Na informację o tym, że Jens Stoltenberg, szef NATO, oficjalnie potwierdził ambicje Ukrainy wejścia do NATO mówiąc, że „miejsce Ukrainy jest w NATO”, Viktor Orbán zareagował krótkim: co?! Węgry coraz głośniej oskarżane są o bycie rosyjskim koniem trojańskim w UE i NATO. Czy zasadnie?
Na zdjęciu powyżej: Szyld nad wejściem do siedziby Międzynarodowego Banku Inwestycyjnego w Budapeszcie, postsowieckiego banku rozwoju, który uważany jest za przykrywkę dla działalności rosyjskich służb w UE oraz źródło tzw. korozyjnego kapitału, czyli nietransparentnego finansowania, którego celem jest umacnianie wpływów Rosji w regionie. Bank został właśnie objęty amerykańskimi sankcjami.
„Nieważne, co robi Moskwa, węgierski premier i tak wiernie za nią podąża" – pisze o Orbánie Amanda Coakley w tekście „Koń trojański Putina w Unii Europejskiej" na łamach amerykańskiego Foreign Policy.
Coakley zwraca uwagę na rasistowskie wypowiedzi Orbána z lata 2022 roku o tym, że nie chce, by Węgry stały się narodem „rasowych mieszańców", jak to się dzieje na Zachodzie, węgierskie obiekcje wobec unijnego planu redukcji konsumpcji rosyjskiego gazu o 15 procent i kolejnych pakietów sankcji na Rosję, czy regularne wycieczki do Moskwy węgierskiego ministra spraw zagranicznych Petera Szijjarto, pomimo wojny.
„Co się kryje za niemal obsesyjnym posłuszeństwem Budapesztu wobec Kremla, nawet wtedy, gdy rosyjskie pociski zabijają na ukraińskich cywilów?" – zastanawia się Coakley.
Cykl „SOBOTA PRAWDĘ CI POWIE” to propozycja OKO.press na pierwszy dzień weekendu. Znajdziecie tu fact-checkingi (z OKO-wym fałszometrem) zarówno z polityki polskiej, jak ze świata, bo nie tylko u nas politycy i polityczki kłamią, kręcą, konfabulują. Cofamy się też w przeszłość, bo kłamstwo towarzyszyło całym dziejom. Rozbrajamy mity i popularne złudzenia krążące po sieci i ludzkich umysłach
„Czy Węgry stają się europejskim hubem dla rosyjskich szpiegów?" – to pytanie stawia niemiecki Deutsche Welle w kontekście rosnącego zatrudnienia w ambasadzie Rosji w Budapeszcie oraz faktu goszczenia przez Węgry rosyjskiego Międzynarodowego Banku Inwestycyjnego, który zdaniem amerykańskiego Departamentu Stanu jest przykrywką dla działań rosyjskich służb w regionie i właśnie został objęty sankcjami.
Autor tekstu wskazuje, że zatrudnienie w rosyjskiej ambasadzie w Budapeszcie to 56 osób, podczas gdy w tym samym czasie personel placówek w Warszawie, Bratysławie i Pradze to w sumie 22 osoby.
Do 2017 roku Węgry sprzedawały też złote wizy dla inwestorów, którzy kupowali węgierskie obligacje; wiele z nich trafiło w ręce ludzi z wewnętrznego kręgu Putina. Jak ustalili dziennikarze śledczy węgierskiego portalu direkt36, 444.hu oraz rosyjskiej Nowoj Gaziety, prawo pobytu i swobodnego przemieszczania się po strefie Schengen miał m.in. syn Sergieja Naryszkina, szefa rosyjskiego wywiadu (SVR) – Andriei Naryszkin i jego rodzina.
Debaty o wrogim wpływie Rosji na europejskie demokracje przetoczyły się w ostatnich latach przez największe media, pisali o tym eksperci najważniejszych światowych think tanków. Powstały niezliczone ilości artykułów naukowych na ten temat. Publiczne wysłuchanie w sprawie podejrzanych wpływów rosyjskich w wybranych państwach członkowskich – w tym na Węgrzech – odbyło się także w Parlamencie Europejskim.
Z tych diagnoz wynika, że
rosyjska strategia osłabiania Zachodu jest prosta: wykorzystać liberalne wartości, takie jak wolność słowa i pluralizm, do uderzania w Zachód i wzmacniania wewnętrznej opozycji wobec transatlantyckiego sojuszu.
