
Komentarze