Na ile Węgry pod rządami Viktora Orbána wpisują się w tę strategię i jakie fakty przemawiają za tym, że tak faktycznie jest?
W ostatniej odsłonie toczącej się na Węgrzech niemal stale kampanii politycznej promującej partię rządzącą (Fidesz), a przede wszystkim jej szefa, Orbán przedstawiony jest jako samotny myśliciel, którego wezwanie do pokoju ginie gdzieś w szumie świata.
„Zagrożenie wojną światową jest realne” – głosi plakat wrzucony na Twittera z dopiskiem „Węgry wzywają do pokoju”.
Rzecz tyczy się oczywiście wojny w Ukrainie. Wymowa kampanii jest jasna: Węgry stoją na straży pokoju, podczas gdy Zachód stale dolewa oliwy do ognia. Taki przekaz wynika niemal z każdego wywiadu udzielonego przez Orbána w ciągu ostatniego roku.
„Przywódcy Zachodu pogrążyli się w szaleństwie wojny" – powiedział Orbán kilka dni temu na antenie radia Kossuth. „W swoich przemówieniach wzywają do wygrania tej wojny i do dalszych poświęceń, a do Ukrainy płynie coraz bardziej niebezpieczna broń”.
Podkreślił, że Niemcy zaczęli od wysyłania hełmów, teraz wysyłają czołgi, a następne w kolejce są myśliwce. „Myślę, że jesteśmy coraz bliżej sytuacji, w której na stole znajdzie się propozycja wysyłania do Ukrainy żołnierzy państw sojuszniczych".
„Jeszcze nigdy nie byliśmy tak blisko przemiany lokalnego konfliktu, jaką jest bitwa o Ługańsk i Donieck, w wojnę światową”.
Orbán wykorzystuje też wiele okazji do wyjaśniania perspektywy prezydenta Rosji Władimira Putina.
W przeprowadzonym na początku marca 2023 wywiadzie dla szwajcarskiego tygodnika Weltwoche mówił: „Putin ma problem z amerykańskimi bazami rakietowymi, które już powstały w Rumunii i Polsce, a także z potencjalną ekspansją NATO w kierunku Ukrainy i Gruzji i utworzeniem tam kolejnych baz”.
Gdy dwa tygodnie przed wybuchem wojny Orbán spotkał się z liderem Rosji, ten miał mu mówić, że „Amerykanie wypowiedzieli ważne traktaty rozbrojeniowe". „Dlatego Putin nie mógł już spać spokojnie" – relacjonował Orbán na łamach szwajcarskiego tygodnika.
„Rozumiem, co mówił Putin, choć nie mogę zaakceptować tego, co zrobił” – dodał.
Dalej węgierski premier stwierdził, że „są tacy, którzy chcą zmusić Węgry do wojny” oraz że „Rosja nie może przegrać", bo to mogłoby sprowokować ją do „niezwykle niebezpiecznych zachowań”.
„Sam fakt, że Zachód lekceważy ten scenariusz, świadczy o niepokojącym oderwaniu od rzeczywistości oraz ślepoty na zagrożenia, które wynikają z jego własnej polityki” – podkreślił Orbán.
Problem z Orbánem nie leży w tym, że ten domaga się pokoju w Ukrainie czy obawia tego, na jaki krok mogłaby się zdobyć rozwścieczona przegraną Rosja. Problem w tym, że tłumacząc rosyjską perspektywę i obawy Putina, Orbán przenosi odpowiedzialność za wywołanie tej wojny z Rosji na Zachód. Jego narracja to powtarzanie rosyjskiej propagandy.
To zachowanie godne nie tyle sojusznika NATO, co sojusznika Rosji.
Bo co wynika z jego słów? Zachodni sojusznicy powinni zostawić Ukrainę Putinowi na pożarcie i „nie dolewać oliwy do ognia”. Niech się Putin poczęstuje Donieckiem i Ługańskiem, bo my potrzebujemy taniego gazu z Rosji, a poza tym to jedynie „lokalny konflikt”.
Wypowiadając się w ten sposób, Orbán dowodzi swego fundamentalnie odmiennego wobec sojuszników z NATO przekonania o najlepszej drodze postępowania wobec tej wojny. Zdaniem Zachodu jest nią odpowiadanie na prośbę Ukrainy o wsparcie w samoobronie – jedna z nielicznych w prawie międzynarodowym sytuacji, w której dopuszczalna jest zbiorowa akcja zbrojna.
Kontrolowane przez ludzi Orbána węgierskie media, a jak wynika z analiz stanowią one około 80 proc. węgierskiego rynku medialnego, słowo w słowo powtarzają główne wątki rosyjskiej propagandy: oskarżenia Ukrainy o prześladowanie mniejszości etnicznych, o to że Kijowem rządzi sterowana przez CIA „nazistowska junta” oraz że Amerykanie prowadzą na Ukrainie tajne laboratoria produkujące broń biologiczną. Według tej narracji Zachód prze do wojny wysyłając Ukrainie broń, bo Stany chcą na jej eksporcie zarobić.
Celem takiej narracji jest jedno: usprawiedliwianie rosyjskiej agresji na Ukrainę, kreowanie antyamerykańskich nastrojów oraz podważanie opartego na Karcie Narodów Zjednoczonych międzynarodowego porządku.
Obserwatorów węgierskiej polityki i ekspertów ds. bezpieczeństwa zastanawia jedno: co sprawia, że premier Węgier od około dziesięciu lat brzmi jak Russia Today? Robi to z przekonania, czy wplątał się w coś, z czego wyplątać się już nie da?
Publicyści i eksperci, którzy stawiają tezę o tym, że zagrożenie stworzone przez Węgry dotyczy czegoś znacznie większego niż kwestii praworządności i łamania praw człowieka, wskazują na szereg kontrowersyjnych decyzji podjętych przez rząd Orbána, które de facto bardzo umocniły rosyjskie wpływy na Węgrzech w ostatnich latach.
Rosnące uzależnianie się Węgier od dostaw rosyjskiego gazu i ropy, udzielanie Rosjanom dużych kontraktów publicznych, w tym bez przetargów (np. na rozbudowę węgierskiej elektrowni atomowej w Paks), faworyzowanie rosyjskich firm przy przetargach nieraz nawet kosztem firm węgierskich (słynny przypadek nagłego wycofania się państwowego banku z finansowania dla węgierskiej firmy Ganz, która miała szansę zdobyć kontrakt na dostarczenie 1300 wagonów dla egipskich kolei; w skutek utraty poręczenia bankowego przetarg wygrała konkurencyjna wobec Ganz, węgierska firma z rosyjskim kapitałem – Transmashholding, a po wygranym przetargu do zarządu firmy dołączyli biznesmeni kojarzeni z Orbánem), czy wreszcie goszczenie w Budapeszcie rosyjskiego banku – Międzynarodowego Banku Inwestycyjnego (IIB) – postradzieckiej instytucji finansowej reaktywowanej przez Putina w 2012 roku, co do której amerykański Departament Stanu nie ma wątpliwości – to przykrywka dla działalności rosyjskich szpiegów na terenie UE.
To tylko kilka przykładów wymienianych przez ekspertów na dowód zbyt daleko idących rosyjskich wpływów na Węgrzech.
Podczas publicznego wysłuchania w Parlamencie Europejskim w październiku 2022 roku Péter Krekó, dyrektor węgierskiego think tanku Political Capital Institute, jeden z pierwszych analityków, którzy po dojściu Orbána do władzy zaczęli bić na alarm w związku z umacnianiem się rosyjskich wpływów w węgierskiej polityce mówił, że rosyjskie wpływy na Węgrzech mają cztery główne kanały:
Poza tym węgierska orientacja na Rosję ma też wymiar ideologiczny.
Viktor Orbán nie zawsze patrzył na Wschód.
Gdy w pierwszej dekadzie lat 2000. znajdował się w opozycji do socjalistycznych rządów premiera Ferenca Gyurcsány’ego, od rządzącej ekipy, która robiła interesy z Rosją, różnił się właśnie swoją euroatlantycką orientacją.
Amerykańska ambasador na Węgrzech, April Foley, napisała w 2007 roku w depeszy do sekretarza stanu, że „Orbán nie jest aniołem, ale jest po naszej stronie”. Depesza była jednym z wielu dokumentów ujawnionych przez Wikileaks.
W 2008 roku, gdy Rosja najechała Gruzję, Orbán natychmiast potępił rosyjską agresję i jeszcze w tym samym roku postulował zaproszenie Gruzji i Ukrainy do NATO. Krytykował też plany budowy rosyjskiego gazociągu South Stream oraz ewentualne zaangażowanie Rosji w rozbudowę elektrowni atomowej Paks.
Coś zmieniło się jednak zanim jeszcze doszedł do władzy.
W listopadzie 2009 roku na zaproszenie Władimira Putina Orbán – już wówczas typowany na następnego premiera Węgier – jedzie do Sankt Petersburga na spotkanie z rosyjskim premierem. Wizyta ma mieć charakter zapoznawczy. Orbán ze spotkania wraca zauroczony.
Z czasem w Putinie znajduje inspirację do tego, jak budować i utrzymywać władzę.
To na putinowskiej Rosji oparty będzie model klientelistycznego i kleptokratycznego systemu, który zbuduje na Węgrzech w następnych latach.
Portal direkt36 przytacza relacje około 30 współpracowników Orbána, z którymi dziennikarze robili wywiady, aby zrozumieć źródła jego skrętu w stronę Rosji. Wynika z nich, że Orbán jeszcze przed objęciem fotelu premiera w 2010 roku marzy o tym, by wywindować Węgry do roli znaczącego gracza w regionie, a nie jednego z wielu mało istotnych sojuszników NATO w Europie Środkowo-Wschodniej.
Szuka pomysłu na politykę zagraniczną, który pozwoli mu zaznaczyć swoją obecność. A najłatwiej to zrobić wkładając kij w mrowisko.
Ulega też już wówczas lansowanej przez Putina wizji zmierzchu Zachodu: rola Stanów Zjednoczonych na świecie maleje, rzekomo pozbawiony wartości Zachód traci na atrakcyjności, niedługo będziemy świadkami reorganizacji porządku międzynarodowego.
Orbán chce ustawić siebie w roli proroka, a Węgry w roli tego, kto z rosnącymi w siłę mocarstwami – Rosją i Chinami – ma dobre relacje.
Wierzy, że dobrze odczytuje kierunek, w którym wieje wiatr historii. Jest przekonany, że z czasem ta antyzachodnia orientacja przyniesie mu korzyści.
Cztery miesiące po spotkaniu z Putinem z tajną wizytą do Moskwy jedzie dwóch bliskich współpracowników Orbána – Lajos Simicka (kilka lat później pozbawiony bogactwa i wyrzucony z wewnętrznego kręgu Orbána za zdobycie zbyt daleko idących wpływów) oraz współpracownik Simicki, Zsolt Nyerges. Spotkanie odbywa się w siedzibie FSB w Moskwie.
Portal direkt36 ujawnia tą sprawę dopiero w 2018 roku, gdy potwierdza ten fakt w trzech niezależnych źródłach. Podczas spotkania Rosja oferuje Fideszowi „wszelkie wsparcie". W 2018 roku, gdy sprawa wychodzi na jaw, o bliskich relacjach ludzi Orbána z Rosjanami huczy już cały Budapeszt.
Gdy Orbán zdobywa władzę, uwagę zwraca kilka kontrowersyjnych decyzji, które zamiast interesy sojuszników, na pierwszym miejscu zdają się stawiać interesy Rosji.
Od czasu wojny w Gruzji oraz powtarzającego się co roku szantażu energetycznego (w 2009 roku tuż przed sezonem zimowym Gazprom zakręca Ukrainie kurek, co sprawia, że przez kilka tygodni do Europy nie płynie rosyjski gaz), Europa żyje tematem konieczności dywersyfikacji źródeł gazu, budowy interkonektorów między państwami UE i stopniowego uniezależniania się od dostaw gazu z Rosji.
Jednym z projektów, który ma służyć temu celowi, jest budowa gazociągu Nabucco, który ma przesyłać azerbejdżański i irański gaz z Morza Kaspijskiego m.in. przez Turcję i Węgry do Austrii.
W 2012 roku Orbán ogłasza wycofanie się Węgier z konsorcjum i większe zaangażowanie w konkurencyjny, rosyjski projekt budowy gazociągu South Stream.
Realizacja rosyjskiego gazociągu jest jego zdaniem „bardziej realna”. Wówczas jego decyzja nie budzi aż takich kontrowersji; z budowy Nabucco wycofują się też Niemcy. Projekt pada w 2013 roku.
Orbán zmienia też front w kwestii zaangażowania Rosjan w rozbudowę elektrowni jądrowej w Paks, w środkowych Węgrzech. Rozmowy na ten temat toczą się początkowo z wykonawcami ze Stanów, Francji i Korei Południowej. W 2013 roku węgierski rząd nagle ucina negocjacje twierdząc, że nie ma już potrzeby dalszych rozmów.
Dziennikarze śledczy ujawniają, że w sierpniu 2013 roku Orbán odbywa sekretne spotkanie z szefostwem rosyjskiej spółki Rosatom. W styczniu 2014 roku razem z Putinem ogłaszają kontrakt, który zostaje przyznany Rosji poza procedurą przetargową.
Wydarzenie to budzi wielkie zdziwienie w UE. Już wtedy wiadomo, że na wschodzie Ukrainy działają rosyjskie „zielone ludziki”, a bezpieczeństwo wschodniej Ukrainy stoi pod coraz większym znakiem zapytania. Nieufność UE wobec Rosjan sięga zenitu. Dwa miesiące później Rosja dokonuje aneksji Krymu.
Pomimo że Węgry – podobnie jak pozostałe państwa Grupy Wyszehradzkiej – potępiają aneksję Krymu, to Orbán przy wielu okazjach sugeruje, że rząd Ukrainy nie jest w pełni demokratyczny i dopuszcza się naruszeń praw mniejszości – w tym zamieszkujących Ukrainę Węgrów Zakarpackich.
Ta narracja wpisuje się nie tylko w rosyjską propagandę, która twierdzi, że wschodnia Ukraina i Krym chcą odłączenia się od „nazistowskiego reżimu" w Kijowie, lecz także w konsekwentnie ożywiany przez Orbána nacjonalistyczny mit i wspomnienie tzw. Wielkich Węgier.
Jeszcze do 1920 roku i traktatu z Trianon, jednej z umów międzynarodowych kończących I wojnę światową, węgierska część terytorium Cesarstwa Austro-Węgierskiego obejmuje części dzisiejszej Ukrainy, Rumunii, Słowacji, Chorwacji, Serbii i Austrii. W wyniku traktatu Węgry tracą ponad połowę terytorium, a poza nowo wytyczonymi granicami znajduje się niemal 3 mln ludzi. Ich potomkowie do dziś stanowią węgierską mniejszość w państwach sąsiadujących z Węgrami.
Podobne „nieszczęście" spotyka w tym czasie Turcję. Podpisany w 1920 roku traktat z Sèvres pozbawia upadające Imperium Osmańskie ponad połowy terytorium. Prezydent Turcji Recep Tayyip Erdoğan do dziś mówi o terytorium Iraku, Syrii, a także o utraconych jeszcze wcześniej Bałkanach, jako o „drogiej sercu Turków" tureckiej ziemi.
Dla obu państw podpisanie traktatów pokojowych kończących I wojnę światową to dni żałoby narodowej. Ten wątek sprawia, że Orbán – lepiej niż z Zachodem – dogaduje się także z Erdoğanem. Do tych romansów w pewnym momencie dołączyła także rządzona przez PiS Polska.
Jeszcze do niedawna trudno było uwierzyć, że odwoływanie się Fideszu do mitu Wielkich Węgier może być czymś więcej niż tylko próbą budowy poparcia politycznego na nacjonalistycznym sentymencie. Ale coraz częstsze używanie mapy Wielkich Węgier na partyjnych wydarzeniach, czy patriotyczny szalik Orbána, budzą pewną nerwowość węgierskich sąsiadów.
Nerwowości tej nie uspokaja fakt węgierskiego zbliżenia z Rosją czy Turcją, a także dziwny stosunek Orbána do wojny w Ukrainie.
To na terenie niegdyś węgierskiej, a dziś rumuńskiej Transylwanii, w uzdrowisku Băile Tușnad, Orbán co roku latem wygłasza swoje najważniejsze przemówienie. W 2014 roku obwieszcza światu plan budowania na Węgrzech "demokracji nieliberalnej", wzorem m.in. Rosji, Turcji i Chin. To te państwa uważa za godne naśladowania ze względu na "skuteczność rządzenia".
Do tego prorosyjskiego i antyliberalnego coming outu premiera Orbána dochodzi w momencie, gdy ewidentnym staje się, że za destabilizacją wschodniej Ukrainy stoi Rosja.
Prorosyjska orientacja jest zatem także wyborem ideologicznym: przemawiając w Băile Tușnad, Orbán deklaruje powrót do wartości, których Zachód się wyrzekł, a w których obronie stoi Kreml. Wzywa do „odnowienia oblicza Basenu Karpackiego". Tłumaczy swoim sąsiadom z Europy Środkowo-Wschodniej: dla was decyzje po I wojnie światowej były korzystne, my straciliśmy kawał ojczyzny.
W kwestii wojny w Ukrainie podkreśla, że „Węgry chcą zostać wobec tego konfliktu neutralne". To rzekomo dlatego sprzeciwia się kolejnym pakietom unijnych sankcji na Rosję, a także torpeduje utworzenie europejskiego wehikułu do finansowania zakupów broni dla Ukrainy. Ostatecznie fundusz ten zostanie utworzony przez część państw członkowskich w ramach tzw. wzmocnionej współpracy.
Od 2014 roku Orbán z Putinem odwiedzają się co najmniej raz w roku. Wizyty przebiegają w lepszej atmosferze niż jakiekolwiek wizyty z liderami UE.
W tym czasie trwają też w Europie wzmożone prace kontrwywiadu, mające na celu likwidację rosyjskich siatek szpiegowskich. Wielkie zdziwienie budzi to, że podczas gdy państwa członkowskie nagłaśniają sprawy zdekonspirowanych agentów, a w konsekwencji nierzadko wydalają też rosyjskich dyplomatów, Węgry załatwiają takie sprawy po cichu.
Jak ustalił portal direkt36, w latach 2010-2016 doszło do dekonspiracji dziesięciu rosyjskich agentów na Węgrzech. Ale węgierski rząd nie zdecydował się pociągnąć strony rosyjskiej do odpowiedzialności, tylko po cichu nakazał domniemanym szpiegom opuszczenie terytorium Węgier.
Jeden z najsłynniejszych dziennikarzy śledczych na Węgrzech, Szabolcs Panyi, opisywał na łamach direkt36 przypadek „cichego wydalenia" pracującego pod dyplomatyczną przykrywką w rosyjskiej ambasadzie agenta GRU, który miał mieć kontakty z węgierskimi grupami neonazistowskimi. Jednej z nich, o nazwie Węgierski Front Narodowy (MNA), organizował szkolenia wojskowe. Organizacja stała się szeroko znana w 2016 roku, gdy jej lider István Győrkös, podczas policyjnego przeszukania, otworzył do policjantów ogień, w wyniku czego zginął jeden funkcjonariusz. Zatrzymany agent rosyjskich służb specjalnych został poproszony o opuszczenie kraju.
Tylko raz doszło do oficjalnego wydalenia rosyjskiego dyplomaty z Węgier. Kiedy na jaw wyszło, że to rosyjski wywiad wojskowy stoi za próbą otrucia byłego rosyjskiego szpiega Sergieja Skripala i jego córki Julii w 2018 roku w Wielkiej Brytanii, państwa NATO zdecydowały się wydalić wówczas rosyjskich dyplomatów w ramach sankcji. Węgry dołączyły do tego grona.
Do szokującej dla partnerów z NATO sytuacji dochodzi też w 2018 roku, gdy po trwającym wiele miesięcy międzynarodowym śledztwie w sprawie przemytu broni i handlu narkotykami przez mieszkających na Węgrzech Rosjan, strona węgierska odmawia Stanom ekstradycji szefów grupy przestępczej – dwójki mieszkających na Węgrzech Rosjan, którzy popełnili przestępstwo także na terenie USA.
Zamiast do USA, Węgry zgadzają się na ich ekstradycję do Rosji, gdzie ci zostają oczyszczeni z zarzutów. To kładzie się cieniem na coraz trudniejszych relacjach Węgier i USA.
Niedługo potem, pod koniec 2018 roku, na specjalne zaproszenie premiera Viktora Orbána, z Moskwy na Węgry swoją główną siedzibę przenosi reaktywowany przez Putina w 2012 roku Międzynarodowy Bank Rozwoju (IIB) – postsowiecki odpowiednik amerykańskiego Banku Światowego. Dla Amerykanów to już za wiele.
IIB już wówczas widnieje na amerykańskiej liście instytucji podejrzanych o bycie przykrywką dla rosyjskiego wywiadu oraz źródło „wrogiego finansowania".
Rosjanie nie kryją się ze swoimi intencjami. Szefem banku jest Nikolay Kosov, rosyjski bankier pochodzący z rodziny o tradycjach szpiegowskich. Jego ojciec był jednym z członków KGB wysłanych na Węgry w 1956 roku celem tłumienia rewolucji antykomunistycznej. Później został szefem komórki KGB w Budapeszcie. W świecie dyplomacji takie sytuacje nie są przypadkowe.
Węgrzy przyznają też IIB uprzywilejowany status. Jego pracownicy dostają immunitety dyplomatyczne, dzięki czemu mają swobodę przemieszczania się po strefie Schengen. Ponadto mogą gościć nieograniczoną liczbę osób, które także objęte zostają dyplomatycznym immunitetem, a tym samym wyłączone spod jakichkolwiek kontroli bezpieczeństwa.
Direkt36 ujawnił też niedawno dokumenty, z których wynika, że po tym, jak po rozpoczęciu wojny w Ukrainie z IIB wycofali się udziałowcy z Czech, Bułgarii, Rumunii oraz Słowacji, rosyjski bank mógł liczyć na wsparcie węgierskich instytucji finansowych związanych z ludźmi Orbána.
Węgierskie ministerstwo finansów pomogło zmodyfikować strukturę właścicielską tak, by obniżyć udział Rosjan, a tym samym spróbować wymigać się od europejskich sankcji, co się ostatecznie nie udało.
Na jaw wyszło też, że główny węgierski bank OTP, w którym IIB posiadał konta, dał Rosjanom dość sporo czasu na wyprowadzenie środków, zamiast zgodnie z polityką sankcji po prostu je zamrozić. Po tym, jak zamknięto konta IIB w OTP, bank zdołał otworzyć konta w częściowo należącym do przyjaciela Orbána i węgierskiego oligarchy Lőrinca Mészárosa banku MKB, co stanowi pogwałcenie europejskich sankcji.
Próby ratowania IIB trwały niemal rok. Ostatecznie po nałożeniu amerykańskich sankcji w połowie kwietnia 2023 roku z IIB wycofały się także Węgry.
„Obecność IIB w Budapeszcie umożliwia Rosji zwiększenie obecności wywiadowczej w Europie" – podano w komunikacie Departamentu Skarbu USA, w którym wyjaśniono decyzję o sankcjach. „Bank jest wehikułem do wrogich działań Kremla w Europie Środkowej i na Bałkanach Zachodnich. Może służyć jako mechanizm dla korupcji i nielegalnego finansowania, w tym umożliwiać naruszanie sankcji".
Ogłaszając decyzję o sankcjach, David Pressman, ambasador USA na Węgrzech, powiedział, że
„obecność w sercu Węgier tej niepokojącej odnogi Kremla zagraża bezpieczeństwu i suwerenności narodu węgierskiego, jego europejskich sąsiadów i sojuszników z NATO”.
W oświadczeniu dotyczącym opuszczenia przez Węgry IIB węgierskie ministerstwo finansów napisało, że „Międzynarodowy Bank Inwestycyjny odgrywał ważną rolę we wspieraniu rozwoju Europy Środkowo-Wschodniej, ale w wyniku amerykańskich sankcji jego funkcjonowanie straciło sens".
O tym, jak złe są relacje Węgier z USA, świadczy też sposób traktowania przez Węgry ambasadora USA w Budapeszcie, Davida Pressmana. Pressman to wróg publiczny numer jeden, a węgierski premier regularnie mówi publicznie o konieczności przeciwdziałania „wrogim wpływom" USA na Węgrzech.
Stosunek Orbána do USA stał się też ewidentny w wyniku niedawnego wycieku danych z CIA oraz Pentagonu. Światło dziennie ujrzała depesza, która relacjonowała wypowiedzi Orbána z sesji gabinetu politycznego w lutym 2023 roku. Orbán określił Stany Zjednoczone jednym z „trzech głównych przeciwników" swojej partii. Ambasada USA w Budapeszcie, która przesłała tą informację do Departamentu Stanu, uznała ten komentarz za „eskalację antyamerykańskiej retoryki" – donosił Washington Post.
To właśnie tego rodzaju sytuacje sprawiają, że trudno dziś mówić o jakimkolwiek zaufaniu między Węgrami, a sojusznikami z NATO. Orbán nie ma też dobrych relacji w Unii Europejskiej. Jego decyzja o wstrzymywaniu ratyfikacji członkostwa Finlandii i Szwecji w NATO także postawiła pod znakiem zapytania jego lojalność. Akt rozszerzenia NATO o Finlandię został ostatecznie ratyfikowany, ale Szwecja wciąż czeka na decyzję parlamentu Węgier i Turcji.
Na Węgrzech nie brakuje tych, którzy są przekonani o jakimś niejasnym uwikłaniu premiera Orbána z Rosją, co miałoby sprawiać, że jego prorosyjskie sympatie są tak naprawdę wymuszone, a nie dobrowolne. Bezpośrednich dowodów na taką sytuację jednak brak. Pozostaje wyciąganie wniosków z tego, co widać gołym okiem, czyli z faktów.
Zdaniem Pétera Krekó Orbán zdecydowanie sięga po kremlowski narzędziownik, jeśli chodzi o sprawowanie władzy. Przejmowanie kontroli nad mediami, postępująca autokratyzacja, zmiany w konstytucji, walka z prawami osób LGBT+, budowanie uzależnionych od dostępu do publicznych pieniędzy lojalnych elit – to sprawdzone, putinowskie metody. Groźne, nawet jeśli Orbán nie posunął się jeszcze tak daleko w procesie autokratyzacji, jak Putin.
Węgry wciąż są reżimem hybrydowym, podczas gdy Rosja to autokracja wyborcza.
„Orbán chce być jednym z budowniczych wielkiego populistycznego i antyliberalnego sojuszu sił konserwatywnych i prawicowych w Europie i poza Europą. Jest wrogiem liberalnej demokracji i opartego na zasadach porządku międzynarodowego. Jeśli świat jest obecnie starciem sił liberalnych i nieliberalnych, demokracji z autokracjami, to Orbán zdecydowanie widzi się po antyliberalnej stronie. W tym kontekście jego lojalność wobec Rosji jest zagrożeniem dla UE i NATO" – uważa Krekó.
Zdaniem Suzsanny Szelényi, byłej węgierskiej parlamentarzystki, autorki książki „Skażona demokracja: Viktor Orbán i wywrócenie Węgier", Orbán jest nie tyle prorosyjski, co „proorbánowy”: wierny przede wszystkim sobie. Zdaniem Szelényi, jego orientacja na Rosję jest pragmatyczna. Tak długo jak są z tego profity, Orbán zostanie na tej ścieżce, lecz gdy profitów zabraknie, może z niej zawrócić.
Już od kilku lat w NATO Węgry otoczone są swego rodzaju „kordonem sanitarnym": nie dzieli się z nimi żadnych ważnych informacji wywiadowczych, nie informuje o planach. Zgodnie z ogłoszoną w zeszłym roku aktualizacją polityki bezpieczeństwa NATO Rosja uznawana jest za bezpośrednie zagrożenie dla sojuszu. Podobnie ci, co chcą z nią blisko współpracować. Węgry Orbána są zatem traktowane przez Sojusz Atlantycki jako wewnętrzne zagrożenie.
Świat
Viktor Orban
Władimir Putin
NATO
autokracja
bezpieczeństwo międzynarodowe
demokracja
demokracja nieliberalna
Rosja
szpiegostwo
Węgry
Pracowała w telewizji Polsat News, portalu Money.pl, jako korespondentka publikowała m.in. w portalu Euobserver, Tygodniku Powszechnym, Business Insiderze. Obecnie studiuje nauki polityczne i stosunki międzynarodowe w Instytucie Studiów Politycznych PAN i Collegium Civitas przygotowując się do doktoratu. Stypendystka amerykańskiego programu dla dziennikarzy Central Eastern Journalism Fellowship Program oraz laureatka nagrody im. Leopolda Ungera. Pisze o demokracji, sprawach międzynarodowych i relacjach w Unii Europejskiej.
Pracowała w telewizji Polsat News, portalu Money.pl, jako korespondentka publikowała m.in. w portalu Euobserver, Tygodniku Powszechnym, Business Insiderze. Obecnie studiuje nauki polityczne i stosunki międzynarodowe w Instytucie Studiów Politycznych PAN i Collegium Civitas przygotowując się do doktoratu. Stypendystka amerykańskiego programu dla dziennikarzy Central Eastern Journalism Fellowship Program oraz laureatka nagrody im. Leopolda Ungera. Pisze o demokracji, sprawach międzynarodowych i relacjach w Unii Europejskiej.
Komentarze